Na
początku września 1905 roku seminarzysta z głębokiej prowincji we
francuskim departamencie Cantal, siedemnastoletni Bruno Reidal obcina
głowę chłopcu nazwiskiem Francois Raulhac, po czym oddaje się w
ręce wymiaru sprawiedliwości. W więzieniu młody zabójca staje
przed komisją lekarską, w skład której wchodzi między innymi
Alexandre Lacassagne, ceniony lekarz sądowy, wykładowca na wydziale
medycznym Université Claude Bernard w Lyonie. Chłopak uznany za
potwora ze szczegółami przedstawia swoją życiową historię.
Opowiada o nieszczęśliwym dzieciństwie na zapadłej prowincji i
krótkiej przygodzie w seminarium. O makabrycznych fantazjach i
według niego grzesznej pokusie, którą miał nadzieję zwalczyć z
pomocą Boga Wszechmogącego.
|
Plakat filmu. „Bruno Reidal” 2021, Stank, Arte France Cinéma, Capricci Films
|
Nominowany
do Złotej Kamery i Queerowej Palmy na Międzynarodowym Festiwalu
Filmowym w Cannes oraz Nagrody Cezar (César) w dwóch kategoriach,
nagrodzony między innymi na Bari International Film Festival 2022
(najlepszy reżyser), francuski biograficzny thriller/dramat
psychologiczny Vincenta Le Porta, który scenariusz napisał w
oparciu o oryginalne rękopisy nastoletniego mordercy z Cantal.
Autentycznej postaci, której personalia zostały zmienione, ale
autor skryptu i zarazem reżyser surowego obrazu pt. „Bruno Reidal:
Spowiedź mordercy” (oryg. „Bruno Reidal” aka „Bruno Reidal,
confession d'un meurtrier”, tytuł międzynarodowy: „Bruno
Reidal, Confessions of a Murder”), dokładnie skopiował (zachował
w niezmienionym kształcie) niektóre wypowiedzi niewygodnego
narratora tej prostej opowieści. Vincentowi Le Portowi zależało na
zachowaniu klasycznej formy, na płynnym (nieszarpany, niedynamiczny
montaż) przechodzeniu przez niezbyt zawiłe korytarze młodego
umysłu. W zasadzie plan Le Porta zakładał postawienie widza obok
Brunona Reidala, nie zaś w jego głowie – zdystansowanie sposobem
na poszerzenie przestrzeni na refleksje publiczności. Główne
zdjęcia ruszyły 10 lipca 2019 roku, a zakończyły się w drugiej
połowie sierpnia (dokrętki w grudniu 2019). Kręcono między innymi
w prowincjonalnych (w tym leśnych) rejonach departamentów Cantal,
Aveyron, Haute-Vienne i Saône-et-Loire, a premierowy pokaz odbył
się w lipcu 2021 na Festiwalu Filmowym w Cannes, w sekcji
„Międzynarodowy Tydzień Krytyki”.
Materiał
historyczny zgromadzony przez francuskiego filmowca Vincenta Le Porta
mierzącego się z ciężkim tematem mordu sprzed ponad wieku,
zawierał około stu stron osobistych wyznań człowieka, którego
ówczesna opinia publiczna okrzyknęła potworem. Wyznania młodego
mordercy okazały się zbyt obszerne; budżet nie pozwalał na
wykorzystanie wszystkich wątków, Le Port musiał więc
przeprowadzić selekcję. To ta trudniejsza część obróbki
materiału, bo w dziennikach zbrodniarza roiło się od powtórzeń,
których pominięcie znacznie uszczupliło jego filmową biografię.
Z mniej więcej 100-stronicowej opowieści ostało się siedem lub
osiem stron. Kolejnym wyzwaniem było odwzorowanie epoki. Przy
wyższym budżecie to najpewniej nie byłoby problemem, ale Le Port
musiał poszukać jak najtańszych sposobów na odmalowanie realiów
chłopaka, którego nazwał Brunonem Reidalem. Musiał poszukać
odpowiedniej lokalizacji. Sporo czasu zajęło ekipie odnalezienie
„widoków ze starych pocztówek”, bo budując niniejszy świat
przedstawiony podpierali się taką „zakurzoną makulaturą”.
Świat Brunona Reidala, chłopaka, którego, w odróżnieniu od jego
sąsiadów, Vincent Le Port nie miał ochoty osądzać. W pewnym
sensie dopuścił go do głosu we własnej sprawie, ewentualne oceny
pozostawiając widzom. Konfesjonałem tytułowego spowiednika jest
praktycznie urządzone, jeśli już nie po spartańsku, pomieszczenie
w więziennym gmachu. Naturalnie nieprzytulna, wręcz kliniczna izba,
w której siedemnastoletni osadzony spotyka się z małym gremium
lekarskim. Z legendą kryminologii i kryminalistyki na czele: jednym
z twórców antropologi kryminalnej, biegłym sądowym, nauczycielem
akademickim, światowej sławy francuskim lekarzem, profesorem
Alexandre Lacassagne (zadowalająca kreacja Jeana-Luca Vincenta).
Minęło parę miesięcy od morderstwa małoletniego Francoisa
Raulhaca, które w wielkim skrócie pokazano w prologu, a w
szczegółach pod koniec wyczerpującego zeznania jednostki od lat
marzącej o „uwolnieniu się od cierpienia zwanego życiem”.
Przesłuchania prowadzone przez biegłych sądowych, którzy
prawdopodobnie zadecydują o jego dalszym losie. Więzienie o
zaostrzonym rygorze lub zamknięty ośrodek psychiatryczny: takie
opcje ma nastolatek, który w biały dzień obciął głowę
młodszemu koledze. „Potwór z Cantal” bezbłędnie wykreowany
przez Dimitriego Doré – popękane posągowe oblicze, lodowate
spojrzenie chwilami topniejące pod naporem bolesnych wspomnień;
hardość rozpraszana przez melancholię. W młodszą wersję Brunona
w całkiem niezłym stylu wcielił się Roman Villedieu, ale moją
uwagę bardziej przykuł Alex Fanguin, najmłodsza z przytoczonych
odsłon tytułowego nie-bohatera. Pomijając prolog, na płaszczyźnie
retrospektywnej najpierw spotykamy sześcioletniego Brunona Reidala.
Mieszkającego w nędznej murowanej chałupie w ubogiej wiosce w
leśnym zakątku francuskiego departamentu Cantal, małomównego
chłopca częściej bitego niż przytulanego przez wymagającą
matkę. Jego bracia i siostry bynajmniej nie są traktowani ulgowo.
Chyba że przez ojca, rzadziej (nie czytaj: wcale) stosującego
przemoc fizyczną wobec własnych dzieci, nadużywającego alkoholu i
szanownego w tym stronach mężczyzny, który ciężkiej pracy się
nie boi. Jego żona nie zwykła okazywać miłości swoim latoroślom,
a przynajmniej Bruno przeważnie zdecydowanie lepiej czuł się w
towarzystwie ojca (i mógłby przysiąc, że jego rodzeństwo miało
podobnie). Tym bardziej, że nie potrafił sprostać wymaganiom
matki. Nie pracował tak ciężko i wydajnie, jak od kiedy Bruno
sięga pamięcią, wyraźnie życzyła sobie tego jego rodzicielka.
Podobnie jak jej mąż, codziennie wylewająca siódme poty w ich
niewdzięcznym gospodarstwie domowym. Skromny żywy inwentarz, mała
hodowla, pożerająca mnóstwo energii, ale grunt że pozwalająca
wykarmić tę wielodzietną rodzinę.
|
Plakat filmu. „Bruno Reidal” 2021, Stank, Arte France Cinéma, Capricci Films |
Smutna
pieśń o niewolniku mrocznej żądzy. Toksycznym pragnieniu
młodzieńca, od dzieciństwa walczącego z potrzebą złamania
piątego przykazania. Wiara w Boga Wszechmogącego i Maryję Zawsze
Dziewicę zawsze była w nim silna. Bruno Reidal wychował się w
religijnej rodzinie, od dziecka był praktykującym chrześcijaninem,
bogobojnym człowiekiem desperacko walczącym... ze swoją naturą?
„Bruno Reidal: Spowiedź mordercy” Vincenta Le Porta nie daje
prostych odpowiedzi w temacie nastoletniego zbrodniarza z Cantal. To
równie dobrze może być opowieść o przemocy rodzącej przemoc,
jak i o tak zwanym urodzonym mordercy, skrajnym przypadku
sadystycznej osobowości psychopatycznej. Makabryczne marzenia po raz
pierwszy nawiedziły ambiwalentnie przedstawionego przewodnika,
sprawozdawcę wydarzeń z przełomu XIX i XX wieku, w szóstym roku
życia. Początek ulubionej rozrywki Brunona Reidala – fantazje o
mordowaniu bliźnich. Kolegów, którzy w gruncie rzeczy niczym mu
nie zawinili, a przynajmniej do takiego wniosku po latach dojdzie
człowiek wygodnie nazwany potworem (łatwiej zdehumanizować niż
pogodzić się z faktem, że w gatunku ludzkim występują też tacy
osobnicy). Wydaje mi się jednak, że Bruno nie przez przypadek
pierwszą ofiarą swoich makabrycznych imaginacji uczynił
najlepszego ucznia w klasie. Zazdrość ambitnego chłopca. Zawiść
mierzącego wysoko (najwyżej!), ale wiecznie drugiego ucznia w
swojej rodzinnej wiosce. Można powiedzieć, że Bruno dorasta na
oczach widza w krainie niedoścignionych marzeń. Chłopczyk, który
nie mógł znieść przeraźliwego kwiku zarzynanej maciory,
dojrzewający morderca szczycący się empatycznym stosunkiem do
zwierząt (zarzeka się, że tylko raz skrzywdził brata mniejszego),
spotka złego pasterza, który wepchnie go w szpony wstrętnej
obsesji. „Grzech masturbacji” - zdaje się, że mniejszą odrazą
napawa Brunona rosnąca potrzeba przelania krwi bliźniego, że
większego problemu upatruje w rozładowywaniu napięcia seksualnego,
aniżeli w planach zakazanych przez jego Boga. Był taki czas, kiedy
poważnie rozważał samobójstwo. Zaspokojenie apetytu na zabijanie
i zarazem skrócenie męki istnienia. Bo dla Brunona życie to
przekleństwo, bardziej kara niż nagroda od Wszechmocnego Stwórcy.
Klątwa, którą chętnie by zrzucił, gdyby jego Kościół nie
uznawał samobójstwa za grzech ciężki. A zabójstwo innego
człowieka, to grzech lekki? Nie, Bruno tego nie powiedział, ale po
przemyśleniu sprawy - całe lata przed niestety skutecznym
targnięciem się na cudze życie – stwierdził, że morderstwo w
przeciwieństwie do samobójstwa można odpokutować. A zatem
uchronić swoją nieśmiertelną duszę od ogni piekielnych, od
wiecznego potępienia. Czy Bruno oparłby się potwornej pokusie,
gdyby dojrzewał w bardziej liberalnym środowisku? I nie wpadł w
odrażające łapska innego drapieżnika? Gdyby nie wpojono mu, że
masturbacja to Zło? Czy jego długoletnia walka z ohydnymi demonami
wewnętrznymi zakończyłaby się zwycięstwem, gdyby jego seksualne
przebudzenie przebiegało w innej atmosferze; powiedzmy, trafiło na
łaskawszy grunt? Może tak, może nie. Tak czy inaczej, nie jestem
pewna, czy w naszej podobno bardziej oświeconej epoce, Brunonowi
byłoby dużo łatwiej. Nie jestem przekonana, czy ponad sto lat
później interwencja z zewnątrz nie byłaby tak straszliwie
spóźniona. Lubimy myśleć, że wypracowaliśmy lepszy system
namierzania potencjalnie niebezpiecznych jednostek od naszych
antenatów, że jesteśmy bardziej wyczuleni na alarmistyczne sygnały
przynajmniej w swoim najbliższym otoczeniu... A potem słuchamy
kolejnej medialnej przypowieści o zbrodni, której podobno nie można
było zapobiec. O wiecznie niedoinformowanych urzędnikach i
niedostatecznie czujnych krewnych i/lub sąsiadach. Bo to zawsze jest
wina tych drugich, nawet wtedy, gdy zawczasu uprzejme donosy
spływały. Wracając do historii Brunona – podanej z jego
perspektywy – która na szczęście dla mnie rozwijała się
powoli, choć w pewnym momencie może ciut monotematycznie. Myślę,
że nie trzeba było aż tak się upewniać, iż nikomu nie umknie
wątek znienawidzonego nałogu Brunona Reidala. Potrzeba, której
wbrew usilnym staraniom, nie udaje mu się zwalczyć. Codziennie
obiecuje sobie i Bogu, że przestanie grzeszyć onanizmem i
codziennie kilkukrotnie łamie tę solenną obietnicę. Dobrze,
czasami udaje mu się jakiś czas wytrwać w tym postanowieniu, ale
jedynym wyjściem z tej obrzydliwej pułapki może być spełnienie
jego największego marzenia. Bestialski mord ostatnią deską ratunku
dla chłopaka zmagającego się z demonem masturbacji? Tak czy
inaczej, jedna z wypowiedzi spowiadającego się Brunona kazała mi
myśleć, że awersję do onanizmu podsycało w nim przekonanie, że
owe „grzeszne igraszki” bez przerwy stają mu na przeszkodzie.
Odsuwają w czasie wytęsknione morderstwo. W sumie to kameralny
obraz, utrzymany w dość intensywnym klimacie. Depresyjnym,
zamkniętym, ciasnym, dusznym, ale spokojnie można było to wszystko
podkręcić. Wzmocnić tę niedelikatną opowieść.
Oparta
na faktach, niedroga produkcja powstała pod artystycznym
kierownictwem francuskiego twórcy Vincenta Le Porta. „Bruno
Reidal: Spowiedź mordercy” to, jak sama nazwa wskazuje, propozycja
przede wszystkim dla zainteresowanych biografiami zbrodniarzy.
Niedynamiczny thriller/dramat psychologiczny przekonująco osadzony w
niedzisiejszej epoce. Zuchwałe zabójstwo popełnione w pierwszej
dekadzie XX wieku przerażającym punktem przecięcia dwóch
nieprostych. Wcześniejszych i późniejszych wydarzeń. Gorzkie
wspomnienia przegranego młodego człowieka. Niewątpliwie żałującego
siebie, ale czy równie mocno współczującego swojej ofierze?
Zaciekawiła mnie ta historia. Poruszyła, nie zmiażdżyła. Chyba
wystarczy, żeby polecić amatorom mroczniejszych klimatów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz