Ośmioro
przygasłych celebrytów bierze udział w nowym reality show o nazwie
„Funhouse”, emitowanym dwadzieścia cztery godziny na dobę w
Internecie. Mężczyźni i kobiety zostają zamknięci w przestronnym
domu, a ich głównym zadaniem jest zabieganie o głosy widzów.
Osoba, która utrzyma się w programie najdłużej wygra pięć
milionów dolarów. Reszta umrze w męczarniach. Ale o tym uczestnicy
przekonują się dopiero po zamknięciu ich w pilnie strzeżonym domu
pełnym ukrytych kamer, dzięki którym internauci z całego świata
mogą śledzić każdy ich krok. I każdą śmierć.
Szwedzko-kanadyjski
niskobudżetowy horror w reżyserii i na podstawie scenariusza Jasona
Williama Lee, twórcy między innymi „Zło w każdym z nas” z
2016 roku. Główna rola w „Funhouse” przypadła w udziale bratu
Billa Skarsgarda, najbardziej znanego z roli klauna Pennywise'a w
dwóch rozdziałach readaptacji „To”, Valterowi Skarsgardowi.
Znalazły się też polskie akcenty – urodzona w Polsce Karolina
Benefield w obsadzie i jedna krótka kwestia w naszym ojczystym
języku. Premierowy pokaz „Funhouse” Jasona Williama Lee odbył
się w październiku 2019 roku w Szwecji, na Elmsta 3000 Horror
Fest.
Witamy
w „Big Brother Hard”. Rozsiądźcie się wygodnie i poznajcie
osiem osób, o życiu i śmierci których będziecie decydować.
„Funhouse” może się z lekka kojarzyć na przykład z takimi
obrazami, jak „Kolobos” Daniela Liatowitscha i Davida Todda
Ocvirka, „Morderstwo w sieci” Marca Evansa, czy „Nieuchwytny”
Gregory'ego Hoblita. Morderczy program emitowany w Internecie i
ludzie, którzy nie tylko chcą to oglądać, ale i w pewnym sensie w
tym uczestniczyć. I oczywiście ludzie siłą wykorzystywani do
zapewniania rozrywki złaknionej przemocy publice. Przygasłe gwiazdy
z różnych stron świata, które zgodziły się na udział w
organizowanym gdzieś w Stanach Zjednoczonych reality show o nazwie
„Funhouse” w nadziei na odzyskanie utraconej sławy. Główny
bohater filmu, pochodzący ze Szwecji Kasper Nordin (taka sobie
kreacja Valtera Skarsgarda, która i tak zawyża poziom, bo reszta
obsady moim zdaniem wypadła wręcz koszmarnie; no może poza
naczelnym psychopatą, chociaż ten patos chwilami mocno raził),
jest znany głównie z tego, że wszedł, w zakończony już, związek
małżeński z wokalistką pop. Razem stworzyli program telewizyjny,
razem też występowali, ale ich wspólne szczęście nie trwało
długo. Ona się wybiła, on odszedł w cień. Wydaje się jednak, że
Kasperowi mniej przeszkadza to, że z zszedł z afisza niż to, że
jak już się o nim mówi, to jako o byłym mężu gwiazdy pop. Ten
młody mężczyzna decyduje się na udział w „Funhouse” głównie
w celu zerwania z wizerunkiem eksmęża sławnej wokalistki. Wraz z
nim do naszpikowanego kamerami domu wchodzi siedem innych osób,
którzy tak jak on swoje pięć minut w show biznesie mają już za
sobą. Ale oczywiście nie tracą nadziei, że uda im się odzyskać
sławę. Jason William Lee w scenariuszu „Funhouse” zawarł kilka
trafnych, acz nieodkrywczych komentarzy na temat współczesnego
świata. Obrywa się celebrytom, ale jeszcze bardziej ich fanom. Lee
zauważa, że dzisiaj nie trzeba mieć talentu ani żadnych osiągnięć
żeby zostać gwiazdą. Wystarczy pokazywać się bez ubrania,
nagrywać głupawe filmiki, prowadzić hejterskiego bloga albo wziąć
udział w nie wiedzieć czemu cieszącym się dużą oglądalnością
programie rozrywkowym. Na celownik Lee bierze także portale
społecznościowe, memy oraz oczywiście reality show, które
zaspokajają potrzebę niemałej części ludzkości do zaglądania w
cudze życie. Konkluzja, że żyjemy w iście prymitywnej epoce
nasuwa się sama. „Funhouse” rzuca nam w twarz, że mamy
pochrzaniony system wartości. Zamiast brać za wzór ludzi światłych
- naukowców, wynalazców etc. - inspirujemy się ludźmi, którzy są
znani głównie z tego, że są znani. Nie tylko bezwstydnie
zaglądamy w ich życia, ale i uważamy, że mamy wszelkie prawo ich
osądzać. Publicznie, bo taką możliwość daje nam Internet. Więc
czemu nie skorzystać? To przecież takie budujące zmieszać kogoś
z błotem. My wszak jesteśmy idealni: a przynajmniej na takich
staramy się kreować w Sieci. Jest taki moment w „Funhouse”, w
którym jedna z postaci wyraża przekonanie, że internauci nie wezmą
udziału w głosowaniu mającym wyłonić dobrowolnego przeciwnika
dla jednego z uczestników „Funhouse” do jasno zapowiedzianej
walki na śmierć i życie. Znamienne jest spojrzenie, jakie ów
uczestnik rzuca w odpowiedzi na ten tekst. Spojrzenie mówiące:
życia nie znasz. Chciałoby się myśleć, że to tylko poetyka
horroru. Celowe przesunięcie granic, których internauci w
rzeczywistości nigdy nie przekroczą. Tylko że... Wystarczy choćby
tylko pobieżnie przejrzeć niektóre witryny, żeby mocno w to
zwątpić. „Funhouse” gdzieś między słowami mówi nam, że jak
dalej będziemy szli tą drogą, to staniemy się tacy, jak ogromna
część widowni brutalnego reality show wymyślonego przez Lee na
potrzeby omawianego obrazu. Jeśli już tacy nie jesteśmy... Tak czy
inaczej „Funhouse” przedstawia nam straszną wizję rozrywki dla
mas spragnionych krwi. Prawdziwej krwi. Tak zwanych filmów
ostatniego tchnienia. Tortur zadawanych innym w czasie rzeczywistym.
Bez edycji, bez efektów specjalnych. Chociaż nie, bo logo tego
przedsięwzięcia, jakim jest panda zaznacza się w postaciach
pracujących nad tym, by dać ludziom to, czego pragną. Człowiek,
który to wszystko zorganizował, kierownik tej bestialskiej
produkcji, uczestnikom i widowni pokazuje się jako animowana panda.
Każdy gest i każde słowo wypowiedziane przez rzeczoną
psychopatyczną jednostkę przekłada się na tę bajkową postać,
która w wybranych momentach i w różnych obszarach domu pojawia się
na ekranie, by zabawiać swoich gości i spragnioną mocnych wrażeń
gawiedź. W tym śmiertelnie niebezpiecznym przybytku od czasu do
czasu pojawiają się też ludzie pozostający na jego usługach,
których głowy ozdabiają zmyślne przykrycia – kartonowe,
wyobrażające głowy pand.
„Funhouse”
Jasona Williama Lee zauważalnie został zrealizowany niewielkim
kosztem. I podejrzewam, że to będzie stanowić główną przeszkodę
dla niemałej części jego odbiorców. Pomijając jednak warsztat
większości aktorów (najczęściej przebija z tego patos i
egzaltacja, dla których w sumie paradoksalnie miłą przeciwwagą
jest nieomal posągowy styl unaoczniony tutaj przez Valtera
Skarsgarda), płaszczyzna techniczna akurat mi większych powodów do
narzekań nie dała. Chciałabym, żeby „Funhouse” w oczach wielu
zabłysnął, jako dowód na to, że nie potrzeba sporego zaplecza
finansowego, żeby nakręcić dobry horror. Chciałabym, żeby
„Funhouse” zaistniał jako swego rodzaju odskocznia od
mainstreamowej nijakości. Ale wątpię, żeby tak się stało.
Chłodny, klaustrofobiczny, naturalistyczny klimat idzie tutaj bowiem
w parze z niedopieszczonym montażem i dość niechlujnym
kadrowaniem. Mnie seansu to nie utrudniało, ale i mam świadomość,
że istnieje cale mnóstwo osób, którym takie niedbalstwo jest nie
w smak. W moich oczach owo „niepolerowanie każdego szczegółu”,
niedopieszczenie dodaje „Funhouse” wiarygodności. Kolorowe,
„idealnie” posklejane obrazki, wychuchane, wygłaskane plastikowe
zdjątka, będące jedną ze swego rodzaju wizytówek współczesnego
głównonurtowego kina grozy, jakoś nie przemawiają do mnie tak
silnie, jak takie pójście na żywioł, jakie miałam wrażenie
zastosowano w tym projekcie. Niekoniecznie odpowiada ono stanowi
faktycznemu, ale śledząc ciężkie przejścia ludzi walczących o
życie na oczach milionów widzów z całego świata, czułam ożywczą
spontaniczność. Maniakalne kalkulowanie, tak drastycznie
uwidaczniające się w tak wielu mainstreamowych horrorach, tutaj
praktycznie się występuje. To znaczy, nie dopadało mnie raz po raz
poczucie, że twórcy „Funhouse” uporczywie trzymali się
nowoczesnego podręcznika pod tytułem „Jak zrobić horror, który
dobrze się sprzeda”? Nie wiem, czy tak było w istocie, ale
wyglądało to tak, jakby cała ekipa pracująca nad tym obrazem
przednio się bawiła. Jakby robiono to dziełko bardziej dla
przyjemności, niźli z chęci dużego zarobku. Bez widocznego
zmuszania się do czegokolwiek, bez widomych prób zabiegania o
względy szerokiej rzeszy widzów. Tak to czułam. I za to przede
wszystkim szanuję twórców tego umiarkowanie krwawego spektaklu.
Szwedzkie kino raczej nie kojarzy się z taką dosadnością, ale już
klimat panujący w pełnym kamer domostwie tortur ma w sobie trochę
przybrudzonego zimna, z którego kinematografia z tego regionu Europy
wręcz słynie. Na krześle reżyserskim zasiadł jednak Kanadyjczyk,
który zdążył już spróbować swoich sił w takiej stylistyce: w
swoim pełnometrażowym debiucie, horrorze „Zło w każdym z nas”.
Ale „Funhouse” to moim zdaniem już zupełnie inna liga. Dużo
wyższa. Co nie znaczy, że fani kina gore dopiszą ten obraz
do listy najkrwawszych, najbardziej szokujących, najmocniejszych
pozycji, jakie dane im było obejrzeć. Dużo wyobraźni widza
wprawdzie nie pozostawiono. Sporo makabrycznych detali pokazano, ale
niestety nie wystarano się o maksymalnie intensywny przebieg tych
wszystkich okrutnych konkurencji, do których zmuszano w większości
dość starannie wykreślonych uczestników reality show
zorganizowanego przez człowieka, który nade wszystko ceni sobie
dobrą zabawę. Dla niego dobrą zabawą jest torturowanie i
zabijanie ludzi. Zresztą nie tylko dla niego, bo mamy jeszcze
internautów, którzy z wypiekami na twarzy wyczekują następnej
rzezi. Całkiem realistycznie się prezentujące efekty specjalne
plus duże zróżnicowanie niecodziennego procesu eliminacyjnego
uczestników programu...hmm... rozrywkowego. Tak, to określenie
pasuje, bo przecież zdecydowana większość jego odbiorców
znakomicie się bawi patrząc na katusze swoich bliźnich.
Szczególnie dużej kreatywności w uśmiercaniu ofiar w „Funhouse”
może i nie widać, ale takie rozrywanie ludzkiego ciała albo kąpiel
w żrącej substancji, powinny zwrócić uwagę nawet tych osób,
które z czymś podobnym w horrorze się już spotykały. Mocno
bolesne widoki to to nie są, bo przez drastyczne sceny przeprowadza
się nas może i nie w pośpiechu, ale i bez dręczącej powolności
ukierunkowanej na podsycanie niewygodnych emocji. Ale choć wątpię,
żeby w żołądkach widzów zaprawionych w krwawym kinie grozy się
zakotłowało, to jest szansa, że nie przejdą oni obok tego
zupełnie beznamiętnie. Napięcie, przekonanie o nieuchronności
bolesnego końca bohaterów, których pomimo w większość
nieprzekonujących kreacji aktorskich da się lubić. A więc i
współczuć. Naprawdę oglądałam to z najwyższych
zainteresowaniem. Cały ten okrutny spektakl zmyślnie przerywany
komentarzami między innymi dziennikarzy, króciutkimi wstawkami z
agentami FBI zajmującymi się sprawą nielegalnego realisty show z
pandą oraz naturalnie reakcjami złaknionej autentycznego rozlewu
krwi widowni „Funhouse”. I tak aż do wstrząsającego
zamknięcia. Epilog łatwo już przewidzieć, ale to co następuje
chwilę wcześniej... Taka prostota, a miażdży!
Więcej
takich horrorów poproszę. Horrorów z duszą. Horrorów
dostrzegalnie nakręconych tanim kosztem. Horrorów realizatorsko
niedopieszczonych. Horrorów tak naturalistycznych, tak zimnych, tak
brutalnych, ale przy tym niepozbawionych głębszych treści.
„Funhouse” Jasona Williama Lee nie jest ani szczególnie
oryginalny, ani tym bardziej rozbudowany fabularnie. To prosta
opowieść o ludziach zmuszonych do walki o życie na oczach
spragnionej ich krwi widowni. Współczesna odsłona walk
gladiatorów, która ma nam dać do myślenia. Zaspokoić apetyt na
klimatyczny, emocjonujący horror, jak na standardy współczesnego
kina, dość obficie podlany krwią, ale i skłonić do przemyślenia
swojego stylu życia. Czy naprawdę chcecie takiej rozrywki? - pyta
Jason William Lee, twórca tego, według mnie, udanego
szwedzko-kanadyjskiego przedsięwzięcia.
Gdzie to można obejrzeć? Chyba że widziałaś to na jakimś festiwalu. W sieci nic.... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚmiga na cda premium.
UsuńJuz jest na vider za free😉
UsuńDzięki :) i fajnie, że opisujesz też książki typu thriller. Ja co prawda czasami jestem mniej wybredna, np. Polowanie 2020 mi sie bardzo podobało, ale zawsze sobie u Ciebie podejrzę, co można zobaczyc.
OdpowiedzUsuńWidziałam film i gorąco polecam. Tylko troszkę mnie drażniła gra aktorska ale idzie się szybko przyzwyczaić jednak już samo przesłanie mocno pokazuje pusty, a jednak napompowany dzisiejszy świat mediów, które celebrują nic, a o wydarzeniach ważnych w świetle naszego globu dowiadujemy się tylko w branżówkach. Film bardzo prosty ale do takiej publiczności skierowany. Oby został bardziej nagłośniony i trafił do większej publiczności...
OdpowiedzUsuńMożna to gdzieś obejrzeć za darmo?
UsuńNa ekinomaniak np
UsuńDobre pytanie
OdpowiedzUsuńbo ja am pytanko od ilu to lat wydaje mi sie ze od 16 ale nwm i jeszce jedno czy w tym widac pornografie ?
UsuńPornografii sobie nie przypominam, ale niewykluczone, że jakaś golizna tam czasem mignie.
UsuńW Polsce (tj. od CDA Premium) film ma kategorię: tylko dla dorosłych.
Wir ktoś jak nazywa się aktor grający tego pomysłodawca tego domu?
OdpowiedzUsuńJerome Velinsky.
UsuńJest na CDA.
OdpowiedzUsuńObejrzeliśmy zaraz po Twojej recenzji. Świetny i przykuł naszą uwagę bardzo mocno. Jednocześnie przerażający w swojej wymowie; to zachowanie internautów i brak wśród nich limitu wiekowego.
OdpowiedzUsuńEdyta
UsuńGdzie oglądałaś ?
W cda premium.
UsuńJak się nazywa aktorka grająca Ule?
OdpowiedzUsuńKarolina Benefield.
UsuńObsada na przykład tutaj: https://www.imdb.com/title/tt6852534/fullcredits?ref_=tt_cl_sm#cast
Może się przyda:)
Jak się nazywa ta bladyna ?
OdpowiedzUsuńkarolina benefield
UsuńDa się to obejrzeć gdzieś za darmo? Jeśli tak, to gdzie?
OdpowiedzUsuńKtoś wie gdzie można obejrzeć funhause za darmo?
OdpowiedzUsuń