W
Kopenhadze Leah, młoda żydówka z Londynu, poznaje Maję, niegdyś
obiecującą duńską aktorkę, mieszkającą samotnie w mieszkaniu
odziedziczonym po matce, do którego zaprasza swoją nową znajomą.
Tak rodzi się miłość, ale Leah nie może w nieskończoność
przekładać powrotu do Londynu, do nadopiekuńczej matki Chany,
ortodoksyjnej wyznawczyni judaizmu. Tym bardziej, że Leah doznaje
uszczerbku na zdrowiu podczas jednego ze swoich zagadkowych ataków.
Wraca więc do domu z chwilowo niesprawną nogą... i nową
dziewczyną, która zostaje bardzo chłodno przywitana przez zaborczą
matkę Leah. W kolejnych dniach Maja na wszelkie sposoby stara się
przypodobać Chanie, w międzyczasie dokonując frapujących odkryć
w jej ponurym gospodarstwie domowym. Z czasem zwykłe zaciekawienie
przejdzie w silne zaniepokojenie, w obawę o bezpieczeństwo nie tyle
swoje, ile miłości swojego życia.
|
Plakat filmu. „Natten har øjne” 2022, Nordisk Film Production |
„Przywiązanie”
(oryg. „Natten har øjne”, tytuł międzynarodowy: „Attachment”)
to pierwszy pełnometrażowy film Duńczyka Gabriela Biera Gislasona
nakręcony podczas pandemii COVID-19 w oparciu o jego własny
scenariusz. Miłość do kina już w dzieciństwie zaszczepiła w nim
babcia, ale i nie bez znaczenia było to, że jego rodzice
realizowali się w tej branży, do której trochę starszy Gabriel
wszedł jako tłumacz – przekładał scenariusze filmowe z
duńskiego na angielski. W 2015 roku wypuścił swoją pierwszą
maleńką produkcję sfinansowaną przez Duński Instytut Filmowy:
około dwudziestominutowy filmik pt. „Samuel's Getting Hitched”.
Dzięki programowi dla początkujących filmowców z tego samego
źródła udało mu się pozyskać niezbędne – niewielkie –
fundusze na swój pierwszy dłuższy reżyserski „występ”.
Scenariusz „Przywiązania” powstał z połączenia zasłyszanych
perypetii miłośnych oraz zamiaru, z którym wyznawca judaizmu
Gabriel Bier Gislason nosił się od dłuższego czasu. Otóż
zauważył, że kino grozy ze wszystkich religii świata najbardziej
upodobało sobie chrześcijaństwo, podczas gdy on nie miał
wątpliwości, że horror (i nie tylko horror) sporo by zyskał na
większym zainteresowaniu filmowców mitologią (istną skarbnicą
upiornych historii) i kulturą żydowską. Jeśli zaś chodzi o
przygody miłosne, to zostały mu one przekazane przez jego dobrą
przyjaciółkę Josephine Park w trakcie jednego z ich towarzyskich
spotkań, kiedy to (po paru głębszych) obiecał jej rolę, która
zrobi z niej gwiazdę. Tą rolą miała być Maja, gojka z Kopenhagi
z wzajemnością zakochująca się w żydówce z Londynu. Swoją
światową premierę film miał w czerwcu 2022 na Tribeca Film
Festival, a polską w październiku tego samego roku na
Splat!FilmFest Horror Film Festival.
„Przywiązanie”
Gabriela Biera Gislasona miało być kręcone po mniejszej części w
Danii, a większej w Anglii, ale pandemia COVID-19 zmusiła ekipę do
zmiany planów. Uznali, że najprościej będzie nakręcić całość
w Kopenhadze i nawet znaleźli dom, który dałoby się dostosować
do ich „londyńskich potrzeb” - miejsce może nie idealne, ale
reżyser i zarazem scenarzysta „wierzył w czarodziejskie
zdolności” scenografów. Nie dane im było jednak porządnie
wprawić w ruch „swoich magicznych różdżek”, ponieważ
właścicielka nieruchomości niespodziewanie wypowiedziała im umowę
najmu (czy to ustną, czy pisemną). Powód? Dowiedziała się, że
to ma być horror, w związku z czym według niej istniała
możliwości, że narodzi się tu jakaś klątwa. Koniec końców
londyńska przystań matki i córki została zbudowana od postaw na
scenie dźwiękowej w Kopenhadze, gdzie dla widza zaczyna się ta
historia. Leah (przyciągająca uwagę kreacja Ellie Kendrick),
studentka z Londynu, podczas pierwszego pobytu w ojczyźnie jej matki
Chany (bezbłędna Sofie Gråbøl) poznaje niedoszłą gwiazdę kina
imieniem Maja (przekonujący występ Josephine Park), szalonego elfa,
który zaprasza ją na drinka, ewentualnie herbatę. Maja właściwie
jej nie zna, ale najwyraźniej postanawia pójść za głosem swojego
serca, bo jeszcze tego samego dnia wprowadza dowcipną turystkę do
swojego mieszkania. Dni mijają, a one wprost nie mogą się sobą
nacieszyć – płomienny romans w Kopenhadze, nad którym cały czas
wisi widmo rychłego końca. Leah prędzej czy później będzie
musiała wrócić do Londynu, choćby po to, by kontynuować naukę,
a i nie wypada rozstać się z ukochaną matką w takich sposób, na
odległość. Właściwie jedyne dziecko Chany na razie na poważnie
nie rozważa zmiany adresu – może i bawi się tą myślą, ale w
takim wypadku traktuje to jako opcję na później. W każdym razie w
mieszkaniu Mai zaczynają odzywać się jej dawne przypadłości, a
przynajmniej Leah zarzeka się, że od lat nie dochodziło do
podobnych incydentów. Czyli...? Jak zwykle w horrorze zaczyna się
bardzo niewinnie. Dobrze, Maja ma prawo czuć się nieswojo, kiedy
pewnej nocy, tuż po przebudzeniu, widzi swoją partnerkę twardo
stojącą przed lustrem. Widok jest dosyć upiorny, ale Maja szybko
domyśla się, że Leah po prostu lunatykuje. Nie ma co panikować,
chyba że... Maja z niepokojem odnotowuje, że jej ukochana chwilami
zrywa kontakt z rzeczywistością. Jakby odpływała myślami gdzieś
hen daleko, gdzie Maja nie ma wstępu. Ale to też jeszcze nic, nic w
porównaniu do ataku epilepsji(?), z którego biedna Leah bynajmniej
nie wychodzi bez szwanku. Maja czuje się winna za uraz jednej z
kończyn dolnych kochanej Leah, ta druga jednak z szerokim i chyba
szczerym uśmiechem bagatelizuje całe zdarzenie. Martwi ją tylko
to, że „wybiła jej godzina w Danii”, że musi się rozstać...
Nie, nie musi, bo Maja ma propozycję nie do odrzucenia. I tak Leah
przedstawia Maję swojej matce, która całą sobą daje do
zrozumienia, że nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Jeśli o
Chanę chodzi, to Maja jest niemile widzianym, niechcianym gościem w
jej domu. Czyżby Chana nie akceptowała orientacji seksualnej swojej
jedynej córki? Maja pyta, a Leah stanowczo zaprzecza, tłumacząc,
że jej matka po prostu potrzebuje więcej czasu na dotarcie się
właściwie z każdym człowiekiem. Leah uważa, że kobiety jej
życia prędzej czy później się zaprzyjaźnią, ale radzi Mai
uzbroić się w cierpliwość. I nie przejmować fochami w gruncie
rzeczy zupełnie niegroźnej kobieciny. Mai jednak, co zrozumiałe,
bardzo ciąży ta sytuacja. Niełatwo przebywać pod jednym dachem z
osobą, która traktuje cię jak intruza. Trudno mieszkać z Królową
Lodu. Tym bardziej, gdy ta w zasadzie niekoronowana głowa jest osobą
bardzo religijną, a Maja nie ma nawet szczątkowej wiedzy w tym
zakresie. To znaczy judaizm jest jej kompletnie obcy (nigdy nie
słyszała o kabale, ani nawet o Golemie, nie wspominając już o
dybukach i wiedźmie z Endor), ale najbliższe plany Mai uwzględniają
„nadgonienie materiału”. W czym najbardziej przydatny okaże się
Lev (przyzwoita kreacja Davida Dencika), właściciel kameralnej
księgarni leżącej w tej samej części miasta, w której stoi
zagadkowy dom Chany. Zagadkowy dla Mai, ale już niekoniecznie dla
widza.
|
Kadr z filmu. „Natten har øjne” 2022, Nordisk Film Production |
Romantyczno-religijny
slow burn horror. Duński horror chasydzki dopasowany do
jednej z ulubionych konwencji współczesnych twórców kina grozy.
Właściwie spopularyzowanej już w XX wieku, ale wydaje mi się, że
pod kątem ilości (oczywiście można się spierać co do jakości)
obecne stulecie już zwyciężyło. Innymi słowy, pierwsze dekady
XXI wieku w mojej ocenie są okresem urodzaju, wysypu owoców, UWAGA
SPOILER że tak to ujmę, na drzewie „Egzorcysty” Williama
Friedkina, ekranizacji powieści Williama Petera Blatty'ego, także
autora scenariusza tego, uważam, niedoścignionego horroru
demonicznego; o opętaniu i egzorcyzmach KONIEC SPOILERA. A
„Przywiązanie” Gabriela Biera Gislasona to na moje oko jedno z
dorodniejszych okazów, a na pewno jeden ze smaczniejszych, jakie
odważyłam się zerwać. „Odważyłam” to może za mocne słowo,
nie ukrywam jednak, że czasy rzucania się na tego typu historie dla
mnie już dawno minęły. Może wrócą, nie wiem, ale do tego
potrzeba więcej co najmniej takich odkryć jak „Przywiązanie”.
Z naciskiem na „co najmniej”, bo do pełnej satysfakcji to
jeszcze trochę mi zabrakło. Jestem takim dziwnym stworzeniem,
któremu rzadko kiedy przewidywalność jest potężną zawadą, ale
pierwsze pełnometrażowe osiągnięcie Gabriela Biera Gislasona
niestety okazało się jednym z tych smutnych wyjątków od radosnej
reguły. Pierwszy „akt” tej dramatycznej historii miłosnej
śledziłam z przeświadczeniem, że autor nie tyle wprowadza tutaj
jakąś tajemnicę, ile wskazuje solidnie udeptaną ścieżkę w
królestwie horroru, którą wybrał dla „Przywiązania”. Aż tu
nagle okazuje się, że miałam wejść na ową dróżkę z
zasłoniętymi oczami. Nie wiedzieć, w jakie piekiełko prowadzi
mnie Gislason. To nieprzyjemne objawienie dopadło mnie dopiero w
prywatnym gniazdku Chany i Leah. Troskliwej, maksymalnie oddanej
matki, ale surowej, nieprzystępnej potencjalnej teściowej oraz dla
odmiany szeroko otwartej na nowe znajomości, bardzo kontaktowej,
można powiedzieć, że przebojowej, zakochanej studentki. Gwoli
sprawiedliwości, Chana nie zamyka się tak zupełnie na nieznajomą
„przywleczoną” przez jej „niesforną” córkę, niemniej
trudno oprzeć się wrażeniu, że zmusza się do przebywania w
jednym pomieszczeniu z Mają. Robi dobrą minę do złej gry?
Niezupełnie, bo nawet osoba, dla której tak „nadludzko” się
wysila, czyli najdroższa Leah, nie ma wątpliwości, że jej matce
nie podoba się cała ta sytuacja. Nie podoba jej się Maja? Tak czy
owak, pani Chana przypominała mi panią Danvers z „Rebeki”
Daphne du Maurier – miała w sobie coś takiego, taką aurę, taką
tendencję do wysysania energii z natrętnego otoczenia:) To znaczy
ze wszystkich poza jej córką, a na pewno z Mai, która znajduje
nader ciekawe rzeczy między innymi w pokoju Leah, w stan najwyższej
gotowości wprowadzą ją jednak uważniejsze obserwacje pani domu.
„Przywiązanie” to horror bazujący przede wszystkim na klimacie
i naturalnie podejrzeniach. W sumie biorąc pod uwagę fakt, że nie
należę do najbardziej domyślnych widzów, podejrzewam, że dla
zdecydowanej większości odbiorców prędzej to będzie absolutna
pewność; niezachwiane przekonanie w zakresie zagrożenia.
Niewielkimi krokami, powoli zbliżającego się prawdopodobnie
największego koszmaru przynajmniej w dotychczasowym życiu Mai, bo
co do pozostałych „aktorek tej tragicznej, mistycznej sztuki”
można mieć wątpliwości. Raz czy dwa „Przywiązanie” robi
„buu!”, ale upiornych efektów specjalnych nie odnotowałam. A
przydałby się chociaż jeden, tak na poprawę nastroju;) Niemniej
na tyle sprawnie twórcy grają na atmosferycznej harfie - może nie
od razu genialnie, ale jakieś wyczucie dramaturgii w moim odbiorze
ta ekipa miała, jakieś tam napięcie wykrzesać z tej dość
angażującej historii potrafili (byłoby lepiej, gdyby w moich
oczach nie polegli na płaszczyźnie zwanej tajemniczością) – bym
czuła się zmuszona do zarekomendowania tej filmowej ciekawostki
zwolennikom nastrojowych, stylowych ballad grozą podszytych.
Niezłe
oby dużo lepszego początki. Tego Gabrielowi Bierowi Gislasonowi nie
tak znowu bezinteresownie życzę. W końcu jego progresywny rozwój
na scenie horroru, to między innymi moja rozrywka. Wszyscy
jesteśmy złączeni w wielkim kręgu życia, że pozwolę sobie
podkraść mądrą wypowiedź pewnego też niegłupiego lwa.
„Przywiązanie” to opowieści o miłości, która jak wiadomo
niejedno ma oblicze. Miłości na planecie Horror. Niedrogie i
niehałaśliwe dziełko, którego jakoś nie mam odwagi polecać
osobom preferującym konkretne straszydła (jeśli już nie upiorne,
to przynajmniej skoczne i „nieciągnące się jak te flaki z
olejem”), ale „zbieraczom teoretycznie subtelniejszych filmowych
znaczków”, smakoszom tak zwanej podskórnej grozy - pewnie, że
tak. To raczej nie będzie (a może?) najcenniejszy okaz w Waszych
kolekcjach, ale i nie sądzę, by wylądował na szarym końcu
Waszych bezcennych klaserów. Nie sadzę, ale człowiek ze mnie
omylny, więc może tak: mnie się spodobało, ale nie tak bardzo,
bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz