Samochód
pozostających w związku Selmy i Alexa psuje się w bośniackim
lesie. Mężczyzna uznaje, że najlepiej będzie pieszo poszukać
miasta, ale kobietę przeraża perspektywa dłuższego pozostawania w
tej głuszy. Alexowi w końcu udaje się namówić ją do podjęcia
wędrówki, ale Selma przez cały czas jest mocno niespokojna.
Wkrótce boleśnie przekonują się, że las jest zaminowany, co
zresztą kobieta od początku podejrzewała. Dwóch napotkanych
Serbów, Vuk i Milos, oferuje im pomoc, którą Alex pomimo
zdecydowanych sprzeciwów swojej partnerki decyduje się przyjąć.
Nieznajomi dają im do zrozumienia, że są w stanie bezpiecznie
wyprowadzić ich z zaminowanego lasu, ale Selma nie wierzy w ich
dobre zamiary. Kobieta nigdy nie rozstaje się z naszyjnikiem
wręczonym jej niegdyś przez ojca, dzięki któremu jak wierzy może
przywołać Ya Hafizu, istotę, która będzie ją chronić. A coraz
bardziej utwierdza się w przekonaniu, że ona i jej ukochany już
wkrótce będą potrzebować pomocy.
„The
Maus” (tytuł oryginalny: „Maus”) to zrealizowany w Hiszpanii
pierwszy pełnometrażowy obraz w reżyserii i na podstawie
scenariusza Yayo Herrero. Koszt całego projektu oszacowano na dwa
miliony euro, a pierwszy pokaz odbył się we wrześniu 2017 roku na
amerykańskim Fantastic Fest, a w swojej rodzimej Hiszpanii „The
Maus” po raz pierwszy został wyświetlony w październiku tego
samego roku na Sitges Film Festival. Yayo Herrero od 2010 roku
wprawiał się w shortach – od tego czasu nakręcił trzy krótkie
filmiki, z których to żaden nie egzystował w ramach horroru. „The
Maus” czystym horrorem nie jest, można w nim bowiem odnaleźć też
elementy thrillera, dramatu i fantasy, ale choć jestem przekonana,
że część odbiorców „The Maus” nie zgodzi się ze mną, jak
na moje oko obraz ten porusza się głównie w ramach tego pierwszego
gatunku. Tyle że robi to w dość zawoalowany sposób.
Już
otwarcie „The Maus”, długie ujęcie twarzy jednej z czołowych
bohaterek filmu, kazało mi przypuszczać, że będzie to obraz dla
mnie. Produkcja zrealizowana tak jak lubię: kameralne kino wręcz
kipiące emocjami, nad którym można podumać, które nieśpiesznie,
acz z coraz większą siłą wwierca się w umysł odbiorcy.
Wystarczył jeden najazd kamery na zamyślone oblicze Selmy, abym
nastroiła się na tego typu, tak uwielbiane przeze mnie, kino. Gdy
kamera została wprawiona w ruch ogarnęła mnie już pewność co do
tego. Operator trzymał się tuż za kobietą, prezentował ją od
tyłu, co dawało wprost wymarzony dla miłośniczki horroru efekt.
Miało się wrażenie, jakby ktoś, coś (ja sama?) podążał/podążało
za główną bohaterką, bynajmniej nie mając względem niej
przyjaznych zamiarów. Twórcy zastosowali ten pomysłowy trik
jeszcze kilkukrotnie w trakcie trwania „The Maus” i za każdym
razem dawało to taki rezultat, jak we wstępnej fazie projekcji.
Odpowiadający za zdjęcia Rafael Reparaz zasłużył sobie na
wyróżnienie i nie tylko za sprawą tych spacerków z kamerą za
bohaterami filmu, bo całe to przedsięwzięcie składa się z małych
dzieł sztuki, z obrazów wprost emanujących nieuchwytnym,
niezdefiniowanym, nieustannie odczuwalnym zagrożeniem. Silnie
skontrastowane zdjęcia leśnego krajobrazu w pełnym świetle
dziennym z definicji nie powinny generować takiego nastawienia. Nie
powinno odbierać się tego tak, jakby gdzieś między drzewami
ukrywała się jakaś istota dybiąca na życie protagonistów, a już
na pewno nie powinno się mieć złudnego poczucia sukcesywnego
zmniejszania się przestrzeni. Tak wyraziste, jasne obrazy nie
powinny zapewniać tak klaustrofobicznych doznań! Ale właśnie tak
reagowałam na bezcenny wkład Rafaela Reparaza. Główny motyw
muzyczny skomponowany przez The Youth nie wybrzmiewał często, a
szkoda, bo to jedna z najbardziej nastrojowych melodii spośród
tych, które dotychczas dane mi było w horrorach usłyszeć. Coś
wręcz hipnotycznego, działającego niczym magnes, ale przyciągający
nie do oazy spokoju tylko w czeluście piekielne. Świadomie nie chce
się tam iść, ale jakaś niezrozumiała wewnętrzna potrzeba każe
nam działać wbrew temu przekonaniu. Nie spuszczać oka z
pierwszoplanowych postaci, zwłaszcza z Selmy, którą Alma Terzic
odegrała wprost po mistrzowsku. Co to jest za rola, co za kreacja...
Mmm, oderwać oczu od niej można, a wierzcie mi, że chwilami
chciałoby się móc to zrobić. Bo gehenna, którą przeżywa
kobieta w kraju, z którego się wywodzi, w bośniackim lesie, w
którym utknęła wraz ze swoim partnerem, Niemcem Alexem, do
przyjemnych widoków z pewnością nie należy. Tym bardziej, że
Yayo Herrero, odnosi się tutaj do jednych z najbardziej krwawych
konfliktów zbrojnych w Europie, do wojny domowej w Bośni i
Hercegowinie, która przypadła na lata 1992-1995. Scenarzysta (i
zarazem reżyser) „The Maus” przygląda się wojennej traumie,
pokazuje przerażające, niemalże wyciskające łzy z oczu
wspomnienia, nie osuwając się przy tym w otchłań groteski. Yayo
Herrero nie epatuje krwawą makabrą, nie przeprowadza nas przez
długie fizyczne tortury tylko wnika w głąb okaleczonego umysłu.
Skupia się głównie na krzywdzie psychicznej, okraszając to
oczywiście tą drugą formą przemocy, ale w żadnym razie nie
zamieniając tego w tanią, bezrozumną rąbankę. W „The Maus”
zapowiedź niebezpieczeństwa wyrasta z kilku źródeł. Pierwszym,
najbardziej enigmatycznym jest Ya Hafizu, strażnik muzułmanki
Selmy. Istota, w istnienie którego kobieta wierzy, którą czy to
faktycznie, czy tylko w swojej głowie, przywołuje ilekroć czuje
się zagrożona, niepewna, przestraszona. Czerpie siłę z naszyjnika
wręczonego jej niegdyś przez ojca, który według niej zapewnia jej
ochronę Ya Hafizu. Drugim potencjalnym zagrożeniem są Serbowie,
doskonale znający te lasy Vuk i Milos, którzy oferują pomoc Selmie
i Alexowi. Ta pierwsza w dzieciństwie przeżyła wojnę i choć wie,
że ta już dawno się skończyła nie potrafi patrzeć na Serbów
inaczej, niż jak na wrogów. I w tym miejscu rodzi się kolejne
źródło niebezpieczeństwa. Jest nim Selma, kobieta, której wprost
nie sposób nie współczuć, której nienawiść względem dwóch
napotkanych Serbów łatwo zrozumieć, której złe przeczucia w
stosunku do nich podzielałam, a mimo to nie potrafiłam w pełni
zaufać skrzywdzonej kobiecie.
„The
Maus” w wielkim skrócie to taka oddana w survivalowych realiach
konfrontacja z wojenną traumą podlana, rzeczywiście egzystującą
w świecie przedstawionym bądź jedynie wyobrażoną, szczyptą
nadnaturalności w formie w miarę upiornie się prezentującego Ya
Hafizu. To Selma walczy z demonami swojej traumatycznej przeszłości
ożywionymi pochówkiem szczątków jej rodziny zamordowanej podczas
wojny w Bośni i Hercegowinie i dopiero niedawno odnalezionych. Alex
jest bezsilnym, ale nie całkowicie biernym, obserwatorem jej zmagań.
Człowiekiem robiącym wszystko, aby załagodzić jej konflikt z
Vukiem i Milosem, starającym się skłonić ją do odrzucenia swoich
uprzedzeń względem nich, wytłumaczyć jej, że ci mężczyźni nie
ponoszą winy za śmierć jej bliskich, że wojna dawno się
skończyła, a chowanie urazy do wszystkich Serbów do niczego
dobrego jej nie zaprowadzi. Alex ma sporo racji, ale ten głos
rozsądku wcale nie umniejszał mojej niechęci do Vuka i Milosa. Gdy
tylko ich zobaczyłam w mojej głowie odezwały się dzwonki alarmowe
i bynajmniej nie spowodowała tego całkiem brutalna scenka z
okaleczoną przez minę Selmą. UWAGA SPOILER Jak szybko się
okazało rozgrywająca się tylko w jej głowie KONIEC SPOILERA.
Nie, moje złe przeczucia brały się z dotychczasowych doświadczeń
z motywem zagubienia bohaterów w jakimś oddalonym od cywilizacji
miejscu. Dosłownie jeden rzut oka na Vuka i Milosa wystarczył, aby
z maksymalną wyrazistością przywołać wspomnienie „Uwolnienia”
Johna Boormana. To była pierwsza myśl, ale zaraz potem przez moją
głowę przemknęły tytuły innych filmów grozy (survivali i
slasherów, żeby być dokładną), w których protagoniści
dawali się zwieść tubylcom, nieznajomym rzekomo oferującym im
pomoc, a tak naprawdę wiodących ich na zatracenie. Ale jak już
wspomniałam Selma też dała mi powody do nieufności, z tej strony
także spodziewałam się śmiercionośnego uderzenia. Z całej tej
czwórki tylko Alex nie wzbudzał we mnie żadnych podejrzeń, byłam
przekonana, że tylko jemu mogę w pełni zaufać. Jego naiwność
zdawała się nie znać granic. Bezgraniczna wiara w przyjazne
nastawienie nieznajomych Serbów, ignorowanie przestróg ukochanej to
jedno, ale jeszcze bardziej zdumiała mnie jego niefrasobliwość –
sięganie po rzeczy, które do niego nie należały na kompletnie
obcym dla niego terytorium (mowa o akcji przy znalezionym
samochodzie). Jak zauważyła Selma Alex zachowywał się tak, jakby
znajdował się w Berlinie, w mieście, w którym mieszka, a nie w
bośniackim lesie oddalonym od cywilizacji, a więc w takim, w którym
mogą nie obowiązywać żadne prawa. Poza prawem dżungli. Taką
postawę mężczyzny należy tłumaczyć jego dotychczasowymi
doświadczeniami – mężczyzna jest mieszczuchem z krwi i kości,
który nigdy nie zaglądał śmierci w oczy, który nie wie co to
wojna i kompletne bezprawie. Ale nawet ktoś taki nie powinien
pozostawać ślepy na jeden istotny fakt: UWAGA SPOILER na to,
że Vuko i Milos z czasem porozumiewają się z nim w języku
angielskim, chociaż początkowo stwarzali takie pozory, jakby był
on im całkowicie obcy KONIEC
SPOILERA. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak późniejsze
zachowanie Selmy i Alexa, gdy już mieli pewność, że las jest
zaminowany. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że w takim
wypadku nikt nie wchodziłby między drzewa, instynkt kazałby
trzymać się ścieżki albo wręcz tkwić w jednym miejscu (tak, ja
na pewno zastygłabym w miejscu na wieść o minach i jedynie
pragnienie albo głód, jeśli w ogóle, byłoby w stanie wprawić
moje nogi w ruch, niemniej oczu od ziemi i tak nie oderwałabym ani
na moment). Można do tego dodać jeszcze niezrozumiałe zapuszczenie
się tej parki w głąb lasu tuż po opuszczeniu uszkodzonego
samochodu, bo sensowniejszy byłby kierunek przeciwny (z czymś takim
spotkałam się już w „Drodze bez powrotu” Roba Schmidta) oraz
długie powstrzymywanie się Alexa przed szukaniem zasięgu
niezbędnego do nawiązania połączenia z numerem alarmowym. Ale to
już takie czepianie się szczególików. W tak doskonale
zrealizowanym, tak interesującym, diablo klimatycznym i w sumie
wstrząsającym obrazie takie drobne nielogiczności nie mają
większego znaczenia. Nie grają dużej roli, tj. prawie wcale nie
rzutują na odbiór całości.
Yayo
Herrero w moim mniemaniu ma szansę wejść do panteonu najlepszych
reżyserów współczesnego kina grozy. Przysłużyć się gatunkowi,
tworzyć rzeczy unikatowe, a zarazem mające w sobie coś znajomego
tj. posiadające elementy, które każdemu długoletniemu
wielbicielowi szeroko pojętego horroru są doskonale znane. Choć
niekoniecznie w dokładnie takim kształcie. Yayo Herrero ma pomysł
na siebie i według mnie obrał bardzo dobry kierunek. W „The
Maus”, bo nie mogę przecież być pewna, że na tego rodzaju
ścieżce pozostanie. Życzyłabym sobie, żeby tak było, żeby ten
hiszpański twórca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w
kinematografii grozy i oczywiście nie dał się skomercjalizować.
Bo minimalistycznych, intensywnych, emocjonalnych horrorów nigdy nie
będę miała dość.
Wow... porządna recenzja. Film wygląda ciekawie i raczej nie pominę go w przyszłości.
OdpowiedzUsuń______________________________
Pozdrawiam, Kruczoczarna z bloga:
justdesireit.blogspot.com