Osiemnastoletnia Alice Lee, dziewczyna z niewielkiej miejscowości w Wisconsin, przybywa do Nowego Jorku po zaskakującym rozpadzie związku ze swoim byłym nauczycielem. Ludzie tak często ją zawodzili, że odtąd zamierza polegać tylko na sobie. Nie spodziewała się jednak, że spotka takiego człowieka, jak Noah, mężczyznę w podeszłym wieku, który zapewnia jej lokum w Nowym Jorku. To miał być nowy początek dla boleśnie doświadczonej dziewczyny, ale stało się inaczej. Jej sponiewierane zwłoki odkrywa trzydziestosześcioletnia Australijka Ruby Jones, która przyjechała do Nowego Jorku tego samego dnia, co nieznana jej jeszcze z nazwiska ofiara gwałtu i morderstwa. Ona też chciała odmienić swój los, też była głęboko rozczarowana swoim życiem, ale w przeciwieństwie do Alice, jeszcze może zrealizować ten cel. Przy małej pomocy zamordowanej nastolatki, która staje się jej obsesją. Ruby rozpoczyna własna śledztwo w sprawie dziewczyny, której tożsamość pozostaje nieznana.
„Zanim poznasz moje imię” (oryg. „Before You Knew My Name”), to literacki debiut Jacqueline Bublitz, feministki panicznie bojącej się pająków. Urodziła się w Nowej Zelandii, gdzie na stałe mieszkała do osiemnastego roku życia – potem przeprowadziła się do Melbourne w Australii, ale przynajmniej raz w roku odwiedzała bliskich, którzy zostali w Nowej Zelandii. Na dłużej została, kiedy jej ojciec podupadł na zdrowiu. Wróciła, by pomóc w opiece nad nim, zakładając, że szybko wróci do Australii. Ale tak się nie stało. Po podpisaniu kontraktu z agentem literackim w Wielkiej Brytanii, w lutym 2020 roku odwiedziła Melbourne, po czym wróciła do Nowej Zelandii, jak myślała, tylko na trzy miesiące, ale plany pokrzyżowała jej pandemia COVID-19. Jej pierwsza powieść wzbudziła tak wielkie zainteresowanie w środowisku wydawniczym, że mówiło się o wojnie licytacyjnej/przetargowej. Dla Jacqueline Bublitz to wszystko było bardzo ekscytujące, tym bardziej, że wprost uwielbia poznawać czysto biznesową stronę takich i innych transakcji. Światowa premiera jej pierwszego opublikowanego dzieła przypadła na rok 2021, a pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 2022 pod szyldem Prószyński i S-ka. Okładkę zaprojektował Mariusz Banachowicz, a tekst przetłumaczył Tomasz Wilusz.
„Nie chcę opowiadać jego historii. Nie chcę nawet więcej wymieniać jego nazwiska. Nie rozumiem, dlaczego to jego życie ma być odtwarzane w najdrobniejszych szczegółach, pamiętane. Jestem Alice Lee. I to jest moja historia”. Nie zabójcy. Jacqueline Bublitz w „Zanim poznasz moje imię” mówi „dość!”. Dość zaszczycania zbrodniarzy zainteresowaniem, które powinno należeć się ich ofiarom. Najwyższy czas przetrzeć inną ścieżkę w kryminalnych ostępach: na pierwszym planie postawić poszkodowanych, a nie szkodzących. Tożsamość sprawcy tutaj ma zdecydowanie mniejsze znaczenie niż tożsamość ofiary. Historia zabójcy jest nieistotna. On jest nieistotny, istotna jest jego ofiara. To jej historia. Osiemnastoletniej Alice Lee; starsza już nie będzie. Nie w świecie doczesnym. Dla czytelnika jej tożsamość jest znana od samego początku, ale opinia publiczna w tym świecie przedstawionym zna ją jako Jane Doe. Kolejna ofiara w pewnym sensie odarta z tożsamości. Odebrano jej nie tylko życie, ale też nazwisko, a co za tym idzie, biografię. Nasza narratorka nie może się z tym pogodzić. Zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, by ludzie dowiedzieli się kim była. Nie jest żadną Jane Doe, tylko Alice Lee, dziewczyną, która pełnoletność osiągnęła w drodze do Nowego Jorku. Wcześniej mieszkała w małym miasteczku w stanie Wisconsin, gdzie trafiła po śmierci matki. Nigdy nie dowiedziała się, kto był jej ojcem i bynajmniej nie zabiegała o tę wiedzę. Matka w zupełności jej wystarczała, Alice nie ma jednak wątpliwości, że żyłoby im się dużo lepiej, gdyby jej rodzicielka miała więcej szczęścia w miłości albo po prostu spróbowała żyć bez mężczyzny. W dzieciństwie Alice marzyła o tym, żeby jej ukochana matka przestała wikłać się w związki, które już na pierwszy rzut oka nie miały przyszłości, by znalazły wreszcie miejsce, które dziewczynka z czystym sumieniem mogłaby nazywać swoim domem (często się przeprowadzały). To ostatnie życzenie poniekąd się spełniło. Poniekąd, bo pod dachem swojej ciotki Alice niezupełnie czuła się jak u siebie. Straciła matkę, a niedługo potem nawiązała pierwszą trwalszą relację z osobą w swoim wieku. Tammy była jej jedynym oparciem, dopóki na jej drodze nie stanął pan Jackson. Nauczyciel plastyki, którym już w szkole była absolutnie zauroczona, ale dopiero po skończeniu liceum, ich znajomość weszła na wyższy poziom. Alice myślała, że to już na zawsze, że znalazła swoją drugą połówkę, swoje miejsce na ziemi. Tak zapisało się to we wspomnieniach dziewczyny, która już na wstępie informuje nas, że wkrótce umrze. Zastajemy ją już w Nowym Jorku, mieście, który jak wiemy jest jej ostatnim przystankiem na tym padole, ale stopniowo odkryje przed nami swoją pechową przeszłość. Smutna „pieśń” o dziewczynie, która miała w życiu ostro pod górkę. O dziewczynie, która nigdy się nie poddała. Nigdy nie przestała marzyć, a w Nowym Jorku poznała kogoś, kto z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, postanowił pomóc jej w urzeczywistnieniu tych pragnień. Jej dobrodziej, Noah. Starszy mężczyzna, który przed pojawieniem się Alice mieszkał tylko ze swoim psem Franklinem, przywrócił jej wiarę w ludzi, czy raczej mężczyzn. Pokazał, że nie wszyscy są tacy jak pan Jackson. Ta sielanka nie trwała jednak długo. Powinna była się tego spodziewać, bo przecież słońce nigdy nie świeciło dla niej długo. Krótki dzień i długa noc: tak było zawsze. Ale czy można ją winić za to, że optymistycznie patrzyła w przyszłość? Że straciła czujność? Czy sama była sobie winna? Bo wyszła o nieludzkiej porze z domu? Bo samotnie spacerowała po mieście? Bo nogi poniosły ją w tak zaciszny, skryty rejon miasta? Bublitz w „Zanim poznasz moje imię” nie ukrywa, że ma serdecznie dość takiego stawiania sprawy. Dość obwiniania kobiet za krzywdy wyrządzane im przez mężczyzn. Dość gadania o zbyt krótkich spódniczkach i nieostrożnych zachowaniach, beztrosce niektórych pań. Alice Lee nie umarła niejako na własne życzenie. Nie była prostytutką, jak twierdzą niektórzy, a nawet gdyby była, to dlaczego to miałoby usprawiedliwiać jej zabójcę? Bo tak zazwyczaj działa ten mechanizm. Mówiąc o „nieobyczajnych zachowaniach” ofiary siłą rzeczy w jakimś stopniu wybielamy jej oprawcę.
„Zanim poznasz moje imię” Jacqueline Bublitz to w mojej ocenie powieść egzystencjalna z elementami kryminału i thrillera psychologicznego. Z perspektywy ofiary śmiertelnej. Autorka nie pozostawia wątpliwości, że duch Alice Lee nie tylko przygląda się poczynaniom garstki żywych, ale też próbuje się na coś przydać. Głównie Ruby Jones, trzydziestosześcioletniej kobiecie, która nie wie (jeszcze?), jak dużo ich łączy. Ruby przybyła do Nowego Jorku tego samego dnia, co Alice, którą poznała dopiero po jej śmierci. Tak jak Alice, Ruby do tego miasta przywiodło pragnienie zmiany swojego życia. Nowy rozdział. Alice od najmłodszych lat marzyła o przeprowadzce do tego miasta (owoc opowieści jej matki) i była silnie zdeterminowana, by je zrealizować. Ruby natomiast najchętniej zostałaby w swojej rodzimej Australii z Ashem u boku. Ukochanym mężczyzną, który zaręczył się z inną, a dla niej przewidział rolę swojej kochanki. I tak to trwało, dopóki Ruby starczyło cierpliwości. Decyzję podjęła praktycznie z dnia na dzień – roczny pobyt w Nowym Jorku. Główny cel: wyleczyć się z Asha. Ale to nie takie proste. Jak słusznie zauważa jej niewidzialna obserwatorka, narratorka „Zanim poznasz moje imię”, uciekając nie wymazujesz tego, co było. Nowy start, może, ale na czystą kartę w tym wieku lepiej nie liczyć. Osobowość, wspomnienia, uczucia do konkretnych osób – to wszystko zostaje, tylko sceneria się zmienia. I towarzystwo. Ruby, w przeciwieństwie do Alice, pierwsze dni w Nowym Jorku spędziła w dobrze znanym jej bagnie. Nawet gorszym, bo oto znalazła się w zupełnie obcym mieście, daleko od rodziny i przyjaciół. Alice miała Noaha, a Ruby ciasną kawalerkę i zapas wódki. Ta pierwsza była jak dziecko w sklepie ze słodyczami, a ta druga jak usychająca roślina. Alice zwiedzała, a Ruby okopała się w swoim ciasnym mieszkanku. I jak można się tego spodziewać, do wyjścia z tej skorupy skłoni ją makabryczne odkrycie. I nieśmiertelna dusza Alice? Przypomniało mi to „Uwierz w ducha” Jerry'ego Zuckera, z tą różnicą, że prowadząca własne śledztwo kobieta, wcześniej nie znała ofiary. Właściwie wciąż jej nie zna. I niewykluczone, że tak pozostanie. Ruby przeraża ta perspektywa. Poznanie ofiary jest dla niej ważniejsze od poznania jej zabójcy. Oczywiście, chciałaby, żeby sprawca został schwytany, ale ma przeczucie, że ta zagadka rozwiąże się sama po ustaleniu tożsamości jej Jane Doe. A gdy już to się stanie – jeśli się stanie – Ruby na pewno nie będzie szukać informacji na jego temat. Co innego w przypadku jego ofiary. Trudno nie dopatrzyć się tutaj potępienia, czy raczej bolesnego rozczarowania upartym „stawianiem na piedestale” w tak zwanym cywilizowanym świecie czarnych charakterów. Główna rola w tych tragicznych sztukach zazwyczaj dostaje się oprawcom, podczas gdy z ofiar nierzadko robi się statystów. Bublitz w „Zanim poznasz moje imię” pokazuje jak jej zdaniem powinno być. Odwracanie uwagi od zabójcy i skupianie jej na ofierze i osobach jej przychylnych, tutaj ze wskazaniem na Ruby Jones, ale będziemy też zaglądać do prowadzącego oficjalne śledztwo w sprawie gwałtu i zabójstwa w Riverside oraz nowych znajomych zawziętej Australijki. Wydawać by się mogło, że osoby z najbliższego otoczenia Alice Lee szybko skontaktują się z detektywami zajmującymi się tą sprawą, wydawać by się mogło, że chociaż Noah... Dlaczego dobroczyńca Alice nie zgłosił jej zaginięcia? Mało tego, tak dociekliwy człowiek jak on, na pewno śledzi serwisy informacyjne, a zatem musi wiedzieć, że mundurowi szukają osób, które mogłyby zidentyfikować zamordowaną dziewczynę odnalezioną przez pewną biegaczka (Ruby Jones w mediach). Podejrzana sprawa, tym bardziej, że Alice jakby wzdraga się przez złożeniem wizyty Noahowi. Tak czy inaczej, autorka dokłada starań, by tożsamość sprawcy nie zrobiła na odbiorcach wielkiej wrażenia. Zaskoczeń z tej strony raczej nie będzie. Bublitz zależało na tym, by zabójca nie został przez nas zapamiętany, przeszedł niemal niezauważenie, w cieniu ofiary. I jej najlepszej przyjaciółki, którą poznała dopiero po swojej potwornej śmierci. Przygnębiająca, ale i budująca to opowieść bynajmniej nie z dreszczykiem. Filozoficznie o życiu, śmierci, związkach międzyludzkich (miłość, przyjaźń, luźniejsze znajomości), przy czym jak dla mnie to takie bardziej „szkolne rozważania”. Nic odkrywczego, ani nawet szczególnie głębokiego. W każdym razie, gdyby Jacqueline Bublitz zrównoważyła rzeczone wywody z co bardziej emocjonującymi, trzymającymi w napięciu momentami, to na pewno bardziej wsiąkłabym w nie tak znowu bezduszny, wyjątkowo mały, wręcz ciasny światek Alice Lee i Ruby Jones.
Kursująca między Australią a Nową Zelandią, gdzie się urodziła i wychowała, Jacqueline Bublitz, w swojej pierwszej opublikowanej powieści, w „Zanim poznasz moje imię”, w pewnym sensie oddaje głos zamordowanej dziewczynie. Tym razem nie będzie drobiazgowego wglądu w umysł oprawcy, nie będzie rozkładania na czynniki pierwsze jego życia. Na elektryzujące śledztwo czy to policyjne, czy nieoficjalne, też lepiej się nie nastawiać. Myśli, uczucia, wspomnienia z doczesnego życia bestialsko potraktowanej młodej kobiety, którą ślepy los złączył z inną kobietą szukającą szczęścia w wielkim amerykańskim mieście. Pomysłowa koncepcja, prosty styl. Refleksyjna, melancholijna, życiowa opowieść umownie snuta przez ducha. Powieść egzystencjalna, obyczajowa ze szczyptą kryminału i thrillera psychologicznego. W każdym razie na pewno nie poleciłabym tej książki osobom szukającym mocniejszych doznań, mroczniejszych klimatów, ale jeśli szukasz czegoś łagodniejszego, choć niezupełnie prozaicznego (odbicie szarej prozy życia w oczach zmarłej), smutnego, ale nie za bardzo, to „Zanim poznasz moje imię” Jacqueline Bublitz może Ci się mocno przysłużyć.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz