Stronki na blogu

środa, 3 listopada 2021

Arnold Bennett „Duch”

 

Carl Foster właśnie skończył studia medyczne w Edynburgu i przybył do Londynu. Czystym zrządzeniem losu mężczyzna zbliża się do Rosetty Rosy, światowej sławy sopranistki, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Carl nawiązuje też przyjaźń z jej adoratorem i zarazem najbardziej zaufaną osobą, sławnym tenorem znanym jako Alresca, który ostatnio mocno podupadł na zdrowiu. Z czasem młody lekarz nabiera przeświadczenia, że obserwuje go wrogo do niego nastawiony nieznany mu mężczyzna. Carl widuje go coraz częściej i w takich chwilach nieznajomy zwykle bezwstydnie przeszywa go wzrokiem. Wszystko wskazuje na to, że ta sprawa łączy się z nową miłością Carla. Kim tak naprawdę jest kobieta, którą Foster obdarzył najgłębszym uczuciem i przede wszystkim kim jest jego prześladowca? Czy to klątwa, czy zwykły spisek wymierzony w początkującego lekarza?

Arnold Bennett (1867-1931) był angielskim pisarzem, docenianym głównie za powieści i opowiadania, ale tworzył też scenariusze sztuk teatralnych i filmów (w ten sposób, jak wieść niesie, poznał Alfreda Hitchcocka). Po wybuchu pierwszej wojny światowej krótko kierował Ministerstwem Informacji (Ministry of Information). Swoje utwory kierował do szerokiego grona odbiorców – uważał, że literatura powinna być dostępna dla każdego, a nie, jak upierali się niektórzy, tylko dla tak zwanych elit – przez co był lekceważony przez niektórych swoich kolegów (i koleżanki) po piórze, ale takie podejście zaskarbiło mu wielu czytelników. W swoich czasach Bennett był jednym z najlepiej sprzedających się brytyjskich autorów powieści i opowiadań, których część (podówczas ciesząca się bodaj największym zainteresowaniem czytelników) została osadzona w fikcyjnym regionie The Five Towns. Wydawnictwo Zysk i S-ka „odgrzebało” jego pierwotnie wydanego w 1907 roku „Ducha” (oryg. „The Ghost”). Niedługą powieść będącą swoistym połączeniem romansu gotyckiego, kryminału i (tylko pozornego?) horroru nadprzyrodzonego. Twarda oprawa ze stosowną staromodną grafiką na froncie. Wprost cudownie pokolorowaną.

Wydawnictwo Zysk i S-ka niestrudzenie odkurza wiekowe tytuły. Wciąż obdarowuje nas przepięknymi wydaniami klasycznych opowieści grozy. Również, jeśli nie przede wszystkim, tych obecnie mało znanych. Takich, które zagubiły się w mrokach historii. „Duch” Arnolda Bennetta to jedna z takich pozycji. Powieść prawie zapomniana, która być może teraz – przynajmniej na terenie Polski – „przeżyje swoją drugą młodość”. Albo pierwszą, bo „Duch” nigdy - w żadnym okresie historycznym - nie był jednym z czołowych przedstawicieli bibliografii tego dość płodnego pisarza. Tytuł może być mylący, czy raczej przewrotny. To wcale nie musi być opowieść o niematerialnej istocie z jakiegoś powodu prześladującej głównego bohatera i jednocześnie narratora, dwudziestotrzyletniego Carla Fostera, który właśnie został pełnoprawnym lekarzem. Nie musi, ale może. Istnieje takie prawdopodobieństwo. Do takiego wniosku z czasem dojdzie nasz bohater, najpewniej doganiając czytelnika. W tych jego niekoniecznie trafnych założeniach. Wszystko zaczyna się pod londyńską operą, w której za chwilę ma odbyć się wyjątkowe wydarzenie. Uroczysta premiera przedstawienia z udziałem dwóch największych gwiazd na globalnym operowym firmamencie. Sopranistka Rosetta Rosa i tenor Alresca, jak rzadko, staną na jednej scenie. Taki miłośnik opery jak Carl Foster nie może tego przegapić... I nie przegapi, ale tylko dzięki czystemu zrządzeniu losu. Dzięki przypadkowemu spotkaniu z dawno niewidzianym kuzynem, sławnym kompozytorem muzycznym, który wprowadza Carla do wcześniej niedostępnego dla niego gmachu, w którym już za moment odbędzie się najgorętsza premiera tego sezonu. I gdzie narodzi się niebezpieczna i przynajmniej przez jakiś czas jednostronna miłość. Miłość nieodwzajemniona, bo wszystko wskazuje na to, że strzała Amora dosięgła tylko Carla. Obiekt męskich westchnień i damskiej zazdrości, młoda sopranistka, Rosetta Rosa, (znowu) czystym zrządzeniem losu, nawiąże znajomość z naszym bohaterem. Człowiekiem, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, czego ona jedna zdaje się nie zauważać. Carl najwyraźniej może liczyć tylko na jej przyjaźń. Niemniej jest wdzięczny losowi i za to. W końcu ilu ludzi zajmujących taką pozycję jak on, może się pochwalić przyjaźnią z taką gwiazdą jak Rosetta Rosa? Femme fatale? Zimną, wyrachowaną łamaczką męskich serc, która teraz zagięła parol na nieobytego w towarzystwie młodego człowieka? Tak czy inaczej, to bardzo tajemnicza kobieta. Nikt nie wie, skąd pochodzi i jak układało się jej życie, zanim została odkryta przez właściciela znanej na całym świecie londyńskiej opery. Wiadomo tylko tyle, że przez jakiś czas była związana z pewnym majętnym człowiekiem, który niczego jej nie odmawiał. Można powiedzieć, że gotów był skoczyć za nią w ogień. Czy to ta niespodziewanie utracona miłość zamknęła serce Rosy na innych mężczyzn? Czy z jej strony to w ogóle była miłość? Czy ta kobieta w ogóle potrafi kochać? Jedno jest pewne: Carl Foster nie wie, w co się pakuje. Nie wie, jak niebezpieczna jest relacja z tą kobietą. Niemającą wielu przyjaciół, może nawet boleśnie samotną, sopranistką otoczoną wianuszkiem adoratorów. Których zaloty uparcie odrzuca. Przeważnie je ignoruje. Udaje, że nie zauważa tych wszystkich pożądliwych spojrzeń wysyłanych w jej kierunku. Czy taką samą taktykę obrała względem swojego nowego przyjaciela, Carla Fostera? Czy Rosetta udaje, że nie dostrzega jego „maślanych oczu”? A może naprawdę tego nie zauważa. Może nawet przez myśl jej nie przeszło, że Carl zdążył się w niej zakochać. A może nie tylko ma taką wiedzę, ale wręcz z premedytacją ją wykorzystuje? Realizuje jakiś ukryty plan, którego zupełnie nieświadomą ofiarą jest nasz narrator. Okrutnie nim manipuluje, wykorzystuje swoje przyrodzone wdzięki do jakichś swoich, egoistycznych, celów. Tak, tylko jaki interes może mieć taka kobieta jak Rosetta Rosa w knuciu przeciwko takiemu mężczyźnie jak Carl Foster? Co takiego ma on, czego nie ma, a chciałaby mieć, ona? Oto jest pytanie! Jedno z wielu.

Jedną z rzeczy, która ciągle zadziwia mnie w kontaktach z tak leciwymi utworami (i jeszcze starszymi) jak „Duch” Arnolda Bennetta, to wielowątkowość zamknięta na stosunkowo wąskim obszarze. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich utworów literackich sprzed wieków, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dawniej, nawet krótsze formy, jak na przykład opowiadania, częściej niż we współczesnej prozie, serwowały więcej treści. „Duch” Bennetta jest tego doskonałym przykładem. Taka cieniutka książeczka, a tyle się dzieje. I co dla mnie istotniejsze, „dzieje się w szczegółach”. Gdyby tę historię spisano dziś, to przypuszczalnie nie tylko miałaby większą objętość, większy gabaryt, ale także nie byłaby tak bogata w detale. Myślę, że dynamika „zjadłaby” wszystko inne. Ucierpiałby klimat, ucierpiałyby postacie. Te wyraziste osobowości, nie tylko czołowych uczestników tej tragicznej(?) historii miłosnej. Gdzie głównym czarnym charakterem może, ale nie musi, być istota nieprzynależąca – przynajmniej już nie – do tego świata. Świata Carla Fostera, błyskotliwego, bardzo przewidującego dwudziestotrzylatka, który od niedawna cieszy się tytułem doktora medycyny. I który zawiązuje dwie wyjątkowo cenne dla niego znajomości. Ze światowej sławy śpiewakami – tenorem Alrescą i jego przyjaciółką, sopranistką Rosettą Rosą. Alresca ją kocha, ale ona nie odwzajemnia tego uczucia. Wydaje się, że on pogodził się już z myślą, że nie dane mu będzie ją poślubić. Zaakceptował to, zadowolił jej szczerą (czy aby na pewno?) przyjaźnią. Nie chowa też urazy do Carla, nie traktuje go jak konkurenta, bo na dobrą sprawę już jakiś czas temu zrezygnował z walki o serce Rosy. Alresca wycofał się, ustępując pola „wszystkim Carlom tego świata”. Teraz ten sławny tenor zmaga się z tajemniczą chorobą (gdyby Alresca żył w naszej epoce to pewnie zdiagnozowanoby mu depresję), z której na wyraźne życzenie pacjenta, stara się wyciągnąć go nie kto inny, jak Carl Foster. Który niebawem nabierze przekonania, że ktoś za nim chodzi i uwikła się w niezbyt zagadkową intrygę, jak zakłada, wymierzoną w obiekt jego westchnień. To ostatnie bardziej go bawi, niż niepokoi. Niemniej jego luba czuje się zagrożona, a przynajmniej taką wersję mu przedstawia, a zatem on musi, w sumie to aż się do tego pali, zabawić się w rycerza w lśniącej zbroi. Ruszyć na ratunek swojej księżniczce, która... mogła uknuć cały ten spisek. Wymierzony nie w nią, a w niego. Ślepo zakochanego „chłopczyka”, który wpadł w sidła modliszki. Albo nie. Albo tak, albo tak, abo jeszcze siak. Jak to się mówi: wszystko może się zdarzyć. Podejrzani są wszyscy poza narratorem. Jedyne czemu nie możemy ufać, jeśli chodzi o Carla, to jego ocena sytuacji. Co prawda, trzeba mieć na uwadze, że ten młody człowiek, dobrze czyni śpiesząc z odsieczą zamkniętej w sobie śpiewaczce, ale nie można wykluczyć, że uczucie do Rosy tak go zaślepiło, że automatycznie odrzuca wszystkie dowody, poszlaki świadczące przeciwko tej kobiecie. W każdym razie takie, które przez czytelnika mogą być interpretowane jako oczywiste dowody współudziału Rosy w jakichś zbrodniach. Współudziału, bo jest jeszcze tytułowy duch. Niematerialna istota lub mężczyzna z krwi i kości, który pojawia się i znika w polu widzenia człowieka, który umownie relacjonuje nam tę wielowątkową, ale niezbyt skomplikowaną (ta magiczna prostota) historię. Pełną (nie)wiarygodnych zbiegów okoliczności sekwencję zdarzeń, która prowadzi do raczej niezaskakującego, ale stosownie klimatycznego finału. Mrok, niebezpieczeństwo. Paranoja? Myślę, że czytelnik z łatwością wychwyci takie nutki w tej coraz to mroczniejszej aurze, w której niewykluczone, że całkowicie pobłądził sympatyczny protagonista owej trzymającej w napięciu, smacznej mieszanki gatunkowej. Zamknięcie tej opowieści dla mnie gorsze być nie mogło – aż skrzywiłam się... z niesmakiem – ale do tego momentu praktycznie samo się czytało. Płynęłam przez tę stylową opowieść z zamierzchłej przeszłości. Pięknie napisaną opowieść o niekoniecznie odwzajemnionej miłości, mądrze czy nie, skłonnej do wszelkich poświęceń. Miłości szekspirowskiej? Tak czy inaczej, wszystkie znaki na tym - i tamtym? - świecie mówią nam, że to miłość tragiczna. Jakieś przekleństwo, jakaś straszna klątwa, jakieś widmo zawisło nad młodymi ludźmi... którzy są sobie pisani? Patrzcie tylko: historia romantyczna, która zdołała mnie porwać. Cóż za ewenement!

Napisana ponad sto lat temu przez angielskiego, wówczas całkiem poczytnego, pisarza, Arnolda Bennetta, dostatecznie mroczna opowieść o niebezpiecznej miłości. Romans gotycki z solidnie rozwiniętą warstwą kryminalną i potencjalną istotą z zaświatów bez słów grożącą bohaterowi, z któremu trudno nie kibicować w jego zaciekłej walce... o miłość. Emocjonująca podróż w czasie. Fascynująca wyprawa do dość odległej przeszłości, która, myślę, podbije serca nie tylko częstych odbiorców klasyki światowej literatury (ze wskazaniem na mroczniejsze klimaty), ale także tych osób, którzy nie mają w zwyczaju sięgać po tak „mocno posunięte w latach” dzieła. W cudzysłowie, bo „Duch” Arnolda Bennetta tak bardzo się nie zestarzał. O ile w ogóle. Tak czy owak, polecam. Młodym, starszym, kochającym klasyczne opowieści z dreszczykiem, ale też tym, których raczej nie ciągnie do takich „staroci”. Ten oto „Duch” może to zmienić.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz