Roger, jego dziewczyna Lisa i jego nastoletnie dzieci, Colin i Summer, organizują weekendowy wypad do chatki w lesie. Zabierają ze sobą najlepszego przyjaciela Colina, Jasona, który podkochuje się w jego siostrze. Tuż po dotarciu na miejsce młodzi postanawiają obejść okolicę. Po niedługiej przeprawie przez las przed ich oczami wyrasta dom z zagraconym podwórzem. Buszowanie w śmieciach przerywa im powrót właścicielki w towarzystwie dwóch nowo poznanych mężczyzn. Kiedy cała trójka wchodzi do środka Jason, Summer i Colin podglądają ich przez okno. Kobieta na ich oczach usypia swoich gości i karmi nimi żywe trupy. Spanikowani młodzi ludzie rzucają się do ucieczki. I zostają zauważeni przez swoją tymczasową sąsiadkę.
Kanadyjski horror komediowy, zombie movie, „Dom umarłych” (oryg. „Dead Shack”), to pełnometrażowy debiut reżyserski Petera Ricqa, którego scenariusz stworzył wespół z Davilem LeBlankiem i Philem Ivanusikiem. Zapytany o inspirację Ricq powiedział, że duży wpływ miało jego dzieciństwo, które przypadło na lata 80-te XX wieku. A konkretniej filmy, którymi wówczas z wypiekami na twarzy się raczył. Między innymi takie obrazy, jak „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Postrach nocy” Toma Hollanda i „Pogromcy duchów” Ivana Reitmana. Reżyser „Domu umarłych” zawsze lubił opowieści z udziałem dzieci i nadal jest wiernym fanem kina grozy, również tego doprawionego humorem. Chciał więc połączyć te pasje w niepospolitym filmie o żywych trupach. Nie interesowało go podczepianie się pod wyeksploatowaną konwencję apokalipsy zombie – postanowił podać to w skali mikro. Na wesoło, ale bez przesady. Tak by komedia nie dominowała nad horrorem. „Dom umarłych” był wyświetlany w 2017 roku na różnych festiwalach filmowych, w tym na FrightFest w Wielkiej Brytanii i Splat!FilmFest w Polsce, a szerszą dystrybucję (w Internecie) rozpoczęto w roku 2018.
Drewniana chatka w lesie. Zabójcze sąsiedztwo. I zwariowane dzieciaki walczące ze złem. Prosty przepis na dobry horror. Horror o żywych trupach mieszkających w domu pod lasem. Horror komediowy, ale jak obiecał dyrektor tego widowiska, Peter Ricq, humor nie przysłania walorów horrorowych. Z lokacją wynikło mało zamieszanie, bo początkowo pozytywnie nastawiony do użyczenia filmowcom swojej akurat nieużytkowanej nieruchomości, człowiek, zmienił zdanie, gdy dowiedział się jakiego rodzaju obraz zamierzają kręcić. Jednak już dwa dni później udało im się znaleźć idealny dom, jak się okazało mającego mniej uprzedzonego właściciela, który swoją drogą i tak planował w najbliższym czasie zburzyć ten dom oraz zaskakująco chętnych do współpracy w tych okolicznościach tymczasowych mieszkańców (z uśmiechami na twarzach opuścili lokum). Po generalnym sprzątaniu, w zakres którego weszło również pozbywanie się czarnej pleśni, filmowcy mogli przez nikogo nie niepokojeni ruszyć ze zdjęciami. To właśnie dom umarłych – miejsce zamieszkania jasnowłosej kobiety, której imienia nie znamy oraz jej nietypowych podopiecznych. Młodociani bohaterowie tej opowieści, Summer, Colin i Jason – wspaniale kreowani przez odpowiednio Lizzie Boys, Gabriela LaBelle'a i warsztatowo trochę im ustępującego Matthew Nelsona-Mahooda – niczym, również nastoletni, Charley Brewster z „Postrachu nocy” Toma Hollanda, w podobny sposób, odkrywają, że wspomniana kobieta z własnej, nieprzymuszonej woli pozyskuje świeże mięso dla swoich potwornych „dzieci”. Zanim jednak to nastąpi długoletni wielbiciele kina grozy prawdopodobnie będą mieć przed oczami głównie „Martwe zło” Sama Raimiego. I nie tylko dlatego, że pozytywne postacie przybywają do zaniedbanej drewnianej chaty w lesie, ale i przez charakterystyczny sposób filmowania zadrzewionej okolicy (najazdy kamery). Atmosfera panująca w tym miejscu jest, jak na nowszy horror komediowy, zaskakująco mroczna i ponura. W czym zasługa nie tylko stosownych zdjęć Christophera Charlesa Kempinskiego, ale także nastrojowej ścieżki dźwiękowej, skomponowanej przy użyciu syntezatorów z lat 80-tych XX wieku. Ale choć poczyniono pewne starania w kierunku przywołania ducha kina grozy z przedostatniej dekady poprzedniego stulecia, nie spotykamy się tutaj ze zdecydowaną stylizacją retro. „Dom umarłych” bardziej wpada w nowoczesne, acz nieplastikowe widowisko. Nie tylko dla entuzjastów żartobliwego podejścia do horroru. W moim poczuciu „Dom umarłych” zachowuje na tyle powagi, żeby przyciągnąć także osoby nieprzepadające za mieszaniem horroru z komedią. Istnieje też szansa, że wizja Petera Ricqa, Phila Ivanusica i Davila LeBlanca zainteresuje też tych, którzy są już zmęczeni opowieściami o zombie. Czują przesyt tymi wszystkimi filmami o końcu znanego nam świata na skutek zarazy zamieniającej ludzi w nieumarłe bestie łaknące mięsa swoich niedawnych bliźnich. W „Domu umarłych” mamy bardzo wąskie grono tych konkretnych potworów (charakteryzacja wprawdzie niezbyt śmiała, ale też trudno mówić o minimalizmie – w sumie przekonująca robota, ale niewywołująca silniejszych emocji) i dość wąską przestrzeń. Dwa niewielkie domy i kawałek mrocznego lasu, tj. obszar rozciągający się pomiędzy tymi posępnymi nieruchomościami. Krew, ludzkie wnętrzności, odcięte kończyny, eksplodujące głowy – wszystko to dostaniemy w praktycznej (całkiem przekonującej) formie, ale w bardzo ograniczonych dawkach. No może poza substancją udanie imitującą posokę, bo ta chwilami bryzga na prawo i lewo. Koloruje podłogi i ściany dwóch nieruchomości na gęsto zadrzewionym kawałku kanadyjskiej ziemi.
Kanadyjski horror komediowy o zombie. Przyznam, że nie brzmiało to dla mnie zbyt zachęcająco. Ale jako że akurat nie miałam bardziej obiecujących filmowych widoków „skoczyłam na tę głęboką wodę”. Też trochę dlatego, że z lekka zaintrygował mnie skrótowy opis fabuły, a konkretniej motyw kobiety mieszkającej z żywymi trupami, które zaopatruje w świeże ludzkie mięso. Leciutko. I dobrze się stało, że „Dom umarłych”, pełnometrażowy debiut reżyserski Petera Ricqa, moje oczy zobaczyły. Znać rękę wieloletniego fana gatunku, ze wskazaniem na dzieła starsze, których magicznego ducha udało się w tym widowisku przywołać. Z dużą delikatnością, ale tyle wystarczyło by poprawić mi nastrój. I ta zwariowana fabuła, i jeszcze bardziej zwariowani bohaterowie. I ta lekkość, ten bezpretensjonalny, łatwo przyswajalny styl. Czysta, całkiem zadowalająca rozrywka. Jakkolwiek dziwacznie może to komuś zabrzmieć (fanów gatunku to oczywiście nie dotyczy) w odniesieniu do horrorowej rąbanki z udziałem żywych trupów i małoletnich bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz