Rok 2025. Lekarka z Glasgow Amanda Maclean podczas swojego szpitalnego dyżuru spotyka się z zastanawiającym przypadkiem. Stan mężczyzny z objawami grypopodobnymi raptownie się pogarsza. Temperatura ciała rośnie w zastraszającym tempie, a wkrótce potem pacjent umiera. Amanda podejrzewa, że to jakiś wirus, który, jak wszystko na to wskazuje, jest odporny na dostępne leki i błyskawicznie się rozprzestrzenia. Kobieta próbuje zainteresować tą sprawą inspektorat sanitarny, ale zostaje zignorowana. A potem jest już za późno. W krótkim czasie zaraza obejmuje cały świat, a jej ofiarami padają wyłącznie mężczyźni. Każdy może być nosicielem, ale z jakiegoś powodu kobiety nie chorują. Wybitni naukowcy z różnych stron świata starają się opracować szczepionkę, wiedząc, że każdego dnia, w każdej godzinie i minucie ich niewidzialny wróg zbiera potężne żniwo wśród męskiej populacji. A to prosta droga do całkowitej zagłady ludzkości.
„Koniec mężczyzn” (oryg. „The End of Men”) to pierwsza opublikowana powieść brytyjskiej prawniczki ds. sporów korporacyjnych, Christiny Sweeney-Baird. Powieść apokaliptyczna i postapokaliptyczna, którą autorka chętniej nazywa hiperrealistyczną powieścią spekulatywną, woją światową premierę mająca w roku 2021, a w Polsce ukazała się w kolejnym roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Sweeney-Baird pisać zaczęła już w okresie nastoletnim, na co największy wpływ miała twórczość Julii Quinn. Kiedy miała dwadzieścia parę lat, przeczytała „World War Z” Maxa Brooksa, zachwycając się obraną narracją (historie wielu postaci) i tym jak prawdziwy wydawał jej się świat wykreowany na kartach tego utworu. Jakiś czas później, na początku 2018 roku, natrafiła na „The Power” Naomi Alderman i pomyślała: tak się dzieje w świecie, w którym kobiety są fizycznie silniejsze od mężczyzn, ale co się stanie, jeśli mężczyźni nagle znikną? Kiedy szkic „Końca mężczyzn” był już gotowy, Sweeney-Baird podpisała kontrakt na wydanie tej historii, po czym przystąpiła do, jak się okazało, nader sprawnego (nie zajęło jej to dużo czasu) przepisywania książki. Z pomocą swojej agentki, Felicity Blunt, zmniejszyła objętość tego maszynopisu – w pierwszej, nieopublikowanej, wersji perspektyw było więcej (w sumie ponad czterdzieści!). Sweeney-Baird swoją pracę nad tą powieścią rozpoczęła w 2018 roku, a w styczniu 2020 roku przedłożyła ją wydawcy (przed nią były jeszcze ostateczne prace redakcyjne), w międzyczasie racząc się między innymi lekturą „Station Eleven” Emily St. John Mandel, która miała pewien wpływ na emocjonalne aspekty „Końca mężczyzn”. Powieści, która ma szansę trafić na ekran – prawa zostały sprzedane jednej z hollywoodzkich wytwórni filmowych.
Thriller science fiction, który wbrew pozorom nie powstał niejako w wyniku pandemii COVID-19. Historia urodziła się wcześniej i jeszcze przed wybuchem pandemii została przekazana wydawcy. Możliwe, że na ostatniej prostej (prace redakcyjne), autorka dodała jakieś detale zaczerpnięte z życia, ale cała reszta została przelana na papier jeszcze przed okresem niepodzielnych rządów, na szczęście, nieporównywalnie mniej zjadliwego wirusa, u części zarażonych wywołującego podobne objawy, co niemający nazwy najzacieklejszy wróg ludzkości wymyślony na użytek jej, jak się okazało, pierwszej opublikowanej książki. Wcześniej Christina Sweeney-Baird, która dorastała w Glasgow i Londynie, gdzie obecnie mieszka, absolwentka Uniwersytetu Cambridge, szukała wydawcy dla swojej powieści historycznej, co nie przyniosło pożądanych rezultatów, ale nie ostudziło jej pisarskiego zapału. Na szczęście dla mnie, i jak zdążyłam się zorientować, całej rzeszy innych czytelników z różnych zakątków świata, którzy dali się porwać straszliwej wizji końca znanego nam świata roztoczonej w jej następnym „dziecku”, dla którego Sweeney-Baird już bez większego trudu, znalazła bardzo troskliwych opiekunów. Nic dziwnego, bo „Koniec mężczyzn” to nie tylko diablo realistyczna kronika skutecznej działalności zarazy i kompletnego zagubienia ludzkości w obliczu zagrożenia biologicznego, ale również, jeśli nie przede wszystkim, przekonujące analizy psychologiczne kobiet, rzadziej mężczyzn, różnie radzących sobie, albo nieradzących, na tym wyjątkowo potwornym polu bitwy. Jeśli przyjąć, że autorka „Końca mężczyzn” na dalszym etapie prac nad tą publikacją, nie uległa hipotetycznej pokusie wzbogacenia jej o składniki, które w tym momencie mogła już znać czy to z autopsji, czy z doniesień prasowych (na przykład akcja „zostań w domu”, która co trzeba zaznaczyć w jej apokaliptycznej i postapokaliptycznej wizji, to bardziej świadomy wybór co bardziej zapobiegliwych ludzi niźli głośna kampania, jaką wdrożono, przynajmniej w Polsce, w czasie bezwzględnego panowania covida), to można dojść do wniosku, że Sweeney-Baird posiada jakieś zdolności parapsychiczne. Prorokini? Według mnie (powtórzmy: przy założeniu, które może być błędne, że to rzeczywistość częściowo dogoniła fikcję, a nie odwrotnie) jest po prosty uważaną obserwatorką ludzkich zachowań w obliczu takiego czy innego zagrożenia. Ignorancja, indolencją, kompletne zagubienie (jak te dzieci we mgle) osób, którym podatnicy płacą między innymi za to, by reagowali, gdy docierają do nich takie sygnały, jakie wysyła Amanda Maclean. Jedna z głównych narratorek (jest i cała plejada osób, które rzadziej dochodzą do głosu), mieszkająca w Glasgow lekarka pracująca w dużym szpitalu, gdzie pojawia się pierwsze, a w każdym razie decydujące, ognisko nieznanego ludzkości wirusa, który daje objawy podobne do grypy. Na początku, potem chorzy i ich bliscy, przynajmniej ze Szkocji, nie myślą już o grypie, tylko o sepsie. Tak czy inaczej, sytuacja nagle staje się na tyle poważna, żeby zmusić nieszczęśników do udania się prosto na SOR. Tak to się zaczyna, a dalej jest już tylko gorzej. Amanda robi wszystko, co w jej mocy, by zainteresować inspektorat sanitarny, jak się obawia, nową chorobą, która najwyraźniej dopada wyłącznie mężczyzn. Bez skutku. Panikara, wariatka, ot co! W takiej sytuacji jedyne, co Amanda może zrobić, to wdrożyć odpowiednie kroki w swoim najbliższym otoczeniu i czekać, aż obudzą się ludzie, którzy mogą więcej. Mogli więcej, bo kiedy wreszcie dociera do nich, że popełnili błąd ignorując wiadomości od doktor Maclean, jest już dużo za późno. Mleko się wylało. Na całym świecie nie znalazła się ani jedna instytucja - ani jedna! - która zareagowała na czas. Z drugiej strony, czy to by coś dało? Czy ponoć najinteligentniejszy gatunek na Ziemi, mógł wygrać z takim wrogiem? Amanda najwyraźniej uważa, że tak, ale ja zdążyłam już utwierdzić się w zupełnie innym przekonaniu. Bez szans.
„Niewiedza, niekompetencja i obawy tak często towarzyszą działaniom rządu, że nikt nie powinien być zaskoczony, gdyby instytucje, które w naszym mniemaniu zapewniają nam bezpieczeństwo, okazały się żałośnie bezradne w obliczu pandemii.”
W „Końcu mężczyzn” Christina Sweeney-Baird przedstawia nam bezpośrednie (narracja pierwszoosobowa) relacje fikcyjnych postaci z nieodległej przyszłości – akcja toczy się w latach 2025-2031. Do tego parę maili, listów i artykułów, głównie Marii Ferreiry, dziennikarki „The Washington Post”. Część z nich nigdy się nie spotka. O niektórych zrobi się głośno na całym świecie, parę osób wejdzie w bliższy kontakt, ale będą i tacy, których nazwiska nawet nie obiją się o uszy całej reszcie. Może później, gdy już powstanie bardzo obszerna kronika zarazy. Wirus dziesiątkujący populację męską, który na szczęście wykluł się w wyobraźni, nie mam wątpliwości, bardzo empatycznej pisarki (trochę łez poleciało) i rozpanoszył jedynie na kartach jej epickiego utworu, nie ma oficjalnej nazwy. Nazywa się to po prostu zarazą. Bo po co zawracać sobie głowę nazewnictwem, skoro masowo giną ludzie? Tak czy inaczej, mądre głowy w domyśle z całego świata wolą myśleć nad szczepionką. A te mniej mądre koncentrować na gaszeniu przeróżnych, mniejszych i większych, pożarów. Cel jest jeden: ocalić jak najwięcej ludzkich istnień. Klasyczna walka o przetrwanie właściwie całego gatunku ludzkiego. Szacuje się, że umrze ponad dziewięćdziesiąt procent zarażonych mężczyzn. Na domiar złego, nie tylko oni przenoszą tę bestię – kobiety choć same nie chorują, mogą przekazywać go dalej (nosicielki). W każdym razie wielu jest przekonanych, że niespełna dziesięć procent jeszcze do niedawna mniej więcej połowy ludzkości, nie wystarczy, że w takim układzie ludzkość wkrótce wyginie. „To się nie spina”, uznaje jedna z bohaterek powieści, po dokonaniu szybkich obliczeń. Jedyny ratunek? Szczepionka. Trzeba tylko ją wynaleźć... Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że jeszcze nie spotkałam się (a przynajmniej nie pamiętam takowej) z fikcyjną historią opartą na motywie zarazy, która kończyłaby się tak: jest szczepionka, ale ludzie nie chcą się szczepić. Zwykle jak już pojawia się remedium na strasznego wirusa, autorzy i autorki takich opowieści pozwalają nam odetchnąć. Zastanawiałam się, czy Christina Sweeney-Baird wyłamie się z tego schematu. Tak czy inaczej, dziś już wydaje mi się nieaktualny. Podobnie jak szok, oburzenie, niedowierzanie na wieść UWAGA SPIOLER o tym, że na tym świecie nie ma nic za darmo. Nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy masowo umierają ludzie. Opór niektórych władz przy takim postawieniu sprawy (płaćcie albo gińcie) z dzisiejszej perspektywy nie brzmi zbyt przekonująco. A może się mylę? Skoro już jesteśmy w spoilerze to tak sobie myślę, czy Sweeney-Baird widziała może „Epidemię” Wolfganga Petersena, bo te małpy... KONIEC SPOILERA Oprócz wspominanej już lekarki Amandy Maclean na pierwszy plan wysuwa się Catherine Lawrence, moja ulubiona bohaterka jednej z lepszych opowieści o zarazie, jaka wpadła mi w ręce. Catherine poznajemy jako kobietę praktycznie spełnioną. Idealny mąż, uroczy synek, wygodny dom w spokojnej dzielnicy Londynu, praca, którą lubi – jest antropolożką: nauczycielka akademicka, której prace są publikowanej w różnych naukowych pisemkach, biuletynach etc. Jej życie co prawda nie zawsze było usłane różami, ale tuż przed pandemią, największą troską Catherine zdaje się być to, jak przekonać swojego ukochanego partnera do zrezygnowania z planu powiększenia ich rodziny. On chce mieć kolejne dziecko, ona nie bardzo. I jak można się tego domyślić, kobieta już wkrótce zatęskni za takimi problemami. Nie będę tutaj streszczać losów wszystkich postaci starających się jakoś przetrwać ten arcytrudny okres w :Końcu mężczyzn”, ale pozwolę sobie jeszcze pokrótce przedstawić Elizabeth Cooper, Amerykankę, młodszą specjalistkę w Centers for Disease Control and Prevention (CDC), która na początku epidemii przybywa do Londynu, aby jakoś wspomóc jeden z tutejszych zespół naukowych zajmujących się nowym wirusem. Ten zespół może być czarnym koniem w wyścigu, w którym ani myśli rzucać kłody pod nogi pozostałym naukowcom pracującym nad szczepionką. Elizabeth i pozostali członkowie tej ekipy bez zastanowienia, nieodpłatnie, dzielą się z innymi wynikami swoich badań. Czyli tak jak być powinno... w utopijnej krainie. Sęk w tym (właściwie to mnie w to graj), że autorka najwyraźniej woli twardy realizm od „różowych okularów”. Prawdę mówiąc, spodziewałam się bardziej zachowawczego podejścia do tematu. Myślałam, że Sweeney-Baird łagodniej obejdzie się z czytelnikami. Okaże więcej skrupułów, a zatem będzie więcej odpornych w otoczeniu w większości mocno straumatyzowanych kobiet, które przypuszczalnie nie tylko będą musiały jako odnaleźć się w tej nowej, przerażającej rzeczywistości, ale też odegrają ważne role w tej wojnie, na którą nikt nie był przygotowany. W poruszający, właściwie wyciskający łzy z oczu sposób, autorka „Końca mężczyzn” pisze o stracie mężów, ojców, braci, przyjaciół i/lub synów. Czarna rozpacz, poczucie niesprawiedliwości, zazdrość gniewem podgryzana na widok tych wszystkich szczęśliwców, z którymi los najwyraźniej obchodzi się łagodniej.
„Koniec mężczyzn”, pierwsza opublikowana powieść brytyjskiej prawniczki Christiny Sweeney-Baird, to historia, która może wzbudzić lekkie kontrowersje. Wirus stanowiący śmiertelne zagrożenie tylko dla mężczyzn. Kobiety walczące, kobiety ostatnią nadzieją ludzkości. Nie mogę jednak nie polecić tej pozycji wszystkim, którzy nie mają jeszcze dość opowieści o strasznych wirusach niespodziewanie i oburzająco swobodnie rozprzestrzeniających się po świecie. Apokaliptyczna i postapokaliptyczna historia, która co prawda na późniejszych odcinkach, jakby wytraca pęd (nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to już takie przedłużanie na siłę, że ta publikacja wypadłaby jeszcze korzystniej w moich oczach, gdyby w dalszej partii odjąć jej jeszcze trochę „dekagramów”), ale w podsumowaniu tej „transakcji” wyszło, że jestem mocno do przodu. Wielki, soczysty plus!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Pomysł na wirus atakujący tylko mężczyzn jest kontrowersyjny, ale też ciekawy. Chętnie sprawdzę, co tam autorka wymyśliła, zwłaszcza jeśli naprawdę na pomysł wpadła przed pandemią.
OdpowiedzUsuń