Londyn, rok 2011. Dziewiętnastoletnia Eleanor 'Ellie' Power cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Jej alter ego, agresywna Siggy, ujawnia się gdy dominująca osobowość zapada w sen, więc matka Ellie, Christine, każdej nocy zamyka ją w pokoju. Robi też wszystko, co w jej mocy, by nikt nie odkrył ich mrocznej tajemnicy. Teraz pojawia się kolejna. Wiele wskazuje bowiem na to, że to Siggy odpowiada za nagłe zniknięcie chłopaka Ellie, Matthew Corshama. Śledztwo w tej sprawie prowadzi sierżant Ben Kwon Mae z Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób, a partneruje mu posterunkowa Catherine 'Kit' Ziegler. Mężczyzna po raz pierwszy zetknął się z Powerami przed paroma laty, kiedy to pracował nad swoją najbardziej pamiętną sprawą. I bynajmniej nie pozostał w przyjacielskich stosunkach z tymi dwiema wiecznie ukrywającymi się kobietami.
„W zamknięciu” (oryg. „Lock Me In”) to debiutancka powieść byłej brytyjskiej dziennikarki śledczej Channel 4 i BBC, Kate Simants, która szesnaście lat mieszkała na łodzi. Obecnie wraz z rodziną mieszka w Bristolu. Pierwotnie wydany w 2019 roku thriller psychologiczny „W zamknięciu” zrodził się między innymi z zainteresowania autorki różnego rodzaju chorobami psychicznymi i tożsamością jako taką oraz ich postrzeganiem w społeczeństwie. Simants wyznała, że zawsze chciała być częścią ruchu, który „oswajałby” społeczność z przypadłościami psychicznymi – przekonywał, że osoby nimi dotknięte są też zupełnie normalni, tak naprawdę niczym nie różnią się od nas. Mają takie same potrzeby, podobne marzenia, troski, problemy dnia codziennego, które w związku z ich chorobą nierzadko są dla nich dużo bardziej uciążliwe, dużo trudniej im je przezwyciężyć niż ludziom zdrowym. Powieść „W zamknięciu” została finalistką CWA Debut Dagger Award. W 2020 roku swoją światową premierę miała natomiast druga książka Kate Simants, „A Ruined Girl”, którą jeszcze przed wydaniem uhonorowano The Bath Novel Award.
Kate Simants swoją pierwszą powieść oparła na wielokrotnie już wykorzystywanym, tak w literaturze, jak w kinie, motywie rozszczepienia osobowości. Trudno jednak zarzucić jej bezrefleksyjne powielanie pomysłów innych – autorka „W zamknięciu” zdecydowanie miała swój własny pomysł na przedstawienie historii kogoś, kto od wielu lat zmaga się ze wspomnianą dolegliwością. Pomysł z gruntu prosty, ale dość mocno alarmistyczny. Bo trzymanie własnej córki pod kluczem mimo wszystko może rodzić poważne wątpliwości. Mimo przekonania - tak naprawdę ich obu - że to najlepszy sposób na zapewnienie ochrony nie tylko im samym, ale również innym, czy to zupełnie przypadkowym osobom, czy ludziom z ich najbliższego otoczenia. Eleanor 'Ellie' Power ma już dziewiętnaście lat, ale nadal jest całkowicie zależna od matki. Niegdyś znanej reporterki wojennej, Christine Power, która poświęciła dosłownie wszystko dla swojego jedynego dziecka. Zrezygnowała z kariery, a i można powiedzieć, że z czasem wyrzekła się swojej tożsamości. Życie tych dwóch, wyjątkowo mocno ze sobą związanych kobiet, polega na ciągłym uciekaniu. Ellie nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek gdzieś osiadły na dłużej. W jej życiu nigdy nie było, tak potrzebnej chyba każdemu człowiekowi, stabilizacji. Nauczyła się nie przywiązywać do miejsc zamieszkania, bo zawsze wiedziała, że to sytuacja przejściowa, że prędzej czy później, naprędce spakują swój skromny dobytek, tj. jedynie niezbędne rzeczy, i ruszą na poszukiwanie nowej chwilowej przystani. Takie życie wybrała dla nich Christine. A autorka daje nam do zrozumienia, że to najlepsza opcja, jaką miała ta dwójka, że lepsza droga nie istniała. W każdym razie nie po tragedii, do jakiej doszło w 2006 roku. Tragedii, która znacznie skomplikowała ich i tak już ciężki żywot. Szczegóły tego katastrofalnego wydarzenia poznamy w międzyczasie – ze wspomnień niektórych postaci. Zapoznamy się też z transkrypcjami nagrań z sesji terapeutycznych, potajemnych spotkań Ellie z rozchwytywanym wówczas psychoterapeutą, do jakich dochodziło w tamtym pamiętnym okresie. Pamiętnym również dla policjanta Bena Kwona Mae, obecnie (czyli w roku 2011, w którym toczy się główna akcja książki) w stopniu sierżanta, pracującego w londyńskim Wydziale Poszukiwań i Identyfikacji Osób. Teraz już w duecie z posterunkową Catherine 'Kit' Ziegler, stażystką śledczą, którą Mae ma wyszkolić. Rozdziały, w centrum których stoi sierżant Mae spisano w trzeciej osobie, ale mamy też rozdziały podane w pierwszej osobie, z perspektywy, trzeba powiedzieć, niezbyt bystrej Ellie Power. Tak, niektóre posunięcia tej dziewiętnastoletniej, mocno doświadczonej kobiety, mogą być odebrane jako „wypadki przy pracy”, potknięcia samej autorki. Tak zwane szkolne błędy początkującej, dopiero uczącej się, jak Simants sama przyznaje, niełatwej sztuki powieściopisarstwa. Jednakże nie można zapominać w jakich warunkach wzrastała ta mocno pokrzywdzona, wciąż bardzo młoda osoba. Ellie nie miała okazji działać na własną rękę. No może poza jednym razem, nigdy wcześniej nie wzięła spraw w swoje ręce, nie decydowała w pełni o sobie. Osobą decyzyjną zawsze była jej matka. Jedyna stała w życiu Ellie. Kotwica, której uporczywie się trzymała. Zniknięcie ukochanego, Matta Corshama, zachęca tę młodą kobietę do zdobycia się wreszcie na większą niezależność. Porzucenia twardej skorupy, którą stworzyła dla niej niezwykle troskliwa (chorobliwie nadopiekuńcza, czy raczej przewidująca, zapobiegliwa kochająca matka, której Ellie dla swojego dobra powinna nadal pozwalać kierować swoim życiem?). Koniec końców można więc „rozgrzeszyć” nielogiczne, nieprzemyślne, naiwne posunięcia Ellie Power. Albo inaczej: nie spoglądać niedowierzającym okiem na tę ponad wszelką wątpliwość nieobytą w świecie, dopiero wchodzącą w dorosłość, uczącą się zupełnie nowego dla niej, ale zasadniczo normalniejszego życia, pozytywną postać, w ciele której mieszka też czarny charakter. Druga tożsamość o imieniu Siggy.
„Nie dopuszczaj tego […] do siebie. Musisz sobie po prostu powiedzieć, że to nie tak, że ludzie są tacy. Jeśli to do siebie dopuścisz, to już nigdy nie wyjdzie.”
Najbardziej problematyczny dla mnie był sposób podania tej, bądź co bądź, całkiem pomysłowej i, jak się okazało, dość złożonej, wielowątkowej opowieści. Tłumaczenie, jak przypuszczam, też mogło być lepsze, ale już w gestii autorki leżało rozbudowanie fragmentów opisowych. Tego najbardziej mi w debiutanckiej powieści Kate Simants brakowało. Bardziej pogłębionych opisów przede wszystkim postaci, ale i miejsca, do których ta początkująca autorka nas w omawianej powieści zabiera też przydałoby się wzbogacić o szczegóły. Zbyt ogólnie się to wszystko prezentuje. Nie tak plastycznie, jak bym sobie życzyła. Nie tak, żebym mogła całkowicie pogrążyć się w lekturze. Zatopić się w niej, a więc i z całą mocą odczuwać każdą emocję, jaką autorka „W zamknięciu” starała się rozbudzić. Przyznaję, że zdarzało mi uronić łezkę czy dwie, że autentycznie wzruszyły mnie niektóre potworności wrzucone w tę dość skomplikowaną intrygę. Ale całą resztę przyjmowałam, nie tyle beznamiętnie, ile niezbyt intensywnie. Przez jakiś czas napięcie zamiast rosnąć raczej opadało. Kate Simants zaczyna w stylu Alfreda Hitchcocka, czyli od „trzęsienia ziemi”, ale potem wytraca ten pęd. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Simants stępiła ten pazur, który pokazała już na początku. Wyszła od obiecującego, doprawdy chwytliwego wątku, rodzącego naprawdę mroczne, całkiem niepokojące podejrzenia względem przynajmniej dwóch osób zaludniających tę powieść. Ale kiedy sprawą zajęła się policja akcja może i nabrała większego dynamizmu, ale tego rodzaju, który zamiast potęgować napięcie, przez większość czasu je osłabia. Trwałam w takim trochę zawieszeniu, choć trzeba zaznaczyć, że w tej nieszczęsnej środkowej partii zdarzały się chwile, które wybijały mnie z tego niewygodnego stanu, który co prawda marazmem jeszcze nie był, ale niebezpiecznie przechylał się w tę stronę. Po autorce z takim dziennikarskim doświadczeniem spodziewałabym się staranniejszego, wnikliwszego podejścia do warstwy kryminalnej. Policyjne śledztwo w sprawie zaginięcia Matthew Corshama, chłopaka Ellie Power, czyli płaszczyzna reprezentowana przez Bena Kwona Mae, to taka trochę przebieżka po ogólnikach. W sumie standard. Para niezbyt błyskotliwych, niezbyt domyślnych śledczych na tropie mrocznych tajemnic, których korzenie najprawdopodobniej sięgają kilku lat wstecz. Na dobrą sprawę z większym zainteresowaniem przyglądałam się ich sprawom prywatnym. Na temat Catherine 'Kit' Ziegler autorka niestety nie ujawnia tyle, co na temat sierżanta Mae. Niestety, bo ta przebojowa, wygadana, bezpośrednia kobieta, gdyby tylko poświęcić jej więcej uwagi, pewnie bez widocznego trudu zorganizowałaby dla nas dodatkowe atrakcje. Simants moim zdaniem nie wykorzystała całego potencjału drzemiącego w tej postaci, ale i tak uważam, że ta Kit błyszczy najjaśniej. Jaśniej nawet od Ellie Power, bohaterki, której szczerze współczułam, z którą właściwie od początku sympatyzowałam, którą wytrwale dopingowałam w jej małych-wielkich poszukiwaniach nie tylko chłopaka, który wniósł radość w jej bardzo smutne życie. Przy okazji i innych prawd, które równie dobrze mogą poprawić, co pogorszyć jej byt. Prawda czasami oczyszcza, ale może też niszczyć. Jak zadziała na Ellie? I co to za prawda? Powiem tylko, że składa się z kilku elementów – dość złożona sprawa, której w całości nie udało mi się przedwcześnie złożyć. Co nieco właściwie od początku było dla mnie oczywiste - już na wstępie wybrałam właściwą perspektywę i podejrzewam, że niejeden odbiorca też niezachwianie będzie patrzył na tę historię od tej strony – ale niespodziewane uderzenia, dość mocne ciosy prosto w szczękę, też zostały wyprowadzone. Całkiem przygnębiający, nawet trochę wstrząsający obrazek Simants summa summarum wykreśliła. Jeśli chodzi o wiarygodność, w paru pomniejszych punktach, to można polemizować - różne dziwy na świecie się zdarzają, więc... - ale nawet biorąc to pod uwagę, chyba każdy przyzna, że choćby tylko dla samej tej końcówki warto było zapoznać się z tą propozycją. Jestem jednak pewna, że miłośnicy powieściowych thrillerów psychologicznych bez trudu odnajdą w tej powieści więcej plusów. Mam tutaj też na myśli osoby preferujące bardziej rozbudowane opisy i wolniejszy rozwój akcji - choć, gwoli sprawiedliwości, fabuła „W zamknięciu” nie jest jakoś nadzwyczaj zawrotna, na rynku literackim można znaleźć jeszcze szybsze opowieść z tej gatunkowej półki - tyle że ich satysfakcja z tej przygody prawdopodobnie (nie czytaj: na pewno) będzie mniejsza.
Matka i córka. Jasna i ciemna strona człowieka. Tajemnice z przeszłości i potworne podejrzenia w teraźniejszości. Policyjne śledztwo w sprawie zaginięcia młodego mężczyzny. Rodzicielskie rozterki, zaniedbania, ale i gotowość do wszelkich poświęceń. Nawet wkroczenia na zbrodniczą ścieżkę? To już sami musicie sprawdzić. W tej oto debiutanckiej powieści. Dobrze przyjętej powieści brytyjskiej autorki Kate Simants. Thrillerze psychologicznym w Polsce wydanym pod tytułem „W zamknięciu”, któremu moim zdaniem do ideału jeszcze daleko, ale też nie żałuję, że zdecydowałam się na tę lekturę. I przypuszczam, że mimo wszystko, skuszę się na kolejny utwór tej pani, gdy tylko pojawi się na polskim rynku. Mimo że niniejszy w nieznośnie silnym napięciu mnie nie trzymał.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz