Stronki na blogu

wtorek, 20 lutego 2018

„I tre volti del terrore” (2004)

Do nieznającej się trójki pasażerów pociągu, Marca, Carla i Sandry, dosiada się starszy mężczyzna, który przedstawia się jako profesor Peter Price. Twierdzi, że jest hipnotyzerem i właśnie pracuje nad swoim naukowym projektem. Jego rozmówcy są sceptycznie nastawieni do hipnozy, ale nie dają się długo namawiać na wzięcie udziału w eksperymencie Price'a. Profesor za pośrednictwem tajemniczej kuli po kolei wprowadza każdego z nich w stan hipnozy Każdy zostaje wówczas skonfrontowany z innym ciągiem upiornych wydarzeń, których jest naprzemiennie uczestnikiem i jedynie obserwatorem.

Sergio Stivaletti wielbicielom włoskiego kina grozy dał się poznać przede wszystkim jako twórca efektów specjalnych. Współpracował między innymi z Lamberto Bavą („Demony”, „Demony 2”, „La maschera del demonio”), Dario Argento („Phenomena”, „Opera”, „Upiór w operze”, „Krwawy gracz”) i Michele Soavim („Kościół”, „La setta”, „O miłości i śmierci”). Jako reżyser po raz pierwszy mógł sprawdzić się w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku („Maska z wosku”), a jego drugi film, „I tre volti del terrore” pojawił się dopiero w 2004 roku. Tym razem jednak Stivaletti wziął udział w pisaniu scenariusza – pomagał mu Antonio Tentori, współscenarzysta między innymi „Kota w mózgu” Lucio Fulciego oraz późniejszych „Come una crisalide” Luigiego Pastore i „Drakuli 3D” Dario Argento.

Na „I tre volti del terrore” składają się cztery (licząc klamrę) krótkie opowieści grozy, z których wprost emanuje tęsknota za horrorami z lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Wygląda to tak, jakby jednym z głównych celów Sergio Stivalettiego było złożenie należnego hołdu swoim kolegom po fachu tworzącym w tych (przynajmniej) dwóch minionych dekadach. Forma jaką nadał temu przedsięwzięciu dała mu możliwość pokazania kilku silnie zakorzenionych w tradycji gatunku motywów, utrzymanych w klimacie, który mnie osobiście najsilniej kojarzył się z ostatnim dziesięcioleciem poprzedniego wieku. Najpierw widzowie świadkują procesowi tworzenia niechlujnego rysunku, intrygującej czołówce okraszonej nastrojową ścieżką dźwiękową, po której zostają oni przeniesieni do wnętrza jadącego pociągu. Widzimy trzy znudzone osoby, do których szybko przysiada się starszy jegomość utrzymujący, że jest hipnotyzerem. Już to wyznanie powinno uruchomić dzwonki alarmowe w głowie oglądającego, a jeśli nawet tak się nie stanie to scenarzysta ma na podorędziu jedno z bardziej złowieszczych słów, jakie może paść w horrorze. A mianowicie „eksperyment”. Naukowy projekt, któremu obecnie oddaje się hipnotyzer, i do którego (o zgrozo) chce włączyć nowo poznanych pasażerów pociągu. Nie muszę chyba dodawać, że Marco, Sandra i Carlo przyjmują wyzwanie i sięgają po „magiczną” kulę starszego jegomościa. Kulę, która kolejno przenosi ich myślami do innych miejsc, która zmusza ich do uczestniczenia w wydarzeniach niby żywcem wyjętych z ich najgorszych koszmarów sennych.

„L'ANELLO DELLA LUNA” to tytuł opowieści będącej wizją Marca. Mężczyzna daje się w niej namówić swojemu znajomemu na wyprawę do grobowca mumii, celem wydobycia z niej kosztowności, którymi jest zainteresowany pewien szanowany kolekcjoner sztuki. Mroczna krypta, której ściany pokrywają prymitywne malunki prezentuje się w miarę upiornie, ale napięcie windują przede wszystkim ujęcia realistycznie się prezentujących zmumifikowanych zwłok oraz wilczej głowy narysowanej na jednej ze ścian grobowca. To wystarczy, żeby nabrać przekonania, że dwóch mężczyzn popełniło kardynalny błąd wybierając to miejsce jako cel swojej złodziejskiej eskapady. Wkrótce Sergio Stivaletti i Antonio Tentori dadzą nam jednak jasno do zrozumienia, że rzeczony błąd popełnił tylko Marco, że to on nieświadomie sprowadził ogromne niebezpieczeństwo w formie... No właśnie to chyba nie miało być żadną niespodzianką dla widza, ale zawsze istnieje możliwość (mała), że znajdzie się jakiś widz, któremu nie uda się odgadnąć do jakiego znanego motywu nawiążą scenarzyści tego obrazu. W każdym razie owa oczywistość moim zdaniem nie jest największym mankamentem tego segmentu. Dopracowania wymagało przede wszystkim stopniowanie napięcia, bo choć kolorystyka, w której utrzymano zdjęcia była stosownie mroczna to nie przysłaniała nieefektywności w budowaniu napięcia. Za to końcowe efekty specjalne, nad którymi pieczę trzymał sam Sergio Stivaletti całkowicie mnie usatysfakcjonowały – makabryczne wstawki niewspomagane komputerowo, z których na wyróżnienie zasługują ujęcia z paznokciami i zębami. I które skojarzyły mi się z latami 80-tymi XX wieku.

Sandra jest bohaterką opowieści zatytułowanej „UN VISO PERFETTO (DR. LIFTING)”, w której to towarzyszy swojej przyjaciółce Barbarze w pierwszym spotkaniu z chirurgiem plastycznym, doktorem Fisherem. Barbara zamierza wkrótce skorzystać z jego usług, ale dopiero w jego gabinecie Sandra dowiaduje się, że jej przyjaciółka chce wyglądać tak jak ona. Ta wiadomość nie przypada jej do gustu, ale niechętnie zgadza się wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Ponoć ogranicza się on do wcielenia się na moment w rolę modela – pozwolenia, aby sporządzono rysunki jej twarzy, na podstawie których Fisher skonstruuje Barbarze nową twarz. Pomysł wyjściowy, marzenie Barbary by wyglądać jak jej najlepsza przyjaciółka, automatycznie poruszył moją wyobraźnię. W mojej głowie praktycznie od razu wykluły się dwa scenariusze przyszłych wydarzeń, jakże obiecujące kierunki, w jakich można było z łatwością pchnąć ten temat. Sergio Stivaletti i Antonio Tentori podążyli jednakże mniej zajmującą ścieżką, w której na domiar złego znowu (tak jak w wizji Marco) unaocznili swoją niemożność zbudowania silnego napięcia emocjonalnego. Podczas przedzierania się Barbary przez ponure korytarze kliniki musiałam walczyć z sennością, pomimo bezsprzecznie klimatycznej otoczki. Ale chociaż wolałabym innego rodzaju rozwinięcie tej opowieści to niniejsza koncepcja i tak wydaje mi się lepsza od historii o przeklętym grobowcu.

„IL GUARDIANO DEL LAGO” to opowieść o znanym nam już Carlu i dwójce jego przyjaciół, którzy postanawiają pobiwakować nad jeziorem pomimo świadomości zapuszczania się na teren zamknięty. Nie wiedzą natomiast, że jest on własnością wojska i że bytuje tam pewien oślizgły organizm, który bynajmniej nie jest przyjaźnie nastawiony do turystów. Stworzenie będące kolejnym przejawem niemałych umiejętności Sergio Stivalettiego i pozostałych podlegających mu osób odpowiedzialnych za efekty specjalne w „I tre volti del terrore” na poletku praktycznych dodatków imitujących różnego rodzaju okropieństwa. Ponadto ten segment według mnie może pochwalić się najlepszym budowaniem napięcia, aczkolwiek muszę w tym miejscu zaznaczyć, że tle innych znanych mi włoskich reprezentantów filmowego horroru i tak wypada to nieszczególnie, żeby nie rzec blado. Sama fabuła natomiast moim zdaniem wygrywa w starciu z wizją Marca, ale nie zrównuje się z opowieścią o Sandrze i Barbarze, która to przecież jak już zostało zasugerowane nie wydobyła maksimum potencjału drzemiącego w pomyśle wyjściowym. Ale jeśli zderzyć te dwa dobrze znane każdemu wieloletniemu miłośnikowi kina grozy motywy, te dwa silnie zakorzenione w tradycji horroru wątki to ten wykorzystany w wizji Sandry należy do bardziej przeze mnie preferowanych.

Finalizacje trzech wyżej przybliżonych opowieści zobaczymy dopiero po zakończeniu eksperymentu profesora Petera Price'a przeprowadzonego na nowo poznanych pasażerach pociągu. Również wówczas przyjdzie pora na rozwinięcie i zakończenie klamry, historii, która zbierze wszystko w logiczną całość i być może zaskoczy co poniektórych odbiorców. Bo scenarzyści „I tre volti del terrore” bez wątpienia starali się ogłuszyć publikę czymś niespodziewanym. Mnie udało się do tego dojść dużo wcześniej, aczkolwiek muszę przyznać, że ostatnia krótka scenka uprzednio nie postała mi w głowie, nie wspominając już o powiązaniu jej z jednym konkretnym ustępem. Nie mogę jednak dodać, że ten zabieg wprawił mnie w niemałe osłupienie, że nie mogłam wyjść z podziwu nad tym rozwiązaniem, ani nawet że nabrałam przekonania, że jeszcze przynajmniej przez kilka dni o nim nie zapomnę. Aż tak dobrze to nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz