Stronki na blogu

niedziela, 16 czerwca 2019

„Perfekcja” (2018)

Charlotte przed laty uczęszczała do prestiżowej akademii w Bostonie, prywatnego ośrodka dla młodych wiolonczelistów, prowadzonego przez szanowanego w światku muzycznym Antona. Gdy jej matka zachorowała Charlotte przerwała naukę, żeby się nią zaopiekować. Teraz, po śmierci rodzicielki, kobieta postanawia udać się do Szanghaju, by dołączyć do jury konkursu organizowanego przez Antona, w którym do wygrania jest nieodpłatne miejsce w jego akademii. Tam zaprzyjaźnia się z inną członkinią jury, pobierającą nauki w szkole Antona, utalentowaną wiolonczelistką Lizzie, która przez kilka najbliższych tygodni ma zamiar podróżować po Szanghaju. Zaprasza na tę wycieczkę Charlotte i tak po zakończeniu konkursu dla młodych wiolonczelistek, obie kobiety ruszają w drogę. Beztroska przygoda szybko jednak przeradza się w istny koszmar.

Wyprodukowany i sfinansowany przez firmę Miramax amerykański thriller z elementami horroru zatytułowany „Perfekcja” został wyreżyserowany przez człowieka, który kojarzony jest między innymi z serialem komediowym „Brzydula Betty”. Za odcinek pilotażowy Richard Shepard, bo o nim mowa, otrzymał między innymi Nagrodę Emmy. Ale nie same seriale mu w głowie. W swojej filmografii ma również filmy - m.in. „Zabójczy warunek” (1999), „Kumple na zabój” (2005), „W pogoni za zbrodniarzem” (2007) i „Dom Hemingway” (2013) – i nie ogranicza się tylko do reżyserii. Jest również producentem i scenarzystą. W „Perfekcji” objął wszystkie te trzy funkcje, przy czym tylko na krześle reżyserskim siedział sam. Scenariusz napisał razem z Erikiem C. Charmelo i Nicole Snyder. W Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy „Perfekcję” pokazano we wrześniu 2018 roku na Fantastic Fest. Niedługo potem prawa do dystrybucja kupiła firma Netflix i tak oto „Perfekcja” w 2019 roku trafiła do szerokiego obiegu.

Główna rola w „Perfekcji” przypadła w udziale Allison Williams, która to pracowała już z Richardem Shepardem przy serialu „Dziewczyny” (2012-2017). Tutaj kreuje Charlotte, byłą uczennicę prywatnej szkoły dla młodych wiolonczelistów z Bostonu, która po latach przerwy spowodowanej chorobą matki, jedzie do Szanghaju, by dołączyć do jury konkursu organizowanego przez właściciela owej prestiżowej akademii. Gra Williams to moim zdaniem jeden z mocniejszych punktów tego filmu. Tak samo kreacja partnerującej jej Lizzie w wykonaniu Logan Browning i oczywiście Antona, w którego to wcielił się Steven Weber (m.in. Jack Torrance z miniserialu „Lśnienie” i Steve Adams z „Desperacji”). Ale na silnej obsadzie bynajmniej nie kończą się superlatywy „Perfekcji”. Produkcję tę cechuje dosyć zaskakująca żonglerka dobrze znanymi miłośnikom kina grozy konwencjami – całkiem kreatywne podejście do tylko pozornie wyświechtanych motywów i swego rodzaju flirt z przemocą. Do tego ostatniego lepiej podchodzić z dystansem, bo choć w omawianym filmie przewija się trochę drastycznych scen, to wątpię żeby zrobiły one jakieś większe wrażenie na osobach choćby tylko średnio zaznajomionych z kinem gore. A i nie sądzę, żeby twórcom szczególnie zależało na szokowaniu widzów plastycznymi obrazami krwawej przemocy. Brutalizm często jest jedynie sugerowany – zlepki wiele mówiących, dynamicznie zmontowanych, w domyśle odrażających ciągów wydarzeń, to jedno, ale agresja drzemie także w tych scenach, które na pierwszy rzut oka jawią się zupełnie niewinnie. Weźmy na przykład kiełkujący romans głównych bohaterek – niby dobrze im ze sobą, niby każda z nich jest wdzięczna losowi za to, że ich ścieżki w końcu się skrzyżowały, że mogły zbliżyć się do swojej bożyszczy (Lizzie wyznaje Allison, że od dawna jest jej fanką, a ta odwdzięcza jej się takim samym wyznaniem), ale praktycznie od początku tej relacji czuje się, że coś tu jest mocno nie tak. Pierwszą jaśniejszą wskazówką jest zbliżenie na maciupki tatuaż na plecach Allison – wiemy już, że dokładnie taki sam ma Lizzie, ale nie w tym rzecz. Alarmistycznie działa oprawa muzyczna owego, bądź co bądź, zastanawiającego widoku. Wcześniej niczego w ten deseń nie dostałam, ale mimo wszystko już wtedy ogarnęły mnie złe przeczucia co do tej damsko-damskiej relacji. Toksyczna przyjaźń/zgubny romans? Tak się wydaje, nie wiadomo tylko, która z tych pań będzie agresorką, a która ofiarą? Jeśli w ogóle taki podział w „Perfekcji” zaistnieje. Równie prawdopodobne jest to, że każdą z nich kieruje zamiar zniszczenia tej drugiej. Albo... Wkrótce po rozpoczęciu ich wspólnej podróży po Szanghaju, w fabułę zostaje wprowadzony motyw, który nie tyle całkowicie zmienia spojrzenie na ową historię, ile wprowadza dodatkowe pytania. I każe sądzić, że Richard Shepard i jego ekipa w „Perfekcji” chcieli wykorzystać więcej niż jedną konwencję, na dodatek egzystującą w ramach więcej niż jednego gatunku. W pierwszej fazie seansu łatwo o pewność, że „Perfekcja” jest kolejnym typowym, acz niezbyt grzecznym thrillerem o toksycznej przyjaźni/romansie. Jednakże w trakcie wycieczki Allison i Lizzie ta pewność zdecydowanie słabnie. Sytuacja się komplikuje. Osoba, której nieobce są reguły, jakimi zwykle rządzą się filmowe thrillery i horrory najpewniej wówczas zrozumie, że scenarzyści „Perfekcji” postanowili je zmiksować. I nie byłoby w tym niczego osobliwego, gdyby nie to, że wybrano pozornie kompletnie niepasujące do sobie motywy. UWAGA SPOILER Bo co może łączyć opowieść o niebezpiecznym związku dwóch kobiet z motywem zarazy, dziwnej choroby, którą jedna z bohaterek filmu, jak wtedy się wydaje, zaraziła się od jednego z mężczyzn goszczących na konkursie dla młodych wiolonczelistów? Choroby sportretowanej tak, że nie sposób nie myśleć o skręcie w stronę body horroru KONIEC SPOILERA. W każdym razie mnie ten związek umykał, nie potrafiłam wyczuć kierunku obranego przez twórców „Perfekcji”. I dobrze, bo w takim wypadku nie pozostało mi nic innego, jak uznać, że to jeden z tych obrazów, w którym dosłownie wszystko może się wydarzyć. W którym znajomość konwencji kina grozy na niewiele się przyda, bo Richard Shepard, Eric C. Charmelo i Nicole Snyder mieli własny pomysł na ich podanie.

(źródło: https://anz.newonnetflix.info/)
Z jednej strony podróż Allison i Lizzie po Szanghaju, obok końcowych ujęć, jest najmocniejszym punktem „Perfekcji”, w kontekście dosadności makabry. Z drugiej jednak strony to wówczas dochodzą do głosu przeklęte efekty komputerowe, które jak to zazwyczaj z nimi bywa, skutecznie niszczą realizm. Patrząc na zmagania jednej z bohaterek filmu byłam jednocześnie zaintrygowana kierunkiem obranym przez twórców i zawiedziona jego wykonaniem. Sam ten motyw odkrywczy co prawda nie jest, ale w połączeniu z tym, co pokazano mi wcześniej, w moich oczach prezentował się dosyć świeżo. Bo ja wiem... dostał coś na kształt nowego życia? W każdym razie na pewno wprowadził frapującą zagadkę, której według mnie jedynym felerem było pogwałcenie realizmu tandetnym efekciarstwem. Jest taki niepokojący i bardzo pouczający serial dokumentalny, w którym nieraz widziałam (i nie tylko tam) podobne, ale o niebo lepiej zrealizowane, przypadki , do tego pokazanego w „Perfekcji”. To znaczy podczas konstruowania tajemnicy. UWAGA SPOILER Sugerowania, że jedna z bohaterek filmu padła ofiarą zarazy, że pod jej skórą kłębią się robaki. Skoro już jesteśmy przy spoilerze to od razu zdradzę, że wspomniany serial dokumentalny nosi tytuł „Obcy wewnątrz nas” („Monsters Inside Me”), na wypadek gdyby ktoś zechciał się z nim zapoznać, do czego oczywiście gorąco zachęcam KONIEC SPOILERA. Scenarzyści „Perfekcji” wykorzystali jeszcze jedną doskonale znaną miłośnikom kina grozy konwencję. Z czasem podpięli się pod nurt, który należy do moim ulubionych, w pewnym siebie wpadając przy tym w zastawioną przez siebie pułapkę. Dlaczego? Otóż, wcześniejsze zwroty akcji pokazały mi jak czytać tę opowieść. Wyczułam proces myślowy twórców, wkroczyłam na odpowiednią ścieżkę i nawet nie musiałam nią podążać, bo „miałam przy sobie lornetkę, przez którą zobaczyłam prawie wszystko”. Prawie, bo nie o szczegółach tutaj mowa, tylko o ramach fabularnych, o ogólnym zarysie wydarzeń, które dopiero nastąpią. To, że część zamysłu twórców przewidziałam nie przeszkadzało mi jednak tak bardzo, jak myśl, która w dalszej partii filmu mnie nawiedziła i... nie chciała odejść. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że twórcy mają mnie za idiotkę. Gdyby jeszcze o mnie im chodziło, to w porządku, może i ich osąd byłby właściwy, ale to przecież dotyczy całej grupy docelowej „Perfekcji”. Fani kina grozy naprawdę potrafią sami myśleć – nie trzeba im wszystkiego tłumaczyć, nie trzeba aż takich starań, by zrozumieli „co autorzy mieli na myśli”. Wśród nich nie brakuje też osób, którzy dużą przyjemność odnajdują w znajdowaniu różnych interpretacji danego dzieła. Ta historia pozwalała na otwarcie kilku takich furtek, właściwie to aż prosiła się o pozostawienie jakichś (jakichkolwiek!) niejasności, które pozwalałyby obracać tę opowieść w głowie jeszcze po zobaczeniu napisów końcowych. Nie upieram się przy tym, że twórcy „Perfekcji” faktycznie nie wierzyli w inteligencję odbiorców tejże. Wcale nie musiało tak być, dlatego właśnie starałam się pozbyć ten natrętnej myśli. Tym bardziej, że moja sympatia nie jest ukierunkowana jedynie na te produkcje, które nie podają wszystkiego na tacy. Sęk w tym, że... Nie mogłam po prostu oprzeć się wrażeniu, że „Perfekcja” miała być czymś głębszym, jednym z tych obrazów pełnych mniej czy bardziej zawoalowanych symboli. Realizacja na to wskazywała – nie tyle to przewijanie a la „Funny Games” Michaela Hanekego, ile eksponowanie różnego rodzaju szczegółów. Zbliżenia okraszone charakterystycznymi (rodzącymi niejasne napięcie) dźwiękami oraz swego rodzaju eksperymentowanie z barwami. Feerie żywych kolorów przeplatają się tutaj z niezbyt mocno zagęszczonym, ale jednak mrokiem. I, też raczej umiarkowaną, ponurością. No cóż, może faktycznie jest w tym jakaś ukryta głębia, jakieś drugie dno, którego ja po prostu nie widzę – co wskazywałoby na to, że w gronie fanów kina grozy jest przynajmniej jedna osoba, w inteligencję której lepiej nie wierzyć.

„Perfekcja” Richarda Sheparda według mnie wychodzi ponad przeciętność. Pomimo swoich wad. Albo inaczej: pomimo tych elementów, które negatywnie wpływały na mój odbiór tego dosyć pomysłowego thrillera z elementami horroru. Bo chociaż niektórych z nich drobnym potknięciami nazwać nie mogę, to sytuację podratowało to, co w „Perfekcji” dobre. Pomysł na tę historię i jej dosyć ciekawy przebieg (tj. w większości), solidna obsada i do pewnego stopnia warstwa techniczna. Ścieżka dźwiękowa, wciągająca narracja i po części kolorystyka zdjęć. Częściowo, bo ta różnobarwność, zabawa odcieniami miała coś w sobie, aczkolwiek miałaby więcej, gdyby dodano temu czerni i szarości. Więcej mroku i ponurości, ale bez rezygnacji z ujęć skąpanych w żywszych kolorach. Summa summarum jestem z tego spotkania zadowolona. Nie jakoś mocno, ale to już coś. Grunt, że nie przepełnia mnie świadomość, że nie było warto, że niepotrzebnie się nad tą pozycją pochyliłam. Ważne (dla mnie), że coś dla siebie w „Perfekcji” znalazłam, że jakkolwiek nieodpowiednio to brzmi w przypadku takiego filmu, całkiem nieźle się bawiłam. Tyle, ile dał mi Richard Shepard (i reszta ekipy pracującej nad tym obrazem) do umiarkowanej satysfakcji mi wystarczy, co nie znaczy, że wystarczy każdemu miłośnikowi kina grozy, który po ten film sięgnie. Bo to w sumie dosyć specyficzny, a w każdym razie niezbyt typowy obraz jest. I co ważniejsze nie jest on pozbawiony elementów, które mogą się nie podobać – choćby efekty komputerowe, których na szczęście nie ma zbyt wiele i podawanie wszystkiego na tacy w dalszej partii seansu. Ale równie dobrze to i wszystko inne może się podobać. To już zależy od widza. Szansę, tak czy tak, radzę „Perfekcji” dać, bo to niewielkie przecież ryzyko moim zdaniem może się niejednemu odbiorcy opłacić. Wielu już się opłaciło, więc sami zadajcie sobie pytanie: czemu nie?

1 komentarz: