Stronki na blogu

czwartek, 15 listopada 2018

„Powstrzymać mrok” (2018)

Emerytowany badacz wilków, pisarz Russell Core, dostaje list od mieszkającej w stanie Alaska Medory Slone, nieznanej mu kobiety, która prosi go o pomoc. Jej sześcioletni syn Bailey niedawno został zabity przez wilka, a Medora chce, by Core wytropił i zastrzelił dla niej to zwierzę. Russell przybywa do wioski, w której kobieta mieszka i informuje ją, że zamierza spełnić jej prośbę. Medora z kolei opowiada mu o innych dzieciach zabitych przez wilki w ostatnich latach i zdradza, że jej biorący udział w wojnie w Iraku mąż jeszcze nie wie o śmierci syna. Core nie zwlekając rozpoczyna poszukiwania zwierzęcia, które zabiło Baileya, ale sprawa szybko zaczyna się komplikować.

W 2014 roku w Stanach Zjednoczonych ukazała się powieść amerykańskiego pisarza Williama Giraldiego pt. „Hold the Dark”. We wrześniu 2015 roku do wiadomości publicznej podano informację, że twórca między innymi docenionych przez krytykę „Blue Ruin” i „Sali strachu”, Jeremy Saulnier, wyreżyseruje film, którego scenariusz autorstwa Macona Blaira (m.in. „Małpia łapa” z 2013 roku oraz „Drobne zbrodnie”, i tak ciekawostka: wcześniej współpracował on już z Saulnierem, jako aktor i producent) oparto na powieści Williama Giraldiego. Zdjęcia ruszyły w 2017 roku w Kanadzie, a prawa do dystrybucji filmu nabyła platforma Netflix. Pierwsze pokazy odbyły się jednak na festiwalach filmowych (Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Torono, Fantastic Fest). Thriller „Powstrzymać mrok” Jeremy'ego Saulniera również zdobył uznanie krytyków, ale grono jego fanów póki co jest mniejsze od tego posiadanego przez „Salę strachu” i „Blue Ruin”.

Po „Sali strachu” nie garnęłam się do następnego spotkania z twórczością Jeremy'ego Saulniera, pod postacią seansu „Powstrzymać mrok”. Dać w końcu szansę temu obrazowi kazały mi wilki. Doszłam bowiem do wniosku, że jeśli wszystko inne zawiedzie to będę przynajmniej mogła zawiesić wzrok na moich ulubionych zwierzętach - nacieszyć oczy widokami tych wspaniałych ssaków. Początkowe sekwencje jednak tchnęły we mnie nadzieję na coś więcej, roznieciły entuzjazm, którego chyba wolałabym żeby nie było. Bo potem malał on ze sceny na scenę. Nadzieja, jak to zazwyczaj bywa, doprowadziła do gorzkiego rozczarowania, tym większego, bo nawet na wilki nie mogłam sobie popatrzeć... Początek pobytu Russella Core'a (przyzwoita gra Jeffreya Wrighta) w wiosce w stanie Alaska sugerował mroczny psychothriller o zabobonnej społeczności, zrzucającej winy za wszelkie nieszczęścia na wilki i „trzymającej w szafach mnóstwo trupów”. Rozwój sytuacji kazał mi sądzić, że będę miała do czynienia z opowieścią odnoszącą się do folkloru, lokalnych legend, które mają zgubny wpływ na tubylców. Medora Slone, młoda kobieta, która niedawno straciła sześcioletniego synka Baileya utrzymuje, że winę za jego śmierć ponosi wilk, na którym to pragnie się zemścić. Jak, u diabła, emerytowany badacz wilków, Russell Core, do którego kobieta zwraca się z prośbą o upolowanie zwierzęcia, które zabrało jej syna ma odgadnąć, który z wilków żyjących na tych terenach zabił Baileya? Tego pytania Core nie zadaje przebywającej w głębokiej żałobie kobiecie, bo i po co? W scenariuszu nie pada to wprost, ale wtedy odniosłam wrażenie (niczym niepoparte), że pisarz po prostu doszedł do wniosku, że pocieszenie Medorze Slone przyniesie widok martwego ciała jakiegokolwiek wilka, bo bez trudu wmówi sobie, że to jest właśnie morderca jej syna. Ale nie to obsesyjne pragnienie zemsty kobiety było w tym najciekawsze. Dreszczyk pojawił się w nocy, po przebudzeniu głównego bohatera filmu, Russella Core'a w chacie Slone'ów. Wówczas to miał okazję przekonać się w jak bardzo ciężkim stanie znajduje się osoba, która sprowadziła go w ten mroźny rejon Stanów Zjednoczonych, jak gęsty mrok spowija jej serce i umysł, zaburzając przy tym zdolność logicznego myślenia. Tak, ta scena w połączeniu z enigmatycznymi kwestiami rzuconymi przez jej sąsiadkę w kierunku Core'a dobitnie wskazywała na wykorzystanie przez twórców motywu wiejskich legend (nie wiem, czy wzorem powieści, bo jej treść nie jest mi znana), właściwie nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości, że opowieść ta będzie egzystować w ramach folk thrillera. I w jakimś stopniu faktycznie tak było, ale liczyłam na coś więcej. Pragnęłam większego skupienia na tym motywie, wręcz zanurzenia się w niszczące obsesje, w osobliwe wierzenia wiejskiego społeczeństwa związane z wilkami, które by stanowiły główne źródło zagrożenia dla życia czołowego bohatera i nie tylko jego. Po mocno trzymającej mnie w napięciu scenie, w której Russell Core staje oko w oko z watahą wilków, podczas której wręcz błagałam go w myślach, żeby nie strzelał i następującym zaraz potem jakże przewidywalnym zwrocie akcji, rozpoczyna się wątek, który na moje nieszczęście cieszył się największym zainteresowaniem scenarzysty. Na moje nieszczęście, bo współczesne thrillery oparte na policyjnych śledztwach zazwyczaj mnie męczą. W „Powstrzymać mrok” sytuację trochę ratował dosyć mroczny klimat – jakże chwytliwe miejsce akcji, którym jest mroźna, zaśnieżona Alaska (umownie, bo film kręcono w Kanadzie): rozległe, przykryte białym puchem lasy, uboga wioska przycupnięta w zacisznym zakątku nieopodal ściany drzew, za którą rozciąga się dziki teren, na którym to niepodzielną władzę w tamtejszym królestwie zwierząt sprawują wilki, szerokie równiny także pokryte grubą warstwą śniegu i oczywiście skute lodem jezioro. A to nie wszystkie naturalne widoczki, jakie miałam niewątpliwą przyjemność oglądać, zwłaszcza, że oprócz czystego piękna emanowała z nich jakaś groźba – mrok zagęszczono dosyć mocno, ponadto wiele zdjęć utrzymano w posępnej, ponurej kolorystyce, uderzano w coś na kształt metalicznych szarości, które intensyfikowały poczucie alienacji, tkwienia na nieprzyjaznym, acz malowniczym terytorium oddalonym od tego co się zwie cywilizacją. I gdyby jeszcze Jeremy Saulnier i jego ekipa potrafili wykrzesać z tego większe napięcie, to byłabym im niezmiernie wdzięczna. Bo sama sceneria, nawet oddana w takiej zacnej kolorystyce nie szargała mi nerwów, nie śledziłam tej historii z sukcesywnie narastającym napięciem – moje zainteresowanie tą historią konsekwentnie malało od czasu powrotu do domu Vernona Slone'a, amerykańskiego żołnierza, który gdy umierał jego syn Bailey przebywał na wojnie w Iraku.

Śledztwo prowadzone przez Donalda Mariuma (przekonujące aktorstwo Jamesa Badge'a Dale'a), w którym udział bierze też Russell Core, nie jest ukierunkowane na tajemniczego zbrodniarza, który z nieznanych przyczyn postanowił urządzić sobie istną rzeź w dotychczas zacisznym rejonie Alaski. Policjanci (a więc im my) wiedzą kogo szukają, wiedzą kto zabił kogo, i przynajmniej pokrótce pojmują motywację sprawców – Macon Blair w to ostatnie się nie zagłębiał, co nieco trzeba sobie tutaj dopowiedzieć, bo tylko jakieś tam szczątkowe odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” w scenariuszu padają. Czy satysfakcjonujące to zależy jak na to spojrzeć. Jeśli ma się akurat ochotę na coś, co trzeba sobie po części samemu tłumaczyć to nie będzie się miało nic przeciwko takiej narracji, ale jeśli pragnie się wnikliwego studium ludzkiej psychiki (i to zarówno jeśli idzie o czarne, jak i białe charaktery) to „Powstrzymać mrok” w mojej ocenie tego apetytu nie zaspokoi. Nawet główny bohater, Russell Core, został wykreślony bardzo pobieżnie, tak powierzchownie, że nijak nie potrafiłam wykrzesać z siebie ochoty do kibicowania mu. Tym bardziej, że absolutnie nie czułam, żeby coś mu zagrażało. UWAGA SPOILER Co gorsza, o to twórcom chodziło – postawili na pierwszym planie bohatera, którego nikt nie miał zamiaru zabijać, co zresztą szybko jasno dano mi do zrozumienia KONIEC SPOILERA. Naprzeciwko niego postawiono kogoś, kto co jakiś czas skrywa swoją twarz pod, niezłą muszę przyznać, maską, co kazało mi rozważyć ewentualne podpięcie się pod tradycję podgatunku slasher i doszłam do wniosku, że to bardzo możliwe. I dla mnie byłby to niemały plus, gdyby tylko Jeremy Saulnier wiedział jak poruszać się w ramach konwencji slash, czuł się tak dobrze w tym nurcie, żebym nie obawiała się każdego jego kolejnego kroku na tym polu. I oczywiście gdyby był w tym konsekwentny, bo te parę przebłysków nie czyni jeszcze „Powstrzymać mrok” slasherem. Produkcja ta pretenduje chyba przede wszystkim do thrillera psychologicznego, ale dla mnie to już prędzej thriller policyjny/kryminał, nie wiedzieć czemu, podany w sposób sugerujący istnienie jakiegoś drugiego dna, egzystowanie zarówno na tej denerwująco oczywistej, płaskiej wręcz płaszczyźnie, jak i w sferze plasującej się głębiej, będącej czymś ambitniejszym od tego, co dostrzegalne gołym okiem, może nawet czymś o podłożu filozoficznym. A może nie, może to tylko ja takie wrażenie odniosłam, głównie za sprawą metaforycznych wypowiedzi głównego bohatera, jego trudnego do przeniknięcia sposobu bycia, stoicyzmu i spojrzenia sugerującego mi, że zna jakieś niezgłębione przez innych prawdy o ludzkiej egzystencji. Może doszukiwałam się w tym czegoś, czego absolutnie tu nie było, może „Powstrzymać mrok” miał być prostą opowieścią o opętanym żądzą zemsty człowieku i ludziach, którzy starają się go powstrzymać. Jeśli natomiast rzeczywiście jest w tym jakieś drugie dno to ja niestety nie potrafię go skonkretyzować, odgadnąć na czym miałoby ono polegać. Poza oczywiście nieodkrywczymi konkluzjami, że niektórzy nie potrzebują powodu by zabić i (z czym nie do końca się zgadzam) że tak na dobrą sprawę człowiek niczym nie różni się od dzikiego zwierzęcia.

„Powstrzymać mrok” to thriller opowiedziany w sposób, który do mnie nie trafia. Warstwa wizualna, ten całkiem mroczny, ponury klimat panujący w jakże chwytliwej scenerii zaśnieżonej prowincji, niestety, w moich oczach omawianej produkcji nie uratował. Bo nie dość, że towarzyszyłam nijakim, papierowym postaciom to na dodatek w wydarzeniach, które w zdecydowanej większość niczym nie potrafiły mnie zainteresować. Początek był obiecujący, przyznaję, ale w miarę rozwoju nieskomplikowanego, przynajmniej na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniającego się dochodzenia policyjnego z udziałem emerytowanego badacza wilków i pisarza, stopniowo obojętniałam, w końcu dochodząc do punktu, w którym nie miało już dla mnie absolutnie żadnego znaczenia jak to się skończy, byle już się skończyło. A to jeszcze trochę potrwało, bo nie wiedzieć czemu Jeremy Saulnier i jego ekipa zdecydowali się rozciągnąć tę opowieść na mniej więcej dwie godziny. Z powodzeniem można to było skrócić – według mnie wyszłoby to filmowi na dobre. Pewnie aż tak by mnie nie wymęczył, ale i tak wątpię, żeby to wystarczyło aby zaskarbić sobie moją sympatię. Odradzać „Powstrzymać mrok” nikomu nie będę, bo dosyć sporo widzów film ów nie tyle przekonał, ile wręcz zachwycił. Cóż, może ja prostu nie czuję twórczości Jeremy'ego Saulniera, może, że tak się wyrażę zwyczajnie nie nadaję na tych falach... Tak, to bardzo możliwe.

1 komentarz: