Stronki na blogu

piątek, 30 czerwca 2023

„Bruno Reidal: Spowiedź mordercy” (2021)

 
Na początku września 1905 roku seminarzysta z głębokiej prowincji we francuskim departamencie Cantal, siedemnastoletni Bruno Reidal obcina głowę chłopcu nazwiskiem Francois Raulhac, po czym oddaje się w ręce wymiaru sprawiedliwości. W więzieniu młody zabójca staje przed komisją lekarską, w skład której wchodzi między innymi Alexandre Lacassagne, ceniony lekarz sądowy, wykładowca na wydziale medycznym Université Claude Bernard w Lyonie. Chłopak uznany za potwora ze szczegółami przedstawia swoją życiową historię. Opowiada o nieszczęśliwym dzieciństwie na zapadłej prowincji i krótkiej przygodzie w seminarium. O makabrycznych fantazjach i według niego grzesznej pokusie, którą miał nadzieję zwalczyć z pomocą Boga Wszechmogącego.

Plakat filmu. „Bruno Reidal” 2021, Stank, Arte France Cinéma, Capricci Films

Nominowany do Złotej Kamery i Queerowej Palmy na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes oraz Nagrody Cezar (César) w dwóch kategoriach, nagrodzony między innymi na Bari International Film Festival 2022 (najlepszy reżyser), francuski biograficzny thriller/dramat psychologiczny Vincenta Le Porta, który scenariusz napisał w oparciu o oryginalne rękopisy nastoletniego mordercy z Cantal. Autentycznej postaci, której personalia zostały zmienione, ale autor skryptu i zarazem reżyser surowego obrazu pt. „Bruno Reidal: Spowiedź mordercy” (oryg. „Bruno Reidal” aka „Bruno Reidal, confession d'un meurtrier”, tytuł międzynarodowy: „Bruno Reidal, Confessions of a Murder”), dokładnie skopiował (zachował w niezmienionym kształcie) niektóre wypowiedzi niewygodnego narratora tej prostej opowieści. Vincentowi Le Portowi zależało na zachowaniu klasycznej formy, na płynnym (nieszarpany, niedynamiczny montaż) przechodzeniu przez niezbyt zawiłe korytarze młodego umysłu. W zasadzie plan Le Porta zakładał postawienie widza obok Brunona Reidala, nie zaś w jego głowie – zdystansowanie sposobem na poszerzenie przestrzeni na refleksje publiczności. Główne zdjęcia ruszyły 10 lipca 2019 roku, a zakończyły się w drugiej połowie sierpnia (dokrętki w grudniu 2019). Kręcono między innymi w prowincjonalnych (w tym leśnych) rejonach departamentów Cantal, Aveyron, Haute-Vienne i Saône-et-Loire, a premierowy pokaz odbył się w lipcu 2021 na Festiwalu Filmowym w Cannes, w sekcji „Międzynarodowy Tydzień Krytyki”.

Materiał historyczny zgromadzony przez francuskiego filmowca Vincenta Le Porta mierzącego się z ciężkim tematem mordu sprzed ponad wieku, zawierał około stu stron osobistych wyznań człowieka, którego ówczesna opinia publiczna okrzyknęła potworem. Wyznania młodego mordercy okazały się zbyt obszerne; budżet nie pozwalał na wykorzystanie wszystkich wątków, Le Port musiał więc przeprowadzić selekcję. To ta trudniejsza część obróbki materiału, bo w dziennikach zbrodniarza roiło się od powtórzeń, których pominięcie znacznie uszczupliło jego filmową biografię. Z mniej więcej 100-stronicowej opowieści ostało się siedem lub osiem stron. Kolejnym wyzwaniem było odwzorowanie epoki. Przy wyższym budżecie to najpewniej nie byłoby problemem, ale Le Port musiał poszukać jak najtańszych sposobów na odmalowanie realiów chłopaka, którego nazwał Brunonem Reidalem. Musiał poszukać odpowiedniej lokalizacji. Sporo czasu zajęło ekipie odnalezienie „widoków ze starych pocztówek”, bo budując niniejszy świat przedstawiony podpierali się taką „zakurzoną makulaturą”. Świat Brunona Reidala, chłopaka, którego, w odróżnieniu od jego sąsiadów, Vincent Le Port nie miał ochoty osądzać. W pewnym sensie dopuścił go do głosu we własnej sprawie, ewentualne oceny pozostawiając widzom. Konfesjonałem tytułowego spowiednika jest praktycznie urządzone, jeśli już nie po spartańsku, pomieszczenie w więziennym gmachu. Naturalnie nieprzytulna, wręcz kliniczna izba, w której siedemnastoletni osadzony spotyka się z małym gremium lekarskim. Z legendą kryminologii i kryminalistyki na czele: jednym z twórców antropologi kryminalnej, biegłym sądowym, nauczycielem akademickim, światowej sławy francuskim lekarzem, profesorem Alexandre Lacassagne (zadowalająca kreacja Jeana-Luca Vincenta). Minęło parę miesięcy od morderstwa małoletniego Francoisa Raulhaca, które w wielkim skrócie pokazano w prologu, a w szczegółach pod koniec wyczerpującego zeznania jednostki od lat marzącej o „uwolnieniu się od cierpienia zwanego życiem”. Przesłuchania prowadzone przez biegłych sądowych, którzy prawdopodobnie zadecydują o jego dalszym losie. Więzienie o zaostrzonym rygorze lub zamknięty ośrodek psychiatryczny: takie opcje ma nastolatek, który w biały dzień obciął głowę młodszemu koledze. „Potwór z Cantal” bezbłędnie wykreowany przez Dimitriego Doré – popękane posągowe oblicze, lodowate spojrzenie chwilami topniejące pod naporem bolesnych wspomnień; hardość rozpraszana przez melancholię. W młodszą wersję Brunona w całkiem niezłym stylu wcielił się Roman Villedieu, ale moją uwagę bardziej przykuł Alex Fanguin, najmłodsza z przytoczonych odsłon tytułowego nie-bohatera. Pomijając prolog, na płaszczyźnie retrospektywnej najpierw spotykamy sześcioletniego Brunona Reidala. Mieszkającego w nędznej murowanej chałupie w ubogiej wiosce w leśnym zakątku francuskiego departamentu Cantal, małomównego chłopca częściej bitego niż przytulanego przez wymagającą matkę. Jego bracia i siostry bynajmniej nie są traktowani ulgowo. Chyba że przez ojca, rzadziej (nie czytaj: wcale) stosującego przemoc fizyczną wobec własnych dzieci, nadużywającego alkoholu i szanownego w tym stronach mężczyzny, który ciężkiej pracy się nie boi. Jego żona nie zwykła okazywać miłości swoim latoroślom, a przynajmniej Bruno przeważnie zdecydowanie lepiej czuł się w towarzystwie ojca (i mógłby przysiąc, że jego rodzeństwo miało podobnie). Tym bardziej, że nie potrafił sprostać wymaganiom matki. Nie pracował tak ciężko i wydajnie, jak od kiedy Bruno sięga pamięcią, wyraźnie życzyła sobie tego jego rodzicielka. Podobnie jak jej mąż, codziennie wylewająca siódme poty w ich niewdzięcznym gospodarstwie domowym. Skromny żywy inwentarz, mała hodowla, pożerająca mnóstwo energii, ale grunt że pozwalająca wykarmić tę wielodzietną rodzinę.

Plakat filmu. „Bruno Reidal” 2021, Stank, Arte France Cinéma, Capricci Films

Smutna pieśń o niewolniku mrocznej żądzy. Toksycznym pragnieniu młodzieńca, od dzieciństwa walczącego z potrzebą złamania piątego przykazania. Wiara w Boga Wszechmogącego i Maryję Zawsze Dziewicę zawsze była w nim silna. Bruno Reidal wychował się w religijnej rodzinie, od dziecka był praktykującym chrześcijaninem, bogobojnym człowiekiem desperacko walczącym... ze swoją naturą? „Bruno Reidal: Spowiedź mordercy” Vincenta Le Porta nie daje prostych odpowiedzi w temacie nastoletniego zbrodniarza z Cantal. To równie dobrze może być opowieść o przemocy rodzącej przemoc, jak i o tak zwanym urodzonym mordercy, skrajnym przypadku sadystycznej osobowości psychopatycznej. Makabryczne marzenia po raz pierwszy nawiedziły ambiwalentnie przedstawionego przewodnika, sprawozdawcę wydarzeń z przełomu XIX i XX wieku, w szóstym roku życia. Początek ulubionej rozrywki Brunona Reidala – fantazje o mordowaniu bliźnich. Kolegów, którzy w gruncie rzeczy niczym mu nie zawinili, a przynajmniej do takiego wniosku po latach dojdzie człowiek wygodnie nazwany potworem (łatwiej zdehumanizować niż pogodzić się z faktem, że w gatunku ludzkim występują też tacy osobnicy). Wydaje mi się jednak, że Bruno nie przez przypadek pierwszą ofiarą swoich makabrycznych imaginacji uczynił najlepszego ucznia w klasie. Zazdrość ambitnego chłopca. Zawiść mierzącego wysoko (najwyżej!), ale wiecznie drugiego ucznia w swojej rodzinnej wiosce. Można powiedzieć, że Bruno dorasta na oczach widza w krainie niedoścignionych marzeń. Chłopczyk, który nie mógł znieść przeraźliwego kwiku zarzynanej maciory, dojrzewający morderca szczycący się empatycznym stosunkiem do zwierząt (zarzeka się, że tylko raz skrzywdził brata mniejszego), spotka złego pasterza, który wepchnie go w szpony wstrętnej obsesji. „Grzech masturbacji” - zdaje się, że mniejszą odrazą napawa Brunona rosnąca potrzeba przelania krwi bliźniego, że większego problemu upatruje w rozładowywaniu napięcia seksualnego, aniżeli w planach zakazanych przez jego Boga. Był taki czas, kiedy poważnie rozważał samobójstwo. Zaspokojenie apetytu na zabijanie i zarazem skrócenie męki istnienia. Bo dla Brunona życie to przekleństwo, bardziej kara niż nagroda od Wszechmocnego Stwórcy. Klątwa, którą chętnie by zrzucił, gdyby jego Kościół nie uznawał samobójstwa za grzech ciężki. A zabójstwo innego człowieka, to grzech lekki? Nie, Bruno tego nie powiedział, ale po przemyśleniu sprawy - całe lata przed niestety skutecznym targnięciem się na cudze życie – stwierdził, że morderstwo w przeciwieństwie do samobójstwa można odpokutować. A zatem uchronić swoją nieśmiertelną duszę od ogni piekielnych, od wiecznego potępienia. Czy Bruno oparłby się potwornej pokusie, gdyby dojrzewał w bardziej liberalnym środowisku? I nie wpadł w odrażające łapska innego drapieżnika? Gdyby nie wpojono mu, że masturbacja to Zło? Czy jego długoletnia walka z ohydnymi demonami wewnętrznymi zakończyłaby się zwycięstwem, gdyby jego seksualne przebudzenie przebiegało w innej atmosferze; powiedzmy, trafiło na łaskawszy grunt? Może tak, może nie. Tak czy inaczej, nie jestem pewna, czy w naszej podobno bardziej oświeconej epoce, Brunonowi byłoby dużo łatwiej. Nie jestem przekonana, czy ponad sto lat później interwencja z zewnątrz nie byłaby tak straszliwie spóźniona. Lubimy myśleć, że wypracowaliśmy lepszy system namierzania potencjalnie niebezpiecznych jednostek od naszych antenatów, że jesteśmy bardziej wyczuleni na alarmistyczne sygnały przynajmniej w swoim najbliższym otoczeniu... A potem słuchamy kolejnej medialnej przypowieści o zbrodni, której podobno nie można było zapobiec. O wiecznie niedoinformowanych urzędnikach i niedostatecznie czujnych krewnych i/lub sąsiadach. Bo to zawsze jest wina tych drugich, nawet wtedy, gdy zawczasu uprzejme donosy spływały. Wracając do historii Brunona – podanej z jego perspektywy – która na szczęście dla mnie rozwijała się powoli, choć w pewnym momencie może ciut monotematycznie. Myślę, że nie trzeba było aż tak się upewniać, iż nikomu nie umknie wątek znienawidzonego nałogu Brunona Reidala. Potrzeba, której wbrew usilnym staraniom, nie udaje mu się zwalczyć. Codziennie obiecuje sobie i Bogu, że przestanie grzeszyć onanizmem i codziennie kilkukrotnie łamie tę solenną obietnicę. Dobrze, czasami udaje mu się jakiś czas wytrwać w tym postanowieniu, ale jedynym wyjściem z tej obrzydliwej pułapki może być spełnienie jego największego marzenia. Bestialski mord ostatnią deską ratunku dla chłopaka zmagającego się z demonem masturbacji? Tak czy inaczej, jedna z wypowiedzi spowiadającego się Brunona kazała mi myśleć, że awersję do onanizmu podsycało w nim przekonanie, że owe „grzeszne igraszki” bez przerwy stają mu na przeszkodzie. Odsuwają w czasie wytęsknione morderstwo. W sumie to kameralny obraz, utrzymany w dość intensywnym klimacie. Depresyjnym, zamkniętym, ciasnym, dusznym, ale spokojnie można było to wszystko podkręcić. Wzmocnić tę niedelikatną opowieść.

Oparta na faktach, niedroga produkcja powstała pod artystycznym kierownictwem francuskiego twórcy Vincenta Le Porta. „Bruno Reidal: Spowiedź mordercy” to, jak sama nazwa wskazuje, propozycja przede wszystkim dla zainteresowanych biografiami zbrodniarzy. Niedynamiczny thriller/dramat psychologiczny przekonująco osadzony w niedzisiejszej epoce. Zuchwałe zabójstwo popełnione w pierwszej dekadzie XX wieku przerażającym punktem przecięcia dwóch nieprostych. Wcześniejszych i późniejszych wydarzeń. Gorzkie wspomnienia przegranego młodego człowieka. Niewątpliwie żałującego siebie, ale czy równie mocno współczującego swojej ofierze? Zaciekawiła mnie ta historia. Poruszyła, nie zmiażdżyła. Chyba wystarczy, żeby polecić amatorom mroczniejszych klimatów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz