Stronki na blogu

czwartek, 27 października 2022

Emily Gunnis „Zaginione dziecko”

 

W 1960 roku w wieku trzynastu lat Rebecca Waterhouse była świadkiem zabójstwa swojej matki przez ojca. Potem związała się ze swoim najstarszym przyjacielem mieszkającym na angielskiej farmie, Harveyem Robertsem, z którym doczekała się córki Jessiki. Ich związek nie przetrwał, a prawo do opieki na dzieckiem uzyskał ojciec. Kilka lat później Rebecca doczekała się drugiej córki Iris ze swoim następnym partnerem, nieustannie marząc o nawiązaniu więzi z Jessie i robiąc karierę w branży medycznej. Rebecca nigdy nie opowiadała o swojej traumatycznej przeszłości, twierdząc, że to dla niej zbyt bolesny temat, ale jej córki zawsze przeczuwały, że kryje się za tym coś więcej. Przeszłość uderza ze zdwojoną siłą w 2014 roku, tuż po pierwszym porodzie Jessie. Kobieta ucieka ze szpitala wraz z swoją nowo narodzoną córeczką, która zdaniem lekarzy nie pożyje długo bez kuracji antybiotykowej. W sprawę zostaje zaangażowana policja, która ściśle współpracuje ze zdesperowanym ojcem Jessiki, nieżyczącym sobie, by o postępach w śledztwie informowano jej matkę. Rebecca zdaje się więc na swoją młodszą córkę, dziennikarkę, która prowadzi równoległe dochodzenie.

Druga powieść autorki bestsellerowej „Dziewczyny z listu” (oryg. „The Girl in the Letter”), która swoją światową premierę miała w 2018 roku. Brytyjskiej autorki, która poszła w ślady swojej matki Penny Vincenzi. Emily Gunnis marzyła o zostaniu powieściopisarką od kiedy jej rodzicielka podpisała swój pierwszy kontrakt na książkę. Po ukończeniu studiów zajęła się pisaniem scenariuszy, ale szybko odkryła, że to nie dla niej. Pracując w BBC podszkoliła się jednak w opowiadaniu historii. Równie przydatna okazała się jej zawodowa przygoda z dziennikiem „Daily Mirror”. Obecnie mieszka w Brighton w hrabstwie East Sussex ze swoim mężem architektem i dwiema córkami, które dzielą jej artystyczne pasje. Inspirację Gunnis czerpie głównie z nowszej historii – swoje fikcyjne fabularne budowle stara się stawiać na autentycznych fundamentach, ażeby wzmóc doznania czytelników. „Zaginione dziecko” (oryg. „The Lost Child” aka „The Missing Daughter”) to owoc niedawno nabytej wiedzy Emily Gunnis z cyklu „piekło kobiet”. W jednym z hotelów w Sussex pisarka zainteresowała się starą czarno-białą mapą miasta Chichester, szczególną uwagę zwracając na Okręgowy Zakład dla Obłąkanych. Więcej dowiedziała się od swojej teściowej, byłej policyjnej detektyw. Szokująca lekcja historii Anglii, gdzie mniej więcej do lat 50. XX wieku dobrze sytuowani mężczyźni z przerażającą łatwością mogli umieszczać swoje małżonki w zakładach dla psychicznie chorych. Choćby po to, by uzyskać rozwód. Drugi opublikowany literacki utwór Emily Gunnis na światowym rynku zadebiutował w roku 2019, a pierwszej polskie wydanie pojawiło się trzy lata później z inicjatywy wydawnictwa Świat Książki. Powieść przetłumaczyła Anna Landowska.

Thriller psychologiczny i dramat rodzinny o przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć. O swoistym przekleństwie przekazywanym z pokolenia na pokolenie. I potencjalnych mrocznych sekretach pilnie strzeżonych przez starszą lekarkę, konsultantkę w dziedzinie pediatrii Rebeccę Waterhouse. Galeria postaci wymieniająca się w centralnym punkcie (narracja trzecioosobowa) plus rozdziały podane z perspektywy przez jakiś czas bezimiennej kobiety przebywającej w szpitalu oraz wyjątki z pamiętnika od dawna nieżyjącej Harriet Waterhouse, nieszczęsnej matki Rebekki. Najpierw była wojna. Druga wojna światowa, z której ukochany Harriet wrócił odmieniony. Roztrzaskana psychika, pięcioletni pobyt w ośrodku psychiatrycznym, a potem długa gehenna jego bliskich. Przemoc domowa, która w tamtych czasach była tematem tabu. Wojna przeniosła się do wielu domów. Cierpiały całe rodziny, a od partnerek dzielnych żołnierzy oczekiwano znoszenia tego w milczeniu. Trwania przy mężczyznach, których dusze zatruło wojenne piekło. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się dzieje Waterhouse'ów, gdyby Jacob nie trafił na front. W każdym razie Emily Gunnis w swoim „Zaginionym dziecku” nie przesądza sprawy. Nerwica frontowa to jedno, ale w grę mógł wchodzić też poważny defekt charakteru. Tak czy inaczej, w jego przypadku państwo zainterweniowało. Skutek praktycznie żaden, ale, jak to mówią, liczą się chęci... Wynik tych „chęci” dla Rebekki był taki, że straciła oboje rodziców w wieku piętnastu lat. Krwawa noc, którą przez większość życia będzie uparcie dusić w sobie. Wygląda na to, że jedyną osobą, której szczegółowo przedstawiła przebieg tej okropnej nocy był policjant zajmujący się tą sprawą. Przesłuchanie małoletniego świadka, pogrążonej w rozpaczy nastolatki, które dzisiaj zapewne zostałoby uznane za nieakceptowalne, oburzające. Przynajmniej w niektórych krajach. Tyle dobrze, że pozwolono Rebecce zostać z ludźmi, których znała i kochała. Na farmie Seaview Cottage, straszliwie blisko miejsca, w którym jej ukochana matka na jej oczach definitywnie pożegnała się z tym światem. Zamordowana przez męża po wieloletnich torturach psychicznych i fizycznych. Zabójstwo połączone z samobójstwem. Do takiego wniosku doszła policja, choć jedyny znany świadek, piętnastoletnia Rebecca, wspominała o jakimś tajemniczym gościu. Ale nie była pewna, właściwie to przyznała, że mogła się przesłyszeć. Następny większy wstrząs w życiu Rebekki nastąpił niedługo po narodzinach jej pierwszego dziecka, Jessiki. Psychoza poporodowa i rozpad związku z Harveyem Robertsem, człowiekiem, z którym dorastała. Pięć lat później Rebecca doczekała się drugiej córki, Iris, a tymczasem jej pierworodna zacieśniała więź ze swoją macochą, chowając urazę do biologicznej matki. Jessie i Iris wybrały tę samą ścieżkę zawodową – dziennikarstwo – ale, ku ubolewaniu tej drugiej, widywały się nader rzadko. Emily Gunnis dołożyła starań byśmy dobrze zrozumieli wszystkich uczestników tego rodzinnego dramatu. Jakby zniechęcała mnie do szukania winnych, potępiania tej czy tamtego, po prostu powstrzymania się od wydawania wyroków w tej nieskomplikowanej sprawie. Współczuć miast kategorycznie osądzać. Z punktu widzenia Jessie Rebecca poniewczasie przypomniała sobie, że ma dwie córki. Przed śmiercią jej kochanej macochy, w jej przekonaniu Rebecca nie zabiegała zbytnio o kontakt z nią. Całą matczyną miłość przelała na jej przyrodnią siostrę Iris. Tak myśli Jessie, ale czytelnik ma powody sądzić, że dziewczyna się myli. Niewykluczone, że celowo podtrzymuje w sobie to błędne przekonanie – swego rodzaju zbroja mająca chronić ją przed kobietą, która mocno ją skrzywdziła. Bynajmniej nie z wyboru, bo przecież nie prosiła się o psychozę poporodową. Mimo wszystko Rebecca czuje się winna. Według Iris za bardzo nadskakuje Jessie, która nie potrafi wyjrzeć poza czubek własnego nosa. Jej też ogromnie zależy na zbudowaniu lepszej relacji z Jessicą, ale boli ją, że siostra tak traktuje ich rodzicielkę.

A co z Harveyem Robertsem? Mężczyzną, który nie wytrwał przy żonie w jej chorobie? Przeskoczył na wówczas zdrowy kwiatek, na domiar złego z najdroższą sercu Rebecce małą istotą. Nie, to nie było w porządku wobec Rebekki, w głębi ducha Harvey zdaje sobie z tego sprawę, ale Emily Gunnis nawet to, na pierwszy rzut oka, karygodne zachowanie, przedstawiła może nie tyle w białym, ile w szarym świetle. Harvey bardziej pasował mi na kolejną ofiarę okoliczności (absolutnie nie największą) niż czarny charakter. Świeżo upieczonego dziadka, który mierzy się ze znajomym koszmarem. Ale tym razem jest gorzej, bo na włosku wisi życie jego jedynej wnuczki, maleńkiej Elizabeth Rose, która umrze, jeśli w najbliższych godzinach nie dostanie antybiotyku. Wszystko wskazuje na to, że Jessicę dopadło to samo, co jej matkę. Z Iris było inaczej, ale po urodzeniu Jessie, Rebecca przeżywała dokładnie to samo. W chorobliwym przekonaniu, że jej dziecko nie jest bezpieczne w szpitalu, że pracownicy tego przybytku zamierzają zabić jej ukochaną córeczkę, Jessie podjęła próbę ucieczki. Niestety skuteczną. Niestety zabrała ze sobą niemowlę, które rozpaczliwie potrzebuje lekarstwa. Z każdą upływającą godziną maleje szansa na przeżycie Elizabeth Rose. Matka myśli, że ją ratuje, a w istocie pcha ją w ramiona Śmierci. Gdyby Jessie żyła w czasach Harriet Waterhouse, po czymś takim – zakładając, że dziewczynka uszłaby z życiem – straciłaby prawa do opieki nad swoim dzieckiem. Mało tego, czekałby ją bardzo długi, może nawet dożywotni, pobyt w zakładzie dla obłąkanych. Emily Gunnis w swoim „Zaginionym dziecku” wyraźnie chciała zwrócić uwagę na różnice w podejściu do z ludzi z przypadłości, chorobami psychicznymi kiedyś i dziś. Rebecca dorastała w zupełnie innych realiach niż jej córki. Tylko jedno pokolenie, a taka szeroka przepaść. Dwie podobne historie, smutne historie, z których tylko jedna ma szansę na szczęśliwe zakończenie. Druga właściwie już się dokonała, ale dla Jessie i jej córeczki jeszcze nic nie jest stracone. Harvey co prawda boi się nie tylko o życie i zdrowie dwóch najdroższych mu osób, ale również o ich ewentualną wspólną przyszłość. Mówiąc wprost: nie jest pewny, czy Jessie ostatecznie nie zostanie rozdzielona ze swoją córeczką. Nic dziwnego, że targają nim takie wątpliwości, można bowiem domniemywać, że niejedna tego typu historia przynajmniej obiła mu się o uszy. Przynajmniej, bo niewykluczone, że sam był bohaterem, czy jak kto woli antybohaterem, jednej z nich. Czy psychoza poporodowa miała decydujący wpływ na odebranie, czy tam drastyczne ograniczenie praw rodzicielskich Rebekki do Jessiki? To może być jedno z tych pytań, na które Gunnis odmówi odpowiedzi, ale możecie być pewni, że w końcu zmusi Rebeccę do konfrontacji z traumatyczną przeszłością. Opadnie kurtyna, za którą... nie wszyscy wypatrzą niespodziewane skarby. Autorka przewidziała parę niespodzianek, ale na mnie niestety, żadna z nich nie wywarła spodziewane wrażenia. W moim odbiorze mocno przewidywalna opowieść, ale to nic. Gorzej (dla mnie), że tak niewiele napięcia udało się autorce z niniejszej sagi wykrzesać. Te opowieści aż prosiły się o więcej. A już na pewno poszukiwania Jessie i Elizabeth Rose. Tak dramatyczna sytuacja, pod przeogromną presją czasu, ale ledwo to czułam. Ten nieubłaganie uciekający czas na tym padole dla dopiero co narodzonego dziecka, a i może także dla jego matki. Nie spodziewałam się natomiast tak kompleksowego przedstawienia postaci. Sporo ich, a przestrzeń dość mała (mniej więcej trzysta stron), więc nastawiłam się na pobieżne wglądy w ich umysły, a tutaj taka wytężona eksploracja wnętrz wielu złożonych, bo ludzkich, stworzeń. Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że przewodnicy po tym świecie przedstawionym rzucili na mnie jakiś wspaniały urok. Biała magia niepozwalająca zostawić ich w pół drogi. Nieodparty przymus dopłynięcia z tą niewesołą ferajną do nie tak znowu odległego brzegu.

Poruszająca opowieść rodzinna od brytyjskiej powieściopisarki Emily Gunnis, autorki głośnej „Dziewczyny z listu”. O koszmarze zakorzenionym w dość dalekiej przeszłości. Nadzwyczaj żarłocznej bestii. Udręka kolejnych pokoleń. Domniemane mroczne sekrety i inne przekleństwa w nie tak znowu ścisłych kręgach rodzinnych. „Zaginione dziecko” to czuły, empatyczny dramat rodzinny zawinięty w thriller psychologiczny. Może nie potrzyma w wielkim napięciu, ale na pewno skruszy niektóre serca. Nie te najtwardsze, chociaż... Może i tutaj łezka się w oku zakręci? Polecam, bo w końcu nie samą adrenaliną czytelnik żyje:)

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz