Stronki na blogu

piątek, 25 lutego 2022

„Bull” (2021)

 

Bull, dawny członek małego gangu zarządzanego przez jego teścia, wraca w swoje rodzinne strony po dziesięcioletniej nieobecności z zamiarem przelania krwi ludzi, którzy go zdradzili i odebrali mu jedynego syna Aidena. Mężczyzna nie działa z ukrycia. Chce, by jego wrogowie, grupa przestępcza, której szeregi niegdyś zasilał, wiedzieli, że to on jest siewcą śmierci, ale jego teść Norm nie dopuszcza takiej możliwości. Nie wątpi, że sprawa ma związek z Bullem, ale zakłada, że ktoś inny postanowił pomścić jego krzywdy. Ktoś, kogo Norm z pomocą swoich ludzi zamierza za wszelką cenę powstrzymać. Tymczasem Bull konsekwentnie realizuje swój bezlitosny plan.

Bardzo dobrze przyjęty przez krytyków brytyjski thriller revenge z elementami gore w reżyserii i na podstawie scenariusza Paula Andrew Williamsa, twórcy między innymi „Z Londynu do Brighton” (2006), „Zarżniętych żywcem” (2008) i „Cherry Tree Lane” (2010). Opracowywanie w myślach fabuły „Bulla” zainicjowało pytanie: co człowiek jest w stanie zrobić w imię miłości? Potem Williams zaczął się zastanawiać, jak oddzielić ojcowską miłość od przerażających rzeczy, których dopuszcza się taki rodzic? Budując postacie Williams oparł się na niektórych sylwetkach widywanych w pubach, w których pracował. Osobach żyjących z dnia na dzień. Niemających zainteresowań, pragnień, praktycznie żadnych oczekiwań od życia. Zdjęcia powstawały między innymi w angielskim mieście Dartford oraz w prywatnym domu w mieście Gravesend. Lokalizacje zostały pokazane trochę jak miejsca widmo. Zamieszkałe, ale przez ludzi tak skupionych na własnym przetrwaniu, że ślepych i głuchych na wszechobecną przemoc. „Bull” po raz pierwszy został pokazany w sierpniu 2021 roku na Fantasia International Film Festival w Kanadzie, a do Polski przybył w listopadzie tego samego roku – premiera na Splat!FilmFest.

Samotny mściciel. Zorganizowana przestępczość. Ekstremalne zaszłości rodzinne. Rachunki, które muszą zostać wyrównane. Winy, których prawdopodobnie nie da się już odkupić. Krzywda się dokonała, a sprawiedliwości nie stało się zadość. Tytułowy bohater, czy jak kto woli antybohater filmu Paula Andrew Williamsa, nie spocznie, dopóki akt niełaski się nie dopełni. Bez mrugnięcia okiem powyrywa zgniłe korzenie z toksycznej gleby, którą niegdyś sam nawoził. Demoralizacja, nihilizm, brutalizm. Trujące powietrze, w którym dominującym pierwiastkiem jest beznadzieja. Prawo ulicy. Rządzą najsilniejsi. Od niepamiętnych czasów tron zajmuje były teść Bulla (przyzwoity występ Neila Maskella), dziś już starszy, ale wciąż nader żwawy człowiek imieniem Norm (David Hayman, uważam, oczko wyżej od poprzednika), który dysponuje małymi siłami zbrojnymi. To znaczy paru chłopa ze spluwami, bez dyskusji wykonujących każdy jego rozkaz. Nieśmiących mu się przeciwstawić. Ich głównym doradcą jest strach. Słuszna obawa o życie swoje i swoich najbliższych czyni ich bezwzględnie lojalnymi żołnierzami samozwańczego króla tylko na pozór spokojnego zakątka Anglii. Czy to ich usprawiedliwia? Czy okrutne metody na nieposłusznych stosowane przez Norma, rozgrzeszają jego małą armię? Okoliczność łagodząca? Nic nie wskazuje na to, by czołowa postać omawianej produkcji miała zamiar spojrzeć na to z tej perspektywy. Już nie. W przekonaniu Bulla sprawy posunęły się za daleko. Granica została przekroczona. Miarka się przebrała. Nastał czas krwawej zemsty. Akcja filmu biegnie po dwóch torach. W umownej teraźniejszości przyglądamy się wendecie Bulla i zwarciu szeregów po drugiej stronie barykady. Ta nić bez uprzedzenia przeplata się z nicią retrospektywną. Przejścia są tak płynne, że początkowo to może nieco dezorientować. Ale z własnego doświadczenia wnoszę, że przynajmniej większość odbiorców potem będzie już podskórnie wyczuwać, na którym torze fabularny aktualnie się znajduje. Automatyzm. Powroty do przeszłości w żaden sposób nie są akcentowane, w każdym razie nie są datowane, ale to szybko przestało mi przeszkadzać. Komplikować nieskomplikowane. Bo w gruncie rzeczy to bardzo prosta historia. Osadzona w twardej konwencji, choć chowająca w rękawie przynajmniej jednego dżokera. Ale nie dla wszystkich. Nie dla mnie. UWAGA SPOILER Spodziewałam się takiego rozwiązania. Oczywiście, nie od samego początku, ale uparta niewiara Norma w powrót Bulla naprowadziła mnie na „Piekielną zemstę” Patricka Lussiera. I pomyślałam: czemu nie? Bardzo możliwe, że Williams, świadomie czy nie, skorzystał z takiego samego motywu. Inną ścieżką do rzeki, do której wchodziłam już z Lussierem KONIEC SPOILERA. Największą zagadką był dla mnie los Aidena. Nie wątpiłam, że dla Bulla mniej ważna jest krzywda, jakiej sam doznał z ręki Norma i jego ludzi, od tego, co spotkało jego jedyne dziecko. Wiemy, że Bull stracił syna, ale to w zasadzie jedyny pewnik. Nie wiemy, czy chłopak żyje, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że twórcy radzą nie karmić się nadzieją. Pogodzić się z tym, że ojcu po dziesięciu latach rozłąki nie dane będzie połączyć się z synem. Nie na tym padole. Innymi słowy istnieje duże prawdopodobieństwo, że Bull wrócił, aby pomścić śmierć swojego dziecka. Małego chłopca, którego kochał nad życie. Zdecydowanie bardziej od swojej małżonki. Właściwie Gemma, nieodrodna córeczka Norma, z którą Bull uwił sobie niewygodne gniazdko w okolicy, w której w domyśle się wychował (główna wskazówka: dom jego matki, który odwiedzimy w umownej teraźniejszości), niedługo była mu bliska. Ich drogi tak naprawdę zaczęły się rozchodzić tuż po ślubie. Wtedy zaczął się kryzys, którego nie udało im się przezwyciężyć. Do tego potrzeba dwojga, a Gemma aż nadto wyraźnie dawała Bullowi do zrozumienia, że z jej strony na nic nie może już liczyć. Niech się cieszy, że nie wyrzuciła go z domu. Że łaskawie pozwala mu mieszkać z nią i Aidenem. Dopóki jej się to opłaca, będzie trzymać znienawidzonego małżonka przy sobie. On zajmuje się dzieckiem i domem, a ona dba wyłącznie o własne przyjemności. Narkotyki i seks. Taka to księżniczka. Oczko w głowie bossa. Można zaryzykować twierdzenie, że ze wszystkich swoich córek Norm najbardziej ukochał sobie właśnie Gemmę. I ona pewnie doskonale to wie. Wie, że ojciec niczego jej nie odmówi. A przynajmniej kiedyś tak było. Teraz ta rodzinka nie wydaje się już tak skonsolidowana jak przez zniknięciem Bulla. Niektórzy odsunęli się od jądra tego zdeprawowanego rodu (Norma). Odeszli. Widać można... Ale dla Bulla to nie ma znaczenia. Jego zemsta dosięgnie nawet tych, którzy przestali wykonywać polecenia Norma, przypuszczalnie największego wroga tytułowego mściciela.

Twórcy „Bulla” niewiele pozostawiają wyobraźni widza. Właściwie twórcy niejednego tak zwanego krwawego horroru mogliby się od nich uczyć. Solidne praktyczne efekty specjalne. Doprawdy realistycznie się to prezentuje. W sumie już samo to, że dane mi było się im przyjrzeć, pozytywnie mnie zaskoczyło. Zbliżenia na broczące krwią (normalnie jak prawdziwa) rany cięte, kłute, poszarpane - mięsiste widowisko - nie są wprawdzie jakoś specjalnie długie (w każdym razie widywałam dłuższe), ale mając w pamięci te wszystkie szeroko reklamowane, rzekomo mocno krwawe, skrajnie makabryczne współczesne „szokery”, nie pozostało mi nic innego, jak przyklasnąć twórcom „Bulla”. Jak rzadko w dzisiejszym kinie nie musiałam się obawiać, że jak mrugnę to przegapię:) Zawsze można dłużej, ale widać, naprawdę widać, makabryczne owoce wyhodowane przez zespół moim zdaniem prawdziwych profesjonalistów. Kawał dobrej roboty. I mówi to osoba, której ani razu nie zakotłowało się w żołądku. Wstręt, niesmak, szok – o takich skrajnościach mogłam zapomnieć. Ale, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, podziwiałam staranność wykonania, w duchu dziękując reżyserowi, że nie zmarnował tego wkładu. Miast przebiegać, jak to często w dzisiejszych czasach na planie takiego czy innego „dziwadła” się zdarza, albo posuwistym krokiem przechodził, albo na moment przystawał. Przykład na to drugie: zamordowana kobieta leżąca w kałuży krwi na pierwszym planie, a za nią jej oprawca i drugie zwłoki. Swoją drogą na myśl w tym momencie przyszedł mi kultowy obraz Michaela Hanekego pt. „Funny Games”, a konkretnie sekwencja (tutaj duża krótsza) ze zdruzgotaną, straszliwie rozpaczającą kobietą. Podobna... wrażliwość? Można tak to nazwać? Przykład na to pierwsze: obcięcie palców. Gdzieś w pół drogi natomiast umieściłabym człowieka z nożem w gardle i akcję z ręką. Tniemy, a potem przyżegamy. Wszystko w warunkach domowych. Niektórych może zdziwić swoboda działania Bulla. Niektórzy mogą uznać, że w tej kwestii twórców nieco poniosło, że w ten sposób podkopali realizm. Może niekoniecznie od razu zabili, ale obawiam się, że jakaś część odbiorców omawianej produkcji uzna to za niedopatrzenie albo zbytnie uwypuklenie refleksji, której Paul Andrew Williams pozwala wybrzmieć gdzieś na marginesie. Tak, istnieje niebezpieczeństwo, że część widzów nie da się przekonać do takiego scenariusza. Bull chodzi sobie spokojnie, przez nikogo nie niepokojony (to znaczy nie przez przedstawicieli legalnych organów, których obowiązkiem jest ścigać takich jak Bull) i rozlewa krew niekoniecznie niewinnych. Nie w większości przypadków, mam jednak poważne wątpliwości co do pierwszej kobiety, która w tym świecie przedstawionym żegna się z życiem. W umownej teraźniejszości, po zaskakującym dla wszystkich wtajemniczonych powrocie Bulla na stare, okrutnie cuchnące śmieci. Norm nie wierzy, że człowiek, który uszczupla jego twarde zaplecze, jego wierną świtę, to ten sam mężczyzna, który poślubił jego ukochaną córeczkę. Ma inną teorię. Zresztą nie poświęca temu wiele uwagi. Mniej ważne kto, ważne, żeby łachudrę zatrzymać. Czyli wojna. Jeden przeciwko wszystkim. Wszystkim niegdysiejszym compadre. Wynik łatwo przewidzieć. O ile zdążyło się obejrzeć parę tak zwanych filmów zemsty. Tak czy inaczej, w moim pojęciu to jest właśnie twarda rzeczywistość. Nikt nic nie widzi, nic nie słyszy. A nawet jeśli, to woli się nie wtrącać. Nie moja rzecz. Policja też jakoś nie kwapi się do działania. Po co ryzykować? Po co się wychylać? Narażać silniejszemu od siebie. Najsilniejszemu samcowi w tej miejskiej dżungli. Bull zapewne doskonale zna ten utrwalony porządek, chorą hierarchię panującą w jego rodzinnych stronach. Norm na górze, trochę niżej jego rodzina, pod nimi jego goryle (w tym partnerzy jego córek), a na samym dole tego zgniłego łańcucha pokarmowego wszyscy pozostali mieszkańcy tego „zaanektowanego terytorium”. Nie jedynego, oj na pewno nie jedynego takiego miejsca na tym smutny globie. Obojętni na przemoc, pozbawieni lepszych perspektyw, bo niemający odpowiednich koneksji. Bojący się wchodzić w układy z diabłem i ci, którzy najzwyczajniej nie mają mu nic do zaoferowania. I jeden taki, który ma wystarczającą motywację, by zburzyć ten lunapark Norma. Nawet jeśli Bull dopnie swego, nawet jeśli zdetronizuje uzurpatora, to w dłuższej perspektywie to niczego nie zmieni. Jego miejsce niechybnie zajmie inny, możliwe, że jeszcze okrutniejszy samozwańczy władca. Bull zresztą nie ma aż tak górnolotnych ambicji. Nie chce zmieniać świata, ani nawet jednego miasta. Ukarać tych, którzy według niego sobie na to zasłużyli, a potem niech się dzieje co chce. Tylko tyle? I czy faktycznie nikomu nie okaże litości? I najważniejsze: gdzie jest Aiden? Czyżby to jego krzyk przebijał się przez trzask palącej się przyczepy kempingowej? Standardowa, acz niestandardowo krwista, dostatecznie mroczna i całkiem wciągająca opowieść o ojcu, który pozna smak zemsty. Bardziej słodki czy gorzki? To już jego trzeba zapytać.

Zemsta po angielsku:) Starannie zapakowana, prosta historia, która na gruncie fabularnym żadnymi innowacjami się nie chwali. Bo i po co? Paul Andrew Williams i jego zespół od „Bulla” na tyle zgrabnie poruszali się w ciasnych ramach dreszczowca spod znaku revenge, na tyle dobrze czuli się w tej twardej konwencji, że nie musieli silić się na takie atrakcje. Czy, jak kto woli, udziwnienia. Nie musieli, ale spróbowali. W mojej ocenie z marnym skutkiem. W każdym razie chcieli zaskoczyć, bo nie wiem, czy Williams i jego zdolny zespół traktowali to jako powiew świeżości. Czy scenarzysta i zarazem reżyser tego dość brutalnego, nihilistycznego obrazu, świadomie czerpał z innego filmowego źródła? Tak czy inaczej, przypomniała mi się taka jedna podobna historia. I tam jakoś to lepiej mi brzmiało. Ale i tak warto było. Tego nie tak zupełnie bezkompromisowego „Bulla” wrzucić na ruszt.

3 komentarze:

  1. Skoro jest dużo brutalnych scen oraz praktyczne efekty to się skuszę w odpowiednim czasie. Pytanie tylko - "Czy scenarzysta i zarazem reżyser tego dość brutalnego, nihilistycznego obrazu, świadomie czerpał z innego filmowego źródła? Tak czy inaczej, przypomniała mi się taka jedna podobna historia. I tam jakoś to lepiej mi brzmiało." - o jakim filmie mowa? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł w spoilerze. Tam go dałam, bo jak się widziało tamten film to przypuszczalnie skojarzy się o co chodzi:)

      Usuń
    2. No to tajemnica wyjaśniona :) Specjalnie ominąłem spojlerową sekcję, bo ten film mnie interesuje, a takich nie chce sobie psuć, ale lubie jak wypisujesz te spojlery, bo jak jest film, który mnie nie ciekawi to przynajmniej czasem dobrze dowiedzieć się o co tam chodziło i ewentualnie jak jest dobre rozwiązanie to wtedy wpisać dane dzieło do listy do obejrzenia. :)

      Usuń