Stronki na blogu

wtorek, 8 grudnia 2020

Jozef Karika „Ciemność”

 

Scenarzysta serialowy od dłuższego czasu nie dogaduje się ze swoją żoną Natalią. Chcąc odpocząć od ciągłych kłótni i napiętej atmosfery, okres świąteczny postanawia spędzić w samotności w drewnianej chacie w Parku Narodowym Mała Fatra na górze Sokolie. Wkrótce po dotarciu do tego pokrytego grubą warstwą śniegu, oddalonego od cywilizacji miejsca, mężczyzna niespodziewanie traci wzrok. Uwięziony w kompletnych ciemnościach w lichej chatce, z szybko kurczącymi się zapasami jadła i drewna, desperacko stara się znaleźć sposób na wybrnięcie z tej ciężkiej sytuacji. A to nie koniec przykrych niespodzianek, jakie przygotował dla niego los.

Jozef Karika – jeden z najlepiej sprzedających się słowackich pisarzy. Z wykształcenia historyk i filozof, laureat prestiżowej nagrody literackiej Anasoft litera (Nagroda Czytelników). W Polsce dotychczas wydano jego trzy powieści: „Strach”, „Szczelinę” i „Ciemność” (oryg. „Tma”). Ta druga została okrzyknięta najpopularniejszą powieścią w historii literatury słowackiej - sprzedała się w przeszło stu tysiącach egzemplarzy - i sfilmowana: thriller z 2019 roku pt. „Trhlina” (za literackim oryginałem) w reżyserii Petera Bebjaka. Pytany o ulubionych pisarzy Karika wymienia Franza Kafkę, Howarda Phillipsa Lovecrafta, Stephena Kinga, Kōji Suzuki, Gustava Meyrinka i Stefana Grabińskiego, a wśród jego ulubionych powieści są „American Psycho” Breta Eastona Ellisa, „To” Stephena Kinga i „Golem” Gustava Meyrinka.

Pierwotnie wydana w 2015 roku „Ciemność” Jozefa Kariki to skromny objętościowo (trochę ponad dwieście sześćdziesiąt stron) horror psychologiczny, który może nasuwać skojarzenia ze „Lśnieniem” Stephena Kinga i, bardziej rozpowszechnionym w kinematografii, nurtem home invasion. Opowieść o strachu przed ciemnością, zgubnych skutkach izolacji, o rozpaczliwej walce z przyrodą i własnymi ograniczeniami oraz o narastającym wrażeniu zaszczucia w skrajnie nieprzyjaznej scenerii. Zima, góry, lasy i osamotniona chatynka, która miała się stać chwilowym schronieniem dla bezimiennego bohatera i zarazem narratora „Ciemności”. Scenarzysty serialowego już od dłuższego czasu prowadzącego ze swoją małżonką małą wojenkę. Choć chyba raczej powinnam napisać, że to ona wypowiedziała wojnę jemu. Natalia, bo tak ma na imię życiowa partnerka naszego „rozbitka”, w przeciwieństwie do niego nie wykazuje żadnych starań w kierunku naprawienia ich związku. Co więcej, doprowadziła do tego, że jej mąż przestał czuć się bezpiecznie we własnym domu. Zaczął się jej bać. Cała ta sytuacja, co zrozumiałe, nie pozostała bez wpływu na jego pracę. Bohater „Ciemności” szuka więc w górach nie tylko wytchnienia od, w jego mniemaniu, złośliwej żony, ale i natchnienia, tak niezbędnego w jego pracy. Karika na kartach omawianej powieści przedstawia raczej lekceważący stosunek do seriali. Produkcja taśmowa, starająca się sprostać „masowym gustom”. Inaczej mówiąc, Karika na przykładzie serialu, przy którym w roli scenarzysty pracuje bohater jego niedługiej powieści, daje do zrozumienia, że w tego rodzaju przedsięwzięciach swoboda twórcza jest bezpardonowo tłamszona. Nasz bohater musi pisać niejako pod dyktando ludzi, którym leży na sercu „komfort psychiczny ” telewidzów. Napięcie w ściśle kontrolowanych, niewielkich dawkach; żadnych nieodwracalnych tragedii i jak najwięcej ciepłych obrazków: przyjemnych, odprężających chwil z lubianymi protagonistami. To tak przy okazji, bo w końcu nie o tworzeniu „tasiemców” jest to opowieść. Zaczyna się od przybycia bezimiennego mężczyzny, Słowaka, do mizernej drewnianej górskiej chaty otoczonej zwartą, szeroką ścianą wysokich drzew. Zimą, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Sceneria idealna dla horroru - jeśli chodzi o literaturę, to bodaj najczęściej kojarząca się z „Lśnieniem” Stephena Kinga, ale oczywiście nie on jeden „z niej korzystał”. Karika najwyraźniej był świadomy podobieństw do „Lśnienia” - może nawet świadomie co nieco zaczerpnął z tej opowieści – bo w pewnym momencie wspomina to kultowe dzieło. Chociaż nie, nie to, tylko filmową adaptację tej powieści Kinga w reżyserii Stanleya Kubricka. „Ciemność” to relacja czołowej, i przez większość czasu jedynej, postaci stworzonej przez Karikę na użytek tej książki. Opowieść o tym, jak pewien scenarzysta spędził święta. Niewątpliwie najgorsze w swoim życiu, choć początkowo zapowiadały się zgoła inaczej. Nasz bohater znalazł w końcu upragniony spokój. Wreszcie odetchnął od małżeńskiego piekiełka. Cisza i poczucie bezpieczeństwa, jakie zaoferowała mu górska chata, do której częściej zaglądał w dzieciństwie (spędzał w niej letnie wakacje wraz z rodzicami i rodzeństwem), sprawiły, że znowu mógł pisać. I zapewne poświęciłby te „parę skradzionych dni” na pracę nad scenariuszami kolejnych odcinków „swojego” serialu, gdyby nie... oślepł. Tak nagle, bez żadnego powodu. A przynajmniej do niego nie od razu dochodzi wstrząsająca prawda – powód tej nienaturalnej, natychmiastowej utraty wzroku. Domniemany powód, najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie utraty najważniejszego zmysłu. Gdyby jeszcze był w mieście... Ale nie, ślepota ogarnęła go w zdecydowanie gorszych warunkach. Akurat wtedy, gdy przebywał w swojej górskiej samotni. Wokół tylko góry i lasy. Śnieg, mróz i zacinający wiatr. I ani jednej ludzkiej duszy w promieniu kilku kilometrów. Tak mu się wydaje...

W szerszym ujęciu nic nie miało znaczenia, od kiedy się urodziłem. Wszyscy w końcu zdechniemy, więc po co się starać?”

Jeden bohater przez większość czasu tkwiący w jednoizbowej chacie. Uwięziony w kompletnych ciemnościach na kompletnym odludziu. Jedzenia jest coraz mniej, kończy mu się też drewno na opał, którego nieopodal chaty co prawda jest aż nadto, ale jeśli się nie widzi, to lepiej nie oddalać się od jedynego schronienia przed śniegiem, wiatrem i przeszywającym zimnem, nawet na parę metrów. Bo w takim wypadku łatwo można stracić orientację w terenie, a więc umrzeć szybko, ale niekoniecznie bezboleśnie. Z drugiej strony zostanie w chacie też trudno uznać za dobrą opcję. Bez jedzenia i ogrzewania bohatera „Ciemności” też czeka śmierć. A więc wybór między dżumą a cholerą. Wygląda na to, że mężczyzna nie może zrobić nic, aby wydostać się z tej śnieżnej pułapki. Bez pomocy z zewnątrz wcześniej czy trochę później, ale na pewno tutaj umrze. Mimo wszystko nadzieja na ocalenie go nie opuszcza. Ale chyba wolałby się jej pozbyć. Bo jak wie, nadzieja może być tak samo śmiercionośna, co broń palna w rękach spanikowanego złodzieja. Nadzieja i uleganie niektórym instynktom. Jozef Karika sporo uwagi poświęca autodestrukcyjnym zachowaniom, które niejako są wpisane w nasze DNA. Pozwalaniu na przejmowanie sterów przez podświadomość, swego rodzaju przełączanie się na przetrwanie za wszelką cenę. Rozum zasypia. A jak wiadomo „gdy rozum śpi, budzą się demony”. Krótko: autor chce nam powiedzieć, że w ekstremalnych sytuacjach mogą się włączyć takie instynkty samozachowawcze, które jeszcze pogorszą nasze położenie. Albo po prostu nas zabiją. Bohater „Ciemności” z jednej strony desperacko trzyma się życia - pragnie wyjść z tego koszmaru, wydostać się z tego straszliwego odludzia - ale i ciągnie go w ramiona „zakapturzonej postaci z kosą”. Coraz bardziej kusi go „obietnica” wiecznego odpoczynku. Zakończenia ziemskich katuszy. Męczarni, jakich wielu nawet sobie nie wyobraża. Utrata wzroku, narastający głód i zimno, to tylko przedsmak tego, co złośliwy los przygotował dla „niedzielnego pustelnika”, z należytą głębią wykreślonego przez bestsellerowego słowackiego pisarza niestrudzenie przemierzającego mroczne obszary literatury. W „Ciemności” wypuszcza się na, moim zdaniem, najmroczniejszy z możliwych terenów UWAGA SPOILER (ciemna strona ludzkiego oblicza) KONIEC SPOILERA. Chociaż z tym mrokiem różnie bywało, bo ku mojemu ubolewaniu Karika, gdy już rozkręcił akcję, nie zaprzątał sobie zbytnio głowy klimatem. Trochę za mało poczucia klaustrofobii, jak na opowieść osadzoną w górskiej scenerii, w zaśnieżonym zakątku świata, gdzie niepodzielną władzę sprawuje Matka Natura, w miejscu praktycznie odciętym od zbawiennej cywilizacji. Wydawać by się mogło, że przynajmniej w mizernej chacie będzie nam niezmiernie ciasno... Niektórym pewnie będzie, ale u mnie tego rodzaju dyskomfort rodził się zaskakująco rzadko. Wyglądało mi na to, że autor bardziej starał się zajmować mnie tym, co dzieje się w głowie głównego bohatera, niż jego otoczką. A szkoda, bo taka sceneria, aż prosiła się o staranniejszą oprawę. Więcej skupienia na podłożu atmosferycznym, a mniej na... W sumie na niczym, bo dynamiczniejszych sekwencji zdarzeń w mojej ocenie jest w sam raz. Poza tym dostałam jak najbardziej satysfakcjonujący, bardzo szeroki wgląd w umysł bezimiennego narratora (który z czasem znajdzie sobie nietypowego przyjaciela, powiernika, pomocnika – pamiętacie „Cast Away: Poza światem” Roberta Zemeckisa?). I, co mocno mnie zaskoczyło, trochę poruszających wyobraźnię, dość śmiałych opisów krwawych przejść nieszczęsnego mieszczucha, który wybrał się w góry. Do tego dochodzi konsekwentnie potęgowane poczucie zaszczucia. Poczucie generowane przez jakieś dodatkowe i prawdopodobnie największe niebezpieczeństwo czyhające na sponiewieranego bohatera książki. Zagrożenie ze strony albo człowieka z krwi i kości, albo czegoś mniej przyziemnego. W każdym razie jakiegoś intruza. Taki miks horroru psychologicznego, horroru nadnaturalnego i thrillera z nurtu home invasion, z przewagą tego pierwszego. Swoją drogą później nastąpił moment przechyłu: coś w rodzaju sygnalizacji przejścia z mniej dosadnego home invasion w rasowy slasher. A potem nawiedziło mnie wspomnienie UWAGA SPOILER najkrwawszego w znanym mi dorobku Stephena Kinga: opowiadania pod tytułem „Szkoła przetrwania” KONIEC SPOILERA. Gdyby jeszcze tylko Karika zwiększył objętość tej pozycji poprzez rozbudowanie mniej dynamicznej warstwy, która przynajmniej mnie gwarantowałaby nie mniejsze emocje od tych, jakie generują bardziej spektakularne męczarnie naszego scenarzysty, a może nawet większe (wolniejsze intensyfikowanie napięcia, sugestywniejsza, jeszcze zimniejsza, bardziej przygniatająca atmosfera wyalienowania i odbierającej dech ciasnoty). Wtedy pewnie miałabym hit. Nawet z całą tą przewidywalnością, bo Karika zgrabnie się wybronił. Widać, że w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że na największy zwrot akcji, jaki przygotował, jakaś cześć czytelników będzie doskonale przygotowana, ale zamiast pogratulować domyślności, zauważył, że nie trzeba być geniuszem, żeby należycie zinterpretować i poskładać w spójną całości wszystkie wskazówki, które podrzucił wcześniej. Do tych, którym się to nie udało Karika też w finale dobitnie przemówi. Taka drobna złośliwość? Raczej kolejny przejaw jego czarnego, ironicznego, czasami nawet sarkastycznego poczucia humoru, od których aż roi się w całej tej historii. Co dla mnie stanowiło dodatkową atrakcję, ale wiadomo: nie każdy preferuje takie drwiące, cyniczne i wisielcze uwagi, i to nierzadko skierowane bezpośrednio do czytelnika.

Horror psychologiczny w zimowej scenerii. Coś jak „Może pora z tym skończyć” Iaina Reida? No nie, w mojej osobistej ocenie „Ciemność” Jozefa Kariki to dużo mniejszy kaliber tak zwanego straszenia. Atmosfera nie ta. A i fabuła zdecydowanie mniej wymagająca. Ale i tak cieszę się, że to przeczytałam. Że dałam się przeprowadzić temu słowackiemu talentowi przez istną szkołę przetrwania w leśnej głuszy. Tyle mi wystarczyło, bym z większą ufnością czekała na spotkania z kolejnymi utworami tego pisarza. „Szczelina” i „Strach” teraz jeszcze głośniej dopominają się o przeczytanie. Więc w sumie polecam tę tutaj „Ciemność” miłośnikom literackiej grozy, dodając jednak, że wcale nie uważam tej powieści za jakieś wybitne dokonanie w swojej kategorii. Horroru, czy jak kto woli thrillera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz