Stronki na blogu

sobota, 16 listopada 2019

„Inicjacja” (1984)


Studentka Kelly Fairchild w dzieciństwie doznała wypadku, na skutek którego straciła wszystkie wspomnienia z lat poprzedzających ten nieprzyjemny epizod. Od tego czasu dręczy ją wciąż powtarzający się koszmarny sen, w którym oprócz niej występują jej rodzice i nieznajomy mężczyzna. Kelly opowiada o swoim problemie wykładowcy psychologii Peterowi Adamsowi, który proponuje jej wzięcie udziału w jego badaniach nad snem. Mniej więcej w tym samym czasie z okolicznego zakładu psychiatrycznego ucieka paru pacjentów, pozostawiając za sobą jedną ofiarę. Kelly niedługo ma zostać pełnoprawną członkinią żeńskiego bractwa studenckiego. Wcześniej jednak musi wykonać pewne zadanie i przejść inicjację. Najbardziej zajmują ją jednak jej problemy ze snem. W mieście tymczasem pojawia się bardzo niebezpieczny osobnik.

Scenariusz „Inicjacji” (oryg. „The Initiation”, alternatywny polski tytuł: „Wtajemniczenie”) autorstwa Charlesa Pratta Jr. początkowo zakładał maksymalne skupienie na żeńskim bractwie studenckim i odbywającej się w domu towarowym tytułowej inicjacji nowych członkiń, ale w Dallas w stanie Teksas, gdzie zdecydowano się kręcić ów film nie znaleziono wymaganych lokalizacji. Pratt musiał więc wprowadzić trochę zmian. Na krześle reżyserskim zasiadł Peter Crane, ale nie zabawił tam długo. Nie został wymieniony w czołówce filmu, ale jego wkład pozostawiono (początkowe sceny). Zastąpiono go nieżyjącym już Larrym Stewartem, pracującym głównie nad serialami reżyserem, dla którego „Inicjacja” była pierwszym i ostatnim spotkaniem tego typu z wielkim ekranem. Film nie został dobrze przyjęty przez krytykę, a na domiar złego jego szeroka dystrybucja rozpoczęła się, gdy w kinach święcił już triumfy „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena.

Rolę główną w „Inicjacji” otrzymała Daphne Zuniga, która wtedy miała za sobą niewielkie występy w dwóch filmach, w tym w horrorze „Sypialnie ociekające krwią” w reżyserii Stephena Carpentera i Jeffreya Obrowa, ale dzisiejsi miłośnicy kina grozy mogą kojarzyć ją przede wszystkim z „Muchą 2” Chrisa Walasa. Z obsady nie sposób nie wyróżnić jeszcze Very Miles (tak, pani z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka i jej sequela), która wcieliła się we Frances Fairchild, matkę Kelly odegranej przez Zunigę. „Inicjacja” to amerykański film z nurtu slash, ale przez jakiś czas to nie jest znowu takie oczywiste. Przypuszczam, że pierwsza koncepcja Charlesa Pratta Jr. była w tej kwestii bardziej klarowna, że dopiero po przeróbkach scenariusz nabrał takiego niejednoznacznego charakteru. Otóż, jego autor najpierw rozwija wątek bardziej kojarzący się z horrorem o zjawiskach nadprzyrodzonych niźli klasycznym slasherem. Niektórym może się tutaj rzucić w oczy przypadkowe podobieństwo do „Koszmaru z ulicy Wiązów” Wesa Cravena, który to „ukradł omawianej produkcji publikę” - koszmary senne i badania nad snami – ale kierunek jest zupełnie inny. Główna bohaterka „Inicjacji” od dzieciństwa zmaga się z nawracającym koszmarem sennym, w którym (cóż za zbieg okoliczności) widać między innymi mężczyznę zajmującego się ogniem. Ale największą ciekawość w owych onirycznych wstawkach budzi mała dziewczynka. Wszystko wskazuje na to, że jest nią Kelly Fairchild, a twórcy wyraźnie sugerują jej mordercze zapędy. Czy to tylko sen, czy raczej wspomnienie, łatwo się domyślić. Ale już nie tak łatwo znaleźć nić łączącą ów nawracający koszmar z pozostałymi wątkami. Życie rodzinne Kelly nie jest tak bezproblemowe jak mogłoby się wydawać patrząc na ogromną posiadłość należącą do Fairchildów. Ta trzyosobowa familia niewątpliwe o finanse martwić się nie musi. Ale to nie znaczy, że wszyscy oni śpią spokojnie. Zgryzoty Kelly znamy, ale twórcy każą nam sądzić, że także jej rodzice (a przynajmniej matka) czymś się zamartwiają. Czymś, co ma związek z okresem, do którego pamięć ich córki nie sięga. Gdy miała dziewięć lat Kelly doznała wypadku, na skutek którego straciła wszystkie ówczesne wspomnienia – nie pamięta niczego sprzed wypadku. A przynajmniej tak jej się wydaje, bo bardzo możliwe, że koszmarny sen, który często ją nawiedza to tak naprawdę wspomnienie. Trzeba przyznać twórcom „Inicjacji”, że nie zaniedbywali pierwszoplanowej postaci. Poświęcili jej doprawdy sporo uwagi – dużo więcej, niż można się spodziewać się po slasherze. W sumie to takie prowadzenie postaci bardziej kojarzyło mi się z horrorem psychologicznym niźli klasycznym filmem slash, którym de facto „Inicjacja” jest. Zagłębianie się w jej niezbyt stabilną psychikę to jedno, ale nie bez znaczenia jest też to, że Kelly nie przypomina zwyczajowych protagonistek tego rodzaju horrorów. Nie sposób dopasować jej do modelu final girl. Jest raczej typem liderki niźli szarej myszki i wnioskując z jej słów (z czynów niekoniecznie) ma dosyć swobodne podejście do seksu. Od alkoholu i szerzej od studenckich imprez też jakoś szczególnie nie stroni. Nie widzi nawet niczego zdrożnego w spotykaniu się ze swoim wykładowcą – bo kto jak kto, ale archetypowa final girl pewnie uważałaby taki związek za niestosowny. Podsumowując: Kelly Fairchild była głównym obiektem mojego zainteresowania. Nie mam wątpliwości, że gdyby postawiono na pospolitszą budowę głównej bohaterki (albo antybohaterki), ale i pewnie gdyby gorzej ją obsadzono (Daphne Zuniga pokazała charyzmę!), to wyszłabym z tego spotkania w dużo gorszym stanie. Bo opowieść ta jest tak nierówna, że chwilami można odnosić wrażenie, że sklejono tutaj różne scenariusze. Powodów upatruję przede wszystkim w nie do końca przemyślanym przemodelowaniu pierwotnej koncepcji – samo to było konieczne, ale można to było uczynić w mniej chaotyczny, bardziej zwarty sposób. Na kształt filmu zauważalnie, ale już w mniejszym stopniu, wpłynęła też zmiana reżysera. Albo inaczej: decyzja o pozostawieniu scen wyreżyserowanych przez Petera Crane'a, mającego trochę inną wizję od Larry'ego Stewarta. Pierwsza partia „Inicjacji” stylem różni się od dalszych sekwencji. Materiał Crane'a zwiastował fragmentaryczne filmowanie subiektywne, z punktu widzenia mordercy, ale Stewart należycie tego nie pociągnął. Zdecydowanie wolał bardziej tradycyjne podejście do ujęć z udziałem mordercy.

Prosty horror, a z lekka się w nim gubiłam. Wątek nawracających koszmarów sennych studentki Kelly Fairchild powiązany z podejrzeniem od lat skrywanej rodzinnej tajemnicy i kiełkującym romansem głównej bohaterki z jednym z jej wykładowców, choć najbardziej złożony, bezpośrednio się do tego nie przyczyniał. Dezorientację rodziły te sfery scenariusza, do których przez dosyć długi czas podchodzono jak do wątków pobocznych. O kilku uciekinierach ze szpitala psychiatrycznego jakby zapomniano. Morderca, który ich poprowadził wprawdzie niedługo się pojawi, ale zaraz potem znowu zniknie, po to by powrócić dopiero w ostatniej partii. Zupełnie, jakby do tego momentu traktowano tego tajemniczego człowieka jako najmniej istotny element tej historii. Taka zmyłka? Nawet jeśli, to wybrano doprawdy kiepski sposób na usypianie czujności widza. Wydarzeniom zaistniałym na terenie ośrodka psychiatrycznego nadano taki ciężar, że nie sposób puścić tego w niepamięć. A w związku z tym człowiek zastanawia się, dlaczego u licha, jeszcze tego wątku nie pociągnięto. Dlaczego zamiast tego pochylamy się nad niewiele wnoszącymi do scenariusza wyrywkami z życia studentów, ze wskazaniem na żeńskie bractwo, w którego szeregi stara się wejść Kelly Fairchild? A właściwie to nie bardzo – główna bohaterka „Inicjacji” sprawia wrażenie, jakby było obojętne, czy zostanie jedną z sióstr czy nie. Jeśli się uda to dobrze, a jak nie, to pewnie płakać nie będzie. Motyw bractwa i co za tym idzie ceremonii inicjacyjnej w domu towarowym to pozostałość pierwszej wersji scenariusza Charlesa Pratta Jr. Nietrafne byłoby jednak stwierdzenie, że wszystko inne dobudowano do tego członu, bo pomijając ostatnią partię, jest on traktowany po macoszemu. Nie aż tak pobieżnie jak motyw mordercy, którego ulubionym narzędziem wydaje się być haczka, niemniej przez dosyć długi czas pełni on rolę swego rodzaju odskoczni od problemów Kelly ze snem i utraconymi wspomnieniami. Trudno się w tym odnaleźć nie dlatego, że scenarzysta zawiązał zbyt wiele wątków, że obrał za dużo kierunków, tylko przez to, jak owe składowe zostały poprowadzone. Właściwie aż do akcji w domu towarowym (ostatnia i to całkiem długa partia filmu) filmowcy bawili się w skoczków. Najczęściej wskakiwali w wątek problemów Kelly, ale co jakiś czas gwałtownie zbaczali w któryś z dwóch pozostałych. Nieporównanie rzadziej jednak wybierając tajemniczego mordercę w jakiś sposób związanego z okolicznym szpitalem psychiatrycznym. Czy to pacjent? Wziąwszy pod uwagę jego ulubione narzędzie zbrodni i czytając z koszmaru sennego Kelly... Cóż, poprzestańmy na tym, że tych wskazówek zignorować nie sposób. Ale jest coś jeszcze. Stan psychiczny Kelly. Z jej snu łatwo można wywnioskować, że w przeszłości dopuściła się zabójstwa, a i z jej aktualnych przejść wynika, że ma problemy psychiczne. Może drobne, a może nie. To się jeszcze okaże. Nad klimatem nie ma co się rozwodzić – jak na kino grozy z lat 80-tych XX wieku przystało zdjęcia są stosownie mroczne, z lekka przymglone i przybrudzone. Larry Stewart mógł jednak dopracować sekwencje poprzedzające ataki mordercy, bo jedne są zbyt krótkie, a inne pozornie za długie. Pozornie, bo problemu raczej nie należy upatrywać w czasie ich trwania, tylko w tym, że tym fragmentom po prostu brakuje intensywności. W „Inicjacji” mamy też trochę moim zdaniem nieszkodzącego jej dowcipu (najlepszy akcent komediowy to niewątpliwe strój, jaki jeden ze studentów wybiera na imprezę bractwa, a mianowicie kostium... penisa). I całkiem sporo zręcznie skręconych mordów. Pomysłowe wprawdzie nie są, ale efekty specjalne z substancją imitującą krew na czele (bo niewiele więcej widać) prezentują się dosyć realistycznie, a i kąty nachylenia kamer i liczne zbliżenia na czy to różne ostre narzędzia zagłębiające się w ciałach ofiar, czy na okaleczone zwłoki, przykuwają uwagę. Dużej przewidywalności w ogólnym rozrachunku też zarzucić „Inicjacji” nie mogę, aczkolwiek należy zaznaczyć, że to, co najbardziej mnie w tym filmie zaskoczyło nasunęło mi na myśl slasher powstały kilka lat przed omawianą produkcją. Czyżby jakaś inspiracja?

Wieloletni miłośnicy slasherów „Inicjację” Larry'ego Stewarta (i w mniejszej mierze niewymienionego w czołówce Petera Crane'a) według mnie, mimo wszystko powinni obejrzeć. Choćby dla pierwszoplanowej postaci, która absolutnie nie jest typowym przykładem slasherowej bohaterki. Bo dla atmosfery to wiadomo – w końcu trudno znaleźć film slash z lat 80-tych XX wieku (z 70-tych zresztą również), który pod tym kątem by zawodził. To znaczy tych fanów kina grozy, których uwagę na „Inicjację” przede wszystkim pragnę zwrócić. Inni też oczywiście mogą zaryzykować seans, szczególnie sympatycy horrorów psychologicznych, aczkolwiek radzę im nie nastawiać się na porywającą głębię, ale główną grupą docelową są oczywiście miłośnicy slasherów chętnie „wracający” do lat świetności tego podgatunku. Ale i ci z nich, którzy mają ochotę na niepospolite podejście do przedmiotowego nurtu. Coś trochę innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz