Argentyna.
Do firmy budowlanej Borla y Asociados przybywa młoda kobieta Leonor
szukająca niejakiego Nelsona Jary. Wywołuje tym spore
zaniepokojenie u szefa i dwóch jego pracowników. Jednym z nich jest
architekt Pablo Simó, który przed kilkoma laty z rozkazu swojego
przełożonego zajmował się sprawą Nelsona Jary. Mężczyzna żądał
od firmy pieniężnego zadośćuczynienia za pęknięcie jednej ze
ścian jego mieszkania. Utrzymywał, że powstało ono w wyniku
nieprzepisowego działania Borla y Asociados na terenie budowy
nieopodal domu, w którym Jara miał mieszkanie. Nelson poinformował
Simó, że ujawni zgromadzone przez siebie dowody winy firmy, w
której ten drugi pracuje, jeśli nie otrzyma żądanej kwoty
pieniężnej. Zadaniem Pabla było zwodzenie nieprzejednanego
szantażysty do czasu położenia fundamentów pod nieruchomość
wznoszoną przez Borla y Asociados. Simó nie może jednak zaznajomić
z tą sprawą Leonor. On i pozostałe wtajemniczone w to osoby
wiedzą, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie utrzymywanie
w tajemnicy związków Jary z firmą.
„Rysa
na ścianie” to argentyńsko-hiszpański thriller Nicolasa Gila
Lavedry, scenariusz którego spisał on wespół z Emiliano Torresem,
na podstawie powieści Claudii Pineiro. Pisarka wspomagała filmowców
w pracach nad tą produkcją – Lavedra korzystał z jej rad i cenił
sobie tę współpracę na równi ze współpracą z Emiliano
Torresem. W Argentynie „Rysa na ścianie” trafiła na wielkie
ekrany w styczniu 2018 roku i przyciągnęła takie tłumy, że
znalazła się w pierwszej dziesiątce najczęściej oglądanych w
tamtejszych kinach filmów. I na tej pozycji utrzymywała się przez
dwa tygodnie.
Nicolas
Gil Lavedra „Rysę na ścianie” porównał do cebuli. Mówił, że
najlepiej widzi się tutaj jedną warstwę, ale w rzeczywistości
istnieje wiele innych, które popychają akcję w różnych
przyciągających uwagę publiki kierunkach. Levedra definiuje ten
film jako kino suspensu, w czym zresztą duża część jego
odbiorców mu wtóruje, ale pamiętając, że celem tego chwytu jest
wzmożenie napięcia i/lub zaskoczenia widza jakoś nie potrafię
rozpatrywać „Rysy na ścianie” w tych kategoriach. Jeśli to ma
być suspens to wychodzi na to, że Alfred Hitchcock nie miał o nim
bladego pojęcia. Bo najwidoczniej w rozumieniu Levedry suspens równa
się bezlitosna przewidywalność i zadowalanie się nieśmiałymi
zalążkami napięcia (jedynie przebłyskami). Historię tę
rozpoczęto tak jak oczekuje się tego od kina suspensu, a mianowicie
w początkowych partiach produkcji ujawniono na tyle dużo faktów,
żeby widz mógł bez większych trudności ułożyć sobie
wiarygodną teorię. I w moim odbiorze właśnie tutaj swoje korzenie
znalazł największy zgrzyt „Rysy na ścianie”, bo jeśli chodzi
o główny wątek scenariusza to okazało się, że nie rozminęłam
się z prawdą (chodzi o sens, nie szczegółowy przebieg), a i
wszystkie pomniejsze „rewelacje” z łatwością rozszyfrowywałam
z biegiem trwania tego filmu. A ja naprawdę nie jestem mistrzem
dedukcji, nie trzeba się zbyt mocno starać, żeby mnie oszukać,
dlatego podejrzewam, że nie znajdzie się wielu odbiorców „Rysy
na ścianie” przyznających rzeczonej produkcji nieprzewidywalność.
Odsuwając jednak na bok te potworne oczywistości (choć nie jest to
łatwe) muszę oddać Nicolasowi Gilowi Lavedrze i jego ekipie (albo
autorce literackiego pierwowzoru, bo jako że książki nie czytałam,
nie wiem ile z niej wyrwano) ciekawe przedstawienie postaci. Przede
wszystkim Pabla Simó, Nelsona Jary i Leonor, moim zdaniem bardzo
dobrze wykreowanych przez odpowiednio Joaquina Furriela, Oscara
Martineza i Sarę Salamo. Moment ujawnienia przez kobietę celu jej
wizyty w firmie budowlanej, w której pracuje główny bohater „Rysy
na ścianie”, Pablo Simó, natchnął mnie podejrzeniem, że mam
tutaj do czynienia z kimś na kształt femme fatale. Z tajemniczą
nieznajomą, która z czasem doprowadzi do upadku przynajmniej
czołowej postaci filmu. Bo nie należy zapominać, że nie tylko on
jest zamieszany w sprawę Nelsona Jary. Tylko czy Leonor można
rozpatrywać w kategoriach czarnego charakteru. Czy mamy tutaj do
czynienia z istną diablicą rozciągającą sieć wokół przede
wszystkim niezasługującego na to Pabla, czy raczej z karzącą ręką
sprawiedliwości? Na to pytanie łatwo udzielić sobie odpowiedzi na
długo przed odkryciem „wielkiej tajemnicy” przez samych twórców,
bo jak już wspomniałam nie trzeba się natrudzić, żeby rozwikłać
tę zagadkę przed czasem. Pablo Simó to postać, na którą
niemalże od początku patrzyłam pod dwoma kątami. Z jednej strony
miałam powody by przypuszczać, że nie należy mu ufać, że należy
wypatrywać w nim jakiegoś zagrożenia dla innych. Ale nie mogłam
odrzucić możliwości, że może on być ofiarą, człowiekiem
uwikłanym w coś, na co nie miał żadnego wpływu. W coś złego i
związanego z Nelsonem Jarą. W „Rysie na ścianie” bez
uprzedzania widzów przeplatają się dwa okresy czasowe:
teraźniejszość i przeszłość. Nie działa to dezorientująco –
nieinformowanie widzów o cofaniu akcji o kilka lat nie wprowadza
zamieszania. Film nakręcono w taki sposób, że płynnie wchodzi się
z retrospekcji w teraźniejszość i na odwrót, przy czym przez lwią
część seansu to te dawniejsze dzieje wiodą prym. Poświęca się
im więcej uwagi, a i sam ich przebieg według mnie jest dużo
ciekawszy od tego prezentowanego w umownej teraźniejszości. Choć
przewidywalny.
Nelson
Jara przed kilkoma laty wkroczył w życie architekta Pabla Simó za
sprawą pęknięcia jednej ze ścian jego mieszkania. Szantażował
firmę, w której główny bohater od dawna pracuje, ale jako że to
Pablo z rozkazu szefa miał zwodzić upartego Jarę, to właśnie on
był przezeń prześladowany. Nelson skoncentrował się właśnie na
nim – to jego śledził, jego informował o swoich zamiarach
względem firmy, jemu dawał do zrozumienia, że nie może czuć się
bezpiecznie, tak samo jak i jego rodzina: żona, której nie kocha i
nastoletnia córka, do której jest bardzo przywiązany. Mamy więc
stalkera, starającego się pozyskać zadośćuczynienie w postaci
grubej gotówki i wszystko wskazuje na to, że jest gotowy zrobić
absolutnie wszystko, by osiągnąć swój cel. Mamy człowieka, w
którym z czasem rodzi się istna obsesja na punkcie głównego
bohatera, który z kolei wydaje się być pionkiem w rękach bogatego
skąpca, szefa firmy budowlanej, w której Pablo pracuje. Człowiekiem
zajmującym niską pozycję w hierarchii służbowej bezlitośnie
wykorzystywanym przez swojego przełożonego. Nelson próbuje mu
wytłumaczyć, że jest on taką samą ofiarą korporacyjnych
okrutników jak on, że stoją po tej samej stronie barykady, ale
główny bohater „Rysy na ścianie” nie chce bądź nie potrafi
wyrwać się spod zgubnego wpływu swojego szefa. Jest sfrustrowany,
rozczarowany, niezadowolony z tego, co dotychczas osiągnął na polu
zawodowym i te emocje w nim narastają, ale nie ma w sobie na tyle
siły, żeby się postawić. Znajduje się więc między młotem a
kowadłem, jest naciskany z dwóch stron i wygląda to tak, jakby nie
istniało dobre wyjście z tej sytuacji. Z sytuacji, która naturalną
koleją rzeczy rodziła napięcie, wprowadzała przeczucie
nieuchronności tragedii, zwiastun nieporównanie poważniejszych
kłopotów Pabla Simó. Ale na tym wprowadzeniu napięcia moim
zdaniem się skończyło. Ku mojemu rozczarowaniu ilekroć już, już
nabierałam pewności, że realizatorzy rozpoczynają proces
podnoszenia napięcia, że przez najbliższe minuty będą
nieśpiesznie je potęgowali, raptem następował skręt w sferę
obyczajową bądź miłosną i bynajmniej nie odbywało się to na
zasadzie chwilowego zawieszenia emocji za pośrednictwem tych
nudnawych scenek, bo kiedy wreszcie powracano na ten dużo bardziej
interesujący mnie tor po wcześniejszym lekkim napięciu nie było
już śladu. Innymi słowy, te wtręty zabijały wszelkie napięcie –
w moim przypadku nie było tak, że podczas rzeczonych, nazwijmy je,
przerywników wprowadzone przed nimi emocje były podtrzymywane. A
przez to, wkraczałam w przedłużenia tych ważniejszych wydarzeń
bez należytego emocjonalnego przygotowania, co w połączeniu z
przewidywalnością skutkowało prawie beznamiętnym przyjmowaniem
przeze mnie ich dalszego przebiegu.
W
mojej całkowicie subiektywnej ocenie „Rysa na ścianie” Nicolasa
Gila Lavedry nie dobija nawet do średniej. Nie mogę nazwać go
nawet przeciętniakiem, bo od thrillera oczekuję przede wszystkim
napięcia, a tego boleśnie mi brakowało. Przydałby się też jakiś
zaskakujący zwrot akcji i mroczniejsza atmosfera, bo choć istotnie
znalazło się tutaj trochę ciemnych zdjęć to niewiele z nich
wynikało, nie biła z nich taka wrogość, jaka mogłabym mnie
zadowolić. Ale za to postacie według mnie zostały dobrze zbudowane
(ze szczególnym wskazaniem na trzy osoby) – na tyle dobrze, żeby
chciało mi się obejrzeć ten film do końca, pomimo towarzyszącego
mi przekonania, że wiem, do czego to wszystko zmierza. I miałam
rację, chociaż tak bardzo pragnęłam się mylić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz