Pod
koniec lat 50-tych XX wieku zniknęli prawie wszyscy mieszkańcy
górniczej osady Silvertjarn. Na miejscu znaleziono tylko jedną żywą
istotę – nowo narodzoną dziewczynkę – i zaledwie jedno ciało.
O pozostałych blisko dziewięciuset osobach zaginął wszelki słuch,
a Silvertjarn nigdy ponownie nie zostało zaludnione.
Sześćdziesiąt
lat później początkująca dokumentalistka, Alice Lindstedt,
wreszcie może spełnić swoje marzenie. Stworzyć film dokumentalny
o Silvertjarn, miejscu pochodzenia jej babci, którym Alice
zainteresowała się pod wpływem jej opowieści. Wraz ze swoimi
przyjaciółmi Tone i Maxem oraz zatrudnionymi do tego projektu Emmy
i Robertem, Alice ma spędzić w tej opuszczonej osadzie pięć dni,
podczas których zamierza zebrać jak najwięcej materiału do
swojego filmu. Ma też cichą nadzieję na to, że uda jej się
rozwikłać zagadkę zniknięcia prawie całej populacji Silvertjarn
w 1959 roku. Prace nad filmem i poszukiwanie odpowiedzi szybko jednak
zamieniają się w walkę o przetrwanie. W odciętej od świata
osadzie Alice i jej ekipa nieoczekiwanie będą musieli zmierzyć się
z największym koszmarem w swoim życiu. Koszmarem, z którego mogą
nie wyjść żywi.
Camilla
Sten, córka poczytnej autorki kryminałów Viveki Sten, na rynku
literackim zadebiutowała w 2016 roku, dystopijnym thrillerem pt. „En
annan gryning”. Pierwotnie wydana w 2019 roku „Osada” (oryg.
„Staden”) to jej druga samodzielna powieść, ale w swojej
bibliografii ma jeszcze kilka książek napisanych wspólnie z matką.
Poza tym studiuje psychologię na Uniwersytecie w Uppsali oraz pisze
artykuły na temat rasizmu i współczesnej polityki, którą
interesuje się od dzieciństwa. Już wtedy zwykła nazywać się
feministką, a z biegiem lat tylko się w tym przekonaniu
ugruntowywała. Jej druga powieść, „Osada”, to mieszanka
thrillera i horroru, porównywana głównie do twórczości Stephena
Kinga, C.J. Tudor i Johna Ajvide Lindqvista.
Położona
z dala od cywilizacji osada, w której przed sześćdziesięcioma
laty doszło do nadal niewyjaśnionego zniknięcia jej blisko
dziewięciuset mieszkańców. Czyż można wybrać lepszą scenerię
dla powieści grozy? Pomyślcie tylko: niszczejąca, wyludniona
wioska na ekstremalnie zacisznym spłachetku Szwecji, w której pod
koniec lat 50-tych XX wieku doszło do swego rodzaju powtórki z
Roanoke, wyspy w Karolinie Północnej, z której w tajemniczych
okolicznościach w drugiej połowie XVI wieku zniknęli wszyscy
koloniści. No czyż to nie brzmi nader obiecująco? Gdyby komuś
jednak było mało, to dodam, że Camilla Sten sięga tutaj po motyw
bodaj najbardziej kojarzony z filmowymi horrorami nastrojowymi found
footage i mockumentary. Bo bohaterami swojej niebywale
trzymającej w napięciu opowieści czyni młodych dokumentalistów –
pięć osób przybywających do opuszczonej wioski po to, by nakręcić
o niej film. To mało prawdopodobne, ale kierowniczka tego projektu i
zarazem narratorka większej części powieści, Alice Lindstedt, w
głębi serca liczy też na to, że uda im się rozwikłać zagadkę
zniknięcia populacji Silvertjarn sięgającej sześćdziesięciu lat
wstecz. Dotychczas nikomu się to nie udało, ale i od dawna nikt tym
miejscem szczególnie się nie interesuje. Wioska po prostu od lat
niszczeje. Nikt tam nie zagląda, a i też niewiele osób wie o jej
istnieniu. To swego rodzaju martwy punkt na mapie Szwecji, o którym
Alice ma nadzieję, że już wkrótce zrobi się naprawdę głośno
za sprawą jej dokumentu. Camilla Sten pokazuje w „Osadzie”, że
postacie są dla niej bardzo ważne, że nie wykorzystuje ich jedynie
do napędzania właściwej akcji swojej książki, tylko chce by za
nimi wszystkimi szła jakaś historia. Najmniej wiemy o Robercie,
kamerzyście, który najprawdopodobniej jest w związku z Emmy, w
przeciwieństwie do Alice odnoszącą sukcesy w branży filmowej
artystką, którą główna bohaterka „Osady” zaangażowała do
tego projektu niejako z konieczności. Małomówny Robert daje się
poznać jako człowiek sumiennie wykonujący swoje obowiązki,
profesjonalista, który bez dyskusji wypełnia wszystkie polecenia,
niemniej bardziej niż na filmie zależy mu na Emmy. Max z kolei jest
długoletnim przyjacielem Alice, jak się wydaje osobą, na której
ta ambitna dokumentalistka najbardziej może liczyć. To on daje jej
największe wsparcie w tych arcyważnych dla niej chwilach. Bo Alice
wreszcie dostaje szansę na spełnienie swojego największego
marzenia – nareszcie może ruszyć z pracą nad filmem o osadzie,
którą zainteresowała się już w dzieciństwie, za sprawą
rozlicznych opowieści swojej babci, która wychowała się w tym
miejscu. Gdy dorosła Alice dostała czegoś bardzo zbliżonego do
obsesji na punkcie Silvertjarn. Sten zadbała o to, by czytelnicy
coraz bardziej uprzedzali się do głównej bohaterki „Osady”.
Jej zachowanie i przemyślenia, w które dostajemy dosyć szeroki
wgląd dają nam obraz osoby, która jest gotowa podjąć wszelkie
ryzyko, aby wreszcie ziścić swoje marzenie. Dla dokumentu, któremu
nadała tytuł „Miasto” ta dwudziestoparoletnia kobieta
najwidoczniej jest gotowa wiele poświęcić. A taka postawa w
horrorze zazwyczaj nie wróży dobrze. Tylko czy „Osadę” na
pewno można nazwać horrorem? Jedni twierdzą, że tak. Inni
natomiast upierają się przy thrillerze. A ja uważam, że obie te
frakcje mają słuszność. Druga samodzielna powieść szwedzkiej
powieściopisarki Camilli Sten to w moim pojęciu doskonale
zrównoważona mieszanka elementów kojarzonych z oboma tymi
gatunkami – historia utrzymana tak w konwencji horroru
nastrojowego, jak rasowego dreszczowca. Sten porusza się w ich
ramach z taką swobodą, bez widocznego trudu sprawia, że przenikają
się one tak płynnie, że punktów stycznych praktycznie się nie
rejestruje. Horror i thriller na kartach „Osady” trwają w
symbiozie, której wprost nie mogłam nie podziwiać. W tych
nielicznych momentach, w których byłam zmuszona powrócić do
rzeczywistości. A tym samym zostawić na chwilę bohaterów, z
którymi bynajmniej rozstawać się nie chciałam.
Akcja
„Osady” toczy się po dwóch torach oddalonych od siebie o
sześćdziesiąt lat. Zdecydowanie więcej miejsca Camilla Sten daje
Alice Lindstedt i pozostałym czterem członkom ekipy pracującej nad
filmem dokumentalnym (bądź serialem, bo taki plan też istnieje) o
Silvertjarn. Te spisane z punktu widzenia głównej bohaterki „Osady”
rozdziały nierównomiernie przeplatają się z retrospekcjami.
Rozgrywającymi się w drugiej połowie lat 50-tych XX wieku
wydarzeniami, w centrum których stoi prababka Alice, Elsa Kullman,
jedna z mieszkanek Silvertjarn. Sten stopniowo odkrywa przed nami te
karty historii, które bardzo chciałaby znać Alice. Czy pozna
przyczyny nagłego wyludnienia Silvertjarn w 1959 roku? Jedno jest
pewne: my zapoznamy się z okolicznościami, które do owego masowego
zniknięcia doprowadziły. Sten nie pozostawia nam co do tego żadnych
wątpliwości. Wcześniej czy później (najpewniej później)
dowiemy się dlaczego Silvertjarn stało się miastem widmem.
Zapomnianą osadą, którą Alice zamierza wydobyć z mroków
historii. Autorka nie bawi się w długie wstępy, nie każe nam
czekać na przyjazd dokumentalistów do tej, jak się wydaje,
przeklętej osady. Po raz pierwszy spotykamy się z nimi, gdy
zmierzają już do Silvertjarn. A i ta podróż dla nas nie trwa
długo, bo już, już widzimy zaniedbaną wioskę, którą, używając
słów Shirley Jackson (w tłumaczeniu Pauliny Braiter), „pokrywa
gruby płaszcz ciszy” i nad którą góruje (niczym Dom Marstenów
z „Miasteczka Salem” Stephena Kinga?) kościół, do którego za młodu
regularnie chadzała nieżyjąca już babcia Alice. Przyznaję się
bez bicia, że czułam się mocno nieswojo w tym wykreowanym przez
wcześniej nieznaną mi szwedzką pisarkę (tak, tak, jej matkę
kojarzyłam) miejscu. Nie tylko przez sam jego wygląd –
niszczejące budynki stłoczone na niewielkiej przestrzeni otoczonej
lasami i ani jednego żywego ducha w zasięgu wzroku i słuchu
(dotyczy to także zwierząt) – ale również przez garść
złowieszczych informacji o Silvertjarn już na samym początku
książki podanych przez Sten. Najbardziej dręczyło mnie nie to, że
sześćdziesiąt lat wcześniej prawie cała populacja tej szwedzkiej
(fikcyjnej) osady zniknęła z powierzchni ziemi. Prawie cała, bo
zostało niemowlę. I jedno ciało. Właśnie ten widok autentycznie
zakleszczył się w moim umyśle. Widok doprawdy straszny. Zwłoki
kobiety przywiązane do pala. Kobiety, którą ponad wszelką
wątpliwość ukamienowano. A jakby tego było mało, ofiarą tego
niebywałego okrucieństwa stała się osoba szczególnie bezbronna i
jak się wydaje zupełnie nieszkodliwa (tj. stanowiąca zagrożenia
co najwyżej dla siebie samej). Kobieta, która od urodzenia wymagała
opieki przez swoją daleko posuniętą niepełnosprawność
intelektualną. Łzy poleciały dużo później, ale już obraz jej
zwłok odmalowany przez Sten w prologu „Osady” niepomiernie mnie
przygnębił, jednocześnie sygnalizując zagrożenie całkowicie
wyzbyte tego, co nie bez pychy zwie się człowieczeństwem. Pewnie
nie znajdzie się ani jeden odbiorca omawianej powieści, który
będzie potrzebował wyraźnych wskazówek, aby wypracować w sobie
przekonanie, że młodzi dokumentaliści są obserwowani przez jakąś
istotę. Niekoniecznie człowieka z krwi i kości. Miejsce to równie
dobrze może być nawiedzone przez duchy, jak zresztą głosi jedna z
legend krążących na temat tej od przeszło pół wieku wyludnionej
osady. Zainteresowanie opinii publicznej tym zakątkiem Szwecji jest
jednakowoż zaskakująco niewielkie, bo jak zauważa jedna z postaci
wykreowanych przez Sten na potrzeby tej opowieści, takie miejsce
powinno przecież działać jak magnes na poszukiwaczy silnych
wrażeń. Z domorosłymi badaczami zjawisk paranormalnych na czele.
Ale z jakiegoś powodu tak się nie dzieje. Alice ma na to
wyjaśnienie, ale długoletni fani horrorów najprawdopodobniej będą
doszukiwać się w tym drugiego dna. Może działa tu jakaś
nadnaturalna siła odpychająca co mniej zdeterminowanych
poszukiwaczy mocnych wrażeń od tej wręcz boleśnie cichej osady.
Jeśli to prawda, to Alice to nie dotyczy. Bo ta kobieta niczego nie
pragnie tak, jak odkrycia tajemnicy Silvertjarn. Jej niezdrową
obsesję na tym punkcie najlepiej obrazuje relacja z Tone. Sten
stosunkowo szybko daje nam do zrozumienia, że dla Alice bardziej
liczy się jej dokumentalny projekt od zdrowia jej bodaj najlepszej
przyjaciółki. Relacja doprawdy zajmująca, głównie przez
ewidentnie złowrogi wydźwięk jakim ją nacechowano, ale silniej
elektryzowała mnie sytuacja z Emmy. Alice od lat chowa do niej, nie
tak znowu nieuzasadnioną, urazę – nie potrafi i nawet nie chce
jej wybaczyć tego, co jej zrobiła w czasach studenckich i tak
naprawdę wolałaby już nigdy jej nie oglądać. Do zaangażowania
Emmy w to przedsięwzięcie zmusił ją jednak niedopinający się
budżet. Alice w swoim przekonaniu została postawiona przez takim
oto wyborem: albo w najlepszym razie odłoży w czasie realizację
swojego wymarzonego projektu, albo wciągnie do ekipy swoją
niegdysiejszą przyjaciółkę, którą od już od dłuższego czasu,
delikatnie mówiąc, nie darzy sympatią. Emmy tymczasem... Cóż,
nie sposób nie założyć, że to ten typ bohaterki, który nic
tylko będzie mieszał. Utrudniał innym pracę, wywoływał
niepotrzebne konflikty, a być może nawet spróbuje przejąć
kierownictwo nad realizacją, które jak by nie patrzeć należy się
Alice. Sęk w tym, że Sten więcej alarmujących sygnałów wysyła
do odbiorcy od Alice, a nie Emmy. Wiele wskazuje na to, że autorka
odwraca role – w pewnym sensie pogrywa sobie z oczekiwaniami
przynajmniej tych odbiorców, którym czy to literatura, czy
kinematografia grozy jest znana na tyle, by podciąganie
zaludniających takie opowieści postaci pod wypracowane przez innych
twórców modele przychodziło im niejako instynktownie. Camilla Sten
ten swoisty eksperyment posuwa jeszcze dalej – nie tylko rysy
psychologiczne bohaterów „Osady” są nieoczywiste, ale i ich
walka o przetrwanie tak do końca nie przebiega pod dyktando rożnej
maści mrocznych opowieści. Nie mówię tutaj o motywie... Żeby za
wiele nie zdradzać nazwę go sprawcą całego tego zamieszania (tj.
tragicznych wydarzeń sprzed ponad pół wieku, których
najprawdopodobniej śmiercionośne echa docierają do czasów
obecnych). Z tą tematyką długoletni miłośnicy tak horrorów, jak
thrillerów musieli się już spotkać, ale czy ta powtarzalność
będzie im przeszkadzać? Mocno w to wątpię, bo Camilla Sten
beznamiętną kopistką z całą pewnością nie jest. Mocno
klimatyczna i właściwie nieustannie trzymająca w napięciu „Osada”
to powieść mimo wszystko tchnąca sporą świeżością. Niezwykle
wciągająca nowa opowieść korzystająca ze znanych i przez wielu
lubianych motywów wywodzących się z tradycji horroru i thrillera.
Napisana tak, że podejrzewam, iż nawet osoby nieprzepadające za
literaturą grozy z ochotą popłyną na tej fali, dadzą się
ponieść upiornej aurze Silvertjarn. Opuszczonej osady, w której
„na naszych oczach” rozegra się istny koszmar. I to w dwóch
epokach.
I
co mam dodać? Chyba jest już całkowicie jasne, że uważam, iż
każdy zwolennik nastrojowych horrorów i thrillerów literackich po
drugą samodzielną powieść szwedzkiej pisarski Camilli Sten
sięgnąć powinien. I to jak najszybciej. Nad tym nie ma co się
dłużej rozwodzić, więc... Aha, wiem co trzeba dodać. Otóż
zauważyłam pewne niedopatrzenie, bo chyba tak to należy nazwać.
Niedopatrzenie polskich wydawców, bo przepraszam, gdzie
polskojęzyczna publikacja debiutanckiej powieści Camilli Sten?
Dlaczego utwór „En annan gryning” jeszcze nie pojawił się na
naszym rynku i co istotniejsze: kiedy premiera? Bo zakładam, że i
ta książka raczej prędzej niż później doczeka się polskiego
wydania. Innej możliwości nawet nie biorę pod uwagę i
przypuszczam, że ten głos zostanie wzmocniony. Że chór
dopominający się o „En annan gryning” będzie całkiem liczny,
bo nie sądzę, że znajdzie się wielu sympatyków mrocznych
opowieści, których „Osada” nie zadowoli. Jeśli już nie
zachwyci, tak jak zachwyciła mnie.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz