Ekscentryczna
wdowa po producencie broni, Sarah Winchester, żyje w ogromnym
domostwie, które nieustannie przebudowuje i rozbudowuje. Kobieta
jest przekonana, że jej nieruchomość jest nawiedzana przez duchy
osób, które straciły życie przez karabin Winchester, broń
zaprojektowaną przez ojca jej męża, na której jego rodzina zbiła
fortunę. W 1906 roku zarząd firmy produkującej broń palną,
której większość udziałów od śmierci jej małżonka znajduje
się w posiadaniu Sarah, w porozumieniu z nią, zatrudnia doktora
Erica Price'a. Mężczyzna ma spędzić jakiś czas w domu Winchester
w celu dokonania oceny stanu zdrowia wdowy. Na terenie posiadłości
oprócz jej właścicielki, robotników i służby, przebywa również
krewna Sarah, wdowa Marion Marriott wraz ze swoim synem Henrym, który
boryka się z nietypową przypadłością. Wkrótce po dotarciu do
domu Winchester Price świadkuje niepokojącym zjawiskom, ale zrzuca
to na karb halucynacji. Nie wierzy w opowieści Sarah o duchach
gnieżdżących się w tym miejscu, nawet po zobaczeniu ich na własne
oczy.
Zrealizowana
za (szacunkowo) trzy i pół miliona dolarów ghost story w
reżyserii Michaela i Petera Spierigów, twórców między innymi
„Zombie z Berkeley”, „Daybreakers – Świtu” i „Piły: Dziedzictwa”, na podstawie scenariusza stworzonego przez nich i
Toma Vaughana. Fabułę zainspirowały opowieści o autentycznej
postaci, Sarah Winchester i jej rezydencji w San Jose w Kalifornii,
która do dzisiaj przez wielu uważana jest za miejsce nawiedzone
przez duchy osób zabitych karabinem Winchester. Wedle tych legend
wkrótce po śmierci jej męża i córeczki, za podszeptem ducha tego
pierwszego, Sarah rozpoczęła budowę domu dla siebie i zagubionych
dusz ludzi, którzy padli ofiarami karabinu produkowanego przez firmę
Winchester Repeating Arms Company. Ta historia była kwestionowana
między innymi przez biografa Sarah Winchester, ale to wcale nie
zniechęciło ludzi do snucia fantastycznych teorii na temat
imponującej rezydencji zwanej The Winchester Mystery House, która
to z czasem stała się atrakcją turystyczną i oczywiście jej
zmarłej w 1922 roku właścicielki.
Szumnie
reklamowany australijsko-amerykański horror braci Spierig pt.
„Winchester. Dom duchów” wydaje się być obrazem wprost
skrojonym pod przeciętnego odbiorcę multipleksowych straszaków.
Mamy tu wszystko, czego duża część sympatyków filmowych
opowieści o duchach, od tego typu produkcji oczekuje. Zainspirowany
rzekomo autentyczną historią scenariusz, mnóstwo jump scenek,
wymyślne maszkary, widowiskowe miejsce akcji i w miarę dynamiczny
rozwój sytuacji – nieprzesadnie, ale i nie ma tutaj miejsca na
dłuższe przestoje. Tak może się wydawać, ale jak się okazało
choć film zarobił niemało (prawie trzydzieści dziewięć milionów
dolarów na całym świecie) spora część widzów wyszła z sal
kinowych niezadowolona. Kampania reklamowa zrobiła swoje –
zagwarantowała sukces kasowy „Winchesterowi. Domowi duchów”,
ale nie mogła przecież zatrzeć złego wrażenia po seansie, które
to narodziło się w sercach tak wielu osób złaknionych
elektryzującej rozrywki na miarę dzisiejszego Hollywoodu. Ja po
braciach Spierig nie spodziewałam się wiele, tym bardziej, że
„Winchester. Dom Duchów” to horror kinowy, a wśród takowych
nieczęsto znajduję perły współczesnego nastrojowego horroru. Na
ogół jednak te szumne, nowsze filmowe opowiastki o duchach poniżej
pewnego poziomu nie schodzą. Niewysokiego, ale zjadliwego. Da się
to oglądać, jeśli już przyzwyczai się do ich niewyszukanej
stylistyki. A więc „łup!” jest duch, a mgnienie potem go nie
ma. I tak w koło Macieju, aż do dynamicznej, niedającej chwili
wytchnienia końcówki, która notabene w „Winchesterze. Domu
duchów” została mocno rozciągnięta w czasie. Trzy i pół
miliona dolarów to niewiele jak na film nakręcony z myślą o
wielkich ekranach. Ta kwota dawała mi nadzieję na niską ingerencję
komputera w proces tworzenia efektów specjalnych i jeśli o to
chodzi to się nie zawiodłam. Tylko jedna zjawa prezentowała się
nader sztucznie, tylko jej manifestacje w ostatniej partii filmu
zmuszały mnie do drwiących uśmieszków w tej konkretnej materii.
Bo i nie zabrakło innego rodzaju elementów, które wywoływały u
mnie taką reakcję. Imponująca posiadłość, na której toczy się
niemalże cała akcja tego filmu może robić niemałe wrażenie.
Multum, z dzisiejszej perspektywy archaicznie się prezentujących,
pokoi, długich, krętych korytarzy, wymyślnie poprowadzonych
schodów, licznych dobudówek – to wszystko tworzy istny labirynt,
domostwo, w którym łatwo się zgubić, a wziąwszy pod uwagę
niektórych jego lokatorów lepiej tego unikać. Nie wypuszczać się
na samotne spacery, jeśli nie zna się tego miejsca. Doktor Eric
Price, w którego w całkiem dobrym stylu wcielił się Jason Clarke,
jak się można się tego spodziewać będzie postępował zgoła
odwrotnie. Nocami będzie przechadzał się po tej ogromnej
posiadłości nierzadko widując wówczas istoty nie z tego świata.
Te jego wędrówki niemiłosiernie mi się dłużyły, a bo twórcom
nie udawało się wówczas wytworzyć odpowiedniego emocjonalnego
napięcia, nie było w tym intensywności, o przytłaczającym mroku
już nie wspominając. I właśnie to najbardziej mnie ubodło.
Sposób przedstawienia jakże obiecującego miejsca akcji, forma w
jaką bracia Spierig przyoblekli The Winchester Mystery House (w
większości umowny, bo niewiele zdjęć powstało w tej
nieruchomości). Wystrój, kolorystyka, montaż – właściwie to
cala warstwa techniczna jest tak wypieszczona, tak wyglancowana, tak
maniakalnie wyszlifowana, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy
filmowcom aby horror nie pomieszał się z romansem. Zaryzykuję
przypuszczenie, że chcieli oni stworzyć obraz gotycki, ale jeśli
rzeczywiście tak było to ja klimatu rodem z tego rodzaju horrorów
tutaj nie znalazłam. Sama budowla rodzi takie podejrzenie, ale już
grzeczniutka atmosfera, która w niej zalega prędzej stanowi
wizytówkę współczesnego błyszczącego Hollywoodu niźli horroru
gotyckiego z prawdziwego zdarzenia.
Helen
Mirren w roli Sarah Winchester to według mnie najjaśniejszy punkt
tej produkcji. Ta znakomita aktorka nieco uprzyjemniła mi seans tego
wątpliwej jakości filmidła, ale przecież nie mogła przykryć
wszystkich wad owego przedsięwzięcia. To, co mogła podratowała,
ale nie można przecież wymagać od jednak aktorki, choćby jednej z
najbardziej utalentowanych gwiazd światowego kina, że szczelnie
przykryje absolutnie wszystkie niedostatki danej produkcji. Tym
bardziej, gdy jest ich tak wiele, jak w tym omawianym przypadku. Bo
warstwa techniczka i prymitywne próby straszenia publiki to według
mnie nie jedyne minusy tej produkcji. „Winchester. Dom duchów”
zepsuto bowiem już na etapie pisania scenariusza. Historia, którą
tutaj opowiedziano co prawda przywiodła mi na myśl „Czerwoną
Różę. Z dziennika Ellen Rimbauer”, powieść i jej filmową wersję (chodzi o rozbudowywanie domu za namową istot z zaświatów)
i remake „Trzynastu duchów”, bo oryginału jeszcze nie widziałam
(przetrzymywanie zjaw w oddzielnych pomieszczeniach w swoim własnym
domu), ale wiedziałam, że bracia Spierig i Tom Vaughan nie czerpali
z żadnego z tych dzieł. Inspirowali się legendami krążącymi na
temat od dawna nieżyjącej Sarah Winchester, wdowy po producencie
broni Williamie Wirtcie Winchesterze i jej okazałym domostwie w San
Jose w stanie Kalifornia. Choć ta legenda z punktu widzenia
dzisiejszej choćby tylko średnio zaznajomionej z gatunkiem osoby do
najoryginalniejszych nie należy to na takim fundamencie można było
przynajmniej zbudować coś przykuwającego uwagę tych widzów,
którzy nie wliczają się do grona sympatyków wielce innowacyjnych
horrorów nastrojowych. W tym garncu znanych motywów, włącznie z
postawieniem jednej z czołowych bohaterek w pozycji kogoś na
kształt medium, znalazło się jednak miejsce na delikatny powiew
świeżości. A mianowicie na wątek przekleństwa rodu Winchesterów
przez duchy ludzi, którzy padli ofiarami produktu, na którym
rzeczona familia dorobiła się fortuny. Scenarzyści dotykają tutaj
zagadnienia, o którym w Stanach Zjednoczonych się dyskutuje. Zadają
widzom pytanie, czy producentów broni należy winić za śmierć,
jaką ona niesie, za zbrodnie popełniane przez jej użytkowników.
Sarah Winchester uważa, że tak, że jest współwinna krzywd
wyrządzanych przez karabiny Winchester, produkt ojca jej nieżyjącego
już męża. Natomiast jej krewna, Marion, nie widzi potrzeby
biczowania się za niewybaczalne przewinienia nabywców produktu, na
którym wzbogacili się Winchesterowie. Obecność tego zapożyczonego
z opowieści o The Winchester Mystery House, wątku, moim zdaniem
było dobrym posunięciem, ale już sposób w jaki go wyłuszczono do
szczególnie zajmujących nie należał. W „Ławie przysięgłych”,
filmie Gary'ego Fledera, opartym na jednej z powieści Johna
Grishama, w nieporównanie ciekawszy, dający do myślenia sposób
wyłuszczono ten problem. Tutaj stanowił jedynie dodatek do rozterek
doktora Erica Price'a, działalności i wierzeń Sarah Winchester
związanych z duchami, klasycznego opętania (szczęście, że
postawiono na białe oczy, bo one zawsze wywołują u mnie ciarki) i
oczywiście manifestacji zjaw podawanych głównie w formie jump
scenek, w moim przypadku w całości nieskutecznych. Chociaż
sekwencja z lusterkiem i krzesłem wypada całkiem nieźle – nie
dlatego, że podrywa z fotela, bo wątpię, żeby wiele osób, tak na
nią reagowało tylko przez, w mojej ocenie, najbardziej upiorny
wygląd zjawy, spośród wszystkich tych, które pokazano w
„Winchesterze. Domu duchów”.
Dla
mnie omawiane przedsięwzięcie Michaela i Petera Spierigów nie
dobija nawet do przeciętnego poziomu współczesnych mainstreamowych
straszaków. Podczas seansu towarzyszyła mi głównie obojętność
i nuda, chwilami wręcz trudna do wytrzymania. Takie dopieszczone,
przewidywalne tj. nieposiadające nawet nutki szaleństwa, które
gwarantowałoby chociaż troszkę nieprzewidywalności, i które
jeśli już niekoniecznie przygniatało to przynajmniej muskałoby
mnie mrocznym klimatem emanującym ciągłą sugestią widmowego
zagrożenia czającego się na protagonistów, zamiast praktycznie
poprzestawać na nieskutecznych jump scenkach – takie ghost
stories nie leżą w kręgu moich zainteresowań. Nie potrafię
wykrzesać z siebie większej sympatii do takich form przekazu, do
takiej narracji, formy, do tak porozkładanych środków ciężkości.
Ale samo miejsce akcji (za wyłączeniem spowijającego go klimatu) i
oczywiście Helen Mirren docenić umiem. Nie sądzę jednak, żeby to
wystarczyło do polecania tego horroru komukolwiek, nawet zagorzałym
miłośnikom filmów o duchach.
Fabuła wydaje się w sumie ciekawa. Niby to taki typowy horrorek z nawiedzonym domem, ale zazwyczaj wszystko kręci się wokół tego, że domostwo nawiedzają duchy które bezpośrednio w nim zginęły. Także motyw z karabinem jest zupełnie nowy ( a przynajmniej tak mi się wydaje).
OdpowiedzUsuń