Stronki na blogu

poniedziałek, 20 lipca 2015

„Widzę, widzę” (2014)


Dziewięcioletni bracia bliźniacy, Elias i Lukas, mieszkają wraz z matką w domu usytuowanym nieopodal lasu. Kiedy ich rodzicielka wraca ze szpitala po operacji plastycznej, z bandażami na twarzy, chłopcy zauważają, że jej zachowanie uległo drastycznej zmianie. Lukas szybko nabiera przekonania, że ta kobieta nie jest ich matką, ale Elias wątpi w jego hipotezę. Bracia postanawiają poddać ją kilku testom, weryfikującym jej tożsamość, co jeszcze bardziej wytrąca kobietę z równowagi. Dyscyplina, którą wprowadza w domu i próby zerwania więzi pomiędzy chłopcami coraz silniej utwierdza braci w przekonaniu, że wprowadziła się do nich jakaś uzurpatorka, podszywająca się pod ich matkę.

Austriacki thriller psychologiczny wyreżyserowany przez debiutujących w fabularnym pełnym metrażu Severina Fialę i Veronikę Franz na podstawie ich własnego scenariusza. Pierwszy pokaz „Widzę, widzę” miał miejsce na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Późniejsze wyświetlenia na różnego rodzaju festiwalach przyniosły debiutowi Fiali i Franz kilka nominacji do filmowych nagród oraz uznanie krytyki. Nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej dla najlepszego filmu najdobitniej podkreśliła stosunek, jaki tak zwani znawcy mają do „Widzę, widzę”, ale w swoich recenzjach również dają wyraz najwyższemu zachwytowi nad reżyserskim kunsztem początkujących artystów.

„Widzę, widzę” to właściwie „teatr trzech aktorów” – Susanne Wuest, Eliasa Schwarza i Lukasa Schwarza, o niezwykłym talencie których niezbicie świadczy fakt, iż właściwie bez większego wysiłku, bez niepotrzebnego przerysowania udało się im wytworzyć na planie jakiś nieodparty, złowieszczy magnetyzm, nawiązać kontakt z widzem i samym tylko aktorskim warsztatem zasiać w nim ziarno niepokoju. Fiala i Franz nieśpiesznie snują swoją historię, równomiernie rozkładając środki ciężkości, dzięki czemu „Widzę, widzę” właściwie nieustannie trzyma w napięciu, przy okazji ocierając się o estetykę kina artystycznego. Powolne najazdy kamer, długie ujęcia różnych przedmiotów znajdujących się w domu i samych bohaterów wtłoczone w iście przygnębiającą scenerię. Osnute lekką mgiełką, deszczowe, leśne krajobrazy, liczne zbliżenia na gęste, burzowe chmury i wreszcie złowroga, zimna aura, która spowija stojące na uboczu pomiędzy zwartymi ścianami drzew, nowocześnie urządzone domostwo bohaterów. Twórcom udało się zagęścić atmosferę głównie dzięki silnie skontrastowanym, melancholijnym zdjęciom – pomijając z rzadka słyszalne, spokojne tony wpadającej w ucho ballady ścieżka dźwiękowa praktycznie nie istnieje, bo i w tym konkretnym obrazie jest zupełnie niepotrzebna.

Cała problematyka filmu zasadza się na osobliwej relacji pomiędzy matką i jej synami, przekonanymi, że kobieta nie jest tym, za kogo się podaje. Po operacji plastycznej jej twarz spowijają bandaże, ale to nie wygląd kobiety wzbudza nieufność chłopców tylko jej zachowanie. Dyscyplina, jaką wprowadza w domu oraz częste zmiany nastroju tak bardzo odbiegają od zwyczajowej postawy ich rodzicielki, że bracia nie mogą oprzeć się wrażeniu, iż z jakiegoś nieznanego powodu padli ofiarami podstępu. Początkowo nie nosi to znamion paranoi, ponieważ twórcy robią wszystko, aby postawić widza na miejscu chłopców – demonizują kobietę i uwypuklają racje bliźniaków. Na początku delikatnie sugerują zmianę osobowości rzekomej matki Eliasa i Lukasa, za pośrednictwem gry dając odbiorcom do zrozumienia, że kobieta nic nie wie o osobie, za którą się podaje oraz wzbudzając antypatię twardymi zasadami, jakie wprowadza w domu. Ale scena, podczas której nocą wędruje przez las, nieśpiesznie zdejmując z siebie ubranie i bandaże, po czym nagle staje zupełnie naga i naszym oczom ukazuje się jej rozedrgana, znakomicie zmontowana twarz z całą mocą atakuje widza, ostatecznie utwierdzając go w przekonaniu, jakie zrodziło się w głowach jej synów. Od tego momentu schizofreniczna aura jest już wręcz namacalna. Późniejsze wydarzenia naturalną koleją rzeczy będą koncentrować się na magnetycznej, psychologicznej rozgrywce pomiędzy kobietą i bliźniakami. Wyrafinowane gierki chłopców wymuszą na ich rzekomej rodzicielce coraz drastyczniejsze posunięcia, z których najbardziej okrutnym, ale też w moim odczuciu szkodzącym dalszemu rozwojowi akcji jest zakazywanie Eliasowi kontaktów z bratem. Kiedy chłopcy uświadamiają sobie, że matka próbuje ich rozdzielić scenariusz traci na tajemniczości. Zapewne każdy obeznany z psychologicznym kinem widz w tym miejscu rozpracuje całą istotę koncepcji Fiali i Franz, przez co końcówka straci na elemencie zaskoczenia. Ale nie brutalności. Twórcy, co prawda unikają eskalacji przemocy, krew pojawia się z rzadka (przecięcie ust), a odstręczające ujęcie jest właściwie tylko jedno (karaluchy przepychające się przez rozcięcie w brzuchu), ale ładunek psychicznego okrucieństwa jest tak wielki, że całkowicie rekompensuje braki w epatowaniu gore. Powiem więcej: cieszyłam się, że końcówki „Widzę, widzę” nie przekształcono w krwawe widowisko, bo w takim stricte psychologicznym kształcie nie tylko idealnie dopełniała wcześniejsze wydarzenia, ale również silniej oddziaływała na moje zmysły niż wszelka, nawet posunięta do ekstremum, dosłowna drastyczność, z jaką często spotykam się w kinie grozy. Fiala i Franz od początku do końca trzymali się minimalistycznej, bazującej na emocjach formie przekazu, wtłoczonej w stylistykę kina iście artystycznego – niszowego, dbającego o najmniejsze detale, nietuzinkowego widowiska. Z nieopatrznie zasugerowanym wcześniej finałem, nasuwającym skojarzenia z UWAGA SPOILER „Nieproszonymi gośćmi” KONIEC SPOILERA i odrobinę podkopującym aurę tajemniczości oraz poczucie dramaturgii, ale nieobniżającym szokującego wydźwięku finału.

„Widzę, widzę” nie można z czystym sumieniem polecić absolutnie wszystkim kinomaniakom, bo forma i przekaz tego austriackiego thrillera psychologicznego zauważalnie celowały w wymagania cierpliwych odbiorców, którzy nie tyle pragną obejrzeć jakiś film, co dosłownie stopić się z wizją twórców. Rozsmakować w każdym ujęciu, pozwolić wprawić się w stan daleko idącego dyskomfortu emocjonalnego, otworzyć swoje zmysły na zmasowany emocjonalny atak podany z takim smakiem, z tak artystycznym wyczuciem dramaturgii, że pomimo mało odkrywczego rozwiązania zagadki nie można nie zauważyć niezwykłości tej produkcji. I nie dać się jej porwać, o ile oczywiście oczekuje się od kina treści, a nie efekciarstwa.