Dziewięcioletni bracia bliźniacy, Elias i Lukas, mieszkają wraz z matką w
domu usytuowanym nieopodal lasu. Kiedy ich rodzicielka wraca ze szpitala po
operacji plastycznej, z bandażami na twarzy, chłopcy zauważają, że jej zachowanie
uległo drastycznej zmianie. Lukas szybko nabiera przekonania, że ta kobieta nie
jest ich matką, ale Elias wątpi w jego hipotezę. Bracia postanawiają poddać ją
kilku testom, weryfikującym jej tożsamość, co jeszcze bardziej wytrąca kobietę
z równowagi. Dyscyplina, którą wprowadza w domu i próby zerwania więzi pomiędzy
chłopcami coraz silniej utwierdza braci w przekonaniu, że wprowadziła się do
nich jakaś uzurpatorka, podszywająca się pod ich matkę.
Austriacki thriller psychologiczny wyreżyserowany przez debiutujących w
fabularnym pełnym metrażu Severina Fialę i Veronikę Franz na podstawie ich
własnego scenariusza. Pierwszy pokaz „Widzę, widzę” miał miejsce na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym w Wenecji. Późniejsze wyświetlenia na różnego rodzaju festiwalach
przyniosły debiutowi Fiali i Franz kilka nominacji do filmowych nagród oraz
uznanie krytyki. Nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej dla
najlepszego filmu najdobitniej podkreśliła stosunek, jaki tak zwani znawcy mają
do „Widzę, widzę”, ale w swoich recenzjach również dają wyraz najwyższemu
zachwytowi nad reżyserskim kunsztem początkujących artystów.
„Widzę, widzę” to właściwie „teatr trzech aktorów” – Susanne Wuest, Eliasa
Schwarza i Lukasa Schwarza, o niezwykłym talencie których niezbicie świadczy
fakt, iż właściwie bez większego wysiłku, bez niepotrzebnego przerysowania
udało się im wytworzyć na planie jakiś nieodparty, złowieszczy magnetyzm,
nawiązać kontakt z widzem i samym tylko aktorskim warsztatem zasiać w nim
ziarno niepokoju. Fiala i Franz nieśpiesznie snują swoją historię, równomiernie
rozkładając środki ciężkości, dzięki czemu „Widzę, widzę” właściwie nieustannie
trzyma w napięciu, przy okazji ocierając się o estetykę kina artystycznego.
Powolne najazdy kamer, długie ujęcia różnych przedmiotów znajdujących się w
domu i samych bohaterów wtłoczone w iście przygnębiającą scenerię. Osnute lekką
mgiełką, deszczowe, leśne krajobrazy, liczne zbliżenia na gęste, burzowe chmury
i wreszcie złowroga, zimna aura, która spowija stojące na uboczu pomiędzy
zwartymi ścianami drzew, nowocześnie urządzone domostwo bohaterów. Twórcom
udało się zagęścić atmosferę głównie dzięki silnie skontrastowanym, melancholijnym
zdjęciom – pomijając z rzadka słyszalne, spokojne tony wpadającej w ucho
ballady ścieżka dźwiękowa praktycznie nie istnieje, bo i w tym konkretnym
obrazie jest zupełnie niepotrzebna.
Cała problematyka filmu zasadza się na osobliwej relacji pomiędzy matką i
jej synami, przekonanymi, że kobieta nie jest tym, za kogo się podaje. Po
operacji plastycznej jej twarz spowijają bandaże, ale to nie wygląd kobiety
wzbudza nieufność chłopców tylko jej zachowanie. Dyscyplina, jaką wprowadza w
domu oraz częste zmiany nastroju tak bardzo odbiegają od zwyczajowej postawy
ich rodzicielki, że bracia nie mogą oprzeć się wrażeniu, iż z jakiegoś
nieznanego powodu padli ofiarami podstępu. Początkowo nie nosi to znamion
paranoi, ponieważ twórcy robią wszystko, aby postawić widza na miejscu chłopców
– demonizują kobietę i uwypuklają racje bliźniaków. Na początku delikatnie sugerują
zmianę osobowości rzekomej matki Eliasa i Lukasa, za pośrednictwem gry dając
odbiorcom do zrozumienia, że kobieta nic nie wie o osobie, za którą się podaje
oraz wzbudzając antypatię twardymi zasadami, jakie wprowadza w domu. Ale scena,
podczas której nocą wędruje przez las, nieśpiesznie zdejmując z siebie ubranie
i bandaże, po czym nagle staje zupełnie naga i naszym oczom ukazuje się jej rozedrgana,
znakomicie zmontowana twarz z całą mocą atakuje widza, ostatecznie utwierdzając
go w przekonaniu, jakie zrodziło się w głowach jej synów. Od tego momentu schizofreniczna
aura jest już wręcz namacalna. Późniejsze wydarzenia naturalną koleją rzeczy
będą koncentrować się na magnetycznej, psychologicznej rozgrywce pomiędzy
kobietą i bliźniakami. Wyrafinowane gierki chłopców wymuszą na ich rzekomej
rodzicielce coraz drastyczniejsze posunięcia, z których najbardziej okrutnym,
ale też w moim odczuciu szkodzącym dalszemu rozwojowi akcji jest zakazywanie
Eliasowi kontaktów z bratem. Kiedy chłopcy uświadamiają sobie, że matka próbuje
ich rozdzielić scenariusz traci na tajemniczości. Zapewne każdy obeznany z psychologicznym
kinem widz w tym miejscu rozpracuje całą istotę koncepcji Fiali i Franz, przez
co końcówka straci na elemencie zaskoczenia. Ale nie brutalności. Twórcy, co
prawda unikają eskalacji przemocy, krew pojawia się z rzadka (przecięcie ust),
a odstręczające ujęcie jest właściwie tylko jedno (karaluchy przepychające się
przez rozcięcie w brzuchu), ale ładunek psychicznego okrucieństwa jest tak
wielki, że całkowicie rekompensuje braki w epatowaniu gore. Powiem więcej: cieszyłam się, że końcówki „Widzę, widzę” nie
przekształcono w krwawe widowisko, bo w takim stricte psychologicznym kształcie
nie tylko idealnie dopełniała wcześniejsze wydarzenia, ale również silniej
oddziaływała na moje zmysły niż wszelka, nawet posunięta do ekstremum, dosłowna
drastyczność, z jaką często spotykam się w kinie grozy. Fiala i Franz od
początku do końca trzymali się minimalistycznej, bazującej na emocjach formie przekazu,
wtłoczonej w stylistykę kina iście artystycznego – niszowego, dbającego o
najmniejsze detale, nietuzinkowego widowiska. Z nieopatrznie zasugerowanym
wcześniej finałem, nasuwającym skojarzenia z UWAGA SPOILER „Nieproszonymi gośćmi” KONIEC SPOILERA i odrobinę podkopującym aurę tajemniczości oraz
poczucie dramaturgii, ale nieobniżającym szokującego wydźwięku finału.
„Widzę, widzę” nie można z czystym sumieniem polecić absolutnie wszystkim
kinomaniakom, bo forma i przekaz tego austriackiego thrillera psychologicznego
zauważalnie celowały w wymagania cierpliwych odbiorców, którzy nie tyle pragną
obejrzeć jakiś film, co dosłownie stopić się z wizją twórców. Rozsmakować w
każdym ujęciu, pozwolić wprawić się w stan daleko idącego dyskomfortu
emocjonalnego, otworzyć swoje zmysły na zmasowany emocjonalny atak podany z
takim smakiem, z tak artystycznym wyczuciem dramaturgii, że pomimo mało
odkrywczego rozwiązania zagadki nie można nie zauważyć niezwykłości tej
produkcji. I nie dać się jej porwać, o ile oczywiście oczekuje się od kina treści,
a nie efekciarstwa.