Stronki na blogu

piątek, 8 listopada 2019

Alan Dean Foster „Obcy”


Recenzja przedpremierowa

Załoga komercyjnego holownika międzygwiezdnego o nazwie „Nostromo” odbiera trudny do zinterpretowania sygnał pochodzący z nieznanej im niewielkiej planety. Zakładając, że to wezwanie o pomoc lądują na nieprzyjaznym człowiekowi terytorium, po czym troje z nich pieszo wyrusza na poszukiwania nadawcy sygnału. Okazuje się, że pochodzi on ze statku kosmicznego, który z całą pewnością nie pochodzi z Ziemi. W środku jeden z członków załogi „Nostromo” odnajduje egzotycznie wyglądające jaja, w których dojrzewają jakieś nieznane ludzkości stworzenia. Międzygwiezdni podróżnicy są zmuszeni zabrać jednego z nich na pokład holownika, tym samym sprowadzając na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Rok 1979 to dla niejednego miłośnika kina rok przełomowy dla horroru science fiction. Wtedy bowiem światło dzienne ujrzał ponadczasowy obraz Ridleya Scotta pt. „Alien” („Obcy – 8. pasażer Nostromo”). Zrealizowany za mniej więcej jedenaście milionów dolarów bardzo dochodowy film, który zapoczątkował obszerną (i zróżnicowaną, bo niesprowadzającą się jedynie do filmów), niezwykle popularną franczyzę, która wciąż się rozbudowuje. A wszystko zaczęło się od Ronalda Shusetta i Dana O'Bannona. To oni wymyślili historię, która złotymi literami zapisała się w annałach kina. Dan O'Bannon sam przelał ją na karty scenariusza, wraz z kolegą widząc w nim materiał na niezły film klasy B. Ale jak wiemy czekał go zupełnie inny los. Scenariusz O'Bannona trafił nie tylko do Ridleya Scotta, który na jego podstawie nakręcił wiekopomny film, ale również do amerykańskiego pisarza Alana Deana Fostera, specjalizującego się w gatunkach science fiction i fantasy, którego można też chyba nazwać etatowym beletryzatorem. „Gwiezdne wojny”, „Star Trek” „Coś”, „Terminator”, „Transformers”, wszystkie te głośne filmowe tytuły (też seriami) zaadaptował na powieści. Pisząc też własne historie, z których najbardziej znane są cykle „Pip & Flinx” i „Spellsinger”.

Alan Dean Foster dotychczas napisał cztery książki oparte na filmach spod znaku „Obcego”, poczynając oczywiście od historii wymyślonej przez Ronalda Shusetta i Dana O'Bannona, bardziej znanej w wersji filmowej wyreżyserowanej przez Ridleya Scotta. Nowe polskie wydanie książki, w twardej oprawie (wydawnictwo Vesper, 2019), która swoją światową premierę miała w marcu 1979 roku, kilkadziesiąt dni przed filmem opartym na tym samym scenariuszu, opatrzono niestety niezbyt licznymi, acz niewątpliwie klimatycznymi grafikami Macieja Kamudy, zainspirowanymi legendarnym obrazem Ridleya Scotta (tj. „Obcym – 8. pasażerem Nostromo”) i posłowiem Piotra Gocieka, w którym w największej mierze omawia dzieło filmowe i inną twórczość Ridleya Scotta. Jako że miałam przyjemność przeczytania już jednej (jeśli nie dwóch, bo przypominam sobie, że w dzieciństwie czytałam „Gwiezdne wojny”, nie wiem jednak czyjego autorstwa) beletryzacji Alana Deana Fostera, a mianowicie „Rzeczy” (w Polsce film bardziej znany jako „Coś”, w reżyserii Johna Carpentera), to pozwolę sobie wysnuć przypuszczenie, że tłumacz Piotr Cholewa, trochę „Obcego” ulepszył. Albo po prostu lepiej oddał styl Alana Deana Fostera od Roberta P. Lipskiego, który przełożył na język polski „Rzecz” (wydanie Univ-Comp z 1994 roku). Różnice nie są wprawdzie drastyczne, ale są. Język jest bardziej fantazyjny, dojrzalszy, nie tak suchy jak w „Rzeczy” (aczkolwiek i tak wolę „Rzecz”, bo historia ciekawsza). Odpowiadać za to może oczywiście w większej mierze autor niż tłumacze, ale jakoś w to wątpię. Fragmenty opisowe w omawianym utworze nie są obszerniejsze, dogłębniejsze od tych, z którymi spotkałam się w „Rzeczy”. Alan Dean Foster tutaj też nie przywiązywał wagi do najdrobniejszych szczegółów, nie rozwodził się nad tematem, choć chyba każdy przyzna, że materiał, którym dysponował (scenariusz „Obcego – 8. pasażera Nostromo” autorstwa Dana O'Bannona) pozwalał na pisarski rozmach. Spokojnie można było zrobić z tego utwór nawet dwukrotnie dłuższy. Pod warunkiem, że miałoby się na to czas. Czy Alan Dean Foster go miał, szczerze mówiąc nie wiem, ale chyba bardziej prawdopodobne jest to, że termin tego zlecenia był krótszy niźli dłuższy. Tak czy inaczej oficjalna beletryzacja pierwszej części „Obcego” szczególnie dogłębna nie jest. Spisano ją dość powierzchownie, aczkolwiek skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie pobudzała mojej wyobraźni. Foster po raz kolejny swoimi niezbyt wyczerpującymi opisami miejsc, wydarzeń i postaci, jakimś niepojętym sposobem zdołał w pełni zaangażować mnie w starcie pomiędzy znanym i nieznanym. W rozgrywkę pomiędzy ludźmi i bardzo agresywną obcą formą życia. Ksenomorfem, o którym słyszał chyba każdy, bez względu na to, czy interesuje się science fiction i horrorem czy nie. Ósmy pasażer Nostromo to istny fenomen popkultury – fikcyjny potwór straszący od pokoleń i nic nie wskazuje na to, że jego popularność kiedykolwiek osłabnie. Obcy w książce Fostera nie robi takiego wrażenia, jak w filmie Ridleya Scotta (i innych spod tego znaku), bo jego wygląd i czyny pisarz przedstawił dosyć pobieżnie. Rach-ciach i jedziemy dalej. Powieść nie jest więc tak makabryczna jak film Ridleya Scotta. Ani tak klaustrofobiczna. Ale to nie znaczy, że Foster całkowicie zrezygnował z umiarkowanie krwawych momentów i z całej tej upiornej i przytłaczającej otoczki, jaką wypracował Ridley Scott w swoim ponadczasowym obrazie. Da się to odczuć, acz nie z całą mocą – natężenie tych wszystkich niewygodnych emocji przynajmniej u mnie było słabsze niż podczas każdego seansu „Obcego – 8. pasażera Nostromo”, ale i tak spotkała mnie mała niespodzianka. Bo nawet całkiem wysoka, jak na beletryzację, jakość „Rzeczy” Alana Deana Fostera nie zachęcała do tak optymistycznych założeń. Naprawdę nie spodziewałam się tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi praktycznie od początku lektury. Od widoku siedmiu śniących.

Bosman Ripley, oficer Kane, nawigatorka Lambert, oficer naukowy Ash, mechanicy Parker i Brett, kapitan Dallas i oczywiście rudy kot Jones – to cała załoga komercyjnego holownika o nazwie „Nostromo”. Do czasu, bo już wkrótce na pokładzie pojawi się tytułowy antybohater, który raczej nie chce włączyć się w ich szeregi. Nieznany ludzkości organizm nie szuka przyjaciół wśród ludzi. Szuka ofiar, a że pod ręką jest akurat ta siódemka (ósemka wliczając kota) to poluje na nich. Proste. Ale to potem. Najpierw przyjrzymy się zahibernowanym bohaterom „Obcego”. Załodze międzygwiezdnego holownika, która przedwcześnie zostaje wybudzona przez tak zwaną Matkę, sztuczną inteligencję „Nostromo”. Z powodu zagadkowego sygnału wysyłanego z niewielkiej planety. Sygnału, którego załoga kosmicznego statku transportowego zignorować nie może, bo kontrakty z firmą, dla której pracują nie pozwalają im lekceważyć sygnałów SOS. Bo mają powody przypuszczać, że to prośba o pomoc, choć sformułowana w nieznanym ludzkości, wywołującym gęsią skórkę języku. Po wylądowaniu na problematycznej planecie kapitan Dallas, nawigatorka Lambert i oficer Kane pieszo kierują się w stronę źródła tajemniczego sygnału. Wątek ten jest bardziej rozbudowany niż w filmie. Mozolna wędrówka w obie strony i ratowanie Kane'a zaatakowanego przez obcy organizm – tego w ekranowej wersji nie znajdziemy. A tego rodzaju niespodzianek jest więcej. Plama, którą zauważają koledzy Kane'a podczas monitorowania jego organów wewnętrznych i dużo późniejsza akcja ze śluzą oraz powiązanie tego z pewnym ważkim wydarzeniem z udziałem Ripley, to też coś nowego, acz niekoniecznie pochodzi to od autora książki. Pisząc tę powieść Foster opierał się na scenariuszu Dana O'Bannona, który przez filmowców został trochę przerobiony. Jak to często podczas zdjęć bywa coś trzeba było wyciąć, coś innego skrócić, a coś jeszcze innego przemodelować, pozmieniać. Pierwsza wersja scenariusza „Obcego – 8. pasażera Nostromo” mogła więc zawierać wszystko to, o czym mówi książka. A jest tego dosyć sporo, bo rzecz dotyczy nie tylko tej garstki wyżej wymienionych wydarzeń. Mamy jeszcze mniejszej rangi sytuacje, jak na przykład prace w maszynowni nierzadko zakrapiane alkoholem, już więcej wnoszące do tej opowieści dialogi, których nie znajdziemy w filmie oraz co najważniejsze szersze portrety bohaterów. Dowiadujemy się o nich więcej. Nawet o kocie Jonesie. Powieściowa Ripley ma z lekka paranoiczne skłonności, co zauważają nie tylko jej koledzy, ale i ona sama. Lambert narzeka jeszcze bardziej niż w filmie, tak samo Parker tyle że mu w przeciwieństwie do nawigatorki chodzi głównie o pieniądze. Jeszcze więcej od Parkera wnosi Ash – interesujące wypowiedzi nie tylko na temat Obcego. Moje serce podbił jednak Brett. Nie kot, nawet nie Ripley tylko małomówny mechanik, którego ulubionym słowem jest „No”. Doprawdy przezabawny gość! I absolutnie nie jest to żaden zarzut z mojej strony. Co prawdę niezbyt często przekonują mnie humorystyczne akcenty w horrorach, ale w tym przypadku to naprawdę ślicznie się zgrywało. Taki Brett (dużo bardziej zabawny niż w filmie) idealnie mi się w tę opowieść wpasował. Uśmiech, jaki wywoływał na mojej twarzy nijak nie umniejszał innych, dużo cenniejszych dla mnie emocji. A chwilami nawet je potęgował, bo takie krótkie wytchnienia od terroru zasianego na pokładzie „Nostromo” przez agresywnego ksenomorfa, ale i od samego z lekka przytłaczającego klimatu brudnego, ciasnego i mrocznego holownika przemierzającego Kosmos, paradoksalnie zmagały też czujność. Zabawne scenki z Brettem dodatnio wpływały na emocjonalne napięcie. Dobrze, nie było ono tak silne, jak w ekranowej wersji, ale nie mam wątpliwości, że gdyby nie te wywołujące uśmiech na mojej twarzy występy Bretta, powieść Fostera generowałaby przynajmniej z lekka słabsze napięcie. Moje wrażenia z lektury „Obcego” jakoś szczególnie mocne nie były, ale to nie zmienia faktu, że tę dosyć mroczną przygodę, w jaką tym razem zabrał mnie Alan Dean Foster, traktuję jako bardzo cenne doświadczenie. Nie tylko dlatego, że zakres mojej wiedzy na temat legendarnego uniwersum, któremu początek dali Dan O'Bannon i Ronald Shusett i , jak by na to nie patrzeć, trochę się poszerzył, ale też po prostu dlatego, że całkiem dobrze się to czytało. Bo to dobra historia jest, bez względu na to, czy obcuje się z nią w wersji filmowej, czy powieściowej. Ridley Scott oczywiście wycisnął z niej więcej, ale to nie znaczy, że Alan Dean Foster poległ na placu boju. Jego wersja według mnie też na uwagę fanów horrorów science fiction zasługuje. Tak samo zresztą jak poczyniona przez niego beletryzacja „Coś” Johna Carpentera.

Powieściowa wersja pierwszej części jednego z najpopularniejszych horrorów science fiction w historii kina, „Obcy” Alana Deana Fostera pierwotnie wydany w tym samym roku, w którym odbyła się światowa premiera ekranowej wersji tej historii, to jedna z najbardziej udanych książek opartych na scenariuszach filmowych, jaką dane mi było przeczytać. Całkiem emocjonujący i dosyć mocno wciągający horror science fiction, który ma w zanadrzu parę niespodzianek – treści, których nie znajdziemy w filmie – aczkolwiek do „Obcego – 8. pasażera Nostromo” w reżyserii Ridleya Scotta moim zdaniem nie dosięga. Takich wymagań zresztą nawet nie miałam. Właściwie to nie spodziewałam się nawet tego. Więc summa summarum czuje się wygrana. Alan Dean Foster przykuł moją uwagę już na początku powieści i właściwie tak już zostało. Aż do końca. Co uważam za tym większe osiągnięcie w przypadku historii, którą już dawno poznałam i polubiłam (ale do grona jej największych fanów, i tym bardziej pozostałych filmów spod tego znaku, się nie wpisuję), bo efekt nowości zwykle też nie jest bez znaczenia. Bo te informacje i wydarzenia, których nie ma w filmie raczej nikomu tego nie zapewnią. Ale nie o to przecież chodzi. Chodzi o to, by w inny sposób zasmakować tej kultowej opowieści. Jeśli oczywiście zna się dzieło Ridleya Scotta, bo jak nie, to możliwe, że wrażenia z lektury będą silniejsze. Aczkolwiek wiecie, że tak czy inaczej film „Obcy – 8. pasażer Nostromo” obejrzeć musicie? Czy to przed powieścią, czy po, nieważne. Ważne, żeby go zobaczyć, bez względu na to, czy lubi się horrory science fiction czy nie. Bo to arcyważny kawałek historii kina jest. Ważniejszy od beletryzacji, którą swoją drogą też gorąco polecam.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz