Michael
i Angela Frazierowie od dłuższego czasu bezskutecznie starają się
o dziecko. Poza tym ich życie zdaje się być bezproblemowe. On
prowadzi prosperującą firmę zajmującą się domową opieką
medyczną, którą odziedziczył po ojcu. Ona jest przedstawicielką
handlową w firmie farmaceutycznej. Mają dosyć duży dom w
Cottonsville w hrabstwie Davenport, rodzinnym mieście Michaela, i
bardzo się kochają. Ich spokój nieoczekiwanie burzy wieczorna
wizyta byłej żony Michaela, Eriki Frazier. Zrozpaczona kobieta
informuje go, że jej dziesięcioletnia córka Felicity zaginęła.
Najprawdopodobniej została porwana, a Erica chce, by jej były
małżonek udał się wraz z nią do człowieka, którego w
przeciwieństwie do policjantów zajmujących się tą sprawą,
podejrzewa o porwanie swojej córki. I córki Michaela. A
przynajmniej tak utrzymuje Erica, ku niepomiernemu zaskoczeniu
mężczyzny, który decyduje się spełnić prośbę Eriki. Tym samym
wikłając się w sprawę, która może nie być tak oczywista, jak
wynika ze słów matki zaginionej dziewczynki. Wiele wskazuje bowiem
na to, że Erica coś ukrywa. Na dodatek Angela uświadamia sobie, że
jej mąż też ma tajemnice, że prawdopodobnie łączy go z Ericą
więcej, niż myślała.
Amerykanin
David Bell jest wykładowcą języka angielskiego i kierownikiem
programu w zakresie kreatywnego pisania na Western Kentucky
University oraz bestsellerowym pisarzem. Jego utwory są publikowane
od 2002 roku – zaczynał od opowiadań, które pojawiały się w
różnych czasopismach, natomiast pierwsza powieść Bella
zatytułowana „The Condemned” ukazała się w 2008 roku.
Najbardziej docenioną powieścią w dotychczasowym dorobku
literackim Bella jest „Cemetery Girl”, która swoją światowa
premierę miała w 2011 roku. Książka była finalistką Kentucky
Literary Award i otrzymała Prix Polar International de Cognac. Poza
tym zebrała najwięcej głosów w zorganizowanym przez The New York
Times plebiscycie, którego celem było wyłonienie powieści
fikcyjnej zasługującej na Nagrodę Pulitzera, według czytelników
tej gazety. „Somebody's Daughter” (pol. „Czyjaś córka”) to
dziesiąta powieść Davida Bella, pierwotnie wydana w 2018 roku i
dobrze przyjęta przez amerykańską krytykę. Dynamiczny thriller,
który w dosyć nietypowy sposób łączy niektóre wielokrotnie
wykorzystywane w tym gatunku motywy i serwuje całkiem pokaźną
liczbę zaskakujących zwrotów akcji.
Tutaj
nie ma długiego wstępu. Akcja „Czyjejś córki” nie daje sobie
czasu na rozpęd – wątek przewodni zostaje zawiązany już na
początku, a potem... potem tempo tylko wzrasta. Pierwsze
zaskoczenie: dałam się porwać. Dziwne, bo generalnie optuję za
zdecydowanie wolniejszymi fabułami. Dogłębnymi rysami
psychologicznymi postaci literackich i dużo bardziej szczegółowymi
przedstawieniami miejsc i sytuacji. Tak napisane thrillery zazwyczaj
osiągają u mnie skutek odwrotny do zamierzonego: nużą zamiast
emocjonować. A tutaj proszę – David Bell sprawia, że z niemałą
przyjemnością wchodzę w istny wir wydarzeń, gwałtownie
zmieniającej się, acz nieustannie wielce dramatycznej sytuacji u
boku jednostek, o którym wiem doprawdy niewiele. Ale to się zmieni.
„Czyjaś córka” to tego rodzaju dreszczowiec, który fakty z
życia ważniejszych postaci odkrywa przed nami stopniowo i w dość
dużym pośpiechu. W końcu znajdujemy się w sytuacji, w której
czas ma przeogromne znacznie. Im dłużej sprawa zaginięcia
dziesięcioletniej Felicity pozostaje nierozwiązana, tym większe
niebezpieczeństwo, że dziewczynka już nigdy się nie odnajdzie. W
„Czyjejś córce” często spotykany w powieściowych
dreszczowcach (zwłaszcza tych nowszych) motyw zaginięcia łączy
się z konwencją marriage thrillera, thrillera drogi i
thrillera policyjnego/kryminału. Dużo tego, prawda? A to jeszcze
nie koniec. Tajemnice małżeńskie to jedno, ale w „Czyjejś
córce” nie bez znaczenia są też sekrety w innych kręgach.
Kręgach zbliżonych do Michaela i Angeli Frazierów. Zwłaszcza
Michaela, który to jak relatywnie szybko się dowiadujemy, nigdy nie
był tak przeźroczysty, jak wydawało się jego małżonce. Angela
dotychczas żyła w przekonaniu, że mąż nie ma przed nią żadnych
tajemnic, że spokojnie może pokładać w nim absolutnie
bezgraniczne zaufanie. I tak było – młoda pani Frazier dotąd nie
miała powodów, by wątpić w swojego ukochanego. Michael w swoim
otoczeniu zawsze uchodził za człowieka poukładanego, stabilnego
jak skała i dbającego o swoich bliskich. Takiego, na którym zawsze
można polegać. Jego pierwsza żona, Erica Frazier, mogłaby mieć
inne zdanie na jego temat. Przed dziesięcioma laty jej związek z
Michaelem się rozpadł. Z jego inicjatywy i od tego momentu
mężczyzna ani razu się z nią nie skontaktował. A przynajmniej
taką wersję przedstawia swojej drugiej żonie, Angeli, która w
pewnym momencie na własne oczy ujrzy coś, co każe jej zwątpić w
te zapewnienia męża. Erica natomiast... To najbardziej zagadkowa
postać ożywiona na kartach „Czyjejś córki”. Działająca
coraz to bardziej alarmistycznie na odbiorcę i zarazem biernego
towarzysza jej i paru innych osób biorących udział w tych
dwunastogodzinnych poszukiwaniach dziesięcioletniej Felicity. I
Michaela, bo jego żona z czasem głównie na tym się skupi. Jak już
wyjdzie z domu, w którym tej samej nocy odkryła pewne niepokojące
fakty nie tylko na temat swojego męża. Fabuła „Czyjejś córki”
jest prowadzona po kilku torach. Autor naprzemiennie, aczkolwiek w
nierównych proporcjach, koncentruje się na, nazwijmy to, trzech
obozach. Michael i Erica, Angela, Erin Griffin, detektyw z biura
szeryfa hrabstwa Davenport, która bierze udział w poszukiwaniach
małej Felicity – tak przedstawiają się owe obozy, które
oczywiście wchodzą ze sobą w interakcje i których łączy
pragnienie odnalezienia dziesięcioletniej córki Eriki. I, jeśli
jej matka nie mija się prawdą, to również Michaela, który
dopiero po domniemanym porwaniu dziewczynki dowiedział się, że
jest ojcem. Od dawna tego pragnął. Tyle że starał się o dziecko
ze swoją aktualną żoną, Angelą – co naturalne zupełnie nie
był przygotowany na informację, że tak naprawdę jest ojcem już
od dziesięciu lat i że matką jest kobieta, z którą, jak myślał,
bezpowrotnie się rozstał. O ile to prawda, bo Erica, delikatnie
mówiąc, najwyraźniej nie jest osobą godną zaufania. Femme
fatale? Może. Na pewno kobieta, która tak naprawdę nigdy nie
przestała kochać Michaela, która niewątpliwie przez wszystkie te
lata marzyła o odnowieniu ich związku. Tęskniła. I cierpliwie
czekała na okazję do odbicia go Angeli? Taką, jak zniknięcie jej
córki? Czy jest możliwe, że Felicity stanowi integralny element
jej przebiegłego planu, że ukartowała porwanie własnego dziecka
po to, by wreszcie odzyskać Michaela? Mało prawdopodobne? Więc
zapamiętajcie: w „Czyjejś córce” wszystko jest możliwe. David
Bell konsekwentnie utwierdza nas w tym przekonaniu podczas tego
szaleńczego pościgu za prawdą. I bynajmniej nie tylko tą
dotyczącą losu dziesięcioletniej dziewczynki. Pytanie, co
przydarzyło się Felicity, w istocie jest jednym z wielu, na które
czym prędzej chce się poznać odpowiedź. Owszem, to najważniejsza
kwestia, ale nie jedyna.
Co
byście zrobili, gdyby u progu Waszego domu pojawiła się osoba, z
którą niegdyś byliście w związku miłosnym i powiedziała Wam,
że macie dziecko, które niedawno zaginęło? Uwierzylibyście?
Michael Frazier właśnie znalazł się w takiej niecodziennej
sytuacji. I nie można powiedzieć, że bezkrytycznie przyjmuje
informację, że ma dziesięcioletnią córkę. Dopuszcza do siebie
taką możliwość, ale naturalnie ma też poważne wątpliwości.
Mimo tego nie potrzebuje dużo czasu do namysłu, gdy jego była żona
prosi go o, jak jeszcze wtedy myśli mężczyzna, drobną pomoc w
poszukiwaniach dziewczynki. Erica oczekuje od niego jedynie udania
się z nią do domu człowieka, który w jej przekonaniu miał jakiś
udział w zniknięciu dziesięcioletniej Felicity. Mógł sam ją
porwać albo może wiedzieć coś, co ją do niej doprowadzi. Erica
zarzeka się, że niczego więcej od Michaela nie chce, ale odbiorca
„Czyjejś córki” pewnie będzie mniej ufny od główny bohatera
książki. Jego postawa będzie zdecydowanie bliższa postawie
Angeli, drugiej żony Michaela, która niechętnie godzi się na to,
by jej ukochany udał się w krótką podróż ze swoją byłą. To
znaczy w tamtej chwili tak jej, jak Michelowi, wydaje się, że to
potrwa najwyżej dwie godziny. Nieobecność potencjalnego
biologicznego ojca zaginionej Felicity jednakże mocno się
przedłuża. I podczas gdy on przeżywa iście dramatyczne chwile za
towarzyszkę (i być może głównego wroga) mając Ericę, Angela
odkrywa niepokojące rzeczy między innymi na jego temat. I
jednocześnie coraz bardziej obawia się o jego bezpieczeństwo.
Równolegle śledzimy rozwój policyjnego śledztwa w sprawie
zaginięcia Felicity, w centrum którego David Bell postawił młodą
detektyw Erin Griffin (nie prowadzi tego dochodzenia, tylko jest
pierwszoplanową postacią rozdziałów poświęconych pracy organów
ścigania), która bardzo osobiście podchodzi do poszukiwań tej
dziesięciolatki. Niebezpiecznie osobiście. A w każdym razie tak
uważa jej przełożona i partner, detektyw Jim Twitchell. Jak już
nadmieniam, autor „Czyjejś córki” podczas tej dynamicznie
rozwijającej się dwunastogodzinnej pogoni za prawdą, będzie
stopniowo odkrywał bardziej i mniej ważne informacje na temat
niektórych uczestników tego dramatu. Tej wielce dramatycznej,
rozwojowej sytuacji, w której stawką jest przede wszystkim życie
małej dziewczynki (bo jak by na to nie patrzeć widmo rozpadu
drugiego małżeństwa Michaela przy tym blednie). Zakładając, że
Felicity w ogóle istnieje... Różne myśli krążyły w mojej
głowie podczas tego dość mocno trzymającego w napięciu wyścigu
z czasem. Brałam pod uwagę najróżniejsze scenariusze, także i
ten, w którym Felicity to produkt chorego umysłu Eriki – dziecko,
w istnienie którego ona sama wierzy, ale które w rzeczywistości po
prostu nigdy się nie narodziło. Albo kłamstwo, które z
premedytacją sprzedała nie tylko Michaelowi, ale także policji. Po
to, by zyskać szansę na odzyskanie miłości swojego życia.
Albo... Dużo było „albo”. Możliwości wciąż się mnożyły i
mnożyły... aż w końcu doszłam do słusznego skądinąd wniosku,
że to jedna z tych powieściowych kryminalnych spraw, których mój
skromny umysł przeniknąć nie zdoła. I jeszcze te sekrety
rodzinne. Coraz to bardziej zdumiewające rewelacje, z którymi jako
pierwsza konfrontuje się Angela, osoba, w którą pozwoliłam sobie
nie wątpić. Bo nie miałam wrażenia, że czy to skrywa jakieś
brudne sekrety, czy swoim postępowaniem doprowadzi do zagonienia
sytuacji. Detektyw Erin Griffin co prawda też ewidentnie działała
w dobrej wierze, ale stosunek, jaki miała do tej sprawy, obsesja,
która z godziny na godzinę najwidoczniej w niej narastała...
Obsesja na punkcie jak najszybszego odnalezienia Felicity, co z
jednej strony się jej chwali, ale z drugiej ma się powody, by
sądzić, że swoimi nieprzemyślanymi, instynktownymi posunięciami
bardziej śledztwu zaszkodzi, niż pomoże. A Angela... No Angelę
Bell przedstawił, jako kogoś, kto nie tylko potrafi patrzeć na
wszystko z dystansu, odsunąć emocje na bok, przyglądać się
poszlakom chłodniejszym okiem i trafnie wnioskować, ale również w
pewnym sensie przedkładać swój interes nad interes innych.
Niejedna osoba na jej miejscu niewątpliwe żądałaby
natychmiastowych wyjaśnień od męża, czyniłabym mu wyrzuty,
wściekłaby się, obraziła, a może nawet już zaczęła myśleć o
odejściu od niego. Ona natomiast, choć czuje się skrzywdzona, nie
pozwala, by emocje nią zawładnęły. Potrafi odłożyć to na
później. Kiedy już ta straszliwa sprawa zniknięcia jej
potencjalnej pasierbicy znajdzie swój, jak ma nadzieję, szczęśliwy
finał. Czy taki będzie? Tego nie zdradzę, ale mogę zaręczyć, że
takiego rozwiązania tej zawiłej zagadki się nie spodziewałam. Tak
zdumiewającego i tak przygnębiającego. Tak, bardzo smutna to
opowieść, ale i niepozostawiająca czytelników bez promyczka
nadziei. Wołałabym wprawdzie absolutnie tragiczne zamknięcie, ale
też daleka byłam od zawodu. W sumie gdyby kazano mi wskazać tylko
jeden element, który moim zdaniem wymagał poprawy, to nie byłoby
to owo podnoszące na duchu zamknięcie (z jednej strony, rzecz
jasna), tylko kreacje najważniejszych postaci. Choć David Bell
pozwolił mi całkiem nieźle poznać część uczestników rozsnutej
w „Czyjejś córce” przygody z gatunku tych, których w
prawdziwym życiu nikt nie chciałby przeżyć, to jednak chciałoby
się, żeby znacznie je pogłębił. Moja satysfakcja z lektury tej
bądź co bądź pasjonującej historii byłaby większa, gdyby autor
więcej uwagi poświęcił swoim postaciom uwikłanym w wielce
zagadkową i rozwojową sprawę kryminalną.
Sprawdzone
motywy. Uproszczony, powierzchowny styl snucia historii. Zawrotne
tempo. Niezbyt pogłębione postacie. I multum niespodziewanych
wieści, które dodatkowo komplikują i tak już mocno złożone
śledztwo. Taka, w wielkim skrócie, jest „Czyjaś córka”,
powieść poczytnego amerykańskiego pisarza Davida Bella. Thriller,
który powinien nielicho mnie wymęczyć, a tymczasem wciągnął
mnie prawie bez reszty. W trzymającą w napięciu sprawę zaginięcia
małej dziewczynki. Między innymi, bo „Czyjaś córka” to także
opowieść o frapujących sekretach, które przeniknąć doprawdy
ciężko. O ile to w ogóle wykonalne. Tak czy inaczej Bell
zaangażuje Was w tę dramatyczną podróż ukierunkowaną na
odnalezienie niewinnej dziewczynki. Podróż, która odsłoni przed
Wami także inne tajemnice z życia niektórych postaci wykreowanych
na potrzeby tej szybkiej powieści. Dokładnie: szybkiej. Szaleńczej
jazdy z licznymi zakrętami, gwałtownymi zwrotami akcji, które
ciężko przewidzieć. Jazdy wprawdzie niedoskonałej, przynajmniej z
punktu widzenia osoby łaknącej szczegółowych rysów
psychologicznych choćby tylko tych najważniejszych postaci, ale
mimo wszystko nawet ona (o ile sympatyzuje z literackimi thrillerami)
ma szansę wsiąknąć w tę zawrotną opowieść. Wiem po sobie.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz