Hiszpania,
rok 1981. W dniu ślubu spodziewających się dziecka Loli i Adolfo
dochodzi do poważnych komplikacji, które zmuszają lekarzy do
przeprowadzenia niechcianej aborcji. Na domiar złego Lola dowiaduje
się, że już nigdy nie zajdzie w ciążę. To wstrząsająca
wiadomość dla obojga, Adolfo jednak szybciej godzi się z sytuacją.
Większość dnia spędza w pracy, ale po powrocie do ich hacjendy na
pustkowiu musi patrzeć na swoją pogrążoną w smutku ukochaną.
Podzielając jej pragnienie posiadania dziecka, ale też chcąc
odzyskać swoją tryskającą życiem partnerkę, Adolfo namawia ją
na adopcję. Razem udają się do nieodległego katolickiego
klasztoru pełniącego też funkcję sierocińca, gdzie poznają
siedmioletnie bliźnięta, albinosów Tina i Tinę. Dzieci ogromnej
wiary, które jak się okaże interpretują Pismo Święte na swój
własny, niepokojący sposób.
|
Plakat filmu. „Tin & Tina” 2023, Tin&Tina La Película AIE, La Claqueta PC, Miami Film Gate, Andarams Films
|
Hiszpańsko-brytyjsko-rumuński
religijny thriller psychologiczny - wyprodukowany przy udziale firmy
Netflix, jednego z dystrybutorów filmu - w reżyserii i na podstawie
scenariusza debiutującego w pełnym metrażu Rubina Steina. „Tin i
Tina” (oryg. „Tin & Tina”) to rozbudowana wersja jego
krótkometrażowego obrazu z 2013 roku pod tym samym tytułem,
będącego częścią jego czarno-białego shortowego tryptyku o
jasne i ciemnej stronie ludzkiej natury, w skład którego wchodzą
jeszcze „Nero” (2017) i „Bailaora” (2018). W przypadku „Tina
i Tiny” głównym źródłem inspiracji były osobiste
doświadczenia Steina z religią katolicką. Wspomnienie chłopca, z
uwagą wsłuchującego się w słowa swojej głęboko wierzącej
babci. Wspomnienie chłopca, za dnia pilnie studiującego Pismo
Święte, a nocą nawiedzanego przez koszmary senne o
zmartwychwstaniu, kamieniowaniu, demonach i ogniu piekielnym.
Wspomnienie chłopca żyjącego w coraz większym strachu przed
gniewem Bożym. Pewnego, że starotestamentowy Bóg wszystko widzi,
wszystko słyszy i zawsze gotów rzucić w niego piorunem, jeśli
obrazi go myślą, mową, uczynkiem lub zaniedbaniem. Wspomnienie
chłopca, który bał się odezwać. Kiedy dorósł, Stein doszedł
do wniosku, że religia katolicka (całe chrześcijaństwo?) opiera
się na strachu – strachu przed śmiercią, a także strachu przed
karą za niewyspowiadane grzechy. Główne zdjęcia do
pełnometrażowej edycji „Tina i Tiny” ruszyły w lipcu 2021
roku, a zakończyły we wrześniu tego samego roku. Film kręcono w
hiszpańskiej prowincji Sewilla, między innymi w klasztorze San
Isidoro del Campo w Santiponce i Hacienda San Felipe w Gerenie.
Najpierw został uwolniony w Hiszpanii, w marcu 2023 roku, a
międzynarodowo zakrojoną dystrybucję otwarto w maju 2023. Wtedy to
obraz Rubina Steina pojawił się w strefie Netflix.
Rubin
Stein był niemile zaskoczony częściowym odbiorem jego
debiutanckiego osiągnięcia w pełnym metrażu. Rozszerzona, około
dwugodzinna, wersja „Tina i Tiny” zaszufladkowała go jako twórcę
horrorów, gatunku, który delikatnie mówiąc nie należy do jego
ulubionych. W przestrzeni publicznej reżyser i scenarzysta omawianej
produkcji dał jasno do zrozumienia, że obawia się przykrych
konsekwencji przylepienia mu tej, według niego, kompletnie
nietrafionej etykietki. Co prawda nie ma nic przeciwko kojarzeniu
jego dzieła z „Wioską przeklętych” Wolfa Rilly, ewentualnie
Johna Carpentera (filmowe horrory science fiction, które swoje
istnienie zawdzięczają powieści Johna Wyndhama pt. „Kukułcze
jaja z Midwich”) - z jego wypowiedzi wnioskuję, że faktycznie w
jakimś stopniu inspirował się tą kultową historią - ale ogólnie
rzecz biorąc, zależało mu na stworzeniu czegoś w stylu Alfreda
Hitchcocka i Davida Finchera. Może jeszcze z jakimiś wtrącaniami
„Sieroty” Jaume Collet-Serry. Stein był przygotowany na
negatywne przyjęcie „Tina i Tiny” przez jakąś część osób
wierzących i miłośników zwierząt (bo żyjemy w czasach, w
których bardzo łatwo ludzi urazić), ale do głowy mu nie przyszło,
by „w tych obliczeniach” uwzględnić fanów horrorów. Dlaczego
miałby, skoro nie pracował nad horrorem? Tylko opowieścią
tajemniczą... Stein wprost przepada za takimi klimatami, które
przecież panują też na terytorium horroru, ale on może o tym nie
wiedzieć. W każdym razie tak (być może błędnie) wywnioskowałam
z jego słów. Bo rozprawiając o horrorze, miał na myśli kino
slash, czyli jedną z mnóstwa gałęzi tego gatunkowego
drzewa. Jeśli ktoś podejdzie do „Tina i Tiny” z takimi
oczekiwaniami, to faktycznie może się srogo rozczarować, ale
założenie, że łatka horroru warunkuje opinię publiczną na
klasyczną siekaninę wydaje mi się nazbyt śmiałe. Nie każdy
horrormaniak to slashermaniak. Weźmy „Dziecko Rosemary” Romana
Polańskiego – czy rekomendowanie „Tina i Tiny” Rubina Steina
miłośnikom tego ponadczasowego horroru satanistycznego byłoby
jakimś nagannym posunięciem? Wprowadzaniem ludzi w błąd? Nie
sądzę, choć osobiście nie uważam, żeby twórcy „Tina i Tiny”
zbliżyli się do jakości tamtego arcydzieła kina grozy, kamienia
milowego z 1968 roku, ekranizacji powieści nieodżałowanego Iry
Levina. Niemniej „linia melodyczna” Rubina Steina w moich uszach
prędzej zbiegała się z „Dzieckiem Rosemary” aniżeli
dreszczowcami Alfreda Hitchcocka. Na moje niewprawne oko jeszcze nie
horror, ale uważam, że niewiele brakowało do przedarcia się na
terytorium wroga. Może to za mocne słowo, ale fakt faktem, że
Stein nie był zainteresowany eksploatacją tego obszaru. Smacznie
przejaskrawiona mroczna saga rodzinna w stylu retro. Akcja toczy się
w 1981 roku i chociaż filmowcy nie postawili na daleko idącą
stylizacją na kino z tamtego okresu, to z łatwością wychwytywałam
tego magicznego ducha w paranoicznej atmosferze najgęściej
zalegającej w posiadłości pilota Adolfo i gospodyni domowej Loli
(w tych rolach Jaime Lorente i Milena Smit), małżeństwa z bardzo
krótkim stażem, które już zdążyła dotknąć niemała tragedia.
Niechciana aborcja i dla nich potworna wieść, że Lola już nigdy
nie zajdzie w ciążę. Kobieta zdecydowanie gorzej przyjęła ten
potężny cios od ślepego losu albo niesprawiedliwego Boga
Wszechmogącego, zadomowiła w otchłani rozpaczy, z której wydobyło
ją białowłose rodzeństwo. Bo w końcu przystała na propozycję
Adolfo odwiedzenia pobliskiego sierocińca prowadzonego przez
katolickie siostry zakonne. Mieli wrócić z niemowlęciem, ale Lola
nawiązała jakąś więź z siedmioletnimi dziećmi, mającymi nikłe
pojęcie o świecie poza klasztorem, gdzie trafili wkrótce po
narodzinach. Tin i Tina: wesołe cherubinki... diabłem podszyte? Jak
to najczęściej w kinie grozy bywa, bardziej wyczulona na ich
zachowanie okaże się kobieta. Adopcyjna matka postaci wykreowanych
przez Carlosa Gonzáleza Morollóna i Anastasii Russo. Moim zdaniem
stosownie egzaltowani – co swoją drogą przyjemnie koresponduje z
mniej przesadną, ale również, grą odtwórców Loli i Adolfo –
nieboleśnie przejaskrawieni tutaj tak dobrzy, że aż niedobrzy
chrześcijanie. Przynajmniej zdaniem Loli.
|
Plakat filmu. „Tin & Tina” 2023, Tin&Tina La Película AIE, La Claqueta PC, Miami Film Gate, Andarams Films |
Skrzyżowanie
„Wioski przeklętych” Wolfa Rilly, „Dziecka Rosemary” Romana
Polańskiego oraz „Widzę, widzę” Severina Fiali i Veroniki
Franz. Tak to odebrałam. Tę angażującą opowieść, którą można
odczytać jako przestrogę przed nieuważnym rozpalaniem
chrześcijańskiego ognia w młodziutkich umysłach, doszukać się w
tym krytyki dla tak zwanej indoktrynacji religijnej, ale i można to
traktować jako swego rodzaju zachętę do nawracania bliźnich,
wskazywania drogi zagubionym owieczkom. Tytułowi wychowankowie
surowych sióstr zakonnych nie mają złych zamiarów wobec swoich
adopcyjnych rodziców. Właściwie to starają się szanować
wszystkie żywe stworzenia, nawet czworonożnego pupila swojej matki,
bezlitośnie ich obszczekującego. Nawet szkolnego chuligana, przez
którego przylgnął do nich krzywdzący przydomek. Tin i Tina nie
chcą rozgniewać swojego Boga, zależy im raczej na tym, by był z
nich dumny, zadowolony z ich dokonań na ziemskim padole. Wiedzą, że
na miejsce w Niebie trzeba sobie zasłużyć i najwyraźniej nie
wydaje im się, żeby pastwienie się nad innymi, czy im się to
podoba, czy nie, stworzeniami Boga Wszechmogącego, zapewniało to
upragnione rajskie życie po śmierci. „Kochaj bliźniego swego
jak siebie samego” - ten ustęp z Biblii Tin i Tina traktują
równie poważnie jak wszystkie inne. Czasami jednak powijają im się
nogi, grzeszą, choć przecież chcieli dobrze. Ale nie, to nie jest
żadne usprawiedliwienie. Nie mają wątpliwości, że zasługują na
karę. Muszą odpokutować, ale Lola i Adolfo z jakiegoś
niezrozumiałego dla nich powodu, powstrzymują się przed
wprowadzaniem takiej dyscypliny, jaką znają. W klasztorze
rodzeństwo nie musiało wykazywać się porównywalną kreatywnością
– wymyślać kar cielesnych, które oczyszczą ich nieśmiertelne
dusze. Odgonią słuszny gniew Tego, któremu nic nie umyka. I na
pewno z dezaprobatą spojrzał na Adolfo, który nie odmówił
modlitwy przed posiłkiem, ale dzięki interwencji Tina i Tiny ten
błąd szybko został naprawiony. Z ojcem właściwie mali głosiciele
Słowa Bożego nie mają większych problemów, ojciec nie ma nic
przeciwko stosowaniu się do zasad narzucanych przecież nie przez
siedmiolatków tylko Stwórcę wszechświata, ale matka to już
zupełnie inna liga. Wydawać by się mogło, że Lola prędzej
znajdzie wspólny język z Tinem i wyraźnie pełniącą dominującą
rolę w tym duecie Tiną, bo dorastała w podobnym miejscu, w innym
katolickim sierocińcu, przy czym wczesne dzieciństwo dane jej było
spędzić z biologicznymi rodzicami. Dlatego okazała się bardziej
odporna...? Na co? Na katechezę? W każdym razie Lola odwróciła
się od Kościoła – trudno powiedzieć czy bardziej z powodu
niekatolickiego wychowania we wczesnym dzieciństwie, czy plag jakie
niezasłużenie na nią zesłano. Lola waha się między ateizmem a
wiarą w niemiłościwego i niesprawiedliwego Boga.
Starotestamentowego surowego Ojca, w którego z kolei święcie
wierzą tytułowe dzieciaki. I wbrew nadziejom ich adopcyjnych
rodziców ich żarliwa religijność nie jest etapem przejściowym,
że tak to ujmę, nie socjalizują się poza zimnymi murami
klasztoru. Nie są przygotowani do życia w świecie Loli i Adolfo.
Podoba im się (na przykład telewizor – wspaniały wynalazek, o
którym nigdy wcześniej nie słyszeli), czują, że nareszcie
znaleźli swoje miejsce na ziemi, wygodny dom i przede wszystkim
kochających rodziców, nie mają jednak wątpliwości, że
przydałoby się wprowadzić parę zmian w tej zacisznej hacjendzie.
Koło ratunkowe Loli okazało się dziurawe. Jedne wielkie smutki
przepędziły, inne ściągnęły. Dzieci, które wyciągnęły tę
nieszczęsnego kobietę z ostrych szponów depresji, nieświadomie (a
może z premedytacją?) zgotują jej nowe piekło. Komnata tortur
okrutnie zawiedzionej matki. Rozczarowanej i zalęknionej. Zaszczutej
przez siedmiolatków, którzy jej zdaniem literalnie czytają Pismo
Święte. Żeby tylko czytali;) Śmiertelne niebezpieczeństwo w
gęstych oparach paranoi. Stylowa opowieść o niecodziennych trudach
rodzicielstwa przyjemnie kontrastująca z piosenkami dla dzieci, w
melancholijny nastrój której już perfekcyjnie wpisuje się
przewodni motyw muzyczny (kołysanka).
Intensywne
widowisko z ładnie zagęszczającą się atmosferą. Mroczna
historia rodzinna od debiutującego w pełnym metrażu hiszpańskiego
reżysera i scenarzysty Rubina Steina. Psychologiczny i religijny
dreszczowiec w moim poczuciu nie tyle bezrefleksyjnie sklecony ze
sprawdzonych w kinie grozy motywów, ile zręcznie je przetwarzający.
Małe przewietrzenie w konwencji morderczych dzieciaków. Może nie
od razu innowacyjne dokonanie, ale jakąś nutkę świeżości w tej
frapującej opowieści wychwyciłam. „Tin i Tina”, historia,
którą poniekąd na przekór jej autorowi, pozwolę sobie polecić
także – naturalnie na dokładkę do zwolenników thrillerów „z
pieczątką” mystery - entuzjastom horrorów nastrojowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz