Stronki na blogu

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Stephen King „Uniesienie”

Mieszkający w małym miasteczku Castle Rock w stanie Maine, Scott Carey zauważa, że zaczął tracić na wadze. Mężczyzna nie zmienił trybu życia, nie stosuje żadnej diety, a mimo to codziennie ubywa mu minimum pół kilograma. To znaczy tak pokazuje waga, nawet wówczas, gdy wchodzi na nią z różnymi przedmiotami, ale Carey wygląda tak jak zawsze. Czuje się jednak inaczej, tak jakby jego ciało rzeczywiście było lżejsze. Zaprzyjaźniony emerytowany lekarz, Bob Ellis, stara się namówić go na wizytę w szpitalu, celem zdiagnozowania tej niezwykłej przypadłości, ale Scott jest nieugięty. Nie ma wątpliwości, że współczesna medycyna mu nie pomoże, zresztą coraz mniej się tym martwi. Zdaje sobie sprawę z tego, że nieuchronnie zbliża się do dnia, w którym jego waga pokaże zero kilogramów, ale uznaje, że nie ma sensu zamartwiać się tym, czemu nie można zapobiec. Skupia się na pracy i próbach poprawienia relacji z małżeństwem lesbijek z sąsiedztwa. Jego postawa względem nich jest zupełnym przeciwieństwem postawy większości mieszkańców Castle Rock. Można powiedzieć, że ta para na własnej skórze przekonuje się jak nieprzyjaznym miejscem jest to małe amerykańskie miasteczko.

Stephen King zapowiadał „Uniesienie” jako prawie sequel „Pudełka z guzikami Gwendy”, noweli wydanej w 2017 roku, którą napisał wspólnie z Richardem Chizmarem, ale jak już wówczas podejrzewałam to „prawie” robi wielką różnicę. Właściwie to mamy tutaj do czynienia z zupełnie inną historią – również osadzoną w wymyślonym przez Kinga miasteczku Castle Rock, ale to za mało, żeby mówić o fabularnym powiązaniu z „Pudełkiem z guzikami Gwendy”. Zwłaszcza że wiele utworów tego autora rozgrywa się w owym złowrogim miejscu. Co innego (nie fabuła) jednak łączy „Uniesienie” z „Pudełkiem z guzikami Gwendy”.Oba te utwory są nowelami – króciutkimi utworami, które najlepiej byłoby wcielić do zbioru zamiast wydawać pojedynczo. Lepiej dla czytelników, bo jak na utwory, które przeczyta się w jedną-dwie godziny, cena obu tych publikacji jest dosyć wysoka.
 
„Uniesienie” tak samo jak „Pudełko z guzikami Gwendy” zawiera kilka czarno-białych grafik zajmujące całe stronice, pozostałe natomiast zostały zadrukowane dużą czcionką, co nie pozostawia wątpliwości, że wydawcy bardzo starali się na siłę zwiększyć objętość tej publikacji („Pudełka z guzikami Gwendy” zresztą również), tak aby maksymalnie oddalić od potencjalnych nabywców przeczucie, że mogą przepłacić. Z drugiej jednak strony jeśli jest się wieloletnim miłośnikiem twórczości Stephena Kinga (a nie tak zwanym niedzielnym odbiorcą jego pióra) pewnie niespecjalnie pożałuje się tych wydanych zarówno na „Uniesienie”, jak i „Pudełko z guzikami Gwendy” złotówek, nawet jeśli obie te historie nie wywrą dużego wrażenia, bo fan zazwyczaj stara się brać wszystko jak leci. Najważniejsze więc, że nowelki te pojawiły się na polskim rynku – również w wersji papierowej, bo to przynajmniej dla mnie ma ogromne znaczenie. „Uniesienie” i nowe wydania kilku innych opowieści Stephena Kinga osadzonych w miasteczku Castle Rock, reklamują serial HBO inspirowany jego twórczością i zatytułowany właśnie „Castle Rock” (wytrzymałam zaledwie dwa odcinki). Ja tam zawsze wolałam Derry, ale najwidoczniej jestem w zdecydowanej mniejszości. To Castle Rock w pierwszej kolejności przez opinię publiczną jest kojarzone z Kingiem. Derry potem. Główny bohater „Uniesienia”, Scott Carey, mieszka w bogatszej dzielnicy Castle Rock, w niemałym domu, na który niegdyś uparła się jego żona (choć jak zauważa mężczyzna był on za duży dla ich dwójki). Teraz już była żona – jakiś czas temu rozwiedli się i od tego momentu Carey mieszka sam. Nowelę rozpoczyna wizyta głównego bohatera u zaprzyjaźnionego emerytowanego lekarza, któremu opowiada o swojej niezwykłej przypadłości. Już jakiś czas temu zaobserwował regularny spadek swojej wagi – to znaczy pokazuje to waga i wskazuje na to jego samopoczucie, ale jego wygląd w ogóle się nie zmienił. Nie jest to więc kopia „Chudszego” (tego samego autora), chociaż tutaj również mamy problem niemożliwego do zatrzymania tracenia kilogramów. Bo chociaż Scott Carey nie zaczyna przypominać szkieletów ze świata mody, to czuje się coraz lżejszy i lżejszy i... I wygląda to tak, jakby grawitacja przestawała go obowiązywać. Mężczyzna ma świadomość tego, że wkrótce może mieć poważne trudności z poruszaniem się, ale bierze też pod uwagę to (ale nie robi sobie zbytniej nadziei), że proces ten może sam się zatrzymać zanim stanie się to dla niego naprawdę uciążliwe. Pomysł niezły, muszę przyznać, ale tak samo jak w przypadku „Pudełka z guzikami Gwendy” podejrzewam, że lepiej sprawdziłby się w powieści. Spokojnie można było to rozbudować, mocniej popychając w kierunku horroru. Bo elementów tego gatunku jest doprawdy niewiele. To raczej taka opowieść z lekkim dreszczykiem, thriller może, ale bez wątpienia z dosyć silnie rozwiniętymi wątkami obyczajowymi. Stephen King jest zdeklarowanym demokratą, nikogo nie powinno więc dziwić, że upiorne miasteczko Castle Rock w większości zamieszkują republikanie. Autor omawianej noweli wyraźnie daje w niej do zrozumienia, że to nie jest bez znaczenia. Może i nie uosabia całego zła panoszącego się w Castle Rock z konserwatyzmem jego mieszkańców, ale nie pozwala wątpić odbiorcy „Uniesienia” w to, że poglądy większości populacji tego amerykańskiego miasteczka owe mroczne siły wzmacniają. Zastanawiałam się, czy King da mi tutaj próbkę tego, czemu często daje wyraz na Twitterze, a mianowicie ogromnej niechęci do prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. I w sumie nie mam pojęcia, dlaczego nie uznałam tego za pewnik, czemu w ogóle się nad tym zastanawiałam. W końcu autor ten nader często pozwala sobie na komentarze polityczne i nie mogę powiedzieć, żebym miała mu to za złe. Wręcz przeciwnie: w moim odczuciu to tylko wzbogaca jego utwory.

„Uniesienie” przeczytałam w mniej niż dwie godziny – jeśli wliczyć przerwy, które sobie robiłam to nie wiem, czy siedziałam nad tym utworem więcej niż godzinę. Niektórzy mogą to uważać za plus, ale nie ja. Zdecydowanie wolałabym spędzić kilka długich wieczorów w towarzystwie Scotta Careya i innych postaci zaludniających „Uniesienie”. Bo to całkiem wciągająca opowieść, pomimo tego, że Stephen King ucieka tutaj od tak uwielbianego przeze mnie swojego gawędziarskiego stylu. Jak w „Pudełku z guzikami Gwendy” nie szafuje słowami, unika długich opisów i wielu różnych wątków – innymi słowy trzyma się zasad tworzenia noweli, konstrukcji, którą nie można nazwać typową dla tego autora. Z drugiej jednak strony nie od dziś wiadomo, że mistrz współczesnej literatury grozy lubi eksperymentować i wygląda na to, że na jakiś czas postanowił zatrzymać się przy takiej formie literackiej. Nie wiem na jak długo, ale jako że dwie jego nowele, „Pudełko z guzikami Gwendy” (napisane z Richardem Chizmarem) i „Uniesienie”, dzieli mniej więcej rok, można chyba powiedzieć, że teraz ma fazę na nowele (chociaż od powieści nie odszedł). Omawiana historia nie charakteryzuje się tak tajemniczą aurą, jak „Pudełko z guzikami Gwendy”, ale to nie znaczy, że jest pozbawiona tego pierwiastka. King wymyślił interesującą osobliwość, kuriozalne zjawisko, które budzi wyłącznie złe przeczucia. Zastanawiamy się skąd wzięła się owa przypadłość, czy jest zaraźliwa i przede wszystkim czy w końce wejdzie w stadium, które będzie nie do zniesienia dla głównego bohatera tej opowieści. Sympatycznego gościa, którego w pewnym momencie bardziej zaczyna interesować zawiązanie dobrych stosunków z sąsiadkami niż niezwykła choroba, która go dopadła. Chodzi o lesbijki pozostające w związku małżeńskim – dwie kobiety, które niedawno wprowadziły się do Castle Rock i otworzyły tutaj wegetariańską restaurację. Wygląda jednak na to, że wkrótce będą zmuszone zrezygnować z tej działalności gospodarczej. Zamknąć restaurację i wyjechać z miasteczka, bo ewidentnie nie są w nim mile widziane. Nie dlatego, że są homoseksualistkami – to konserwatywni mieszkańcy Castle Rock byliby w stanie znieść, ale żeby zaraz małżeństwo? Co to to nie! Tym bardziej, że według nich obie panie obnoszą się ze swoją orientacją seksualną. Obnoszą się, bo nie starają się tego ukrywać... Scott Carey wpisuje się w dużo mniejszą grupę demokratów zamieszkujących to potworne miasteczko. Uważa się za człowieka postępowego, bardzo tolerancyjnego, liberalnego etc. Ale to właśnie on najbardziej naraża się jednej z szykanowanych lesbijek. To bardzo ciekawa relacja – Scotta i Deirdre – bo dopóki trwa ta mała wojenka bardzo trudno opowiedzieć się po którejś ze stron. Kłótnia dotyczy rzeczy błahej, ale tak to najczęściej jest w małym miasteczkach – szczególiki urastają do rangi katastrof narodowych. No dobrze, Carey tak do tego nie podchodzi, i racja leży po jego stronie, ale w tym konkretnym przypadku jego metody muszą zawieść. Najpierw grzecznie zwraca uwagę Deirdre, a gdy ta zarzuca mu kłamstwo zdobywa dowód na poparcie swoich słów. Tyle że w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jak traktowane są w Castle Rock Deirdre i jej partnerka Missy. Mają prawo (robi to tylko ta pierwsza) odebrać to jako kolejny atak „praworządnego” obywatela, uznać, że to kolejna forma uprzykrzania życia kobietom „żyjącym w grzechu”. Łatwo też zrozumieć reakcje Deirdre na później czynione przez Scotta starania w kierunku zażegnania tego konfliktu. Kobieta nie chce litości, poza tym można domniemywać, że wydaje jej się, że Scott w gruncie rzeczy jest taki sam jak znakomita większość mieszkańców Castle Rock, a wyciąga do niej rękę tylko po to, żeby on mógł poczuć się lepiej. Wydaje mi się, że King chciał przez to powiedzieć, że w tę stronę też można przeszarżować, że chęć zaprzyjaźnienia się z osobami wchodzącymi w skład jakiegoś rodzaju mniejszości może być przez nich odczytywane inaczej. Czy obiektywnie Scott afiszuje się ze swoją tolerancją dla małżeństw homoseksualnych? Według mnie nie, ale można zrozumieć dlaczego Deirdre tak to odbiera. Zrozumieć ją, ale i zrozumieć jego. To nie jedyna relacja międzyludzka rozpostarta przez Kinga na kartach „Uniesienia”, ale zdecydowanie najbardziej pasjonująca, wręcz dająca do myślenia. Pierwiastkiem, który najsilniej podtrzymywał moje zainteresowanie była jednak nieustająca pewność, że wszystko to zmierza do smutnego końca, że cokolwiek Scott Carey by zrobił jego dni są już przesądzone. Nie zdradzę czy tak jest w istocie, ale przyznam, że już jakiś czas przed finałem uroniłam łezkę nad tym bohaterem. Czy mnie to zaskoczyło? Bynajmniej. King umie mnie wzruszać – nie raz, nie dwa zdarzało mi się tak reagować na los niektórych jego bohaterów, na tragedie jakie ich spotykały, ponieważ autor ten ma dar do tworzenia przekonujących postaci, których trudno nie polubić, a w wielu przypadkach wręcz się z nimi nie utożsamić.

„Uniesienie” według mnie nie odstaje od poziomu „Pudełka z guzikami Gwendy”. Nie uważam, żeby to była jakaś nadzwyczajna opowieść, kawałek prozy, której po prostu nie można przegapić, zwłaszcza jeśli jest się miłośnikiem literatury obyczajowej/dramatycznej z domieszką grozy, ale też nie jestem zdania, że to jeden z gorszych utworów Stephena Kinga. Ani to szczyt jego możliwości, ani pomyłka. Ot, po prostu dobra opowiastka do poduszki, krótka rozrywka, którą kiedyś pewnie powtórzę bez zmuszania się do tego, co zaznaczam, bo zdarzało mi się już wracać do tych utworów Kinga, których nie wspominałam dobrze. Musiałam się do tego zmuszać i w sumie rzadko zmieniałam zdanie po ponownym przeczytaniu danego utworu. W tym przypadku zmuszać się nie będę, ale też jestem pewna, że ta nowela nigdy nie dołączy do moich ulubionych dzieł Stephena Kinga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz