Lata
60-te XX wieku. Do Ośrodka Badań Kosmicznych Occam w Baltimore
trafia nowy obiekt badawczy. Niezwykłe wodne stworzenie schwytane w
Amazonii przez żołnierza Richarda Stricklanda, który zostaje
oddelegowany do ochrony w Occam. Głównym zadaniem przeżywającego
traumę mężczyzny jest pilnowanie stwora i informowanie swojego
przełożonego, generała Hoyta o wszystkich ważnych rzeczach z nim
związanych. Zaprzyjaźnione woźne, Elisa Esposito i Zelda Fuller,
zostają wyznaczone do utrzymywania porządku w pomieszczeniu, w
którym przetrzymywany jest nowy obiekt badawczy. Niema Elisa od
zawsze boryka się z samotnością. Przyjaźń z ciemnoskórą Zeldą
i podstarzałym homoseksualistą Gilesem Gundersonem, nie rozpraszają
bolesnego poczucia pustki i przekonania o własnej niedoskonałości.
Dopiero relacja ze sprowadzonym do Occam stworzeniem da Elisie
szczęście, którego tak długo poszukiwała.
W
2017 roku ukazał się głośny film Guillermo del Toro pt. „Kształt
wody”. Jeśli wierzyć informacjom zamieszczonym w Sieci powstał
on na bazie pomysłu pisarza Daniela Krausa, który podzielił się
nim z del Toro w 2011 roku. Cztery lata później pojawiło się
pierwsze wydanie ich wspólnej powieści, „Trollhunters. Łowcy
trolli”, ale obaj cały czas pamiętali o koncepcji Krausa, która
jak utrzymuje on sam wykluła się w jego głowie, gdy miał lat
piętnaście. Z czasem zaczął pisać książkę na podstawie tego
pomysłu sprzed wielu lat, nie wiedząc jeszcze, że Guillermo del
Toro rozpoczął prace nad scenariuszem „Kształtu wody”. Wkrótce
się porozumieli, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie gdy
Guillermo del Toro zajmie się tworzeniem filmu, a Daniel Kraus
skoncentruje się na pisaniu powieści. Pozostawali w
kontakcie, pilnując aby obie wersje tej opowieści zanadto od siebie
nie odbiegały. Kraus trzymał się ram wymyślonych przez del Toro,
przelewał na papier jego pomysły, które według niego doskonale
wpasowywały się w plan, który rozrysował sobie w głowie. Nie
oznacza to jednak, że ściśle trzymał się zamysłu del Toro, że
ograniczył się wyłącznie do tego, co znajdowało się w
scenariuszu „Kształtu wody”. Daniel Kraus zapuścił się także
na inne wody i w mojej ocenie dzięki temu znacznie uatrakcyjnił tę
historię.
„Pod
pewnymi względami stworzenie w F-1 jest aniołem, który zechciał
oświetlić ten świat swoim blaskiem, a potem błyskawicznie go
zastrzelono, przybito pinezkami do korkowej tablicy i oznaczono jako
diabła.
Nie
wiem, czy w tym przypadku określenie „adaptacja powieściowa”
jest w pełni adekwatne, bo z jednej strony rzeczywiście pilnowano,
aby treść zawarta w książce nadążała za scenariuszem filmu (a
nie odwrotnie), ale wiele wskazuje na to, że to osoba, która miała
większy udział w tworzeniu literackiej wersji „Kształtu wody”
dłużej obracała w głowie tę koncepcję. W najważniejszych
punktach książka pokrywa się z filmową wersją, ale Daniel Kraus
rozszerzył tę opowieść o własne wątki. To znaczy niezupełnie o
własne, bo większość z nich została zaledwie liźnięta przez
scenarzystów „Kształtu wody”, Guillermo del Toro i Vanessę
Taylor, Kraus natomiast wniknął nieporównanie głębiej w tę
materię, bo i ramy wyznaczone przez jego współpracownika do
najtwardszych nie należały. Można było spokojnie się tą
opowieścią pobawić, zbadać szersze terytoria, co aż nadto
wyraźnie unaocznił Kraus na kartach „Kształtu wody”. Jeden z
największych dodatków (elementów, których nie znajdziemy w
filmie) nie znajduje swoich korzeni w scenariuszu. Na ekranie nie
zostaje nawet zasugerowany, a przecież wręcz idealne wpasowuje się
w szkielet fabularny opracowany przez Guillermo del Toro. Za wątki
skupiające się na metamorfozie Elaine Strickland powinno się chyba
dziękować wyłącznie Danielowi Krausowi, jej przemiana wydaje się
być jego własnym wkładem w „Kształt wody”. Elaine to małżonka
żołnierza Richarda Stricklanda, który schwytał cudowną istotę,
czuwał nad jej transportem do placówki badawczej Occam w Baltimore,
gdzie z kolei z rozkazu swojego dowódcy poświęcił się jej
pilnowaniu. Podczas gdy jej mąż przebywa w pracy i popada w coraz
większe szaleństwo, na skutek koszmarnych przeżyć w Amazonii
(które zostaną przybliżone czytelnikom, przez które przebrniemy
razem ze Stricklandem we wstępnej partii powieści, czego z kolei
podczas seansu nie doświadczymy) i w mniejszym stopniu odleglejszego
przejścia z frontu, Elaine odkrywa uroki dotychczas nieznanego jej
trybu życia. Z „kury domowej” całkowicie podporządkowanej woli
swojego męża stopniowo przekształca się w kobietę wyzwoloną. W
niezależną jednostkę, spełniającą się na gruncie zawodowym,
która zaczyna dopuszczać do siebie myśl, że poradziłaby sobie
bez mężczyzny. Brakuje jej jednak odwagi do wyjawienia Richardowi
swojej tajemnicy, obawia się reakcji coraz bardziej agresywnego
partnera życiowego. Daniel Kraus i Guillermo del Toro nie pozwolili
sobie na jednoznaczności w obmyślaniu postaci Roberta Stricklanda.
Czarny charakter wydaje się nie mieć decydującego wpływu na taki
a nie inny wybór ścieżki, którą podąża. W książce jego
profil psychologiczny jest dużo bardziej szczegółowy niż w
filmie, autorzy powieści wręcz zanurzają odbiorców w jego
szaleństwie, za które winą można obarczyć traumatyczne
wydarzenia z jego przeszłości. Zgotowane mu przez generała Hoyta,
mężczyznę, który wręcz przeraża Stricklanda, od którego ten
ostatni chce się uwolnić, ale do tego momentu ani myśli wykazywać
się nieposłuszeństwem w stosunku do despotycznego przełożonego.
 |
(źródło: https://pl-pl.facebook.com/zyskiska/) |
„Nie
chciał nikogo skrzywdzić […] Przez stulecia nikogo nie
skrzywdził. To my go skrzywdziliśmy. Przywlekliśmy go tutaj.
Torturowaliśmy go. Jaki będzie następny krok? […] Jaki gatunek
wytępimy? Może siebie samych? Mam nadzieję. Zasłużyliśmy na
to.”
Porównywany
do „Pięknej i Bestii”, „Opętania” Andrzeja Żuławskiego i
„Potwora z Czarnej Laguny”, o którym wspomniał sam Daniel Kraus
w kontekście tej opowieści, a w powieści wzmiankowano „Wyspę
doktora Moreau” H.G. Wellsa (rodzina Paula Zindela utrzymuje natomiast, że film jest plagiatem „Let Me Hear You Whisper" - pozew został już złożony w sądzie), „Kształt wody” jest przede
wszystkim opowieścią o dojmującej samotności dwóch stworzeń.
Niemej woźnej z Ośrodka Badań Kosmicznych Occam w Baltimore i
unikatowego wodnego stwora, który został wyrwany ze swego
środowiska naturalnego i przetransportowany do miejsca, w którym
przejdzie niewyobrażalne męki. Ale pozna też kobietę, u boku
której znajdzie prawdziwe szczęście. Elisa Esposito, bo o niej
mowa, również pozbędzie się poczucia pustki od zawsze goszczącego
w jej sercu, wreszcie znajdzie kogoś, kto pokoloruje dotychczas
szare otoczenie Elisy, a ona z przyjemnością odwdzięczy mu się
dokładnie tym samym. Ta osobliwa symbioza powinna budzić niesmak,
relacja kobiety z oślizgłym stworem powinna wprawiać w podszyte
szokiem osłupienie, być może nawet odrzucać od kart „Kształtu
wody”. A tymczasem mnie ten wątek poruszył do głębi. Nawet
teraz, pisząc te słowa, zbiera mi się na płacz, ciągle mam w
pamięci czyste piękno tego związku, choć wydaje mi się, że
osoby o konserwatywnych poglądach nie podzielą tego wzruszenia.
Daniel Kraus i Guillermo del Toro poruszają w „Kształcie wody”
problem braku akceptacji dużej części społeczeństwa tego co
uważa się za odstępstwo od normy. Te normy narzuca większość,
to ona próbuje wtłoczyć wszystkich w jedną ciasną ramkę, a jak
ktoś nie potrafi bądź nie chce się dostosować to zostaje
wypchnięty poza margines tak zwanego cywilizowanego świata. Losy
Gilesa Gundersona, homoseksualisty i zdolnego malarza niemogącego
rozwijać się na polu zawodowym z powodu swojej orientacji
seksualnej (jego spotkanie z Elaine Strickland też wycisnęło mi
łezkę z oka) oraz czarnoskórzy obywatele Stanów Zjednoczonych
zmuszeni do walki o swoją godność to przykłady dwóch
mniejszości, których ciężki los autorzy „Kształtu wody”
pokrótce obrazują odbiorcom swojego dzieła. Korelacja pomiędzy
homoseksualistą i stworem przetrzymywanym w Occam nasuwa się sama
przez się i myślę, że głównie to może wyprowadzić z równowagi
przynajmniej tych najbardziej zatwardziałych konserwatystów. Obok
wyżej przytoczonych wątków w „Kształcie wody” egzystuje także
motyw szpiegowski, reprezentowany przez rosyjskiego tajniaka
posługującego się nazwiskiem Robert Hoffstetler, doktora, który
wchodzi w skład grupy naukowców zajmujących się wyjątkowym
obiektem w Occam. Wątek ten jest w sumie tak samo prosty, jak
pozostałe – nie mamy tutaj do czynienia z zawiłą, wielowarstwową
intrygą zakrojoną na szeroką skalę, bo i nie na tym zależało
Guillermo del Toro i Danielowi Krausowi. „Kształt wody” wręcz
tchnie tęsknotą za starymi czasami, za prostymi, acz jakże
emocjonującymi opowieściami, takimi jakie wyświetla się w
chylącym się ku upadkowi kinie, nad którym mieszkają Elisa i
Giles. To nostalgiczna opowieść o niespożytej sile tkwiącej w
prostocie, z której jednak praktycznie nieustannie przebija czysta
gorycz wynikająca z konkluzji, że preferencje opinii publicznej
zaczęły się zmieniać. I, jak wnioskuję z powieści, według jej
autorów nie wpłynęło do korzystnie na kondycję sztuki. Daniel
Kraus i Guillermo del Toro na kartach tej powieści dali także wyraz
swojemu nieufnemu nastawieniu do krótkowzrocznego pędu ludzkości w
stronę pozornie lepszej przyszłości. Beton i stal konsekwentnie
wypierają dobra naturalne, a wszelkie tajemnice tego świata są
uparcie odkrywane, badane i obnażane. Styl Daniela Krausa jest na
tyle dojrzały, żeby z łatwością można było, nie tyle czytać,
co przeżywać tę opowieść każdą komórką swojego ciała, przy
czym moim zdaniem zamierzony chaos, jaki wkrada się we wstępną
część „Kształtu wody” i w późniejsze, króciutkie
przemyślenia potwora (w tych drugich nie ma znaków
interpunkcyjnych) trochę dezorientuje. Szczęście więc, że nie
było tego wiele. W stosunku do fabuły też mam jeden zarzut, dużo
bardziej istotny od tych rzadkich chaotycznych ustępów omawianej
powieści. UWAGA SPOILER Dotyczy on finału, który ma trochę
inny przebieg niż w filmie, ale najważniejszy człon jest
identyczny. Guillermo del Toro i Daniel Kraus bez większego wysiłku
mogli zmienić mnie w „kupkę nieszczęścia”, sforsować
wszystkie systemy obronne mojego organizmu i pozostawić w
przynajmniej krótkotrwałej rozpaczy. Nie zrobili tego. Tchórzliwie
się wycofali i to dwukrotnie, bo nie dość, że nie zabili
cudownego stworzenia to na dodatek uciekli przed kontrowersją, jaką
wśród niektórych wcześniej mógł budzić romans człowieka
z tzw. Deus Branquia KONIEC SPOILERA.
„Kształt
wody” to powieść fantasy, która z pewnością nie sprosta
wymaganiom wszystkich miłośników tego gatunku. Niby prosta, ale
zawierająca w sobie mnóstwo nieodkrywczych, ale wciąż niezwykle
ważkich przemyśleń o niektórych problemach tego świata.
Fabularnie nieskomplikowana, ale zarazem bardzo głęboka,
podpinająca się pod znane motywy, ale w sposób, który wręcz
chwyta za serce i nie puszcza aż do rozczarowującego finału. Tak
właśnie odbierałam to literackie dzieło, wersję, którą uważam
za lepszą od głośnego filmu w reżyserii Guillermo del Toro, ale
nie ośmielę się polecić jej absolutnie wszystkim miłośnikom
fantasy. Jest za bardzo specyficzna, żebym miała przekonanie, że
trafi do tak szerokiego grona czytelników. Za to fani filmu (ja
najpierw miałam przyjemność zapoznać się z książką) powinni
bez żadnej zwłoki sięgnąć po to dziełko Daniela Krausa i
Guillermo del Toro, bo da im ono zdecydowanie pełniejszy obraz tej
historii. I istnieje dużo prawdopodobieństwo, że dostarczy im dużo
silniejszych wrażeń.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu