Stronki na blogu

wtorek, 13 listopada 2018

„The Hollow Child” (2017)

Nastoletnia Samantha przebywa pod opieką rodziców adopcyjnych, Garretta i Liz, którzy mają jeszcze dziesięcioletnią córkę Olivię. Po szkole to Sam zazwyczaj odprowadza swoją przybraną siostrę do domu, gdzie opiekuje się nią do czasu powrotu dorosłych z pracy, ale czasami w tajemnicy przed Garrettem i Liz uchyla się od tego obowiązku. Zamiast zajmować się Olivią spędza czas ze swoją najlepszą przyjaciółką Emily, a dziewczynka jest w tym czasie sama. Pewnego dnia, w lesie, który obie często przemierzają, Samantha wysyła swoją siostrę samą do domu. Dziewczynka tam jednak nie trafia, przez kilka następnych dni jest uznawana za osobę zaginioną. Zorganizowane przez policję poszukiwania nie przynoszą rezultatów, ale w końcu Olivia sama wraca do domu. Wkrótce jednak Samantha zaczyna podejrzewać, że istota, która wyszła z lasu nie jest jej przybraną siostrą.

„The Hollow Child” to kanadyjski horror w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Jeremy'ego Luttera, na podstawie scenariusza wcześniej także realizującego się wyłącznie w shortach Bena Rollo. Ten nie najlepiej przyjęty przez publiczność (jak na razie dosyć wąską) obraz swoją premierę miał w lutym 2017 roku na Victoria Independent Film and Video Festival w swojej rodzimej Kanadzie, a do szerszego obiegu wszedł dopiero w maju 2018 roku – w Stanach Zjednoczonych, gdzie był wyświetlany w kinach, aczkolwiek w ograniczonym zakresie. Krótko potem rozpoczęto jego dystrybucję w kilku innych krajach, z Polską włącznie, ale w żadnym nie odniósł większego sukcesu.

„The Hollow Child” podpina się pod znany motyw podejrzanie zachowującego się dziecka. Dziecka, które jak zaczyna wierzyć główna bohaterka filmu, stanowi poważne zagrożenie dla innych. Olivia, niezbyt przekonująco wykreowana przez Hannah Cheramy, pewnego dnia gubi się w lesie, ale wraca po upływie kilku dni. Zachowuje się jednak inaczej niż przedtem – jak bardzo inaczej, widzi tylko jej przybrana starsza siostra Samantha. Wcielająca się w postać tej ostatniej Jessica McLeod według mnie aktorsko poradziła sobie nieporównanie lepiej od swojej młodszej koleżanki, ale też nie była to jakoś szczególnie wymagająca rola. „The Hollow Child” posiada silnie rozwiniętą warstwę dramatyczną/obyczajową, ale nie wypiera ona płaszczyzny horrorowej. Obie egzystują tutaj na równych prawach - nie tyle obok siebie, ile razem – przy czym ta druga odstaje od stylistyki, do której przyzwyczaili się dzisiejsi stali bywalcy kin. Jeremy Lutter, czy to z powodu ograniczeń finansowych, czy z własnego wyboru, zaproponował coś mniej efekciarskiego – bardziej skupił się na opowiadaniu historii niźli próbach straszenia bądź wywoływania wstrętu w odbiorcach swojego filmu. Takie podejście w obecnych czasach jest bardzo ryzykowne. Może niekoniecznie skazane na porażkę, ale na pewno ryzykowne. Bo niemała część współczesnych odbiorców horrorów nie gustuje w tak oszczędnym spojrzeniu na ten gatunek, celuje w filmy przepełnione efektami specjalnymi i jump scenkami, takie, które raz po raz będą podrywać ich z foteli. „The Hollow Child” tymczasem snuje swoją niewyszukaną opowieść nacechowaną złowieszczością, ale z rzadka w sposób dosłowny. To znaczy przez długi czas zamiast upiornej charakteryzacji, efektów komputerowych i jump scenek mamy nastoletnią Samanthę, która z dnia na dzień nabiera coraz większej pewności, że jej przybrana siostra nie jest jej przybraną siostrą. Zdanie niemal żywcem wyjęte z „Inwazji porywaczy ciał” Jacka Finneya, ale mamy tutaj do czynienia z innego rodzaju historią. Twórcy narzucają nam spojrzenie Samanthy. Nie pozostawiają praktycznie żadnych wątpliwości, że dziewczyna się nie myli, że istota, która pewnego wieczora wyszła z lasu tylko wygląda jak dziesięcioletnia Olivia. Pierwsze co zapewne nasunie się na myśl miłośnikom kina grozy to oczywiście opętanie przez jakąś nieczystą siłę, bo wątpię, żeby ktokolwiek brał tutaj pod uwagę psychologiczne wyjaśnienie raptownej zmiany osobowości dziewczynki. Bo i taka teoria się pojawia, formułowana przez niektóre z osób, którym Sam zwierza się ze swoich obaw związanych z Olivią. To miałoby sens, bo w końcu dziecko wiele przeszło – było kompletnie samo w środku lasu przez kilka dni, a to musiało wywołać traumę, która z kolei mogła przyczynić się do być może tylko chwilowej zmiany zachowania Olivii. Ale „The Hollow Child” nie bawi się w takie dwuznaczności. Film nakręcono tak, żeby widz nie miał praktycznie żadnych wątpliwości, co do ingerencji jakiejś nadnaturalnej siły w życie jego bohaterów. I nie chodzi tutaj tylko o prolog, o tragiczną w skutkach zabawę w chowanego w mrocznym lesie, która to rozegrała się trzydzieści lat przed wydarzeniami pokazanymi w dalszej części filmu. Cała narracja jest ukierunkowana na to jedno (nadnaturalne) wyjaśnienie, przy którym coraz mocniej upiera się główna bohaterka filmu. Moim zdaniem tutaj popełniono duży błąd, bo akurat ta historia wydawała mi się wręcz prosić o większą tajemniczość. Ona jest obecna, i owszem, ale nie w takim zakresie, jakiego od tego rodzaju filmu ma się przecież prawo oczekiwać. Sekret tkwi w lesie często przemierzanym przez Sam i Olivię, a konkretniej w tym, co się w nim czai. To coś prawdopodobnie odpowiada za drastyczną zmianę osobowości tej drugiej, a przynajmniej tak sądzi nastoletnia Samantha. Dziewczyna, która jakiś czas spędziła w poprawczaku, a potem dostała szansę na nowe życie. I stara się jej nie zaprzepaścić, ale do czasu zaginięcia Olivii raczej średnio jej się to udaje. Jest młodą osobą, która sporo przeżyła, dziewczyną skłonną do samookaleczeń, dziewczyną, którą jak wielu innych w tym wieku ciągnie do używek i beztroskiej zabawy z rówieśnikami, ale można chyba powiedzieć, że w tym nie przesadza. Chociaż jej adopcyjny ojciec Garrett ma na ten temat inne zdanie – według niego Samantha mocno zaniedbuje swoje obowiązki, wręcz odrzuca szansę, którą on i jego żona jej dali i mężczyzna w sumie żałuje, że to zrobili. Trochę racji ma, bo nastolatka rzeczywiście czasami zachowuje nieodpowiedzialnie (zostawiając Olivię kompletnie samą), ale żeby za to od razu ją skreślać? Nie, widz raczej będzie po stronie jego małżonki Liz, wykazującej nieporównanie większą cierpliwość względem Sam, zwłaszcza, że Garrett w rażący wręcz sposób faworyzuje swoją rodzoną córkę Olivię.

Od strony technicznej „The Hollow Child” nie prezentuje się najgorzej, chociaż sekwencje zrealizowane poza lasem mogłyby być bardziej mroczne, nie mienić się aż tak ciepłymi barwami. Z drugiej jednak strony wolę takie pastelowe kolory od tego krzykliwego plastiku, nader często rejestrowanego przeze mnie we współczesnym kinie grozy. Niemniej las prezentuje się niezgorzej – rosnące blisko siebie bardzo wysokie drzewa, rzadka mgła jakże często płynąca tuż nad ziemią, a to wszystko oddane w lekko metalicznej kolorystyce nadającej temu miejscu jakiejś nieuchwytnej wrogości. Pewnie byłaby ona bardziej intensywna, gdyby celowano w wyblakłe, przybrudzone zdjęcia, w bardziej klaustrofobiczną, duszącą leśną aurę, ale jak na standardy współczesnego kina i tak jest nieźle. W czym swoją zasługę miała także ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Davida Parfita – melancholijny i zarazem złowieszczy przewodni motyw muzyczny, który doskonale współgra z dosyć klimatycznymi zdjęciami rozległego lasu rozciągającego się nieopodal domu czteroosobowej rodziny, w skład której wchodzi główna bohaterka „The Hollow Child”. Została adoptowana, ale to nie ona później wydaje się nie pasować do tego miejsca tylko dziesięcioletnia Olivia, dziewczynka, która spędziła w lesie kilka dni. Sama czy może miała jakieś towarzystwo? Takie towarzystwo, którego lepiej nie mieć, a być może wręcz takie, które w końcu przejęło władzę nad jej ciałem... Wiemy, że po lesie snuje się pewna niby zwyczajnie wyglądająca, ale jednak tchnąca tajemniczością (niewykluczone, że śmiertelnie groźną) mała dziewczynka, ale nie wiemy, czy to właśnie ta zjawa ponosi odpowiedzialność za zmianę jaka zaszła w Olivii. Ale łatwo się tego domyślić. Nie mogę jednak powiedzieć, że absolutnie wszystko można od razu przewidzieć. I co więcej, chociaż Bob Rollo oparł swój scenariusz na dobrze znanym wielbicielom kina grozy motywie to faktem jest, że tchnął w niego coś swojego. Coś może nie nadzwyczaj kreatywnego UWAGA SPOILER (odniesienia do legendy) KONIEC SPOILERA, ale dobrze wkomponowującego się w całość, może nawet lekko zaskakującego. Leciutko, bo widać, że Jeremy'emu Lutterowi i jego ekipie niespecjalnie zależało na zdumiewaniu publiczności mocnymi zwrotami akcji. Jest w tym przewrotność, ale niewielka, mało spektakularna. W sumie to daleka jestem od twierdzenia, że „The Hollow Child” wyrwał się ze szponów konwencjonalności. Bo już abstrahując od tego szczegółu, w ogólnym zarysie jest to horror na wskroś schematyczny. Mamy tutaj dosyć prostą opowieść o nastolatce, która mierzy się z istotą wedle niej tylko wyglądającą jak człowiek (jak jej dziesięcioletnia przybrana siostra), a w rzeczywistości będącą kimś lub czymś innym, na wskroś złym, czerpiącym przyjemność z krzywdzenia innych. Nie powiem, żebym była twórcom omawianego filmu wdzięczna za tę prostotę, bo chociaż mam dużo sympatii dla takich nieskomplikowanych horrorów to jednak w tym przypadku powinno się trochę zamieszać. Tylko na tyle, żebym przynajmniej przez jakiś czas miała wątpliwości co do ogólnej natury zagrożenia, z jakim przyszło się mierzyć protagonistom „The Hollow Child”. Ale boleśnie nie było, co to to nie. Właściwie to seans zleciał mi jak z bicza strzelił – nie musiałam zmuszać się do trwania przed ekranem, nawet wówczas, gdy uderzano w większą dosłowność. Prawie wszystkie efekty specjalne wypadają wiarygodnie, choć poza widokiem złamanej nogi nie budziły one we mnie jakichś wyrazistszych emocji. Tak, parę umiarkowanie krwawych ujęć się tutaj pojawia, ale twórcy zauważalnie celowali przede wszystkim w horror nastrojowy. Gore jest jedynie dodatkiem. Ot, nie tak istotnym wtrętem, choć w miarę dobrze zrealizowanym. Charakteryzacja też mnie przekonała, chociaż piorunującego efektu nie było. Ważniejszy jest jednak dla mnie realizm, a na jego niedobór narzekać nie mogłam. Zaznaczam jednak, że nie mówię tutaj o końcówce. O na szczęście niedługiej, skrajnie efekciarskiej sekwencji (bez komputera niestety się nie obyło), która wręcz poraża sztucznością. A gdy tylko ten pikselowy spektakl się kończy człowiek już wie, jak będzie wyglądało ostatnie ujęcie. Inna sprawa, że ciężko byłoby wymyślić lepsze zakończenie dla tej historii, takie, po którym by mnie nie zemdliło. UWAGA SPOILER Chodzi mi o happy end KONIEC SPOILERA. Rzeczone ujęcie zostało wtłoczone w planszę końcową, krótko po rozpoczęciu napisów.

Jeśli nie wymaga się od współczesnego kina grozy mnóstwa efektów specjalnych, skomplikowanych, zaskakujących, innowacyjnych fabuł i bardzo mocnych emocji to można śmiało sięgnąć po „The Hollow Child” Jeremy'ego Luttera. Po tę prostą opowieść dosyć silnie skoncentrowaną na postaciach, które choć stereotypowe i niezbyt złożone nie rażą maksymalną powierzchownością, taką z jaką niestety dosyć często spotykam się we współczesnym kinie grozy. I na samym opowiadaniu rzecz jasna, na snuciu w ogólnym rozrachunku konwencjonalnej historii o być może opętanej małej dziewczynce i znającej jej mroczny sekret nastolatce. Historii z dosyć mocno rozwiniętą warstwą dramatyczną/obyczajową, która co prawda aż prosiła się o większą tajemniczość, ale i w takim kształcie obraz ten był dla mnie zjadliwy. Niezły filmik – w sam raz na jeden raz. Dla mnie oczywiście, bo wiem, że nie każdy odbiorca „The Hollow Child” patrzy na niego tak łaskawym okiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz