Stronki na blogu

czwartek, 12 grudnia 2019

„Instynkt matki” (2018)


Lata 60-te XX wieku. Alice Brunelle i Celine Geniot mieszkają wraz ze swoimi mężami i synami na przedmieściach Brukseli. Kobiety są sąsiadkami i przyjaciółkami. Z czasem jednak ich relacja mocno się komplikuje. W rodzinie Geniot dochodzi do tragedii: siedmioletni synek Celine, Maxime, ginie w wypadku niejako na oczach Alice. Pomimo starań kobiecie nie udaje się zapobiec śmierci chłopca, a Celine nie pozostawia jej wątpliwości, że obwinia ją o to, co się stało. Alice też wyrzuca sobie, że nie zachowała się inaczej, że nie obrała innej strategii podczas tej straszliwej chwili, która zmieniła wszystko. Jakiś czas później relacja Alice i Celine ulega poprawie. Wszystko wskazuje na to, że przyjaciółka przestała obwiniać Alice o śmierć swojego syna. Ale z czasem Alice nabiera wątpliwości. Nie może oprzeć się wrażeniu, że Celine ma złe zamiary wobec niej i jej bliskich.

Francusko-belgijski thriller psychologiczny „Instynkt matki” (tytuł oryginalny: „Duelles”, tytuł międzynarodowy: „Mothers' Instinct”) został wyreżyserowany przez Belga Oliviera Masseta-Depasse, który pracował także nad scenariuszem, wraz z Francois Verjansem i Giordano Gederlinim. Panowie opierali się na powieści Barbary Abel pt. „Derriere la haine”, która swoje premierowe wydanie miała w roku 2012. „Instynkt matki” to czwarty pełnometrażowy film Oliviera Masseta-Depasse. Jego pierwszy pokaz odbył się we wrześniu 2018 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, a do szerszego obiegu wszedł w roku 2019.

O „Instynkcie matki” mówi się, że to film, który mógłby zostać wyreżyserowany przez Alfreda Hitchcocka bądź (jakżeby inaczej) Briana De Palmę. Też uważam, że to historia absolutnie w ich stylu. Warstwa techniczna niekoniecznie, ale fabuła doprawdy silnie kojarzy się z tymi wielkimi nazwiskami. Zawdzięczamy ją jednak przede wszystkim Barbarze Abel, autorce powieści na kanwie której powstał scenariusz wspaniałego dzieła Oliviera Masseta-Depasse. A tak boleśnie mało znanego... To naprawdę nie fair, że tak wartościowe produkcje są dystrybuowane i reklamowe na dużo mniejszą skalę od zdecydowanie mniej efektywnych dreszczowców masowo produkowanych w Hollywood (są oczywiście wyjątki). Zasadniczo europejskie produkcje mają trudniej – i o zgrozo dotyczy to również takiej kinematograficznej perły, jak „Instynkt matki”. Tak, za takową ów obraz uważam. Thriller psychologiczny imponujący konsekwencją w budowaniu zgniatającej wręcz dramaturgii. A punktem wyjścia jest wprawdzie straszne, ale też niewyszukane wydarzenie. Zwykły wypadek, w wyniku którego traci życie siedmioletni chłopiec imieniem Maxime. Jedyne dziecko Celine i Damiena Geniot. Mamy lata 60-te XX wieku. Jesteśmy na przedmieściach Brukseli. W spokojnej, malowniczej okolicy. W iście pocztówkowej scenerii, w uroczym miejscu aktualnie kąpiącym się w ciepłych promieniach słonecznych i jak zwykle naznaczonym rutyną. Niewiele się tutaj dzieje, co mieszkańcy bardzo sobie cenią. Czerpią przyjemność z monotonii od czasu do czasu urozmaicanej takimi prozaicznymi rozrywkami jak na przykład przyjęcia w ogrodzie. Sielski klimat podszyty groźbą w retro otoczce. „Instynkt matki” co prawda nie jest stylizowany na obraz rodem z lat 60-tych XX wieku, ale choć zdjęcia nikogo zwieść nie powinny, to też raczej nikt nie będzie miał wątpliwości, że akcja nie toczy się w czasach nam współczesnych. Ubiór aktorów, wystroje wnętrz i ciepłe, pastelowe barwy, po które notabene najczęściej sięgają dzisiejsi filmowcy pragnący przywołać klimat dawnych lat. Zupełnie jakby w tamtych czasach nie było ponurych dni... Niemniej to zazwyczaj działa, a na pewno skutkuje w „Instynkcie matki”. Oprawa audiowizualna nie byłaby jednak tak efektywna, gdyby realizatorzy nie znali umiaru. Nie ma tutaj żadnej nachalności, niczego nie robi się na siłę, nie próbuje się imponować widzom mnogością różnego rodzaju retro składników. „Instynkt matki” imponuje, ale skromnością. Masset-Depasse czy to z konieczności narzuconej przez budżet, czy z faktycznej potrzeby, nie popisuje się możliwościami jakie daje współczesne kino. „Instynkt matki” to tekst i klimat. Na tych fundamentach opiera się to znakomite dzieło... ucznia Alfreda Hitchcocka? Możliwe, możliwe. Bez względu jednak na to, czy ten belgijski reżyser świadomie czerpał z twórczości mistrza suspensu, czy nie, wyszedł z tego taki Hitchcock we współczesnym wydaniu. Niesamowicie trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który choć nie cechuje się fabularną złożonością, to delikatnie mówiąc unika oczywistości. „Instynkt matki” to w gruncie rzeczy nieustająca gra z widzem – to znaczy rozgrywka, która kończy się niedługo przed napisami końcowymi. Długo po śmierci Maxime'a. Oczywiście, film zamyka się w sposób, który na pewno już dużo wcześniej przynajmniej przemknie przez myśl niejednej osobie, ale to nie znaczy, że będą się tego trzymać. Absolutna pewność najprawdopodobniej nikomu podczas tej miażdżącej rozgrywki towarzyszyć nie będzie. Niby wiemy o co chodzi, a tak naprawdę błądzimy we mgle. Nie, nie do końca w tym rzecz. Prawda jest taka, że brałam, co twórcy mi dawali. Tak, to na pewno Celine stanowi zagrożenie. Pewnie, że to Alice należy się obawiać. I tak w kółko. Normalnie, aż mi się w głowie od tego zakręciło. Celine, Alice, Celine, Alice... Diabelska karuzela napędzana przez prawdziwych mistrzów manipulacji! Cała ekipa pracująca nad tym filmem „ponosi winę” za robienie ze mnie wariatki. Kiedy ostatnio byłam tak bezlitośnie wodzona za nos? Hmm, aż takiej wirtuozerii w tym zakresie sobie nie przypominam. Nie w nowszym kinie. Sztuka manipulacji na poziomie niedosięgłym nawet dla dużo bardziej doświadczonych artystów.

Veerle Baetens jako Alice Brunelle i Anne Coesens w roli Celine Geniot wypadły wprost nieziemsko. O takich kreacjach szybko się nie zapomina. To tego rodzaju występy, które podziwia się i osobno, i razem. A przynajmniej ja wprost nie mogłam się na nie napatrzeć. Każda z nich skupia na sobie wzrok, a gdy są razem prawie widzi się iskry pomiędzy nimi. Mieszanka wybuchowa, tworzona przez dające się lubić i nie lubić postacie. Wiem, że brzmi to schizofrenicznie, ale w gruncie rzeczy właśnie taki jest to film. Po śmierci swojego siedmioletniego synka Celine odsuwa się od Alice, ponieważ podejrzewa, że jej przyjaciółka nie zrobiła wszystkiego, co mogła, by uratować jej dziecko. Mały Maxime umarł prawie na oczach Alice – kobieta podjęła wprawdzie próbę zapobieżenia wypadkowi, ale jej starania nie przyniosły pożądanego skutku. Twórcy, bez epatowania makabrą, przeprowadzają nas przez ten potworny ciąg wydarzeń. Widzimy każdy szczegółów rzeczonego wyścigu ze śmiercią. Alice bez zastanowienia rzuca się na ratunek chłopcu, ale kiedy dociera na miejsce jest już stanowczo za późno. Maxime nie żyje, a nas zaczyna dręczyć myśl, że gdyby Alice zamiast wchodzić do środka, podbiegła pod feralne okno pokoju chłopca, to może zdołałaby go złapać... Mnie w każdym razie już podczas tego szaleńczego biegu Alice mocno ten szczegół rzucił się oczy, tylko że ja nie przykładałam do tego takiej wagi, jak Celine. Bo kobieta nie zwlekała zbyt długo z zarzuceniem swojej najlepszej przyjaciółce, że nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, by uratować Maxime'a. Nie mogę powiedzieć, że dziwiło mnie nastawienie Celine, że nie potrafiłam zrozumieć mechanizmu zachodzącego wówczas w jej głowie. Kobieta ta właśnie straciła swojego jedynego syna, w dodatku gdy przebywał on pod jej opieką. Nic więc nadzwyczajnego w tym, że stara się stłumić wyrzuty sumienia poprzez zrzucenie przynajmniej części winy na inną osobę, która była w pobliżu, kiedy jej syn umierał. Nie twierdzę, że tak to zwykle dzieła w podobnych sytuacjach, chcę jedynie przez to powiedzieć, że reakcja Celine na moje stanowcze potępienie sobie nie zasłużyła. Obiektywnie patrząc: tak, Alice mogła obrać lepszą strategię. Może i też nie odniosłaby ona skutku, ale wydaje mi się, że Alice dzięki temu zwiększyłaby swoje szanse w wyścigu o życie Maxime'a. Ale trzeba pamiętać, że kobieta działała instynktownie. Nie miała czasu na myślenie. Emocje wzięły górę, co w tak kryzysowej sytuacji nikogo dziwić nie powinno. Postacie stworzone na potrzeby „Instynktu matki” moim zdaniem odstają od standardowych bohaterów i antybohaterów filmowych thrillerów. Próżno szukać tutaj protagonisty, który nie ulega emocjom, który nawet w najbardziej krytycznych momentach odznacza się chłodnym, przynajmniej w miarę logicznym myśleniem. Nie chodzi o to, że fabułę omawianej produkcji znamionuje niedostateczne zachowanie ciągu logicznego. Wszystko jest jak najbardziej logiczne, maksymalnie spójne, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Tyle że nie po hollywoodzku. Uczestnicy tego dramatu zapoczątkowanego śmiercią siedmioletniego chłopca, zachowują się tak, jak moglibyśmy zachowywać się i my, gdybyśmy na swoje nieszczęście znaleźli się w podobnym położeniu. Nie twierdzę, że dokładnie tak by to przebiegało, ale powiedzcie szczerze, czy naprawdę zawsze zachowujecie zimną krew w stresujących sytuacjach? W sumie w tym przypadku to eufemizm. To co przeżywa Celine to nie tyle stres, ile istny koszmar. Koszmar kochającej matki, koszmar kobiety, której dziecko odeszło i nigdy już nie wróci. W porównaniu z jej problemami kłopoty Alice mogą wydawać się dziecinną igraszką. Ot, straciła najlepszą przyjaciółkę. Wielkie mi co! Nadal ma synka (doskonała kreacja Julesa Lefebvresa) i męża, którym na niej zależy. A Celine tak naprawdę nie ma już nikogo. Została tylko rozpacz i pustka, której prawdopodobnie nie sposób wypełnić. Ale, ale... Mówiąc w skrócie: sytuacja Alice już wkrótce ulegnie pogorszeniu. Za sprawą podstępnej działalności jej niegdysiejszej przyjaciółki? Tak myślałam, ale potem kazano mi zwrócić baczniejszą uwagę na Alice. I wtedy dopiero zaczęła się jazda! Komu ufać? Która z tych pań jest ofiarą? Której kibicować, a której się obawiać? Opętanej żądzą zemsty Celine, czy może chorej psychicznie Alice, uparcie trwającej w fałszywym przekonaniu, że przechodząca przez niewyobrażalne katusze psychicznie kobieta zagraża bezpieczeństwu jej i jej bliskich? Kto jest kim w tej bez reszty wciągającej rozgrywce? W tym diabelnie emocjonującym spektaklu, w tym dosłownie ściskającym krtań thrillerze psychologicznym, którego moim zdaniem jedyną wadą jest to, że trwa zdecydowanie za krótko. Seans trwa mniej więcej półtorej godziny, a moim zdaniem powinien co najmniej cztery. Cztery godziny skutecznej manipulacji, paranoi, schizofrenii, ale i realnego oraz niewątpliwie nieustannie narastającego zagrożenia. Zagrożenia życia bądź zdrowia psychicznego jednej lub więcej osób biorących mniejszy lub większy udział w tej nieoczywistej intrydze. Szaleństwo ze sceny na scenę narasta, ale podejrzane są tylko dwie postacie. Raz jedna, raz druga, raz jedna, raz druga. I tak aż do miażdżącego finału. Niezupełnie nieprzewidywalnego, ale chyba nikt nie zarzuci Olivierowi Massetowi-Depasse asekuranctwa. Zamknięcie tej opowieści już lepsze chyba być nie mogło. Chociaż... Zastanawiam się, czy ten akcent nie zadziałałby jeszcze silniej, gdyby odjąć mu finalny przeskok w czasie. Zakończyć na ujęciu salonu i pokoju na piętrze w domu jednej z czołowych żeńskich postaci „Instynktu matki”. A już na pewno więcej osób takie rozwiązanie by sfrustrowało:)

Aż trudno uwierzyć, że taki thriller psychologiczny przechodzi w takiej ciszy. Ograniczona dystrybucja moim zdaniem nie tłumaczy aż tak niskiego zainteresowania tą pozycją na arenie międzynarodowej. Mnie samej wstyd, że odkładałam w czasie seans takiego znakomitego przedsięwzięcia. Przedsięwzięcia Oliviera Masseta-Depasse. Belgijskiego twórcy, przed którym biję pokłony. Za „Instynkt matki”, film, który nie tyle mnie zaskoczył, co zaszokował. Tak, to był istny nokaut. No bo człowiek zasiada przed ekranem w przekonaniu, że wypełni sobie wolny czas jakąś niezobowiązującą, niewyróżniającą się rozrywką, a tutaj coś takiego! Arcydzieło thrillera psychologicznego, tak uważam. I proszę, wręcz błagam wszystkich miłośników dreszczowców, ale i mocniejszych dramatów o szansę dla tego filmu. Chociaż zerknijcie na to, rzućcie okiem na pierwsze sceny. O więcej nie proszę, bo mam podejrzenie graniczące z pewnością, że przynajmniej większość z Was już wtedy w to wpadnie. Wsiąknie w niezwykle emocjonującą opowieść o dwóch skonfliktowanych i zaprzyjaźnionych kobietach.

1 komentarz:

  1. Właśnie obejrzałam.
    Bardzo dobre aktorki.
    Dobry film. Ale bez zaskoczenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń