Stronki na blogu

czwartek, 14 listopada 2019

„Party Hard Die Young” (2018)


Tygodniowy pobyt na jednej z chorwackich wysp gwarantuje młodym ludziom mnóstwo dobrej zabawy. Conocne mocno zakrapiane imprezy każdego roku przyciągają tłumy licealistów i studentów. Julia, jej najlepsza przyjaciółka Jessica i kilka inna osób z ich niedawnej klasy w taki właśnie sposób świętują ukończenie szkoły średniej. Ale sielanka nie trwa długo. W trakcie jednej z imprez pomiędzy Julią i Jessicą dochodzi do kłótni, po której dziewczęta się rozdzielają. Nazajutrz Julia odkrywa, że jej przyjaciółka nie wróciła do zajmowanego przez nie pokoju hotelowego. Usilne próby skontaktowania się z nią nie przynoszą rezultatów, ale Julia odbiera jedną wiadomość wysłaną z numeru zaginionej koleżanki. Zdjęcie przekreślonej twarzy Jessiki, które po paru sekundach samo się kasuje. Jej znajomi nie przejmują się tą sytuacją, ponieważ mają powody zakładać, że dziewczyna opuściła wyspę. Ale Julia mocno się zamartwia. Tym bardziej, gdy ich grono zmniejsza się o kolejną osobę. Nastolatka jest coraz bardziej przekonana, że wszystkim im grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Austriacki teen slasher „Party Hard Die Young” (tytuł alternatywny: „Die letzte Party deines Lebens”) jest trzecim pełnometrażowym horrorem Dominika Hartla - po melodramacie „Beautiful Girl” z 2015 roku i horrorze komediowym „Atak tyrolskich zombie” z 2016 roku - i pierwszym, nad scenariuszem którego nie pracował. Ale z konieczności znacznie skrócił pierwotny skrypt autorstwa Roberta Buchschwentera i Karin Lomot. Dominik Hartl „Party Hard Die Young” kręcił głównie z myślą o młodych Austriakach, a w związku z tym to ich reakcji obawiał się najbardziej. Okazało się, że niepotrzebnie, bo film został dobrze przyjęty w tamtych kręgach. Zresztą poza Austrią też zdążył już znaleźć trochę sympatyków. Budżet „Party Hard Die Young” oszacowano na trzy miliony euro, a swoją premierę miał w marcu 2018 roku w Austrii. Dominik Hartl nie wyklucza powrotu do horroru w niedalekiej przyszłości, ale na razie pracuje nad czymś innym. Nad filmem, który, wedle jego słów, jest głębszy i bardziej osobisty od jego dotychczasowych dokonań.

Miejsce akcji: chorwacka wyspa. Bohaterowie: grupa młodych ludzi. Antagonista: morderca w minimalistycznej masce. Jak to się rozwinie? Wiadomo: tajemniczy zabójca urządzi sobie polowanie w tej malowniczej scenerii, ograniczając swoje cele do zaledwie kilku z paru tysięcy osób goszczących na wyspie. Dominik Hartl chciał zarazem oddać współczesne realia młodych ludzi i przywołać ducha lat 80-tych XX wieku. A ściślej ówczesnych teledysków. Kontrastujące ze sobą jaskrawe kolory, migające światła i dynamiczny montaż miały nadać temu lekki koloryt szalonych lat 80-tych, przy jednoczesnym zachowaniu nowoczesnego klimatu i nowoczesnych bajerów: portale społecznościowe, filmiki nagrywane telefonem, samo kasujące się zdjęcia i przede wszystkich zrzuty z ekranów smartfonów niektórych bohaterów. W efekcie „Party Hard Die Young”, jak słusznie zauważyli już niektórzy jego odbiorcy, przypomina hollywoodzkie rąbanki naszych czasów. Czyli dużo żywych kolorów, sporo akcji i minimum, nazwijmy je, makabrycznych efektów specjalnych. Powiedzmy, bo z owej makabry wyróżnić można tylko sekwencję z butelką wbijaną w gardło UWAGA SPOILER (która łączy się z kadrem unaocznionym podczas napisów końcowych) KONIEC SPOILERA, która mogła (ale nie musiała) powstać z inspiracji „Ty będziesz następna” w reżyserii Stewarta Hendlera, będącym luźnym remakiem „Domu pani Slater” Marka Rosmana. Bo to bardzo charakterystyczna scena mordu – bodaj najsilniej kojarząca się z tamtym filmowym przedsięwzięciem. W innym momencie przyszedł mi natomiast na myśl horror Roberta Heatha w Polsce dystrybuowany pod tytułem „Raz dwa trzy umierasz ty”. Zaznaczyć jednak trzeba, że motyw, o którym tutaj mowa jest już bardziej pospolity. Jeszcze inny tytuł przywołali sami twórcy. Celowo nawiązali do „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespiego i to z dużym wdziękiem. W sposób, który chyba nie może nie wywołać życzliwego uśmiechu na twarzach miłośników filmów slash. Wydawać by się mogło, że jednym z najatrakcyjniejszych, z punktu widzenia fana gatunku, składowych „Party Hard Die Young” będzie sceneria, bo wyspy w tego typu obrazach zwykle gwarantują przynajmniej lekkie poczucie wyalienowania, izolacji, dyskomfortowego zamknięcia w jednej przestrzeni z wrogiem, ale w tym przypadku ten sugestywny klimat gdzieś się niestety gubi. Ale wróg jest. Kto zacz, okaże się później, ale przypuszczam, że niewielu częstych odbiorców wszelkiej maści horrorowych rąbanek, to rozwiązanie jakoś szczególnie zelektryzuje. I mówię tutaj też o tych osobach, którym do tego czasu nie uda się rozszyfrować tożsamości sprawcy, ponieważ sama się do nich zaliczam. Z drugiej strony istnieje możliwość, że rozwiązanie tej zagadki nie wywarło na mnie zamierzonego efektu, dlatego że kojarzyło mi się ono z innym, również powstałym w XXI wieku slasherem osadzonym na wyspie. Co nie znaczy, że nie znalazłoby się więcej horrorów wykorzystujących podobny motyw. Bo nie jest on bardziej wyszukany od pozostałych partii scenariusza. No dobrze, maska noszona przez mordercę bądź morderczynię jest pomysłowa i jestem przekonana, że można by na niej zbudować kilka w miarę upiornych sekwencji, gdyby nie ograniczono się do szybkich migawek tego absolutnie nieprzekombinowanego rekwizytu. Sama naturalnie tego nie zauważyłam, ale znalazłam wypowiedź Dominika Hartla, w której zdradza, że poza maską i niektórymi fragmentami ubioru głównej bohaterki w „Party Hard Die Young” nie widać koloru żółtego. On i jego ekipa wystarali się o to – to było jak najbardziej celowe zagranie, mające przemawiać do podświadomości widzów. A skoro nie do świadomości, to nie potrafię powiedzieć, czy na mnie ten eksperyment się powiódł.

Imprezy, imprezy, imprezy. Huk, rażące światła, mnóstwo żywych kolorów i nieprzebrana ilość młodych ludzi ściśniętych niemal jak sardynki w puszce. Innymi słowy sceneria wprost wymarzona dla osób lubiących poruszać się niekoniecznie w takt muzyki i wypić tyle, żeby następny poranek spędzić na kolanach przed tronem. Bo czyż jest coś wspanialszego od torsji? Nie, nie, o tym nie myślimy. Bawimy się, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. A mamy do tego naprawdę doskonałe warunki. Cała wyspa tętni nocnym życiem – wszędzie słychać muzykę, rozentuzjazmowane głosy i podkręcające imprezowy nastrój gadki organizatora tego bardzo dochodowego przedsięwzięcia. Corocznego spędu tysięcy młodych ludzi na tygodniową balangę. Bawimy się każdej nocy, a w dzień głównie leczymy kaca i wylegujemy się na plaży. Żyć nie umierać. Tylko że tego lata niektórzy pożegnają się z życiem na tej chorwackiej wyspie. Pierwszą osobą, która doda dwa do dwóch będzie Julia, w całkiem przekonujący sposób wykreowana przez Elisabeth Wabitsch. To znaczy w zaistniałych warunkach, bo trzeba zaznaczyć, że nawet ta domniemana final girl, nie została potraktowana przez twórców „Party Hard Die Young” z należytą uwagą. Na jej koleżankach i kolegach w tej kwestii tym bardziej więc nie ma co polegać. Powiecie: przecież w slasherach normą jest pobieżne przedstawianie bohaterów. Niepogłębione, wąskie portrety osobowościowe ludzi, którzy stają się zwierzyną dla takiego czy innego często zamaskowanego mordercy. Nie, aż tak powierzchowni scenarzyści tego rodzaju horrorów przeważnie nie są. Zdarza się, nie mówię, że nie, ale średnia jest wyższa. Generalnie nie mam trudności z wczuciem się w slasherowych bohaterów, a przynajmniej z poskładaniem sobie ich charakterów na tyle, bym mogła traktować ich jako oddzielne, indywidualne stworzenia. W „Party Hard Die Young” natomiast znajomi głównej bohaterki nierzadko zlewali mi się w jedno. Zwłaszcza męska część tego grona. Z kobietami (nie wszystkimi) było łatwiej tylko dlatego, że przy ich tworzeniu wspomagano się większą ilością szablonów od dawna wykorzystywanych w tego typu horrorach. Mamy więc racjonalną Julię, która na początku filmu wprawdzie pozwala sobie na chwilę „szaleństwa”, tak przecież nietypową dla final girl starszego typu (bo później ukształtował się też inny model final girl, w który tamto nieprzemyślane posunięcie Julii lepiej się wpasowuje), ale poza tym nie wychodzi poza archetypowe ramy tej postaci. Nie ma posłuchu w grupie - nawet wówczas, gdy niejako na ich oczach ginie już druga osoba z ich wąskiego grona, nie potrafi przekonać reszty do przynajmniej rozważenia możliwości, że to nie był zwyczajny wypadek. Nie potrafi, wzorem swoich kolegów i koleżanek, przejść do porządku dziennego nad zniknięciem Jessiki, trwać w imprezowym nastroju w sytuacji gdy najpierw znika jedna z nich, a potem druga, już ponad wszelką wątpliwość, traci życie. Wśród żeńskich postaci, w pewnym sensie, wyróżnia się jeszcze klasowa piękność (a przynajmniej za takową jest uważana, ale i sama zdaje się być przekonana o swojej niezwykłej urodzie), która znajduje przyjemność w dręczeniu puszystej koleżanki. Koleżanki, która nie daje sobą pomiatać, która nie przepuści okazji do utarcia nosa zapatrzonej w siebie rówieśniczce. W swoim osobistym rankingu postaci zaludniających „Party Hard Die Young” na przedzie umieściłam właśnie tę ostatnią, co tu dużo mówić, wojowniczkę, ale żałowałam, że jedną konkretną kobiecą postać uśmiercono tak szybko. Z drugiej strony nie spodziewałam się tego. Więcej przewrotności w procesie eliminacji bohaterów jednak już nie zaznałam. Szerzej też nie. Historia toczy się po utartym torze, co samo w sobie dla mnie wadą nie jest, wszak wprost uwielbiam twardą konwencję slasherów, ale jeśli dodać do tego przesadnie krzykliwą oprawę audiowizualną, wyraźny brak cierpliwości w nie tak znowu licznych sekwencjach z zamaskowanym oprawcą, niestarannie wykreślone postacie młodych ludzi, którzy walczą o życie na notabene akurat mocno zaludnionej wyspie, to robi się naprawdę nieciekawie. Najpierw jednak przechodzimy przez zwyczajowe podchody, domniemania, wątpliwości, podejrzenia etc. A to wszystko w lekko teledyskowej formie, która mnie tylko utrudniała śledzenie owej nieskomplikowanej opowiastki o nastolatkach, na których ktoś dosłownie się uwziął. Dlaczego? Bo tak? W slasherach motywy nie zawsze są istotne, ale w „Party Hard Die Young” niekoniecznie też tak będzie. Oprócz tożsamości mordercy można próbować odgadnąć, co nim kieruje. Ot tak, na wszelki wypadek. Inna sprawa, czy to zajęcie dla wszystkich odbiorców omawianej produkcji, z długoletnimi fanami slasherów włącznie, będzie na tyle zajmujące, żeby wytrwali do napisów końcowych. Ja co prawda wytrzymałam, ale wierzcie mi, nie przyszło mi to łatwo. Bo to zdecydowanie nie nie są moje klimaty. Slashery jak najbardziej, ale nie w takim wydaniu. Za dużo Hollywoodu, za mało mroku czy posępności. O poziomie brutalności już nie wspominając, bo ten nawet jak na rzeczony nurt horroru jest bardzo niski. A emocjonalne napięcie? Hmm... a cóż to takiego? 
 
Jako fanka slasherów i osoba zasadniczo (są wyjątki) nieprzepadająca za horrorami komediowymi wybieram... „Atak tyrolskich zombie”. Wierzcie w to lub nie, tamto dokonanie Dominika Hartla bardziej mnie przekonało. Co z tego, że „Party Hard Die Young” jest utrzymany w konwencji mojego ulubionego podgatunku horroru, skoro tak silnie wieje z niego nudą? Nie żeby klimatu ta produkcja nie miała. Owszem ma. Jest kolorowo, hucznie i w ogóle po hollywoodzku. A co myśleliście, że Austriacy są gorsi? Nie, nie myślcie sobie, że tylko Amerykanie potrafią nakręcić slasher na bogato – dynamiczną, krzykliwą, plastikową rąbankę dla ludzi o słabszych żołądkach. Film o zamaskowanym mordercy obierającym sobie za cel absolwentów szkoły średniej bawiących się na chorwackiej wyspie, gdzie alkohol leje się strumieniami, a muzyka gra do rana. Film, w którym aż roi się od kolorów, tylko jakoś czerni i szarości mało... Ale po co komu takie smęty, skoro może mieć widowisko na miarę naszym czasów? Wszystko ma się błyszczeć, od przesytu ma nam się zakręcić w głowach, bo techniczne przejaskrawienia to jest to, czego współczesna publika oczekuje. A wieloletni wielbiciele slasherów? No cóż, pewna być nie mogę, ale jakoś wątpię, żeby do wielu z nich ta propozycja przemówiła.

1 komentarz:

  1. Ciężko mi zdecydować, czy bym chciała go obejrzeć, czy jednak nie xD

    www.whothatgirl.pl

    OdpowiedzUsuń