Charlotte
przed laty uczęszczała do prestiżowej akademii w Bostonie,
prywatnego ośrodka dla młodych wiolonczelistów, prowadzonego przez
szanowanego w światku muzycznym Antona. Gdy jej matka zachorowała
Charlotte przerwała naukę, żeby się nią zaopiekować. Teraz, po
śmierci rodzicielki, kobieta postanawia udać się do Szanghaju, by
dołączyć do jury konkursu organizowanego przez Antona, w którym
do wygrania jest nieodpłatne miejsce w jego akademii. Tam
zaprzyjaźnia się z inną członkinią jury, pobierającą nauki w
szkole Antona, utalentowaną wiolonczelistką Lizzie, która przez
kilka najbliższych tygodni ma zamiar podróżować po Szanghaju.
Zaprasza na tę wycieczkę Charlotte i tak po zakończeniu konkursu
dla młodych wiolonczelistek, obie kobiety ruszają w drogę.
Beztroska przygoda szybko jednak przeradza się w istny koszmar.
Wyprodukowany
i sfinansowany przez firmę Miramax amerykański thriller z
elementami horroru zatytułowany „Perfekcja” został
wyreżyserowany przez człowieka, który kojarzony jest między
innymi z serialem komediowym „Brzydula Betty”. Za odcinek
pilotażowy Richard Shepard, bo o nim mowa, otrzymał między innymi
Nagrodę Emmy. Ale nie same seriale mu w głowie. W swojej
filmografii ma również filmy - m.in. „Zabójczy warunek”
(1999), „Kumple na zabój” (2005), „W pogoni za zbrodniarzem”
(2007) i „Dom Hemingway” (2013) – i nie ogranicza się tylko
do reżyserii. Jest również producentem i scenarzystą. W
„Perfekcji” objął wszystkie te trzy funkcje, przy czym tylko na
krześle reżyserskim siedział sam. Scenariusz napisał razem z
Erikiem C. Charmelo i Nicole Snyder. W Stanach Zjednoczonych po raz
pierwszy „Perfekcję” pokazano we wrześniu 2018 roku na
Fantastic Fest. Niedługo potem prawa do dystrybucja kupiła firma
Netflix i tak oto „Perfekcja” w 2019 roku trafiła do szerokiego
obiegu.
Główna
rola w „Perfekcji” przypadła w udziale Allison Williams, która
to pracowała już z Richardem Shepardem przy serialu „Dziewczyny”
(2012-2017). Tutaj kreuje Charlotte, byłą uczennicę prywatnej
szkoły dla młodych wiolonczelistów z Bostonu, która po latach
przerwy spowodowanej chorobą matki, jedzie do Szanghaju, by dołączyć
do jury konkursu organizowanego przez właściciela owej prestiżowej
akademii. Gra Williams to moim zdaniem jeden z mocniejszych punktów
tego filmu. Tak samo kreacja partnerującej jej Lizzie w wykonaniu
Logan Browning i oczywiście Antona, w którego to wcielił się
Steven Weber (m.in. Jack Torrance z miniserialu „Lśnienie” i
Steve Adams z „Desperacji”). Ale na silnej obsadzie bynajmniej
nie kończą się superlatywy „Perfekcji”. Produkcję tę cechuje
dosyć zaskakująca żonglerka dobrze znanymi miłośnikom kina grozy
konwencjami – całkiem kreatywne podejście do tylko pozornie
wyświechtanych motywów i swego rodzaju flirt z przemocą. Do tego
ostatniego lepiej podchodzić z dystansem, bo choć w omawianym
filmie przewija się trochę drastycznych scen, to wątpię żeby
zrobiły one jakieś większe wrażenie na osobach choćby tylko
średnio zaznajomionych z kinem gore. A i nie sądzę, żeby
twórcom szczególnie zależało na szokowaniu widzów plastycznymi
obrazami krwawej przemocy. Brutalizm często jest jedynie sugerowany
– zlepki wiele mówiących, dynamicznie zmontowanych, w domyśle
odrażających ciągów wydarzeń, to jedno, ale agresja drzemie
także w tych scenach, które na pierwszy rzut oka jawią się
zupełnie niewinnie. Weźmy na przykład kiełkujący romans głównych
bohaterek – niby dobrze im ze sobą, niby każda z nich jest
wdzięczna losowi za to, że ich ścieżki w końcu się skrzyżowały,
że mogły zbliżyć się do swojej bożyszczy (Lizzie wyznaje
Allison, że od dawna jest jej fanką, a ta odwdzięcza jej się
takim samym wyznaniem), ale praktycznie od początku tej relacji
czuje się, że coś tu jest mocno nie tak. Pierwszą jaśniejszą
wskazówką jest zbliżenie na maciupki tatuaż na plecach Allison –
wiemy już, że dokładnie taki sam ma Lizzie, ale nie w tym rzecz.
Alarmistycznie działa oprawa muzyczna owego, bądź co bądź,
zastanawiającego widoku. Wcześniej niczego w ten deseń nie
dostałam, ale mimo wszystko już wtedy ogarnęły mnie złe
przeczucia co do tej damsko-damskiej relacji. Toksyczna
przyjaźń/zgubny romans? Tak się wydaje, nie wiadomo tylko, która
z tych pań będzie agresorką, a która ofiarą? Jeśli w ogóle
taki podział w „Perfekcji” zaistnieje. Równie prawdopodobne
jest to, że każdą z nich kieruje zamiar zniszczenia tej drugiej.
Albo... Wkrótce po rozpoczęciu ich wspólnej podróży po
Szanghaju, w fabułę zostaje wprowadzony motyw, który nie tyle
całkowicie zmienia spojrzenie na ową historię, ile wprowadza
dodatkowe pytania. I każe sądzić, że Richard Shepard i jego ekipa
w „Perfekcji” chcieli wykorzystać więcej niż jedną konwencję,
na dodatek egzystującą w ramach więcej niż jednego gatunku. W
pierwszej fazie seansu łatwo o pewność, że „Perfekcja” jest
kolejnym typowym, acz niezbyt grzecznym thrillerem o toksycznej
przyjaźni/romansie. Jednakże w trakcie wycieczki Allison i Lizzie
ta pewność zdecydowanie słabnie. Sytuacja się komplikuje. Osoba,
której nieobce są reguły, jakimi zwykle rządzą się filmowe
thrillery i horrory najpewniej wówczas zrozumie, że scenarzyści
„Perfekcji” postanowili je zmiksować. I nie byłoby w tym
niczego osobliwego, gdyby nie to, że wybrano pozornie kompletnie
niepasujące do sobie motywy. UWAGA SPOILER Bo co może łączyć
opowieść o niebezpiecznym związku dwóch kobiet z motywem zarazy,
dziwnej choroby, którą jedna z bohaterek filmu, jak wtedy się
wydaje, zaraziła się od jednego z mężczyzn goszczących na
konkursie dla młodych wiolonczelistów? Choroby sportretowanej tak,
że nie sposób nie myśleć o skręcie w stronę body horroru
KONIEC SPOILERA. W każdym razie mnie ten związek umykał,
nie potrafiłam wyczuć kierunku obranego przez twórców
„Perfekcji”. I dobrze, bo w takim wypadku nie pozostało mi nic
innego, jak uznać, że to jeden z tych obrazów, w którym dosłownie
wszystko może się wydarzyć. W którym znajomość konwencji kina
grozy na niewiele się przyda, bo Richard Shepard, Eric C. Charmelo i
Nicole Snyder mieli własny pomysł na ich podanie.
(źródło: https://anz.newonnetflix.info/) |
Z
jednej strony podróż Allison i Lizzie po Szanghaju, obok końcowych
ujęć, jest najmocniejszym punktem „Perfekcji”, w kontekście
dosadności makabry. Z drugiej jednak strony to wówczas dochodzą do
głosu przeklęte efekty komputerowe, które jak to zazwyczaj z nimi
bywa, skutecznie niszczą realizm. Patrząc na zmagania jednej z
bohaterek filmu byłam jednocześnie zaintrygowana kierunkiem obranym
przez twórców i zawiedziona jego wykonaniem. Sam ten motyw
odkrywczy co prawda nie jest, ale w połączeniu z tym, co pokazano
mi wcześniej, w moich oczach prezentował się dosyć świeżo. Bo
ja wiem... dostał coś na kształt nowego życia? W każdym razie na
pewno wprowadził frapującą zagadkę, której według mnie jedynym
felerem było pogwałcenie realizmu tandetnym efekciarstwem. Jest
taki niepokojący i bardzo pouczający serial dokumentalny, w którym
nieraz widziałam (i nie tylko tam) podobne, ale o niebo lepiej
zrealizowane, przypadki , do tego pokazanego w „Perfekcji”. To
znaczy podczas konstruowania tajemnicy. UWAGA SPOILER Sugerowania,
że jedna z bohaterek filmu padła ofiarą zarazy, że pod jej skórą
kłębią się robaki. Skoro już jesteśmy przy spoilerze to od razu
zdradzę, że wspomniany serial dokumentalny nosi tytuł „Obcy
wewnątrz nas” („Monsters Inside Me”), na wypadek gdyby ktoś
zechciał się z nim zapoznać, do czego oczywiście gorąco zachęcam
KONIEC SPOILERA. Scenarzyści „Perfekcji” wykorzystali
jeszcze jedną doskonale znaną miłośnikom kina grozy konwencję. Z
czasem podpięli się pod nurt, który należy do moim ulubionych, w
pewnym siebie wpadając przy tym w zastawioną przez siebie pułapkę.
Dlaczego? Otóż, wcześniejsze zwroty akcji pokazały mi jak czytać
tę opowieść. Wyczułam proces myślowy twórców, wkroczyłam na
odpowiednią ścieżkę i nawet nie musiałam nią podążać, bo
„miałam przy sobie lornetkę, przez którą zobaczyłam prawie
wszystko”. Prawie, bo nie o szczegółach tutaj mowa, tylko o
ramach fabularnych, o ogólnym zarysie wydarzeń, które dopiero
nastąpią. To, że część zamysłu twórców przewidziałam nie
przeszkadzało mi jednak tak bardzo, jak myśl, która w dalszej
partii filmu mnie nawiedziła i... nie chciała odejść. Nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że twórcy mają mnie za idiotkę. Gdyby
jeszcze o mnie im chodziło, to w porządku, może i ich osąd byłby
właściwy, ale to przecież dotyczy całej grupy docelowej
„Perfekcji”. Fani kina grozy naprawdę potrafią sami myśleć –
nie trzeba im wszystkiego tłumaczyć, nie trzeba aż takich starań,
by zrozumieli „co autorzy mieli na myśli”. Wśród nich nie
brakuje też osób, którzy dużą przyjemność odnajdują w
znajdowaniu różnych interpretacji danego dzieła. Ta historia
pozwalała na otwarcie kilku takich furtek, właściwie to aż
prosiła się o pozostawienie jakichś (jakichkolwiek!) niejasności,
które pozwalałyby obracać tę opowieść w głowie jeszcze po
zobaczeniu napisów końcowych. Nie upieram się przy tym, że twórcy
„Perfekcji” faktycznie nie wierzyli w inteligencję odbiorców
tejże. Wcale nie musiało tak być, dlatego właśnie starałam się
pozbyć ten natrętnej myśli. Tym bardziej, że moja sympatia nie
jest ukierunkowana jedynie na te produkcje, które nie podają
wszystkiego na tacy. Sęk w tym, że... Nie mogłam po prostu oprzeć
się wrażeniu, że „Perfekcja” miała być czymś głębszym,
jednym z tych obrazów pełnych mniej czy bardziej zawoalowanych
symboli. Realizacja na to wskazywała – nie tyle to przewijanie a
la „Funny Games” Michaela Hanekego, ile eksponowanie różnego
rodzaju szczegółów. Zbliżenia okraszone charakterystycznymi
(rodzącymi niejasne napięcie) dźwiękami oraz swego rodzaju
eksperymentowanie z barwami. Feerie żywych kolorów przeplatają się
tutaj z niezbyt mocno zagęszczonym, ale jednak mrokiem. I, też
raczej umiarkowaną, ponurością. No cóż, może faktycznie jest w
tym jakaś ukryta głębia, jakieś drugie dno, którego ja po prostu
nie widzę – co wskazywałoby na to, że w gronie fanów kina grozy
jest przynajmniej jedna osoba, w inteligencję której lepiej nie
wierzyć.
„Perfekcja”
Richarda Sheparda według mnie wychodzi ponad przeciętność. Pomimo
swoich wad. Albo inaczej: pomimo tych elementów, które negatywnie
wpływały na mój odbiór tego dosyć pomysłowego thrillera z
elementami horroru. Bo chociaż niektórych z nich drobnym
potknięciami nazwać nie mogę, to sytuację podratowało to, co w
„Perfekcji” dobre. Pomysł na tę historię i jej dosyć ciekawy
przebieg (tj. w większości), solidna obsada i do pewnego stopnia
warstwa techniczna. Ścieżka dźwiękowa, wciągająca narracja i po
części kolorystyka zdjęć. Częściowo, bo ta różnobarwność,
zabawa odcieniami miała coś w sobie, aczkolwiek miałaby więcej,
gdyby dodano temu czerni i szarości. Więcej mroku i ponurości, ale
bez rezygnacji z ujęć skąpanych w żywszych kolorach. Summa
summarum jestem z tego spotkania zadowolona. Nie jakoś mocno, ale to
już coś. Grunt, że nie przepełnia mnie świadomość, że nie
było warto, że niepotrzebnie się nad tą pozycją pochyliłam.
Ważne (dla mnie), że coś dla siebie w „Perfekcji” znalazłam,
że jakkolwiek nieodpowiednio to brzmi w przypadku takiego filmu,
całkiem nieźle się bawiłam. Tyle, ile dał mi Richard Shepard (i
reszta ekipy pracującej nad tym obrazem) do umiarkowanej satysfakcji
mi wystarczy, co nie znaczy, że wystarczy każdemu miłośnikowi
kina grozy, który po ten film sięgnie. Bo to w sumie dosyć
specyficzny, a w każdym razie niezbyt typowy obraz jest. I co
ważniejsze nie jest on pozbawiony elementów, które mogą się nie
podobać – choćby efekty komputerowe, których na szczęście nie
ma zbyt wiele i podawanie wszystkiego na tacy w dalszej partii
seansu. Ale równie dobrze to i wszystko inne może się podobać. To
już zależy od widza. Szansę, tak czy tak, radzę „Perfekcji”
dać, bo to niewielkie przecież ryzyko moim zdaniem może się
niejednemu odbiorcy opłacić. Wielu już się opłaciło, więc sami
zadajcie sobie pytanie: czemu nie?
Właśnie wczoraj obejrzeliśmy i bardzo się nam podobał.
OdpowiedzUsuń