Po
śmierci męża Joyce zostaje poinformowana przez pracownika banku o
pożyczce, którą zaciągnął za życia, a którą teraz jest
zobowiązana spłacić ona. Na domiar złego na ich wspólnym koncie
nie zostało wiele, kobieta musi więc znaleźć sposób na szybki
zarobek. Traf chce, że zwraca uwagę na coś, co wydaje się
najbardziej odpowiednie dla osoby w jej sytuacji. Jako że mieszka
sama w małym domku usytuowanym w zacisznej okolicy, decyduje się
przeznaczyć jeden z pokoi na wynajem. W ten sposób zaprzyjaźnia
się z początkującą pisarką Sarah. Jakiś czas potem Joyce udaje
się znaleźć lokatora na dłużej. Jest nim młody mężczyzna
imieniem Bob, który szybko staje się najważniejszą osobą w jej
życiu.
Tommy
Stovall dotychczas wyreżyserował cztery filmy: oparte na własnym
scenariuszu „Hate Crime” (2005), „Sedonę” (2011) i „Aaron's
Blood” (2016) oraz „Room for Rent” na podstawie scenariusza
niedoświadczonego w branży filmowej Stuarta Flacka. Dobrze znana
fanom kina grozy Lin Shaye nie wystąpiła tylko w jednym z
wymienionych projektów („Aaron's Blood”). W „Room for Rent”
dostała rolę główną i została koproducentką owej produkcji.
Niskobudżetowego thrillera psychologicznego, którego premierowy
pokaz odbył się w lutym 2019 roku na Sedona International Film
Festival. Na początku maja 2019 roku film został wpuszczony do
wybranych amerykańskich kin i jeszcze w tym samym miesiącu trafił
na platformę VOD.
Główną
bohaterkę filmu, starszą kobietę imieniem Joyce, w którą
wcieliła się Lin Shaye, poznajemy jako świeżo upieczoną wdowę.
Kobieta bardzo przeżywa nagłą śmierć męża. Przeraża ją
perspektywa samotnego życia, a jakby tego było mało wpada w
tarapaty finansowe. Kobieta jest mocno zagubiona, wydaje się wręcz
z lekka oderwana od rzeczywistości, czemu trudno się dziwić. Co
prawda nie wiemy na pewno, jaka była przedtem, ale można założyć,
że to właśnie śmierć męża zapoczątkowała u niej ten stan.
Twórcy dają nam bowiem do zrozumienia, i to jeszcze przed
wprowadzeniem postaci Boba, że Joyce rozpaczliwie pragnie mężczyzny.
Jakiegokolwiek mężczyzny. Wydaje się, że to właśnie ta potrzeba
wiedzie ją ku grupie znacznie od niej młodszych członków płci
przeciwnej, osób dopiero wkraczających w wiek dorosły. Miejscowe
rozrabiaki właśnie tak odczytują jej zachowanie i postanawiają
zabawić się jej kosztem. Lin Shaye w tej roli moim zdaniem spisuje
się wręcz po mistrzowsku. Aktorka ta dosłownie niesie cały film
Tommy'ego Stovalla. Kradnie ten spektakl, koncentruje na sobie całą
uwagę widza, a przynajmniej ja oczu od niej oderwać nie mogłam. I
dobrze, bo gdyby rola ta przypadła w udziale mniej utalentowanej
aktorce to nie wiem, czy udałoby mi się dotrwać do napisów
końcowych. Głównie przez zdjęcia, ale i fabuła nie do końca
spełniła moje oczekiwania. „Room for Rent”, jak zresztą sporo
innych współczesnych niskobudżetówek, cierpi na nadmiar światła,
niewprawny montaż i nieumiejętne kadrowanie. Te felery mogą okazać
się nie do przeskoczenia dla „niedzielnych odbiorców” taniego
kina, chyba że dadzą się zahipnotyzować stojącej na pierwszym
planie Lin Shaye. A o to raczej łatwo. Gdy już skupimy uwagę na
czołowej postaci omawianego filmu, półamatorska praca kamer
znacznie straci na znaczeniu. Do głosu dojdą emocje – różnego
rodzaju uczucia żywione do Joyce. Niebanalnej postaci, moim zdaniem
będącej jedynym powodem dla którego warto ów thriller obejrzeć.
Jedynym, ale za to jakim! Już dawno nie widziałam filmu, który
obudziłby we mnie tak ogromne współczucie względem jakiejś
postaci. Z najprawdziwszym smutkiem weszłam w historię nieszczęsnej
Joyce. Współczułam jej przez dosłownie cały czas trwania „Room
for Rent”, bo chociaż były momenty, w których górowały we mnie
inne uczucia względem niej, to litość nie wyparowywała. Choćby
tylko się tliła, ale jednak cały czas ją czułam. Najbardziej
przygnębiająco działał na mniej początek tej historii, a
konkretniej okres przed Bobem. Największa w tym zasługa Lin Shaye,
ale oczywistym jest, że i rozpiska tej bohaterki poczyniona przez
początkującego scenarzystę Stuarta Flacka nie jest bez znaczenia.
Empatyczne podejście scenarzysty do tej postaci, i tym bardziej
Shaye, mocno mi się udzieliło. Niemalże na własnej skórze
odczuwałam uderzenia, jakie raz po raz zadawało jej życie.
Samotność tej kobiety była wręcz namacalna, jej zagubienie w
rzeczywistości, w której nie ma już jej męża, w której jest
zdana wyłącznie na siebie było przygniatające, ale to nic w
porównaniu do ciosów zadawanych jej przez pewną grupę młodych
mężczyzn. Ci „młodzi bogowie” znaleźli sobie doprawdy chorą
rozrywkę, bo czemuż by nie? Przecież Joyce nie ma nikogo, kto
mógłby stanąć w jej obronie. Poza tym to takie bohaterstwo znęcać
się nad kobietą w podeszłych wieku. Nie ma nic fajniejszego,
prawda? Taki to typ ludzi. Zakały społeczeństwa, na czyny których
patrzy się z prawdziwym obrzydzeniem. A przynajmniej mam nadzieję,
że odbiorcy „Room for Rent” w taki, bądź zbliżony, sposób
będą przyjmować sceny z ich udziałem. Cały ten nieszczęsny los
Joyce, cierpienia przeżywane przez tę starszą kobietę mają za
zadanie maksymalnie ocieplić jej wizerunek. We mnie obudziły coś
na kształt instynktu opiekuńczego, ale i te osoby, którym uda się
obdarzyć Joyce zwykłą sympatią też sporo zyskają. Bo to jeden z
tych psychothrillerów, który stara się (w moim przypadku
skutecznie) obudzić w odbiorcach sprzeczne uczucia względem
pierwszoplanowej postaci. Twórcy „Room for Rent” stawiają na
rozchwianie emocjonalne w tym względzie, co nie znaczy, że każdy
odbiorca ich produkcji tak to odczuje.
Fabuła
„Room for Rent” nie jest wyszukana. Myślę, że niejeden
odbiorca tego filmu nie będzie mógł oprzeć się wrażeniu, że
gdzie już to widział. I to nie jeden raz. Stuart Flack faktycznie
korzystał ze znanych motywów, ale i dodał coś od siebie. Z chwilą
pojawienia się Boba, młodego mężczyzny, któremu Joyce wynajmuje
pokój w swoim domu, spodziewamy się, że ta znajomość nie skończy
się dobrze. Właściwie to od kiedy tylko Joyce postanowi w ten
sposób zarabiać na życie, przygotowujemy się na najgorsze. Bo tak
thrillery, jak horrory zdążyły już nas nauczyć, że wpuszczanie
nieznajomych do własnego domu jest fatalnym pomysłem. Jeśli jest
się bohaterem filmu wpisującego się w któryś z tych gatunków,
to jak ognia powinno się tego unikać:) Z drugiej strony niektórzy
mogą pamiętać na przykład „13 kamer” Victora Zarcoffa, gdzie
role się odwróciły. To nie gospodarz popełnił błąd tylko
najemcy. Przed wprowadzeniem się Boba do domu Joyce poznajemy tę
kobietę na tyle, by brać pod uwagę również taką możliwość.
Pomimo tego, że brzmi to trochę niepoważnie: filigranowa pani w
podeszłym wieku miałaby zagrażać młodemu, silnemu mężczyźnie?
Twórcy starają się przekonać nas, że tak właśnie jest. Również
w sposób silnie kojarzący się z „13 kamerami” - zdziwiłoby
mnie, gdyby się okazało, że scenarzysta „Room for Rent” tego
filmu Zarcoffa nigdy nie widział, bo podobieństwa są naprawdę
niemałe. Obsesja Joyce na punkcie dużo młodszego od niej mężczyzny
to jedno, ale dla mnie najbardziej zastanawiająca w Joyce UWAGA SPOILER była
potrzeba okłamywania innych, być może włącznie z samą sobą.
Patologiczna kłamczucha, jednostka mająca wewnętrzny przymus
mijania się z prawdą, z premedytacją oszukująca każdego, kogo
tylko może itd. Albo marzycielka, która powoli zatraca zdolność odróżniania fantazji od
rzeczywistości KONIEC SPOILERA. Bob tymczasem... Cóż, on również nie przypomina
jednego z polskich ministrów – tego, który to ponoć jest
krystalicznie czysty. Mężczyzna najwidoczniej ma jakieś tajemnice,
zdaje się coś istotnego ukrywać, a i trudno nazwać go człowiekiem
łagodnym, nieskorym do bitki. Jest jeszcze Sarah, nowa przyjaciółka
Joyce, która choć pojawia się na ekranie rzadziej od tamtej
dwójki, to nie pozostaje bez znaczenia dla fabuły omawianego filmu.
W jakim kierunku ostatecznie podąży ta historia, raczej nietrudno
się domyślić – to znaczy w ogólnym zarysie, bo szczegóły nie
są już tak oczywiste. Kierunek ów szczególnie porywający dla
mnie nie był, właściwie to przez cały czas nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że poza konstrukcją pierwszoplanowej postaci obraz
ten nie posiada nic, co nie trąciłoby nijakością. No ale faktem
jest, że cała ta historia toczy się wokół bardzo silnego
pierwiastka jakim jest Joyce – światło bijące z tej
(anty)bohaterki jest tak silne, że wydarzenia, które rozgrywają
się w jej otoczeniu, choć banalne w treści i niezbyt dobrze
przedstawione przez realizatorów (najbardziej brakowało mi
emocjonalnego napięcia) oglądało mi się praktycznie bezboleśnie.
Niemniej nie mam wątpliwości, że spokojnie można było wycisnąć
z tego więcej bez dodatkowych nakładów pieniężnych. Forma formą,
ale myślę, że z łatwością można było podkręcić relacje
międzyludzkie, pokazać więcej podejrzanych zachowań zwłaszcza
Boba. Bo jeśli chodzi o Joyce, tę dosyć kuriozalną osóbkę, to
żadnych, nawet najmniejszych braków, niedociągnięć nie
odnotowałam. No przecież ja oczu od niej oderwać nie mogłam!
„Room
for Rent” Tommy'ego Stovalla to tak naprawdę teatr jednej aktorki.
Thriller psychologiczny, w którym ciesząca się dużym szacunkiem
(moim zdaniem w pełni zasłużonym) długoletnich fanów kina grozy,
Lin Shaye, autentycznie błyszczy. Gdyby świat był sprawiedliwy, to
pewnie za tę rolę zostałaby obsypana prestiżowymi nagrodami, a
tak obawiam się, że kreacja ta przejdzie bez większego echa. Bo
mam podejrzenie graniczące z pewnością, że film ten jest skazany
na niszę. Rzecz nie w tym, że nakręcono go tanim kosztem, ale w
tym, jak poradzono sobie z ograniczeniami finansowymi. Istnieje
mnóstwo lepie zrealizowanych, zgrabniej opowiedzianych współczesnych
niskobudżetówek, ale niewiele (jeśli nie wcale) z tak widowiskową
postacią pierwszoplanową. Uważam, że dla niej warto „Room for
Rent” obejrzeć, nawet jeśli nie jest się fanem filmów
stworzonych niewielkim kosztem, bo istnieje szansa (acz gwarancji nie
daję), że tak przykuje Waszą uwagę, że przestaniecie zauważać
wszelkie techniczne niedociągnięcia. Albo przynajmniej nie będą
one dla Was jakoś szczególnie uciążliwe.
zapowiada się nieźle :)
OdpowiedzUsuń