Stronki na blogu

sobota, 19 lutego 2022

„Krzyk” (2022)

 

Po latach młoda kobieta, Sam Carpenter, wraca do rodzinnego miasteczka Woodsboro, na wieść o ataku na jej młodszą siostrę Tarę, którego dopuścił się niezidentyfikowany człowiek w masce Ghostface'a. Sam towarzyszy jej chłopak Richie Kirsch. Po bolesnej rozmowie o przeszłości z przebywającą w szpitalu Tarą, Sam i Richie udają się do byłego szeryfa, który przeżył wszystkie poprzednie osławione serie zabójstw w Woodsboro, Deweya Rileya. Mężczyzna udziela im kilku cennych rad, ale wbrew nadziejom Sam, nie chce angażować się w najnowszą sprawę Ghostface'a. Po wyjściu nieproszonych gości Dewey informuje swoją przyjaciółkę Sidney Prescott i byłą partnerkę życiową Gale Weathers o pojawieniu się kolejnego mordercy w przebraniu Ghostface'a, prosząc, by nie wracały do Woodsboro. Potem decyduje się jednak wspomóc Sam, która robi wszystko, co w jej mocy, by ochronić dawno niewidzianą siostrę.

Dedykowana nieodżałowanemu Wesowi Cravenowi, twórcy wszystkich poprzednich części serii, z wytęsknieniem wypatrywana przez dużą cześć fanów tej slasherowej franczyzy, piąta odsłona „Krzyku” (oryg. „Scream”), wyreżyserowana przez Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, reżyserów między innymi „Diabelskiego nasienia” (2014) i „Zabawy w pochowanego” (2019), którzy nie ukrywają, że „Krzyk” Wesa Cravena miał ogromny wpływ na ich rozwój w branży filmowej. Wielcy miłośnicy od okresu nastoletniego – można więc sobie wyobrazić ich radość, gdy zwrócono się do nich z ofertą wyreżyserowania nowego „Krzyku”. Scenariusz stworzyli James Vanderbilt i Guy Busick, którzy byli zaangażowani w projekt „Zabawa w pochowanego” (pierwszy: jeden z producentów, drugi: autor skryptu). Kevin Williamson, scenarzysta pierwszej, drugiej i czwartej odsłony serii początkowo nie zgodził się wziąć udziału w tym projekcie przez wzgląd na Wesa Cravena (bez ojca serii jakoś mu się to nie uśmiechało), ale z czasem jego opór osłabł. Koniec końców Kevin Williamson dołączył do zespołu producentów wykonawczych. Zdjęcia ruszyły we wrześniu 2020 roku (tożsamość Ghostface'a była utrzymywana w tajemnicy w obawie przed przeciekami; tylko nieliczni członkowie ekipy od początku wiedzieli kto zabija) - po kilkumiesięcznej zwłoce (produkcja miała ruszyć w maju) spowodowanej pandemią COVID-19 - a zakończyły się w listopadzie tego samego roku. Budżet filmu oszacowano na dwadzieścia cztery miliony dolarów. Wyniki były na tyle zadowalające, by przekonać nieprzekonanych do ciągnięcia tej historii. Szósty „Krzyk” dostał już zielone światło i wszystko wskazuje na to, że tym razem nie każe się fanom długo czekać.

Krzyk” z 2022 roku to pierwsza część kultowej slasherowo-pastiszowej serii, której nie wyreżyserował Wes Craven. Oficjalnie część piąta, ale na którymś etapie prac dokonano korekty tytułu – ze „Scream 5” na po prostu „Scream” - czego, przyznam szczerze, nie byłam w stanie pojąć. Skrótowy opis fabuły jasno wskazywał na sequel, po co więc tak mieszać? Sugerować, że to remake pierwowzoru z 1996 roku, ewentualnie reboot serii. Nie rozumiałam tego, ale po seansie cegiełki Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta nie jestem już tak sceptycznie nastawiona do tej nazwy. Najnowszy „Krzyk” to bowiem nic innego jak requel, czyli połączenie reboota z sequelem. Niektórym to pojęcie mogło się już obić o uszy, ale podejrzewam, że dla większości odbiorców „Krzyku” to będzie zupełna nowość. Myślę, że „Krzyk” 2022 spopularyzuje ten termin. Tylko czekać, aż posypią się zapowiedzi kolejnych requeli (koniecznie z tym słowem w nagłówku), a tymczasem... Witamy ponownie w Woodsboro. Nie tak znowu sennym niewielkim amerykańskim miasteczku, z którego pochodzi jedna z najpopularniejszych final girl w historii kina slash. Niezwyciężona Sidney Prescott. W tej roli oczywiście Neve Campbell, która nie od razu podjęła decyzję o powrocie do tej franczyzy. Podobno przekonał ją dopiero list Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, w którym przekonywali o swojej długoletniej miłości do tego tytułu i ogromnej roli jaką „Krzyk” Wesa Cravena odegrał na ich ścieżce zawodowej. Ale uwaga, idzie nowe. Nowa gwiazda Woodsboro. Innymi słowy, na pierwszy plan wysuwa się Sam Carpenter (dobry występ Melissy Barrery, też ciekawie rozpisana postać), młoda kobieta, która dorastała w tym przeklętym miasteczku. Wyjechała tuż po osiągnięciu pełnoletności i przez kolejne pięć lat właściwie nie miała kontaktu ze swoją ukochaną młodszą siostrą, Tarą (dość przekonująca kreacja Jenny Ortegi). Film otwiera - zgodnie z tradycją - atak człowieka w stroju Ghostface'a na młodą kobietę, która oblała test z wiedzy o horrorze. Tym razem tajemniczy zabójca ogranicza się do pytań na temat popularnej serii filmów („Stab”) inspirowanych krwawymi wydarzeniami w Woodsboro, która jak zapewne pamiętają osoby zaznajomione z tą franczyzą, swoje podwoje otworzyła w „Krzyku 2” - wtedy na ekrany kin w tym świecie przedstawionym trafiła pierwsza część „Stab”, oparta na bestsellerowej książce non-fiction autorstwa dziennikarki telewizyjnej Gale Weathers (tak, tak, Courteney Cox też wróciła). Potem przenosimy się do Sam Carpenter, jak szybko się okazuje starszej siostry zaatakowanej w prologu dziewczyny, której udało się przeżyć bliskie spotkanie z nowym morderczym przebierańcem. I tak Sam zostaje zmuszona do powrotu na stare śmieci i spojrzenia w twarz siostrze, z którą, z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, zerwała kontakt. Tara tęskniła, nie rozumiejąc, dlaczego Sam się od niej odcięła. Dlaczego tak nagle wyjechała z Woodsboro? To wyjaśni się trochę później. Pomysł może i niezbyt odkrywczy, ale moim zdaniem ładnie zazębia się z historią między innymi Sidney Prescott: nowy owoc na najstarszej gałęzi. Ma to sens. W „Krzyku” 2022 podobnie, jak w poprzednich odsłonach, toczy się dyskusja na temat filmowego horroru. Aktualnych trendów. Czyli... nowa fala horroru, czy jak kto woli art 'arthouse' horror. Twórcy stawiają go w niejakiej kontrze do horrorowych rąbanek. Na czele obozu bardziej optującego za „wysokim kinem grozy” jest nastoletnia Tara, której ulubionym strasznym filmem jest „Babadook” Jennifer Kent. Wygląda na to, że po swojej stronie ma Amber Freeman, jedną ze swoich najbliższych przyjaciółek (nowa paczka młodych ludzi, w której może ukrywać się zabójca, a przynajmniej tak dyktuje doświadczenie tego, który przeżył już niejedną rzeź Ghostface'ów), fankę twórczości Jordana Peele'a. Po drugiej stronie tego jakże ważkiego sporu stoi Mindy Meeks-Martin, siostrzenica legendarnego Randy'ego Meeksa, która przejmuje po nim pałeczkę (nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Mindy stanowi połączenie Randy'ego z Kirby Reed z „Krzyku 4”). Znawczyni gatunku, która zdaje się nie tyle jest przeciwniczką nowej fali horroru, ile mieszania jednego z drugim. Nie podoba jej się „podwyższanie” na siłę takich klasycznych slasherów jak choćby „Stab”.

Tempo. Tego najbardziej się bałam. Obawiałam się powtórki z „Halloween” i „Halloween zabija” Davida Gordona Greena (sama już nie wiem, czy to jeszcze horror, czy już czysty film akcji). Wes Craven w moim odbiorze do perfekcji opanował hipnotyzowanie prostotą. Lekko, niewymuszenie, bezpretensjonalnie o różnościach, które wciąż podbijają serca ludzi spragnionych mocniejszych wrażeń. Craven, jak mało kto potrafił przemawiać tak, by przyciągać, kraść uwagę tłumów. Wśród tych wszystkich niezliczonych osób spijających słowa z ust Wesa Cravena (tj. fanów przynajmniej części jego filmografii) byli Matt Bettinelii-Olpin i Tyler Gillett. Pilni uczniowie jednego z największych mistrzów kina grozy? Takie wrażenie właściwie nie odstępowało mnie podczas tej najnowszej przygody w Woodsboro. Nie, to niezupełnie to samo – Wes Craven jest i tak naprawdę zawsze będzie tylko jeden, ale Bettinelli-Olpin i Gillett według mnie mają dużą szansę, o ile tylko zechcą, stać się takimi Brianami De Palma (swego rodzaju następca Alfreda Hitchcocka, kontynuator, ale nie kopista, tworzący pod silnym natchnieniem jego filmów, oczywiście nie zawsze). Idźcie śmiało za Wesem Cravenem, ale uważajcie, żeby za mocno nie podeptać mu pięt. I tym sposobem dochodzimy do właściwie jedynego problemu, jaki mam z nowym „Krzykiem”. Nowe poprzez powrót do korzeni – taki zamysł, uważam, przyświecał twórcom omawianego obrazu. I przez większość czasu to się sprawdzało, ale w końcu przyszedł ten moment, w którym wręcz przygniotło mnie przekonanie, że to już lekka przesada. UWAGA SPOILER Za daleko z tymi nawiązaniami do pierwowzoru. Miało być chyba zaskoczenie poprzez częściowe powtórzenie (jeden z morderców za Billym Loomisem), a druga osoba... właściwie skojarzyła mi się z hiperpsychopatka z „Krzyku 4” (ta to dopiero była walnięta). Co by się zgadzało, bo i wcześniej nieraz naszło mnie podejrzenie, że twórcy niniejszej odsłony zapuszczali żurawia nie tylko do jedynki, ale także czwórki (pomijając charakter Mindy, najsilniejsze skojarzenie pojawiło się po imprezie: szybka wymiana zdań tej dziewczyny z Richiem, ale i późniejsza rozmowa z jej przyjaciółką, która nieoczekiwanie wróciła bez swojego chłopaka). A skoro już jesteśmy w spoilerze, to: odważny, dość ryzykowny ruch z uszczupleniem starej ferajny, wielkiej trójki. Aż serce krwawi, ale to chyba dobrze. Że tak zabolało KONIEC SPOILERA. Formuła, generalnie rzecz biorąc, ta sama co dotychczas. Zmyślny, powiedziałabym wręcz, że całkiem inteligentny pastisz kina grozy, ze wskazaniem na filmy slash. I fandomy. Czyli kolejny kamyczek do ogródka przesadnie oddanych fanów kina. A naszą największą obsesją „Stab”. Seria, która, wedle jej największych (przynajmniej w swoim własnym mniemaniu) wielbicieli została bezlitośnie okaleczona przez Hollywood. Dlaczego filmowcy nie liczą się z oczekiwaniami prawdziwie zakochanych w tej czy innej franczyzie? Nie mają grama szacunku dla oryginałów? Fani to widzą i nie zamierzają siedzieć cicho. Mają internet i nie zawahają się go użyć. Sam Carpenter wprawdzie nie jest tak niechętnie nastawiona do gatunku horroru, jak jej poprzedniczka, Sidney Prescott, ale też nie wygląda na taką, która wpadła w szpony obsesji. Niektórzy mogą powiedzieć, że ma zdrowy stosunek do gatunku. Inni, że to niedzielna odbiorczyni mroczniejszych klimatów. Horrorniemaniaczka. Od czasu do czasu coś tam sobie zapuści, ale nie podchodzi do tego tak poważnie jak na przykład „Randy w spódnicy”, wspomniana już siostrzenica tego niestety od dawna nieżyjącego człowieka, który dobrze wiedział jak przeżyć w horrorze. Gdyby tylko stosował się do własnych rad... Mindy tego błędu powtarzać nie zamierza. Widać, że dziewczyna ma przekonanie, że prześcignęła swojego mistrza. Nie tylko bardziej się pilnuje, ale też ma prawo sądzić, że lepiej sprawdza się jako nauczycielka wyjątkowo niepojętnych uczniów. Co za amatorzy. Zaraz wracam?! No to po nim. Przy nim to nawet ta, co wzorem Tatum Riley sama polazła do piwnicy po piwo, może uchodzić za znawczynię tematu (co ona „Stab” nie widziała?). Może poniewczasie, ale ważne, że pojęła. A ten? Typowy bohater horroru klasy B. Nie przetłumaczysz. Więc po co się wysilać? Mindy na pewno nie zamierza nikogo ratować na siłę. Nie ma cierpliwości do najbardziej opornych przypadków. Zrobiła, co mogła, a teraz niech każdy radzi sobie sam, bo ona ma zamiar zrobić dokładnie to, co na pewnej pamiętnej imprezie robił jej wuj. Nie potrafię zliczyć, ile podobnych oczek do fanów serii puszczono w tym głośnym widowisku. Zostańmy jednak przy wspomnianych już przykładach. Fikołek we wzmiankowanej scenie w piwnicy oraz trochę późniejsze powtórzenie zasady, jaka wybrzmiała już w części pierwszej, i to jeszcze poprzez mocne spięcie ze starym. Pamiętacie, jak Sidney w „Krzyku” z 1996 roku narzekała na te wszystkie głupiutkie postacie z horrorów, które ścigane przez mordercę zamiast kierować się do drzwi wyjściowych wybierają schody, a gdy przyszedł „moment sprawdzam”, zachowała się tak samo? „Krzyk” 2022 wraca do tego kwestii – taki sam wydźwięk. Nie śmiej się dziadku z cudzego przypadku. Z przekąsem o swojej własnej bohaterce. Aautoironia. Krew, jak i w poprzednich częściach, nie leje się jakoś przesadnie. Mniej więcej ten sam poziom drastyczności, co dotychczas. Aczkolwiek jeden moment muszę wyróżnić. Ostrze noża przechodzące na wylot z boku szyi – doprawdy (nie)smaczny widok. Czegoś takiego na ekranie chyba jeszcze nie widziałam. Morderstwa morderstwami, ale najważniejsze, że twórcy zadawali sobie trud budowania odpowiedniego podłoża pod ataki Ghostface'a. Powolne i czasami jawnie pogrywające sobie z naszymi oczekiwania (a nie tu... a już myślałeś, że teraz... i znowu pudło! I tak w „nieskończoność”. Na pewno w scenie po, powiedzmy, „Psychozie” Alfreda Hitchcocka. Staranne budowanie dramaturgii. Napięcie rośnie, rośnie, lekko opada, żeby niemal natychmiast znów wystrzelić w górę. Piękna sprawa.

Nie zawiódł, ale i nie oszołomił. Wolę „Krzyki” od Wesa Cravena, ale też daleka jestem od stwierdzenia, że Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett popełnili błąd angażując się w ten śmiały projekt. Moim zdaniem powodów do wstydu nie mają, choć na ich miejscu w kolejnej odsłonie (zakładając, że to oni zajmą fotele reżyserskie; na tę chwilę to najpoważniejsi kandydaci do tej fuchy) mniej oglądałabym się za siebie. Mniej pożyczania od kolegów „Krzyków”. Do przodu Panowie. Niżej pochylić się nad nową gwardią, a już w ogóle dołożyć starań, by Sidney Prescott zyskała jak najbardziej godną zastępczynię (myślę, że Sam Carpenter ma do tego odpowiednie kwalifikacje: obiecująca Dziewczyna), ale też tak zupełnie nie zapominać o starych znajomych. Mogą się jeszcze przydać.

1 komentarz:

  1. Krzyk to rewelacyjna seria. Każdy film trzyma przynajmniej dobry poziom. I tak też jest z piątką. Oglądało się go świetnie, było ciekawie i fajnie łapało się różne smaczki (choćby bohaterowie przejeżdżający przez ELM Street :)) czy liczne puszczanie oczka do widza w byciu metafilmem :) (taki powinien być nowy Matrix..). Chyba jedyny minus jaki wyłapałem to to, że... zgadłem kto zabija. Chyba już jestem za stary na to :) Według mnie wcale nie odstaję od filmów Wesa. Ba, chyba nawet przebił w moim guście czwórkę, której początek to jedna z moich ulubionych scen w horrorach :)) 7,5/10.

    OdpowiedzUsuń