Stronki na blogu

wtorek, 26 listopada 2019

Camilla Sten „Osada”


Pod koniec lat 50-tych XX wieku zniknęli prawie wszyscy mieszkańcy górniczej osady Silvertjarn. Na miejscu znaleziono tylko jedną żywą istotę – nowo narodzoną dziewczynkę – i zaledwie jedno ciało. O pozostałych blisko dziewięciuset osobach zaginął wszelki słuch, a Silvertjarn nigdy ponownie nie zostało zaludnione.
Sześćdziesiąt lat później początkująca dokumentalistka, Alice Lindstedt, wreszcie może spełnić swoje marzenie. Stworzyć film dokumentalny o Silvertjarn, miejscu pochodzenia jej babci, którym Alice zainteresowała się pod wpływem jej opowieści. Wraz ze swoimi przyjaciółmi Tone i Maxem oraz zatrudnionymi do tego projektu Emmy i Robertem, Alice ma spędzić w tej opuszczonej osadzie pięć dni, podczas których zamierza zebrać jak najwięcej materiału do swojego filmu. Ma też cichą nadzieję na to, że uda jej się rozwikłać zagadkę zniknięcia prawie całej populacji Silvertjarn w 1959 roku. Prace nad filmem i poszukiwanie odpowiedzi szybko jednak zamieniają się w walkę o przetrwanie. W odciętej od świata osadzie Alice i jej ekipa nieoczekiwanie będą musieli zmierzyć się z największym koszmarem w swoim życiu. Koszmarem, z którego mogą nie wyjść żywi.

Camilla Sten, córka poczytnej autorki kryminałów Viveki Sten, na rynku literackim zadebiutowała w 2016 roku, dystopijnym thrillerem pt. „En annan gryning”. Pierwotnie wydana w 2019 roku „Osada” (oryg. „Staden”) to jej druga samodzielna powieść, ale w swojej bibliografii ma jeszcze kilka książek napisanych wspólnie z matką. Poza tym studiuje psychologię na Uniwersytecie w Uppsali oraz pisze artykuły na temat rasizmu i współczesnej polityki, którą interesuje się od dzieciństwa. Już wtedy zwykła nazywać się feministką, a z biegiem lat tylko się w tym przekonaniu ugruntowywała. Jej druga powieść, „Osada”, to mieszanka thrillera i horroru, porównywana głównie do twórczości Stephena Kinga, C.J. Tudor i Johna Ajvide Lindqvista.

Położona z dala od cywilizacji osada, w której przed sześćdziesięcioma laty doszło do nadal niewyjaśnionego zniknięcia jej blisko dziewięciuset mieszkańców. Czyż można wybrać lepszą scenerię dla powieści grozy? Pomyślcie tylko: niszczejąca, wyludniona wioska na ekstremalnie zacisznym spłachetku Szwecji, w której pod koniec lat 50-tych XX wieku doszło do swego rodzaju powtórki z Roanoke, wyspy w Karolinie Północnej, z której w tajemniczych okolicznościach w drugiej połowie XVI wieku zniknęli wszyscy koloniści. No czyż to nie brzmi nader obiecująco? Gdyby komuś jednak było mało, to dodam, że Camilla Sten sięga tutaj po motyw bodaj najbardziej kojarzony z filmowymi horrorami nastrojowymi found footage i mockumentary. Bo bohaterami swojej niebywale trzymającej w napięciu opowieści czyni młodych dokumentalistów – pięć osób przybywających do opuszczonej wioski po to, by nakręcić o niej film. To mało prawdopodobne, ale kierowniczka tego projektu i zarazem narratorka większej części powieści, Alice Lindstedt, w głębi serca liczy też na to, że uda im się rozwikłać zagadkę zniknięcia populacji Silvertjarn sięgającej sześćdziesięciu lat wstecz. Dotychczas nikomu się to nie udało, ale i od dawna nikt tym miejscem szczególnie się nie interesuje. Wioska po prostu od lat niszczeje. Nikt tam nie zagląda, a i też niewiele osób wie o jej istnieniu. To swego rodzaju martwy punkt na mapie Szwecji, o którym Alice ma nadzieję, że już wkrótce zrobi się naprawdę głośno za sprawą jej dokumentu. Camilla Sten pokazuje w „Osadzie”, że postacie są dla niej bardzo ważne, że nie wykorzystuje ich jedynie do napędzania właściwej akcji swojej książki, tylko chce by za nimi wszystkimi szła jakaś historia. Najmniej wiemy o Robercie, kamerzyście, który najprawdopodobniej jest w związku z Emmy, w przeciwieństwie do Alice odnoszącą sukcesy w branży filmowej artystką, którą główna bohaterka „Osady” zaangażowała do tego projektu niejako z konieczności. Małomówny Robert daje się poznać jako człowiek sumiennie wykonujący swoje obowiązki, profesjonalista, który bez dyskusji wypełnia wszystkie polecenia, niemniej bardziej niż na filmie zależy mu na Emmy. Max z kolei jest długoletnim przyjacielem Alice, jak się wydaje osobą, na której ta ambitna dokumentalistka najbardziej może liczyć. To on daje jej największe wsparcie w tych arcyważnych dla niej chwilach. Bo Alice wreszcie dostaje szansę na spełnienie swojego największego marzenia – nareszcie może ruszyć z pracą nad filmem o osadzie, którą zainteresowała się już w dzieciństwie, za sprawą rozlicznych opowieści swojej babci, która wychowała się w tym miejscu. Gdy dorosła Alice dostała czegoś bardzo zbliżonego do obsesji na punkcie Silvertjarn. Sten zadbała o to, by czytelnicy coraz bardziej uprzedzali się do głównej bohaterki „Osady”. Jej zachowanie i przemyślenia, w które dostajemy dosyć szeroki wgląd dają nam obraz osoby, która jest gotowa podjąć wszelkie ryzyko, aby wreszcie ziścić swoje marzenie. Dla dokumentu, któremu nadała tytuł „Miasto” ta dwudziestoparoletnia kobieta najwidoczniej jest gotowa wiele poświęcić. A taka postawa w horrorze zazwyczaj nie wróży dobrze. Tylko czy „Osadę” na pewno można nazwać horrorem? Jedni twierdzą, że tak. Inni natomiast upierają się przy thrillerze. A ja uważam, że obie te frakcje mają słuszność. Druga samodzielna powieść szwedzkiej powieściopisarki Camilli Sten to w moim pojęciu doskonale zrównoważona mieszanka elementów kojarzonych z oboma tymi gatunkami – historia utrzymana tak w konwencji horroru nastrojowego, jak rasowego dreszczowca. Sten porusza się w ich ramach z taką swobodą, bez widocznego trudu sprawia, że przenikają się one tak płynnie, że punktów stycznych praktycznie się nie rejestruje. Horror i thriller na kartach „Osady” trwają w symbiozie, której wprost nie mogłam nie podziwiać. W tych nielicznych momentach, w których byłam zmuszona powrócić do rzeczywistości. A tym samym zostawić na chwilę bohaterów, z którymi bynajmniej rozstawać się nie chciałam.

Akcja „Osady” toczy się po dwóch torach oddalonych od siebie o sześćdziesiąt lat. Zdecydowanie więcej miejsca Camilla Sten daje Alice Lindstedt i pozostałym czterem członkom ekipy pracującej nad filmem dokumentalnym (bądź serialem, bo taki plan też istnieje) o Silvertjarn. Te spisane z punktu widzenia głównej bohaterki „Osady” rozdziały nierównomiernie przeplatają się z retrospekcjami. Rozgrywającymi się w drugiej połowie lat 50-tych XX wieku wydarzeniami, w centrum których stoi prababka Alice, Elsa Kullman, jedna z mieszkanek Silvertjarn. Sten stopniowo odkrywa przed nami te karty historii, które bardzo chciałaby znać Alice. Czy pozna przyczyny nagłego wyludnienia Silvertjarn w 1959 roku? Jedno jest pewne: my zapoznamy się z okolicznościami, które do owego masowego zniknięcia doprowadziły. Sten nie pozostawia nam co do tego żadnych wątpliwości. Wcześniej czy później (najpewniej później) dowiemy się dlaczego Silvertjarn stało się miastem widmem. Zapomnianą osadą, którą Alice zamierza wydobyć z mroków historii. Autorka nie bawi się w długie wstępy, nie każe nam czekać na przyjazd dokumentalistów do tej, jak się wydaje, przeklętej osady. Po raz pierwszy spotykamy się z nimi, gdy zmierzają już do Silvertjarn. A i ta podróż dla nas nie trwa długo, bo już, już widzimy zaniedbaną wioskę, którą, używając słów Shirley Jackson (w tłumaczeniu Pauliny Braiter), „pokrywa gruby płaszcz ciszy” i nad którą góruje (niczym Dom Marstenów z „Miasteczka Salem” Stephena Kinga?) kościół, do którego za młodu regularnie chadzała nieżyjąca już babcia Alice. Przyznaję się bez bicia, że czułam się mocno nieswojo w tym wykreowanym przez wcześniej nieznaną mi szwedzką pisarkę (tak, tak, jej matkę kojarzyłam) miejscu. Nie tylko przez sam jego wygląd – niszczejące budynki stłoczone na niewielkiej przestrzeni otoczonej lasami i ani jednego żywego ducha w zasięgu wzroku i słuchu (dotyczy to także zwierząt) – ale również przez garść złowieszczych informacji o Silvertjarn już na samym początku książki podanych przez Sten. Najbardziej dręczyło mnie nie to, że sześćdziesiąt lat wcześniej prawie cała populacja tej szwedzkiej (fikcyjnej) osady zniknęła z powierzchni ziemi. Prawie cała, bo zostało niemowlę. I jedno ciało. Właśnie ten widok autentycznie zakleszczył się w moim umyśle. Widok doprawdy straszny. Zwłoki kobiety przywiązane do pala. Kobiety, którą ponad wszelką wątpliwość ukamienowano. A jakby tego było mało, ofiarą tego niebywałego okrucieństwa stała się osoba szczególnie bezbronna i jak się wydaje zupełnie nieszkodliwa (tj. stanowiąca zagrożenia co najwyżej dla siebie samej). Kobieta, która od urodzenia wymagała opieki przez swoją daleko posuniętą niepełnosprawność intelektualną. Łzy poleciały dużo później, ale już obraz jej zwłok odmalowany przez Sten w prologu „Osady” niepomiernie mnie przygnębił, jednocześnie sygnalizując zagrożenie całkowicie wyzbyte tego, co nie bez pychy zwie się człowieczeństwem. Pewnie nie znajdzie się ani jeden odbiorca omawianej powieści, który będzie potrzebował wyraźnych wskazówek, aby wypracować w sobie przekonanie, że młodzi dokumentaliści są obserwowani przez jakąś istotę. Niekoniecznie człowieka z krwi i kości. Miejsce to równie dobrze może być nawiedzone przez duchy, jak zresztą głosi jedna z legend krążących na temat tej od przeszło pół wieku wyludnionej osady. Zainteresowanie opinii publicznej tym zakątkiem Szwecji jest jednakowoż zaskakująco niewielkie, bo jak zauważa jedna z postaci wykreowanych przez Sten na potrzeby tej opowieści, takie miejsce powinno przecież działać jak magnes na poszukiwaczy silnych wrażeń. Z domorosłymi badaczami zjawisk paranormalnych na czele. Ale z jakiegoś powodu tak się nie dzieje. Alice ma na to wyjaśnienie, ale długoletni fani horrorów najprawdopodobniej będą doszukiwać się w tym drugiego dna. Może działa tu jakaś nadnaturalna siła odpychająca co mniej zdeterminowanych poszukiwaczy mocnych wrażeń od tej wręcz boleśnie cichej osady. Jeśli to prawda, to Alice to nie dotyczy. Bo ta kobieta niczego nie pragnie tak, jak odkrycia tajemnicy Silvertjarn. Jej niezdrową obsesję na tym punkcie najlepiej obrazuje relacja z Tone. Sten stosunkowo szybko daje nam do zrozumienia, że dla Alice bardziej liczy się jej dokumentalny projekt od zdrowia jej bodaj najlepszej przyjaciółki. Relacja doprawdy zajmująca, głównie przez ewidentnie złowrogi wydźwięk jakim ją nacechowano, ale silniej elektryzowała mnie sytuacja z Emmy. Alice od lat chowa do niej, nie tak znowu nieuzasadnioną, urazę – nie potrafi i nawet nie chce jej wybaczyć tego, co jej zrobiła w czasach studenckich i tak naprawdę wolałaby już nigdy jej nie oglądać. Do zaangażowania Emmy w to przedsięwzięcie zmusił ją jednak niedopinający się budżet. Alice w swoim przekonaniu została postawiona przez takim oto wyborem: albo w najlepszym razie odłoży w czasie realizację swojego wymarzonego projektu, albo wciągnie do ekipy swoją niegdysiejszą przyjaciółkę, którą od już od dłuższego czasu, delikatnie mówiąc, nie darzy sympatią. Emmy tymczasem... Cóż, nie sposób nie założyć, że to ten typ bohaterki, który nic tylko będzie mieszał. Utrudniał innym pracę, wywoływał niepotrzebne konflikty, a być może nawet spróbuje przejąć kierownictwo nad realizacją, które jak by nie patrzeć należy się Alice. Sęk w tym, że Sten więcej alarmujących sygnałów wysyła do odbiorcy od Alice, a nie Emmy. Wiele wskazuje na to, że autorka odwraca role – w pewnym sensie pogrywa sobie z oczekiwaniami przynajmniej tych odbiorców, którym czy to literatura, czy kinematografia grozy jest znana na tyle, by podciąganie zaludniających takie opowieści postaci pod wypracowane przez innych twórców modele przychodziło im niejako instynktownie. Camilla Sten ten swoisty eksperyment posuwa jeszcze dalej – nie tylko rysy psychologiczne bohaterów „Osady” są nieoczywiste, ale i ich walka o przetrwanie tak do końca nie przebiega pod dyktando rożnej maści mrocznych opowieści. Nie mówię tutaj o motywie... Żeby za wiele nie zdradzać nazwę go sprawcą całego tego zamieszania (tj. tragicznych wydarzeń sprzed ponad pół wieku, których najprawdopodobniej śmiercionośne echa docierają do czasów obecnych). Z tą tematyką długoletni miłośnicy tak horrorów, jak thrillerów musieli się już spotkać, ale czy ta powtarzalność będzie im przeszkadzać? Mocno w to wątpię, bo Camilla Sten beznamiętną kopistką z całą pewnością nie jest. Mocno klimatyczna i właściwie nieustannie trzymająca w napięciu „Osada” to powieść mimo wszystko tchnąca sporą świeżością. Niezwykle wciągająca nowa opowieść korzystająca ze znanych i przez wielu lubianych motywów wywodzących się z tradycji horroru i thrillera. Napisana tak, że podejrzewam, iż nawet osoby nieprzepadające za literaturą grozy z ochotą popłyną na tej fali, dadzą się ponieść upiornej aurze Silvertjarn. Opuszczonej osady, w której „na naszych oczach” rozegra się istny koszmar. I to w dwóch epokach.

I co mam dodać? Chyba jest już całkowicie jasne, że uważam, iż każdy zwolennik nastrojowych horrorów i thrillerów literackich po drugą samodzielną powieść szwedzkiej pisarski Camilli Sten sięgnąć powinien. I to jak najszybciej. Nad tym nie ma co się dłużej rozwodzić, więc... Aha, wiem co trzeba dodać. Otóż zauważyłam pewne niedopatrzenie, bo chyba tak to należy nazwać. Niedopatrzenie polskich wydawców, bo przepraszam, gdzie polskojęzyczna publikacja debiutanckiej powieści Camilli Sten? Dlaczego utwór „En annan gryning” jeszcze nie pojawił się na naszym rynku i co istotniejsze: kiedy premiera? Bo zakładam, że i ta książka raczej prędzej niż później doczeka się polskiego wydania. Innej możliwości nawet nie biorę pod uwagę i przypuszczam, że ten głos zostanie wzmocniony. Że chór dopominający się o „En annan gryning” będzie całkiem liczny, bo nie sądzę, że znajdzie się wielu sympatyków mrocznych opowieści, których „Osada” nie zadowoli. Jeśli już nie zachwyci, tak jak zachwyciła mnie.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz