Stronki na blogu

piątek, 28 kwietnia 2023

„Przywiązanie” (2022)

 
W Kopenhadze Leah, młoda żydówka z Londynu, poznaje Maję, niegdyś obiecującą duńską aktorkę, mieszkającą samotnie w mieszkaniu odziedziczonym po matce, do którego zaprasza swoją nową znajomą. Tak rodzi się miłość, ale Leah nie może w nieskończoność przekładać powrotu do Londynu, do nadopiekuńczej matki Chany, ortodoksyjnej wyznawczyni judaizmu. Tym bardziej, że Leah doznaje uszczerbku na zdrowiu podczas jednego ze swoich zagadkowych ataków. Wraca więc do domu z chwilowo niesprawną nogą... i nową dziewczyną, która zostaje bardzo chłodno przywitana przez zaborczą matkę Leah. W kolejnych dniach Maja na wszelkie sposoby stara się przypodobać Chanie, w międzyczasie dokonując frapujących odkryć w jej ponurym gospodarstwie domowym. Z czasem zwykłe zaciekawienie przejdzie w silne zaniepokojenie, w obawę o bezpieczeństwo nie tyle swoje, ile miłości swojego życia.

Plakat filmu. „Natten har øjne” 2022, Nordisk Film Production

Przywiązanie” (oryg. „Natten har øjne”, tytuł międzynarodowy: „Attachment”) to pierwszy pełnometrażowy film Duńczyka Gabriela Biera Gislasona nakręcony podczas pandemii COVID-19 w oparciu o jego własny scenariusz. Miłość do kina już w dzieciństwie zaszczepiła w nim babcia, ale i nie bez znaczenia było to, że jego rodzice realizowali się w tej branży, do której trochę starszy Gabriel wszedł jako tłumacz – przekładał scenariusze filmowe z duńskiego na angielski. W 2015 roku wypuścił swoją pierwszą maleńką produkcję sfinansowaną przez Duński Instytut Filmowy: około dwudziestominutowy filmik pt. „Samuel's Getting Hitched”. Dzięki programowi dla początkujących filmowców z tego samego źródła udało mu się pozyskać niezbędne – niewielkie – fundusze na swój pierwszy dłuższy reżyserski „występ”. Scenariusz „Przywiązania” powstał z połączenia zasłyszanych perypetii miłośnych oraz zamiaru, z którym wyznawca judaizmu Gabriel Bier Gislason nosił się od dłuższego czasu. Otóż zauważył, że kino grozy ze wszystkich religii świata najbardziej upodobało sobie chrześcijaństwo, podczas gdy on nie miał wątpliwości, że horror (i nie tylko horror) sporo by zyskał na większym zainteresowaniu filmowców mitologią (istną skarbnicą upiornych historii) i kulturą żydowską. Jeśli zaś chodzi o przygody miłosne, to zostały mu one przekazane przez jego dobrą przyjaciółkę Josephine Park w trakcie jednego z ich towarzyskich spotkań, kiedy to (po paru głębszych) obiecał jej rolę, która zrobi z niej gwiazdę. Tą rolą miała być Maja, gojka z Kopenhagi z wzajemnością zakochująca się w żydówce z Londynu. Swoją światową premierę film miał w czerwcu 2022 na Tribeca Film Festival, a polską w październiku tego samego roku na Splat!FilmFest Horror Film Festival.

Przywiązanie” Gabriela Biera Gislasona miało być kręcone po mniejszej części w Danii, a większej w Anglii, ale pandemia COVID-19 zmusiła ekipę do zmiany planów. Uznali, że najprościej będzie nakręcić całość w Kopenhadze i nawet znaleźli dom, który dałoby się dostosować do ich „londyńskich potrzeb” - miejsce może nie idealne, ale reżyser i zarazem scenarzysta „wierzył w czarodziejskie zdolności” scenografów. Nie dane im było jednak porządnie wprawić w ruch „swoich magicznych różdżek”, ponieważ właścicielka nieruchomości niespodziewanie wypowiedziała im umowę najmu (czy to ustną, czy pisemną). Powód? Dowiedziała się, że to ma być horror, w związku z czym według niej istniała możliwości, że narodzi się tu jakaś klątwa. Koniec końców londyńska przystań matki i córki została zbudowana od postaw na scenie dźwiękowej w Kopenhadze, gdzie dla widza zaczyna się ta historia. Leah (przyciągająca uwagę kreacja Ellie Kendrick), studentka z Londynu, podczas pierwszego pobytu w ojczyźnie jej matki Chany (bezbłędna Sofie Gråbøl) poznaje niedoszłą gwiazdę kina imieniem Maja (przekonujący występ Josephine Park), szalonego elfa, który zaprasza ją na drinka, ewentualnie herbatę. Maja właściwie jej nie zna, ale najwyraźniej postanawia pójść za głosem swojego serca, bo jeszcze tego samego dnia wprowadza dowcipną turystkę do swojego mieszkania. Dni mijają, a one wprost nie mogą się sobą nacieszyć – płomienny romans w Kopenhadze, nad którym cały czas wisi widmo rychłego końca. Leah prędzej czy później będzie musiała wrócić do Londynu, choćby po to, by kontynuować naukę, a i nie wypada rozstać się z ukochaną matką w takich sposób, na odległość. Właściwie jedyne dziecko Chany na razie na poważnie nie rozważa zmiany adresu – może i bawi się tą myślą, ale w takim wypadku traktuje to jako opcję na później. W każdym razie w mieszkaniu Mai zaczynają odzywać się jej dawne przypadłości, a przynajmniej Leah zarzeka się, że od lat nie dochodziło do podobnych incydentów. Czyli...? Jak zwykle w horrorze zaczyna się bardzo niewinnie. Dobrze, Maja ma prawo czuć się nieswojo, kiedy pewnej nocy, tuż po przebudzeniu, widzi swoją partnerkę twardo stojącą przed lustrem. Widok jest dosyć upiorny, ale Maja szybko domyśla się, że Leah po prostu lunatykuje. Nie ma co panikować, chyba że... Maja z niepokojem odnotowuje, że jej ukochana chwilami zrywa kontakt z rzeczywistością. Jakby odpływała myślami gdzieś hen daleko, gdzie Maja nie ma wstępu. Ale to też jeszcze nic, nic w porównaniu do ataku epilepsji(?), z którego biedna Leah bynajmniej nie wychodzi bez szwanku. Maja czuje się winna za uraz jednej z kończyn dolnych kochanej Leah, ta druga jednak z szerokim i chyba szczerym uśmiechem bagatelizuje całe zdarzenie. Martwi ją tylko to, że „wybiła jej godzina w Danii”, że musi się rozstać... Nie, nie musi, bo Maja ma propozycję nie do odrzucenia. I tak Leah przedstawia Maję swojej matce, która całą sobą daje do zrozumienia, że nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Jeśli o Chanę chodzi, to Maja jest niemile widzianym, niechcianym gościem w jej domu. Czyżby Chana nie akceptowała orientacji seksualnej swojej jedynej córki? Maja pyta, a Leah stanowczo zaprzecza, tłumacząc, że jej matka po prostu potrzebuje więcej czasu na dotarcie się właściwie z każdym człowiekiem. Leah uważa, że kobiety jej życia prędzej czy później się zaprzyjaźnią, ale radzi Mai uzbroić się w cierpliwość. I nie przejmować fochami w gruncie rzeczy zupełnie niegroźnej kobieciny. Mai jednak, co zrozumiałe, bardzo ciąży ta sytuacja. Niełatwo przebywać pod jednym dachem z osobą, która traktuje cię jak intruza. Trudno mieszkać z Królową Lodu. Tym bardziej, gdy ta w zasadzie niekoronowana głowa jest osobą bardzo religijną, a Maja nie ma nawet szczątkowej wiedzy w tym zakresie. To znaczy judaizm jest jej kompletnie obcy (nigdy nie słyszała o kabale, ani nawet o Golemie, nie wspominając już o dybukach i wiedźmie z Endor), ale najbliższe plany Mai uwzględniają „nadgonienie materiału”. W czym najbardziej przydatny okaże się Lev (przyzwoita kreacja Davida Dencika), właściciel kameralnej księgarni leżącej w tej samej części miasta, w której stoi zagadkowy dom Chany. Zagadkowy dla Mai, ale już niekoniecznie dla widza.

Kadr z filmu. „Natten har øjne” 2022, Nordisk Film Production

Romantyczno-religijny slow burn horror. Duński horror chasydzki dopasowany do jednej z ulubionych konwencji współczesnych twórców kina grozy. Właściwie spopularyzowanej już w XX wieku, ale wydaje mi się, że pod kątem ilości (oczywiście można się spierać co do jakości) obecne stulecie już zwyciężyło. Innymi słowy, pierwsze dekady XXI wieku w mojej ocenie są okresem urodzaju, wysypu owoców, UWAGA SPOILER że tak to ujmę, na drzewie „Egzorcysty” Williama Friedkina, ekranizacji powieści Williama Petera Blatty'ego, także autora scenariusza tego, uważam, niedoścignionego horroru demonicznego; o opętaniu i egzorcyzmach KONIEC SPOILERA. A „Przywiązanie” Gabriela Biera Gislasona to na moje oko jedno z dorodniejszych okazów, a na pewno jeden ze smaczniejszych, jakie odważyłam się zerwać. „Odważyłam” to może za mocne słowo, nie ukrywam jednak, że czasy rzucania się na tego typu historie dla mnie już dawno minęły. Może wrócą, nie wiem, ale do tego potrzeba więcej co najmniej takich odkryć jak „Przywiązanie”. Z naciskiem na „co najmniej”, bo do pełnej satysfakcji to jeszcze trochę mi zabrakło. Jestem takim dziwnym stworzeniem, któremu rzadko kiedy przewidywalność jest potężną zawadą, ale pierwsze pełnometrażowe osiągnięcie Gabriela Biera Gislasona niestety okazało się jednym z tych smutnych wyjątków od radosnej reguły. Pierwszy „akt” tej dramatycznej historii miłosnej śledziłam z przeświadczeniem, że autor nie tyle wprowadza tutaj jakąś tajemnicę, ile wskazuje solidnie udeptaną ścieżkę w królestwie horroru, którą wybrał dla „Przywiązania”. Aż tu nagle okazuje się, że miałam wejść na ową dróżkę z zasłoniętymi oczami. Nie wiedzieć, w jakie piekiełko prowadzi mnie Gislason. To nieprzyjemne objawienie dopadło mnie dopiero w prywatnym gniazdku Chany i Leah. Troskliwej, maksymalnie oddanej matki, ale surowej, nieprzystępnej potencjalnej teściowej oraz dla odmiany szeroko otwartej na nowe znajomości, bardzo kontaktowej, można powiedzieć, że przebojowej, zakochanej studentki. Gwoli sprawiedliwości, Chana nie zamyka się tak zupełnie na nieznajomą „przywleczoną” przez jej „niesforną” córkę, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że zmusza się do przebywania w jednym pomieszczeniu z Mają. Robi dobrą minę do złej gry? Niezupełnie, bo nawet osoba, dla której tak „nadludzko” się wysila, czyli najdroższa Leah, nie ma wątpliwości, że jej matce nie podoba się cała ta sytuacja. Nie podoba jej się Maja? Tak czy owak, pani Chana przypominała mi panią Danvers z „Rebeki” Daphne du Maurier – miała w sobie coś takiego, taką aurę, taką tendencję do wysysania energii z natrętnego otoczenia:) To znaczy ze wszystkich poza jej córką, a na pewno z Mai, która znajduje nader ciekawe rzeczy między innymi w pokoju Leah, w stan najwyższej gotowości wprowadzą ją jednak uważniejsze obserwacje pani domu. „Przywiązanie” to horror bazujący przede wszystkim na klimacie i naturalnie podejrzeniach. W sumie biorąc pod uwagę fakt, że nie należę do najbardziej domyślnych widzów, podejrzewam, że dla zdecydowanej większości odbiorców prędzej to będzie absolutna pewność; niezachwiane przekonanie w zakresie zagrożenia. Niewielkimi krokami, powoli zbliżającego się prawdopodobnie największego koszmaru przynajmniej w dotychczasowym życiu Mai, bo co do pozostałych „aktorek tej tragicznej, mistycznej sztuki” można mieć wątpliwości. Raz czy dwa „Przywiązanie” robi „buu!”, ale upiornych efektów specjalnych nie odnotowałam. A przydałby się chociaż jeden, tak na poprawę nastroju;) Niemniej na tyle sprawnie twórcy grają na atmosferycznej harfie - może nie od razu genialnie, ale jakieś wyczucie dramaturgii w moim odbiorze ta ekipa miała, jakieś tam napięcie wykrzesać z tej dość angażującej historii potrafili (byłoby lepiej, gdyby w moich oczach nie polegli na płaszczyźnie zwanej tajemniczością) – bym czuła się zmuszona do zarekomendowania tej filmowej ciekawostki zwolennikom nastrojowych, stylowych ballad grozą podszytych.

Niezłe oby dużo lepszego początki. Tego Gabrielowi Bierowi Gislasonowi nie tak znowu bezinteresownie życzę. W końcu jego progresywny rozwój na scenie horroru, to między innymi moja rozrywka. Wszyscy jesteśmy złączeni w wielkim kręgu życia, że pozwolę sobie podkraść mądrą wypowiedź pewnego też niegłupiego lwa. „Przywiązanie” to opowieści o miłości, która jak wiadomo niejedno ma oblicze. Miłości na planecie Horror. Niedrogie i niehałaśliwe dziełko, którego jakoś nie mam odwagi polecać osobom preferującym konkretne straszydła (jeśli już nie upiorne, to przynajmniej skoczne i „nieciągnące się jak te flaki z olejem”), ale „zbieraczom teoretycznie subtelniejszych filmowych znaczków”, smakoszom tak zwanej podskórnej grozy - pewnie, że tak. To raczej nie będzie (a może?) najcenniejszy okaz w Waszych kolekcjach, ale i nie sądzę, by wylądował na szarym końcu Waszych bezcennych klaserów. Nie sadzę, ale człowiek ze mnie omylny, więc może tak: mnie się spodobało, ale nie tak bardzo, bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz