Stronki na blogu

wtorek, 8 listopada 2022

Sarah Berman „Nie nazywaj tego kultem. Sekta NXIVM – niewolnictwo seksualne w elitach amerykańskiego show-biznesu”

 

Nominowana do 2022 Kobo Emerging Writer Prize, finalistka Crime Writers of Canada Award of Excellence, debiutancka książka dziennikarki śledczej z Vancouver Sarah Berman, byłej starszej redaktorki w magazynie „Vice” i współpracującej między innymi z „Reuters”, „The Globe and Mail”, „Adbusters”, „Vancouver Sun” oraz „Maclean's”. W swojej pracy dziennikarskiej Berman zajmuje się głównie polityką, kulturą, przestępczością (w tym zorganizowaną) i narkotykami, a tematem swojej pierwszej książki uczyniła sektę założoną przez Keitha Raniere'a (pomysłodawcę tego bardzo dochodowego przedsięwzięcia) i Nancy Salzman w 1998 roku, która swobodnie działała na terenie Stanów Zjednoczonych, Meksyku i Kanady do roku 2018. Międzynarodowy ruch samorozwoju przyciągający między innymi postacie z show-biznesu, przedsiębiorców i polityków, piramida finansowa, na szczycie której stał charyzmatyczny mężczyzna później skazany za handel ludźmi, wykorzystanie osoby nieletniej, kradzież tożsamości, wymuszenia, usiłowanie handlu ludźmi w celach seksualnych oraz zmowę w celu oszustwa telekomunikacyjnego, handlu ludźmi w celach seksualnych i pracy przymusowej. Kult jednostki pod pokrywką legalnej korporacji zajmującej się rozwojem osobistym.

Nie nazywaj tego kultem. Sekta NXIVM – niewolnictwo seksualne w elitach amerykańskiego show-biznesu” (oryg. „Don't Call It a Cult: The Shocking Story Keith Raniere and the Women of NXIVM”) na polskim rynku wydawniczym pojawiło się w roku 2022 – edycja w twardej oprawie przygotowana przez wydawnictwo MOVA w tłumaczeniu Katarzyny Nowakowskiej, w której nie zabrakło zgromadzonej przez Sarah Berman kolekcji (czarno-białych) zdjęć: ośmiostronicowy dodatek na samym końcu publikacji. Autorka przyznała, że tytuł jest dość bezczelny, podstępny, prowokatorski, ale wbrew pozorom nie kryje się za nim chęć wybielenia organizacji Keitha Raniere'a. Kiedy szambo NXIVM (czyt. Neksjum) wreszcie zaczęło się wylewać, Berman ogarnęła przemożna potrzeba uzyskania satysfakcjonujących odpowiedzi na pytania „jak i dlaczego?”. Uznała, że najlepszą metodą na ułożenie tych odrażających puzzli jest dotarcie do ludzi, którzy obserwowali to od środka. Naocznych świadków i uczestników wydarzeń, w centrum których twardo stał rzekomo najmądrzejszy człowiek na świecie. Zgodnie z przewidywaniami, z ich perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej niż na zewnątrz. Poza wewnętrznym kręgiem Raniere'a, do którego należała jedna z jej najchętniejszych rozmówczyń, osoba, która sporo jej rozjaśniła na temat metod stosowanych przez guru samorozwoju. Sarah Edmondson, aktorka i rekruterka NXIVM, która po odejściu Barbary Bouchey wskoczyła na jej miejsce – po prawicy niewydarzonego boga – a potem dołączyła do jej rewolty wymierzonej w tę potężną firmę, tj. zwykłą sektę. Podczas pierwszego spotkania z Edmondson Sarah Berman przeżyła pierwszy z wielu momentów „do góry nogami”, kiedy jej rozmówczyni nie chciała wypowiedzieć przed kamerą słowa „kult” w odniesieniu do NXIVM. Wielu ekspertów twierdziło, że ta organizacja posiada wszystkie cechy kultu, a jedna z jej demaskatorek uparcie odmawiała używania tego określania. Co, u diabła, się tutaj wyprawia? - mniej więcej taka myśl z zaskoczenia wzięła, naturalnie niepomiernie zdziwioną, dziennikarkę śledczą. I wtedy zrozumiała, że kluczem do rozwiązania zagadki NXIVM jest odrzucenie wszelkich potencjalnych uprzedzeń. Bardziej identyfikacja z „owieczkami Vanguarda”, aniżeli patrzenie na nich z góry.

W swojej pracy na temat maszynki do robienia pieniędzy i prywatnej jaskini cielesnych rozkoszy amerykańskiego szarlatana Keitha Raniere'a, Sarah Berman wskazuje liczne podobieństwa do scjentologii, ruchu religijnego stworzonego przez Lafayette'a Ronalda Hubbarda. „Najmądrzejszy człowiek na Ziemi” swój rzekomy altruistyczny program mógł opracować pod natchnieniem Kościoła Scjentologicznego, tj. z premedytacją wdrożyć parę skutecznych metod budowania prawdziwego imperium. W świadomości niejednego współczesnego człowieka sekty funkcjonują jako pułapka na zbłąkane duszyczki. Nastoletni uciekinierzy, czy po prostu zbuntowani młodzi ludzie, ale i starsi boleśnie rozczarowani swoim życiem, szukający jakiejś lepszej alternatywy, wygodniejszego, nie tak gorącego krzesła od tego, jakie przypadło im w dotychczasowej egzystencjalnej gonitwie. Marzących o staniu się częścią bardziej zintegrowanej wspólnoty. Otrzymywać realne wsparcie, a nie tylko puste słowa, rzucane w przelocie przez innych uczestników niekończącego się wyścigu szczurów. Mieć mnóstwo czasu na introspekcje i uważniejsze rozglądanie się wokół siebie. Być zintegrowanym, jak Keith Raniere. Geniusz, który w swoim wnętrzu nie ma już czego naprawiać. Dokonał tego, do czego dążą jego uczniowie. Czysta perfekcja, która wspaniałomyślnie zaprasza innych na tę świetlaną drogę. Keith Raniere alias Vanguard stworzył „autostradę do nieba”. Oczywiście płatną. Zwykłych zjadaczy chleba nie było na to stać, ale nie brakowało takich, którzy udoskonalali się na kredyt. Zadłużali, żeby wziąć udział w kursach NXIVM. Rzadko kończyło się na jednym; dbała o to armia manipulantów rzekomo żyjącego w celibacie Raniere'a. Zbawca świata nie miał nawet własnego kąta – zrzekł się wszelkich dóbr materialnych, całkowicie koncentrując się na sferze duchowej. Taką bajeczkę sprzedawano wszystkim spoza wewnętrznego kręgu. Tylko garstka nieszczęsnych wybrańców Vanguarda wiedziała, jak w istocie wyglądał ten „spartański żywot” ich przywódcy. Legendarna asceza Wielkiego Keitha Raniere'a, jednego z mimowolnych burzycieli mitów o sektach. Wielu było naprawdę zdumionych, wręcz zaszokowanych tym, że w XXI wieku komuś udało się tak omotać tylu ludzi z tak zwanych wyższych szczebli drabiny społecznej. „Potężni dyrektorzy generalni i politycy [w enklawie NXIVM] rozpowiadali o swoich pozamałżeńskich romansach, sekretnym dziecku, na które łożyli finansowo, nie do końca legalnych transakcjach, rosnącej kolekcji rajów podatkowych za granicą, a przede wszystkim o obawach, że zostaną złapani i pociągnięci do odpowiedzialności”. Można powiedzieć, przekazywali zarządowi NXIVM pętle, na których ten w każdej chwili mógł ich powiesić. Wręczali swoim „wspaniałym trenerom” haki na samych siebie. Wierzyli, że to konieczne dla ich duchowego rozwoju. Zacieśnianie więzi, otwieranie się na rzekomo życzliwych im ludzi, ale przede wszystkim jeden ze złotych środków prowadzących do głównego celu, czyli stania się osobą zintegrowaną.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/wydawnictwo.mova/)

Dominus Obsequious Sororium (DOS), tajna kobieca grupa, którą zza kulis sterował główny założyciel NXIVM. Wyższy poziom wtajemniczenia. Siostrzeństwo w środku większej wspólnoty. Cuchnąca gałąź wyrosła ze zdumiewająco grubego pnia. Przez dziesiątki lat to diabelskie drzewo - korporacja Keitha Raniere'a - stało twardo najpierw tylko w Stanach Zjednoczonych, ale z czasem rozrosło się na sąsiednie kraje. Poza radarem, choć na widoku. W końcu najciemniej jest pod latarnią. NXIVM nie było pierwszą piramidą finansową wzniesioną przez Keith Raniere'a. Facet uczył się na własnych błędach, to trzeba mu przyznać, bo po pierwszym zderzeniu z tak zwanym wymiarem sprawiedliwości, udoskonalił swój pomysł na życie. Skonstruował dużo efektywniejszą i jak się okazało, bezpieczniejszą dla niego, maszynę do robienia pieniędzy. Raniere zabezpieczył sobie tyły, rekrutując ludzi na eksponowanych stanowiskach. Według Sarah Berman tak długą żywotność NXIVM w największej mierze zawdzięcza Sarze i Clare Bronfman, siostrom wywodzącym się z wpływowej, przedsiębiorczej rodziny. Bez nich ten szemrany biznes prawdopodobnie upadłby wcześniej, a przynajmniej tak sądzi autorka „Nie nazywaj tego kultem”. Tak czy owak, system zawiódł. Nie zdał egzaminu z szybkiego reagowania. Okazał się podatny na programowanie neurolingwistyczne Keitha Raniere'a. Dobrze, może trochę przesadziłam, ale faktem jest, że Keith Raniere przez dekady był praktycznie nietykalny. W przestrzeni medialnej nie brakowało sygnałów alarmowych, ale widać nie na tyle głośnych, by skłonić przedstawicieli organów ścigania do bliższego przyjrzenia się sprawie. Mało tego, sądy stały się swoistym narzędziem zarządu NXIVM. Nękanie także poprzez zasypywanie pozwami. Ile z tych spraw skończyło się po myśli powodów, szczerze mówiąc nie wiem. Aż tak w ten temat się nie zagłębiałam i, jeśli nic mi nie umknęło, to pani Berman też nie. To znaczy pokrótce przedstawiła przynajmniej niektóre z tych bezczelnych skarg, ni mniej, ni więcej jak sekty, ale liczbowego podsumowania nie zauważyłam. Za to dokładnie omówiła metody działania Keitha Raniere'a i jego bardziej zaawansowanych uczniów. Ludzi, których nauczył paru wielce przydatnych sztuczek. Przydatnych głównie dla niego, ale choć autorka osobiście jednoznacznie potępia działalność Keitha Raniere'a, to nie zaprzecza, że jego kursy wielu ludziom przyniosły jakieś korzyści. To działało... i może to właśnie jest odpowiedź na pytanie „jak?”. Brał, ale co nieco też dawał. Rzucał kawalątek marchewki, a potem smagał kijem. Rozwijał i tłamsił. Pobudzał apetyt na więcej, i jeszcze więcej; do tak naprawdę nieosiągalnej perfekcji. Mamił obietnicami stanięcia w jednym rzędzie z nim, absolutnie zintegrowanym nie tyle człowiekiem, ile bóstwem. Wybitnie skromnym wszechmogącym stworzeniem. Dobrym wujaszkiem, który zbudował sobie coś w rodzaju tajnego haremu. Pan i jego niewolnice. Rzecz jasna, nie wszystkim podobało się to, że muszą dzielić się nim z innymi, że nie są tymi jedynymi, ale łebski erotoman przekonywał, że to bardziej służy im niż jemu. Integracja duszy poprzez seks. Wyłącznie z nim. Jak to się miało do wizerunku, jaki dla siebie stworzył? Nieuprzywilejowanego, a właściwie jeszcze więcej wymagającego od siebie, aniżeli swoich uczniów. Króla bez tronu. Mieszającego się z „pospólstwem”, z poddanymi, których na pokaz traktował jak przynajmniej równych sobie. Bracia i siostry połączeni wzniosłą ideą. Sodoma i Gomora w demokratycznym państwie. Swoim kochankom Vanguard tłumaczył, że kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, są stworzeniami monogamicznymi. Czysta biologia według Keitha Raniere'a, z którą należy żyć w zgodzie, jeśli dąży się do maksymalnego spełnienia. Kobiety mają swoją ścieżkę rozwoju, a mężczyźni swoją, tak w wielkim uproszczeniu można to podsumować. DOS na pierwszy rzut oka było królestwem kobiet. Tajnym kobiecym stowarzyszeniem, siostrzeństwem, ale z równymi i równiejszymi. Wśród tych drugich były aktorki Allison Mack i Nicki Clyne, które w 2017 roku wzięły ślub (koleżanka Mack z planu serialu „Tajemnice Smallville” Kristin Kreuk też była związana z NXIVM, ale nie z DOS; tak jak ich przyjaciel Mark Hildreth, też aktor). Dominy przytwierdzone do niewidzialnych dla postronnych obserwatorów sznurków, za które pociągał Keith Raniere. Władca marionetek. „Nie nazywaj tego kultem” to dość wyczerpujące studium tego charyzmatycznego człowieka i jego wyznawców, czy jak kto woli mniej i bardziej wiernych uczniów. O praniu mózgów, ofiarach i zarazem oprawcach (nie dotyczy wszystkich zrekrutowanych do NXIVM; w sumie zaryzykuję stwierdzenie, że to mniejszość). Potworne historie kobiet (też mężczyzn nękanych przez wewnętrzny krąg Vanguarda), które oddały swoje dusze i ciała czarującemu gościowi z białą szarfą na szyi. Głodzonych, wykorzystywanych seksualnie, poniżanych, bitych, piętnowanych. Szczególnie poruszyła mnie opowieść o dwóch siostrach z Meksyku. Cały niniejszy reportaż jest napisany z uczuciem (niesucho), ale odniosłam wrażenie, że autorka najmniej hamowała się (emocje wykipiały) w ciasnym pokoju, do którego wtrącono jedną z sióstr i pochylając się nad tą, która wpadła w lubieżne łapska Keitha Raniere'a, gdy miała zaledwie piętnaście lat.

Współczesna kraina rozpusty pod płaszczykiem działalności na rzecz ludzkiego rozwoju. Hedonizm kryjący się za wzniosłymi hasłami. Dekadencja udająca wyższą moralność. Bagno w hipnotycznej ramce. Raj, który okazał się piekłem. „Nie nazywaj tego kultem. Sekta NXIVM – niewolnictwo seksualne w elitach amerykańskiego show-biznesu” Sarah Berman, kanadyjskiej dziennikarki śledczej debiutującej na scenie wydawniczej, to w mojej ocenie kolejna godna uwagi propozycja dla fanów true crime stories. Wyczerpujący reportaż o imperium Keitha Raniere'a, niezwykle przebiegłego przestępcy seksualnego, któremu sam Jim Jones zapewne zgotowałby owacje na stojąco. Dobra lekcja na temat kultów, ale przede wszystkim kolejna depresyjna karta z historii najnowszej.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz