Stronki na blogu

sobota, 17 października 2020

„Nocturne” (2020)

 

Bliźniaczki, Juliet i Vivian, uczęszczają do liceum muzycznego z internatem. Obie od dziecka pasjonują się grą na fortepianie, ale tylko Vivian odnosi na tym polu sukcesy. Kiedy pojawia się szansa na wzięcie udziału w szkolnym koncercie, Juliet postanawia za wszelką cenę ją wykorzystać. Pomaga jej w tym własność niedawno zmarłej uczennicy, zeszyt wypełniony nutami i tajemniczymi rysunkami. Ryzykując zepsucie relacji z siostrą, Juliet w nietypowy dla siebie, zdecydowany sposób przystępuje do walki o swoje marzenia. Coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że jest z nią niezwykła moc, której nie jest w stanie objąć rozumem.

Welcome to the Blumhouse” to projekt Amazona i amerykańskiej firmy produkcyjnej założonej przez Jasona Bluma, Blumhouse Productions/Blumhouse Television. Niepowiązane ze sobą tematycznie, jak na razie cztery pełnometrażowe filmy grozy (horrory i thrillery) włożone pod jeden szyld i dystrybuowane na Amazon Prime Video. W skład „Welcome to the Blumhouse” dotąd weszły: „The Lie” Veeny Sud, „Black Box” Emmanuela Oseia-Kuffoura, „Evil Eye” Elana Dassaniego i Rajeeva Dassaniego oraz „Nocturne” Zu Quirke. Ten ostatni to amerykański horror psychologiczny i zarazem horror o przynajmniej pozornych zjawiskach nadprzyrodzonych stworzony przez debiutującą w długim metrażu reżyserkę i scenarzystkę. Scenariusz „Nocturne” autorstwa Zu Quirke jakimś sposobem trafił do firmy Blumhouse, gdy ta przebywała w swojej rodzimej Wielkiej Brytanii. Dwa-trzy miesiące po przedstawieniu jej propozycji wcielenia go do projektu „Welcome to the Blumhouse”, Quirke przybyła do Stanów Zjednoczonych, by pokierować tym przedsięwzięciem. Na zdjęcia ekipa mogła przeznaczyć maksimum dwadzieścia dni i cztery tygodnie na przedprodukcję, więc jak wyznała reżyserka i scenarzystka „Nocturne”, wszyscy byli pod presją czasu. Ale zaangażowanie i profesjonalizm ludzi pracujących nad tą produkcją, a przede wszystkim wsparcie Blumhouse i Amazona, pozwoliły tej początkującej artystce, pomimo presji czasu i wiążącej się z tym konieczności czynienia drobnych zmian w scenariuszu, przedstawić taką wizję, na jakiej jej zależało.

Sydney Sweeney i Madison Iseman, młode aktorki wcielające się w role bliźniaczych sióstr – odpowiednio Juliet i Vivian – jak wyszło na jaw dopiero na planie, znały się z liceum, co ułatwiło im pracę nad filmem. Ale choć oglądając „Nocturne” czułam między nimi jakże wskazaną „siostrzaną chemię”, to zauważyłam, że odtwórczyni głównej roli (Sweeney) warsztatowo dość mocno odstaje od swojej koleżanki. Zupełnie jak w filmie, bo w końcu to właśnie Juliet poznajemy jako tą obdarzoną mniejszym talentem. Albo raczej tą, która nie potrafi tak dobrze wykorzystywać swojego przyrodzonego daru, jak Vivian. Siostry bardzo różnią się charakterem. Juliet zawsze była nieśmiała, zawsze trochę na uboczu, zawsze w cieniu siostry, na którą jednak zawsze mogła liczyć. Vivian tymczasem jest prawdziwą duszą towarzystwa. W przeciwieństwie do siostry nigdy „nie bała się rzucać na głęboką wodę”, tak w życiu codziennym, jak przy fortepianie. Juliet przez całe życie starała się dotrzymywać jej kroku w tej ich wspólnej muzycznej pasji, ale ku swojej rosnącej frustracji, zawsze musiała zadowalać się drugim miejscem. „Nocturne” Zu Quirke to członek tak zwanej nowej fali horroru. Nieśpiesznie rozwijana, klimatyczna opowieść, która unika dosadnego straszenia. No dobrze, może niezupełnie, bo trochę agresywniejszych dodatków wizualnych uświadczymy. Głównie świetlnych, ale przynajmniej jeden mocniejszy akcent też się znajdzie. Na deser. Dość artystyczne wykonanie czegoś, co przypuszczam niewielu z reguły jest gotowych „posądzić” o artyzm. Ale turpiści powinni zrozumieć, o co mi chodzi, jeśli oczywiście dotrwają do finału. Bo do tego momentu „Nocturne” celuje w inną stylistykę. Zamiast raz po raz raczyć nas wymyślnymi efektami specjalnymi, zamiast krwawej makabry, czy innych upiorności, zamiast rozlicznych jump scenek, mamy niedynamiczną, dość intymną opowieść o rywalizujących nastoletnich bliźniaczkach w liceum muzycznym. Szkole z internatem, w której właśnie otwarto konkurs dla pianistów. Zwycięzca weźmie udział w koncercie, który może zapewnić mu miejsce na wymarzonej uczelni. Na przykład w Juilliard School. Vivian już się tam dostała, a jej siostra pragnie tego samego. I zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, by to dostać. „Nocturne” dotyka problematyki zbliżonej do „Czarnego łabędzia” Darrena Aronofsky'ego i „Perfekcji” Richarda Sheparda – dążenie do artystycznej doskonałości, bezustanna walka o swoje marzenia, pełna wyrzeczeń droga do czystej perfekcji. I obawa, że może być już za późno. Juliet dotychczas żyła marzeniem o zostaniu wielką pianistką. Może nawet głęboko wierzyła w to, że osiągnie swój cel. Zakładała, że jej droga będzie bardziej kręta, niż droga jej siostry, ale tak czy inaczej czeka ją równie świetlana przyszłość. Teraz, gdy dobiega osiemnastki, najwyraźniej wreszcie dociera do niej smutna prawda. U progu pełnoletności, główna bohaterka „Nocturne”, uświadamia sobie, że tamto to były jedynie dziecięce mrzonki, że jeśli natychmiast nie podejmie żadnych działań, to nigdy nie zaistnieje w branży muzycznej. Już zawsze będzie z zazdrością patrzeć na swoją bliźniaczkę biorącą wszystko to, o czym obie od najmłodszych lat marzyły. Vivian będzie się grzać w cieple reflektorów, a ją czeka zwyczajne, szare życie przeciętnej Amerykanki. Ewentualnie akompaniowanie takim genialnym solistkom, jak Vivian. W Juliet dokonuje się więc swego rodzaju przebudzenie. Dziewczyna postanawia zawalczyć o swoje. Stanąć do tak zaciekłej walki z siostrą, jakiej nigdy jeszcze się nie podjęła. Po trupach do celu, jak to mówią. A w osiągnięciu tego celu ma jej pomóc pewien magiczny(?) zeszyt, który cudownym zrządzeniem losu trafia w jej ręce. O ile to był przypadek...

(źródło: https://movizark.com/)

Pełnometrażowy debiut Zu Quirke nie jest filmem ukierunkowanym na osoby wychodzące z założenia, że bez mnóstwa efektów specjalnych i jump scenek nie ma horroru. Że każdy szanujący się film grozy, a już zwłaszcza o zjawiskach nadprzyrodzonych, powinien wręcz epatować upiornymi wstawkami, zamiast opierać się tylko na klimacie narastającego niezdefiniowanego zagrożenia. W „Nocturne”, jak już nadmieniłam, jest parę takich wizualnych smaczków. Może nie zaraz upiornych, ale na pewno nacechowanych jakąś groźbą. Zabawa światłami nie jest wprawdzie tak widowiskowa, jak choćby w „Kolorze z przestworzy” Richarda Stanleya, ale muszę przyznać, że smacznie koresponduje z oprawą muzyczną, na którą składają się klasyczne utwory wielkich kompozytorów i utrzymane w podobnym duchu kompozycje stworzone specjalnie na potrzeby tego obrazu. Ponure, melancholijne, złowróżbne dźwięki, które nie zawsze jedynie akompaniują obrazowi. Właściwe to często wybijają się na pierwszy plan. I znowu: zupełnie, jakby ścieżka dźwiękowa niejako stawiała się w położeniu Juliet. Muzyka, tak jak ona, nie zamierza zadowalać się tłem:) Dać się przyćmić obrazom. Tak jak Juliet kompozycje muzyczne wysforowują się do przodu. Coraz bardziej górują nad, bądź co bądź, też stylowymi zdjęciami. Przymglonymi, przygaszonymi, można nawet powiedzieć trochę przygnębiającymi obrazami, portretującymi coraz to bardziej burzliwe losy nastoletniej dziewczyny. Ona sama nie przyjmuje bezkrytycznie tego wszystkiego, co los, albo jakaś potworna moc, nagle jej zsyła. Juliet niewątpliwe obawia się tajemniczej siły pochodzącej z zeszytu (czyżby motyw Fausta), który wcześniej należał do jednej z najbardziej uzdolnionych uczennic liceum, do którego sama uczęszcza. Uczennicy, która niedawno popełniła samobójstwo. Dziewczyny, która w szkole uchodziła za dziwaczkę. Genialną dziwaczkę. Pytanie czy w rzeczonym zeszycie faktycznie tkwi jakaś nadnaturalna moc, czy to przekonanie Juliet należy raczej traktować, jako objaw właśnie rodzącego się w niej szaleństwa? Czy nasza bohaterka (antybohaterka?), jak Nina Sayers z „Czarnego łabędzia” Darrena Aronofsky'ego, tak zapamiętała się w swojej pogoni za marzeniem, wpadła w tak chorobliwą obsesję, że zaczęła widzieć i słyszeć rzeczy, których tak naprawdę nie ma? Halucynacje czy rzeczywistość? Nad tym widz ma się zastanawiać. Odpowiedzi na to pytanie przede wszystkim mamy szukać. Na własną rękę, bo twórcy tego zadania zdecydowanie nam nie ułatwiają. Scenariusz „Nocturne” nie jest zbyt rozbudowany – to w gruncie rzeczy dość prosta historia o wchodzeniu w bezwzględny świat dorosłych, o żegnaniu się z dziecięcym przekonaniem, że marzenia zawsze się spełniają. Juliet właśnie uświadamia sobie, że nic nie przychodzi samo. Aby mieć to, czego się pragnie, zwykle trzeba o to zażarcie walczyć. Czasami nawet z najbliższymi. Warstwa psychologiczna, choć nieoryginalna i nieskładająca się z wielu elementów, moim zdaniem została wykreślona ze starannością. Spodziewałam się powierzchownego podejścia do tematu, a tu proszę: dość szczegółowy obraz coraz to bardziej błądzącej, pogubionej nastolatki. Ona patrzy na to trochę inaczej. Ona czuje się tak, jakby wreszcie zaczęła żyć w pełni. W jej oczach świat dopiero teraz nabrał kolorów. Bo wreszcie w swoim zasięgu ma wszystko to, czego zawsze zazdrościła swojej bliźniaczej siostrze. Wystarczy tylko sięgnąć... Juliet co prawda nie jest zupełnie wolna od złych przeczuć, wprawdzie czuje na karku jakiś zepsuty oddech, przeczuwa jakieś, jak zakłada, nieludzkie niebezpieczeństwo, ale wszystko wskazuje na to, że jej apetyt na życie życiem Vivian jest większy. Że on tak się w niej rozrósł przez te wszystkie lata, kiedy patrzyła, jak jej siostra rozwija się w kierunku, o którym ona mogła tylko pomarzyć (właściwie to nie tylko w jednym, bo jak się okaże, Juliet nie zazdrościła swojej bliźniaczce jedynie doskonałej gry na fortepianie), iż teraz najprawdopodobniej nic już nie będzie w stanie powstrzymać jej przed „sięgnięciem po swoje”. Bo ona nie ma wątpliwości, że sobie na to zapracowała. Może nawet bardziej od Vivian, której przecież wszystko zawsze przychodziło tak łatwo... Najbardziej podobało mi się w „Nocturne” Zu Quirke to, że tak płynnie, właściwie niezauważalnie, zmieniało się moje nastawienie do Juliet. To znaczy dopiero po czasie uzmysłowiłam sobie, że przestałam już patrzeć na nią z życzliwością i z pewnym współczuciem, że moja sympatia do tej postaci (tak, sympatyzowałam z nią pomimo nie do końca przekonującego mnie wykonania Sydney Sweeney – swoją drogą na początku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta postać ma w sobie coś z Carrie White) przeszła w dużą niechęć. Żeby nie powiedzieć wrogość. Z jednej strony potrafiłam ją zrozumieć – nie tyle wyobrażałam sobie jej krzywdę, ale wręcz ją współodczuwałam – ale nijak nie potrafiłam zaakceptować jej metod. Tym bardziej, że po drugiej stronie miałam dziewczynę, którą ciężko uznać za tą złą. Więcej nawet, Vivian i Juliet z czasem zamieniły się w moim umyśle miejscami – pierwsza z wymienionym później zyskała tę doprawioną współczuciem sympatię, którą wcześniej darzyłam Juliet. Muszę jednak zaznaczyć, że ideałem właściwie żadna z nich nie jest. Bo przecież nie ma ludzi idealnych, a widać debiutującej reżyserce i scenarzystce zależało na tym, by jej obraz nie był tak czarno-biały, jak to często zdarza się na ekranie. Zależało jej na tych niuansach, odcieniach szarości, jakie niesie życie. Czy to znaczy, że ani o Juliet, ani o Vivian nie można powiedzieć, że są jednoznacznie złe, czy dobre? Że nie sposób ich zaszufladkować? To już każdy odbiorca „Nocturne” sam będzie musiał rozsądzić, a mam nadzieję, że będzie ich sporo. Na pewno sympatycy wolniejszych narracji, nieefekciarskich (albo niezbyt efekciarskich) horrorów bazujących głównie na klimacie, powinni to zobaczyć. Zwolennicy filmów skoncentrowanych na bohaterach oraz nieprzekombinowanych, prostych wręcz fabułach. Może i bez zdumiewających zwrotów akcji, może i oklepanych tematycznie, ale poprowadzonych na tyle sprawnie, żeby fani tak zwanej nowej fali horroru (z XXI wieku) mieli szansę na smaczną ucztę.

Takich filmów grozy szukam. Takich jak „Nocturne” debiutującej w pełnym metrażu reżyserki i scenarzystki Zu Quirke. Takich i oczywiście lepszych, bo przy całej swojej sympatii dla tej pozycji, nie śmiem nazywać tego obrazu kamieniem milowym dla światowego horroru. Ani nawet jakimś bardziej wyróżniającym się ze znanych mi osiągnięć filmowców z ostatnich lat. Klimatyczny, wciągający, bo nakręcony w tak lubianym przeze mnie stylu, horror psychologiczny i horror o zjawiskach nadprzyrodzonych – tyle mogę „Nocturne” oddać, choć oczywiście nie każdy to poprze. Zwolennicy wolniejszych i „niewybuchowych” (może z wyjątkiem paru momentów) filmów grozy, w każdym razie skromniejszych, kameralny produkcji, a przynajmniej jakaś ich część, pewnie tak. A reszta? Reszta chyba lepiej zrobi... zostawiając sobie to na później:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz