Znany
dramaturg, Sidney Bruhl, od dłuższego czasu pisze sztuki, które
nie cieszą się sympatią publiczności. Choć bardzo się stara nie
potrafi stworzyć dzieła na miarę swoich wcześniejszych prac i nie
może znieść życia na rachunek swojej żony Myry. Kobiecie
natomiast w ogóle nie przeszkadza konieczność utrzymywania męża,
nie ma nic przeciwko opiekowaniu się nim i cały czas wierzy, że
zła passa Sidneya w końcu się odwróci. Po premierze swojej
najnowszej sztuki, która także okazała się klapą, Bruhl
informuje swoją żonę, że jego były student, Clifford Anderson,
niedawno przesłał mu swoją debiutancką sztukę, dreszczowiec pod
tytułem „Śmiertelna pułapka”, z prośbą o przedstawienie
opinii na jej temat. Sidney daje Myrze do zrozumienia, że planuje
zabić Andersona i przywłaszczyć sobie jego dzieło, po czym
zaprasza młodego mężczyznę do ich domu.
Ira
Levin, nieżyjący już autor między innymi takich powieści jak
„Dziecko Rosemary” i „Żony ze Stepford”, pisywał także
sztuki teatralne, a wśród nich znalazł się utwór „Deathtrap”
(„Śmiertelna pułapka”), który po raz pierwszy został
wystawiony w 1978 roku. Spektakl przez cztery lata utrzymywał się
na Broadwayu, zdobywając ogromne uznanie zwykłych widzów i
krytyków, a w 1982 roku ukazała się jego filmowa wersja.
Scenariusz w oparciu o sztukę Iry Levina napisała także nieżyjąca
już Jay Presson Allen, autorka między innymi scenariusza doskonałej
„Marnie” Alfreda Hitchcocka i późniejszego „Władcy much”
(niezła readaptacja książki Williama Goldinga w reżyserii
Harry'ego Hooka). Reżyserii filmowej wersji „Śmiertelnej pułapki”
podjął się Sidney Lumet, z którym to Jay Presson Allen już
wcześniej współpracowała („Co jest grane”, „Książę
wielkiego miasta”), zmarły w 2011 roku twórca między innymi
takich głośnych obrazów jak „Dwunastu gniewnych ludzi”,
„Morderstwo w Orient Expressie” i „Pieskie popołudnie”.
Cztery
nominacje do Saturna (najlepszy horror (!), najlepszy aktor dla
Christophera Reeve'a, najlepszy scenariusz i najlepsza aktorka
drugoplanowa dla Irene Worth) oraz nominacja do niechlubnej Złotej
Maliny dla Dyan Cannon za rolę Myry Bruhl. Tak przedstawia się
lista wyróżnień (i anty-wyróżnienia) „Śmiertelnej pułapki”
Sidneya Lumeta, thrillera z domieszką czarnej komedii, który nie
odniósł tak spektakularnego sukcesu, jak oparta na tym samym
materiale i wystawiana pod tym samym tytułem sztuka teatralna. Nie
jest to najbardziej doceniany ani cieszący się największą
oglądalnością film Lumeta, ale nie można powiedzieć, żeby
odniósł on sromotną porażkę. Trochę pozytywnych recenzji
krytyków zebrał, grupę wiernych fanów także posiada, ale wieść
o tej pozycji nie dociera do szerokiego grona współczesnych
odbiorców. Za mało się o niej mówi, również w kręgu
długoletnich fanów filmowych dreszczowców. Wygląda to wręcz tak
jakby „Śmiertelna pułapka” nieuchronnie osuwała się w otchłań
całkowitego zapomnienia, pomimo tego, że firmują ją dwa znane
nazwiska: Sidneya Lumeta i Iry Levina. Sama dowiedziałam się o tym
filmie dopiero przed paroma dniami - wcześniej tytuł ten ani razu
nie obił mi się o uszy, a przynajmniej nie przypominam sobie żeby
tak było. Ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale. Dlatego nie
ma co ubolewać nad tym, że nie obejrzałam tego dziełka dużo
wcześniej, lepiej cieszyć się, że w ogóle mi się to udało. Bo
z pewnością jest się z czego cieszyć. Zwłaszcza jeśli nie ma
się nic przeciwko filmom tchnącym teatralnością, nakręconym w
sposób, który daje widzom złudzenie przebywania w sali teatralnej
i raczenia oczu wyreżyserowanym spektaklem. Jako że scenariusz
został oparty na sztuce taka forma nikogo dziwić nie powinna, nie
jestem tylko przekonana, czy tego rodzaju, nie tak powszechny, sposób
opowiadania filmowej historii przekona osoby przyzwyczajone do
bardziej tradycyjnego kina. Nie licząc kilku króciutkich sekwencji
cała fabuła została zamknięta w stylowym domu państwa Bruhl. W
niewielkiej, piętrowej nieruchomości, która wystrojem przypomina
chatkę bogatego myśliwego, i w której najbardziej rzuca się w
oczy zgromadzona przez gospodarza kolekcja cennych przedmiotów, z
których część służyła za rekwizyty w jego najpopularniejszych
przedstawieniach. Wiszące na ścianie pistolety, kajdany, topory,
noże etc. działają jak magnes, przyciągają wzrok widza nawet
wówczas, gdy zajmują drugi plan, bo nie można oprzeć się silnemu
przeczuciu, że któryś z tych groźnych przedmiotów posłuży
komuś za broń. Wszystko wskazuje na to, że tym kimś będzie
Sidney Bruhl, kreowany przez Michaela Caine'a, do którego szybko
dołączy Christopher Reeve w roli Clifforda Andersona
zapoczątkowując tym prawdziwą ucztę dla oczu nawet najbardziej
wybrednych widzów. W „Śmiertelnej pułapce” zobaczymy wszak
iście wyborny aktorski duet, doskonałe warsztaty dwóch aktorów,
pomiędzy którymi autentycznie iskrzy, którzy dokładają wszelkich
starań, aby wciągnąć widza w widowiskową interakcję pomiędzy
swoimi bohaterami. Dyan Cannon wcielająca się w rolę Myry Bruhl,
małżonki Sidneya, nie daje się jednak zepchnąć w cień, nie
stanowi jedynie tła dla dwóch mężczyzn, z którymi występuje,
prawie wcale nie ustępuje im zdolnościami aktorskimi, choć gremium
od Złotych Malin miało na ten temat inne zdanie (czego oczywiście
zupełnie nie rozumiem). UWAGA SPOILER Powyższe odnosi się
oczywiście do pierwszej połowy filmu, do „aktów”, w których
widzimy Myrę na ekranie. W dalszych partiach filmu scenariusz zmusił
ją bowiem do opuszczenia planu. Czy Cannon tego chciała, czy nie,
musiała w końcu dać się wypchnąć poza nawias, ustąpić pola
swoim dwóch kolegom po fachu KONIEC SPOILERA. W „Śmiertelnej
pułapce” nie przewija się wiele postaci, właściwie to oprócz
wymienionych na wzmiankę zasługują jeszcze tylko prawnik Sidneya
Bruhla, który tylko raz go odwiedza i pocieszna Helga ten Dorp,
utrzymująca, że jest jasnowidzem. Irene Worth w tej roli spisała
się wręcz znakomicie, jej kreacja kradła dosłownie cały plan
ilekroć obdarzona niezwykłymi zdolnościami sąsiadka Bruhlów
przekraczała próg ich domu i to nie tylko z powodu doskonałej gry
tej aktorki, ale przez to, że Helga ten Dorp była czołową
nosicielką wyważonego, w ogóle nieprzesadzonego humoru, doprawdy
udanego ozdobnika „Śmiertelnej pułapki”. Cynizm i ironia to
elementy, które często wybrzmiewają w utworach Iry Levina i nie
zabrakło ich również w „Śmiertelnej pułapce” - mój ulubiony
tekst pada z ust Sidneya. Mężczyzna stwierdza w pewnym momencie, że
sztuka Andersona jest tak dobra, że nie zepsuje jej nawet
utalentowany reżyser, co jest przytykiem w stronę zarówno
docenianych artystów, jak i tak zwanych znawców wynoszących ich
pod niebiosa.
Innym
znakiem rozpoznawczym twórczości Iry Levina jest zamiłowanie do
zwrotów akcji serwowanych nie tylko, jak to bywa najczęściej, w
końcowych partiach utworów. Ten pisarz lubił „detonować bomby”
też na długo przed nastaniem finału i tak na dobrą sprawę te
wczesne zwroty akcji na ogół wywierają na odbiorcach jego dzieł
najbardziej piorunujący efekt. Nie inaczej jest w „Śmiertelnej
pułapce” - Ira Levin, a za nim scenarzystka Jay Presson Allen
odpala jedną dużą bombę, a potem kilka mniejszych, takich, które
już tak silnie widza w fotel nie wbijają, ale biorą czynny udział
w budowaniu napięcia. Widz z czasem zostanie utwierdzony w
przekonaniu, że cały czas musi się mieć na baczności, że
powinien w dosłownie każdej sekundzie spodziewać się
niemożliwego, że dosłownie wszystko może się zdarzyć i
najpewniej nie będzie to nic dobrego. To złowieszcze przeczucie
odrobinę łagodzi wesoła ścieżka dźwiękowa skomponowana przez
Johnny'ego Mandelę, będąca ukłonem w stronę tej drugiej, lekko
komediowej płaszczyzny scenariusza. Warstwa audio uwypukla dowcip, a
z mojego punktu widzenia efekt byłby dużo lepszy, gdyby przede
wszystkim potęgowała napięcie dostarczane przez fabułę filmu.
Rozumiem zamysł, zestawienie dreszczowca z czarną komedią,
pokazanie teatralnego niby kontrastu, przeciwieństw, które jakimś
dziwnym sposobem się przyciągają i dopełniają, ale myślę, że
aż tak daleko idące zaniedbanie charakterystycznego dla filmowego
thrillera udźwiękowienia nie było konieczne. Moim zdaniem to
zderzenie dwóch tak różnych stylistyk byłoby doskonale zauważalne
nawet wtedy, gdy do naszych uszu docierałaby mrożąca krew w żyłach
muzyka zamiast tych denerwujących, skocznych tonów. Ewentualnie na
przemian z nimi. Do pozostałych aspektów „Śmiertelnej pułapki”
nie mam już żadnych zastrzeżeń. Nie zauważyłam w nich nawet
najmniejszych zgrzytów, niczego co zasłużyłoby sobie na moją
krytykę. Trzymająca w napięciu narracja, złowrogi klimat, który
co prawda nie epatuje mocno zagęszczonym mrokiem, ale już same te
przygaszone barwy tchną ogromem niebezpieczeństwa, intensyfikują
złe przeczucia budzone przez wciągającą fabułę filmu. Warstwa
tekstowa nie ma do zaoferowania jedynie nieprzewidywalnych mniejszych
i większych zwrotów akcji, jej jedynymi atutami nie są te
wspaniałe twisty, nie tylko one przyczyniają się do podtrzymywania
ciekawości w oglądających „Śmiertelną pułapkę”. Bo nie
sądzę, żeby robiły one takie samo wrażenie, gdyby nie
intrygujące rysy psychologiczne pierwszoplanowych postaci, ciekawe
osobowości, które cały czas wydają się być kompletnie
nieobliczalne – tak, nawet po takim niewiniątku jak Myra, po
kobiecie, która stara się wybić mężowi z głowy pomysł zabicia
jego byłego studenta tak naprawdę nie wiemy czego się spodziewać.
Cały czas mamy na uwadze jej uległość względem męża,
praktycznie całkowite podporządkowywanie się jego woli, a przez to
bierzemy pod uwagę możliwość współudziału w planowanej przez
Sidneya zbrodni. W morderstwie Clifforda Andersona, autora sztuki,
której dał tytuł „Śmiertelna pułapka”, przesadnie ufnego,
naiwnego wręcz młodego mężczyzny nieśmiało wkraczającego w
świat teatru. A przynajmniej planującego to uczynić – pokazać
opinii publicznej swoje debiutancie dzieło tuż po przeprowadzeniu
konsultacji z ludźmi bardziej doświadczonymi w tej dziedzinie. Pech
chce, że pierwszym, któremu Clifford decyduje się pokazać swoją
sztukę jest Sidney Bruhl, niegdyś wielce popularny dramaturg, który
obecnie jest obiektem kpin wszystkich krytyków opiniujących jego
spektakle, i który wydaje się być gotowy na wszystko, żeby tylko
odzyskać renomę. Czy więc wprowadzi swój zbrodniczy plan w życie?
Czy pozbawi życia niczego się niespodziewającego debiutanta i
przywłaszczy sobie jego sztukę? A jeśli tak to czy poniesie jakieś
konsekwencje? Czy pogrąży się w oparach szaleństwa, czy ta
zbrodnia pociągnie za sobą kolejne, czy zostanie schwytany i
osądzony? A Clifford i pani Bruhl? Jaki los ich spotka? Te i wiele
innych pytań muszę pozostawić bez odpowiedzi, bo prawdziwą
zbrodnią byłoby przybliżanie szczegółów tej wyśmienitej
historii. Grzechem nie będzie natomiast zarekomendowanie jej każdemu
wielbicielowi dreszczowców okraszonych czarnym humorem, w których
doskonale uwidacznia się teatralny sznyt i to w najlepszym tego
słowa znaczeniu.
Podejrzewam, że sam Alfred Hitchcock nie powstydziłby się takiego filmu
jak „Śmiertelna pułapka”. Tak doskonale zrealizowanego (za
wyjątkiem ścieżki dźwiękowej) i opowiedzianego filmowego
widowiska, takiego suspensu, takich zwrotów akcji i tak
intrygujących postaci. Tak nieprzewidywalnej opowieści, która
najprawdopodobniej już podczas pierwszych minut seansu skradnie całą
uwagę niejednego widza oczekującego trzymającego w napięciu
spektaklu. I nie odda jej aż do napisów końcowych. Taki to bowiem
dreszczowiec stworzył Sidney Lumet w oparciu o wielce pomysłową
sztukę Iry Levina, pisarza którego nazwisko zna chyba każdy
wielbiciel tak thrillerów, jak i horrorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz