Studentka
dziennikarstwa Samantha przypadkiem trafia na mroczną tajemnicę,
którą bez zastanowienia postanawia zgłębić. W Oak Hammock Park w
St. Lucie na Florydzie stoi stary dąb, przy którym doszło już do
kilku zbrodni. Ludzie powiadają, że drzewo jest przeklęte. Są też
tacy, którzy uważają, że należy ono do samego Szatana, a Sam nie
zajmuje dużo czasu uświadomienie sobie, że w tych niesamowitych
opowieściach tkwi dużo prawdy. Wraz ze swoim przyjacielem Robem,
który studiuje na tym samym uniwersytecie co ona, młoda kobieta
zagłębia się w krwawą historię tak zwanego Diabelskiego Drzewa,
pozyskując przy tym dowody na obecność w tym miejscu ducha małego
chłopca. Wiele wskazuje jednak na to, że nie tylko on nawiedza
nieszczęsny dąb, że w Oak Hammock Park egzystuje przynajmniej
jeden inny nadnaturalny byt, który może odpowiadać za zbrodnie
popełnione tutaj w przeszłości.
W
1973 roku w lesie na Florydzie znaleziono rozkładające się ciała
dwóch dziewcząt, siedemnastoletniej Susan Place i szesnastoletniej
Georgii Jessup. Przed śmiercią ktoś przywiązał je do drzewa i
poddawał długim torturom. Śledczy skojarzyli tę sprawę z
niedawnym porwaniem dwóch autostopowiczek dokonanym przez (w tamtym
momencie już byłego) policjanta Gerarda Johna Schaefera.
Przeszukanie jego domu dało im dowody pozwalające na skazanie
mężczyzny za zabójstwo dwóch młodych kobiet. Schaefer dostał
podwójne dożywocie (w 1995 roku zabił go współwięzień), ale
podejrzewa się, że mógł on pozbawić życia nawet trzydzieści
osób płci żeńskiej. Ta autentyczna historia szybko zaczęła
przyciągać na miejsce zbrodni spragnionych mocnych wrażeń
osobników. W kolejnych dziesięcioleciach XX wieku pojawiały się
doniesienia o zakapturzonych postaciach pojawiających się w tym
lesie. W 1993 roku miejscowy pastor odprawił nawet egzorcyzm na
starym dębie... Później to miejsce zamieniono w park i chociaż
chciano wówczas pozbyć się feralnego drzewa piły odmówiły
posłuszeństwa. „Przeklęty” dąb nadal stoi w dzisiejszym Oak
Hammock Park, ciągle przyciągając poszukiwaczy mocnych wrażeń i,
jak widać w „Devil's Tree: Rooted Evil”, inspirując artystów.
Horror w reżyserii Chrisa Alonso i Joshuy Louisa na podstawie ich
własnego scenariusza został oparty na prawdziwych wydarzeniach i
wydumanych opowieściach o starym dębie znajdującym się w Oak
Hammock Park w St. Lucie na Florydzie. Należy jednak zaznaczyć, że
wiele z tego co pokazano na ekranie stanowi wytwór wyobraźni
twórców filmu, nie znajduje swoich korzeni ani w wydarzeniach z
przeszłości, ani w fantastycznych opowieściach o tak zwanym
Diabelskim Drzewie.
„Devil's
Tree: Rooted Evil” bazuje na dosyć ożywczym pomyśle, bo wśród
tych wszystkich horrorów o nawiedzonych domach film o przeklętym
drzewie chyba nie może być przyjęty inaczej przez dzisiejszą
publikę niźli powiew świeżości. Przynajmniej lekki, bo założę
się, że wielu wielbicieli gatunku pielęgnuje w pamięci (na
przykład) nawiedzone drzewo z „Ducha” Tobe'a Hoopera. W obrazie
Chrisa Alonso i Joshuy Louisa ta wieloletnia roślina stojąca w
zacisznym, zalesionym i całkiem mrocznym zakątku parku w St. Lucie
nie jest jedynie kolejnym narzędziem służącym złośliwemu
duchowi do wyrządzania krzywdy nieszczęsnym śmiertelnikom.
Wszystko wskazuje na to, że drzewo jest jedynym domem zagubionych
duszyczek i agresywnych nadnaturalnych bytów, być może demonów, a
może nawet samego Szatana. Bo niektórzy członkowie tutejszego
społeczeństwa są święcie przekonani, że dąb jest własnością
Lucyfera... Hmm, muszę powiedzieć, że to bardzo skromny gość –
zamiast zawalczyć o na przykład parlament jakiegoś mocarstwa on
być może zadowala się jednym drzewem... Ale mniejsza o to. W
centralnym punkcie scenariusza stoi Samantha studentka
dziennikarstwa, w którą wcieliła się Maddy Curley. Tylko
odrobinkę bardziej wiarygodna od odtwórcy roli jej filmowego
przyjaciela Eddiego Kaulukukui. Troszeczkę, bo tak na dobrą sprawę
absolutnie żaden członek obsady „Devil's Tree: Rooted Evil” nie
wykazał się profesjonalnym warsztatem. Kreacje aktorskie to według
mnie najsłabsze ogniwo tej produkcji, co było dla mnie tym bardziej
bolesne, że efekty specjalne stały na naprawdę wysokim poziomie.
Alonso i Louis zmiksowali stylistykę horroru nadnaturalnego, filmu
grozy o zjawiskach nadprzyrodzonych z umiarkowanie krwawą makabrą i
jak na moje oko w tej materii wykazali się zadowalającą
biegłością. Otoczka, jaką filmowcy stworzyli dla feralnego dębu
dumnie wznoszącego się w Oak Hammock Park, metaliczne ciemne barwy,
różne odcienie szarości i czerni, nadawały temu miejscu
niedookreślonej upiorności. Jeden rzut oka na tę scenerię
wystarcza, aby nabrać przekonania, że tuż pod powierzchnią, tam
gdzie nie sięga ludzkie oko czai się coś okropnego, jakaś
potworność, która sprowadzi na bohaterów filmu nieodwracalne
nieszczęście. Jeśli tylko będą drążyć, jeśli uprą się przy
zgłębianiu tajemnicy dębu, o którym od lat krążą niestworzone
historie. Jako że nasi protagoniści studiują dziennikarstwo
cechują się wrodzoną dociekliwością. Szczególnie Samantha
wydaje się być dziennikarką z powołania, bo to ona jest gotowa
wiele zaryzykować dla prawdy. Już od pierwszej jej przechadzki do
parku, w którym odnajduje tzw. Diabelskie Drzewo wiemy, że nic nie
zmusi tej dziewczyny do zawrócenia z obranej drogi, że będzie tak
długo grzebać w tej sprawie dopóki nie dokopie się do prawdy. I
wiemy także, że ścieżka, na którą wkroczyła będzie
naszpikowana śmiertelnie niebezpiecznymi pułapkami zastawionymi
przez istotę bądź istoty nie z tego świata.
Horror„Devil's
Tree: Rooted Evil” jest stanowczo za krótki. Trwa niespełna
osiemdziesiąt minut, ale nie odbija się to negatywnie na akcji.
Scenarzyści zaniedbują bohaterów, łącznie z główną bohaterką.
Nie poświęcają im tyle czasu, ile potrzebuję do osiągnięcia
pełni satysfakcji. Postacie zostały omówione tak skrótowo, że
właściwie przez cały czas towarzyszyło mi poczucie nieprzyjemnego
oderwania od nich. Choć tego nie chciałam trochę dystansowałam
się od Samanhy i innych, nie towarzyszyła mi pewność istnienia
pomiędzy nami nierozerwalnej więzi, choć muszę zaznaczyć, że
pomimo mglistych rysów psychologicznych i irytujących kreacji
aktorskich los pozytywnych bohaterów nie był mi całkowicie
obojętny. Nie miałam problemów z opowiedzeniem się po właściwej
stronie, ale zawdzięczam to przede wszystkim niszczycielskiej sile
stojącej po drugiej stronie barykady. Sam i Rob szybko zyskują
dowody nawiedzenia wiekowego dębu – dwa amatorskie filmiki, na
których widać małego chłopca, odzianego w strój wskazujący na
lata 40-te bądź 50-te XX wieku. Zwykły chłopaczek (no może ciut
prześwitujący), młodociany aktor pozbawiony upiornego makijażu, z
normalną, a nie przerobioną komputerowo twarzą działał na mnie
bardziej niźli najwymyślniejsze maszkary ze współczesnych
hollywoodzkich horrorów. Montaż i spowijający go posępny klimat w
zupełności wystarczyły, aby raptownie podnieść napięcie o parę
poziomów, a na tym twórcy nie poprzestali. To znaczy pozostałe
manifestacje pozaziemskich mocy - opętania napiętnowanych osobników
akcentowane czernią spowijającą ich oczy, lewitacja, czy
porozumiewanie się za pośrednictwem ust medium (tak, dla
wszędobylskich łowców duchów też znalazło się tutaj miejsce) –
silnych emocji już we mnie nie budziły, właściwie to odbierałam
je jako chodzenie po linii najmniejszego oporu. Większego trudu w to
nie włożono i to zarówno jeśli chodzi o wygląd tych dodatków,
jak i pomysły, choć sama atmosfera, w której wszystkie egzystowały
dla mnie była dostatecznie mroczna. To jest wypadała dobrze na tle
współczesnych filmów grozy, bo do poziomu XX-wiecznych horrorów
nastrojowych „Devil's Tree: Rooted Evil” jeszcze sporo brakuje. W
każdym razie twórcy efektów specjalnych bardziej poszaleli w
warstwie gore. W tej materii wykazali się dużo większym
zdecydowaniem, umiarkowanie krwawe elementy były nieporównanie
efektowniejsze i bądź co bądź pomysłowe. Bo nigdy bym nie
podejrzewała, że rana postrzałowa może prezentować się tak
makabrycznie (ale nie aż tak, żebym czuła się zszokowana, czy
nawet lekko zniesmaczona), i że jakże często pokazywane w
filmowych rąbankach poderżnięcie gardła można pokazać w tak
szczegółowy sposób i na dodatek tak mocno rozciągnąć to w
czasie. Dodajmy do tego wnętrzności oblewające nagą, wrzeszczącą
młodą kobietę i wstawki zainspirowane bestialstwem Gerarda Johna
Schaefera, nad którymi owszem można było się jeszcze niżej
pochylić, pokazać więcej detali, ale i w takim kształcie na nudę
nie narzekałam. Epilog też mnie ukontentował, choć poszukiwacze
oryginalności pewnie będą inaczej się na to zapatrywać, bo moje
zadowolenie nie wzięło się z kreatywności scenarzystów tylko z
tego, że UWAGA SPOILER zaserwowano mi unhappy end, tym
bardziej tragiczny, że wmieszano w to małą dziewczynkę KONIEC
SPOILERA.
Niezły
horror. Nic nadzwyczajnego, żadne mistrzostwo świata, ale
zainteresować potrafi. Chris Alonso i Joshua Louis wciągnęli mnie
w tę opowieść na tyle silnie, żebym nie miała poczucia
marnotrawienia czasu, żebym przez cały seans nie zmagała się z
przeczuciem, że pożałuję wyboru „Devil's Tree: Rooted Evil”.
I nie żałuję, że dałam tej produkcji szansę, bo zapewniła mi
kilkadziesiąt minut w miarę dobrej rozrywki. Mogło być oczywiście
dużo lepiej, z takiej koncepcji fabularnej można było wydobyć
więcej, zrobić z tego nieporównanie bardziej emocjonalne
widowisko, ale i w takim kształcie powodów do samych narzekań nie
dostałam. W sumie to uważam, że więcej w tym plusów niźli
mankamentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz