Pochodząca
z Francji Joséphine mieszka z mężem Spencerem w przestronnym
drewnianym domu w malowniczym zakątku Stanów Zjednoczonych. Kobieta
prowadzi poczytną stronę internetową o francuskim stylu życia, od
miesięcy skupiając się na ekscytującym oczekiwaniu swojego
pierwszego dziecka. Ale kiedy jej śliczna Ruby wreszcie przychodzi
na świat, Jo praktycznie rezygnuje ze swojego życia, w bezowocnych
staraniach zaspokojenia zagadkowych potrzeb wyczekiwanej istotki.
Macierzyństwo okazuje się dużo trudniejsze od jej wyobrażeń, a
ona czuje, że została z tym sama. Ze swoimi złożonymi uczuciami
do ciągle płaczącego stworzenia, prawdopodobnie głęboko
rozczarowanego swoją rodzicielką. Joséphine nabiera przekonania,
że Ruby jej nienawidzi i obawia się, że jej stosunek do
upragnionego dziecka wcale nie jest lepszy.
|
Plakat filmu. „Baby Ruby” 2022, Point Productions, Saks Picture Company
|
Thriller
psychologiczny z elementami horroru od debiutującej reżyserki
filmowej Bess Wohl. Amerykańskiej aktorki – głównie serialowej,
ale można ją też kojarzyć z paru pełnometrażowych produkcji
(m.in. „Plan lotu” Roberta Schwentke, „Siren” Jessego
Peyronela) i scenarzystki, która jednak najprężniej rozwija się w
teatrze. Pracę nad skryptem „Baby Ruby” Wohl zaczęła podczas
swojej trzeciej ciąży i traktowała ją na tyle osobiście, że nie
wyobrażała sobie, by wyreżyserował ją ktoś inny. Doświadczenie
podpowiadało jej też, że scenariusz nie nadaje się na deski
teatru – przede wszystkim z powodu wieku tytułowej postaci, ale
autorka „Baby Ruby” nie miała też wątpliwości, że na ekranie
łatwiej będzie pokazać wewnętrzny konflikt świeżo upieczonej
matki. Wohl nazwała to gatunkowym blenderem, bo po uwolnieniu swojej
nielekkiej opowieści o macierzyństwie – we wrześniu 2022 roku
film została pokazany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w
Toronto (światowa premiera), a regularną dystrybucję na terenie
Stanów Zjednoczonych otwarto w pierwszym kwartale 2023 roku (VOD) –
niekoniecznie z zaskoczeniem, odnotowała, że publiczność „Baby
Ruby” w pewnym sensie podzieliła się na przynajmniej trzy obozy;
jedni obejrzeli thriller psychologiczny, inni horror, a jeszcze inni
dramat. Tak czy inaczej, koszmar macierzyński.
O
czym się nie mówi, a powinno. Wstydliwe sekrety niektórych matek,
instynktowna zmowa milczenia. Powiesz, to osadzą cię z najwyższą
surowością. Tym bardziej w dobie internetu, w instagramowej
rzeczywiści. W perfekcyjnym tłumie, w którym nie ma już miejsca
dla Joséphine, czołowej postaci „Baby Ruby” Bess Wohl. A
przynajmniej ona mogła dojść do takiego wniosku po narodzinach
swojego pierwszego dziecka. Wybitnie roszczeniowej dziewczynki,
karzącej ledwo żywą kobietę, która wydała ją na świat. Jo nie
może uwolnić się od tych fantastycznie brzmiących(?) myśli.
Najpierw odnotowuje, że Ruby jest mniej skłonna do płaczu w
obecności ojca, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
uspokaja się w bezsprzecznie kochających ramionach Spencera, a
potem dochodzi do wniosku, że niemowlę tylko na niej wyładowuje
swoją niezrozumiałą wściekłość. Główna bohaterka –
antybohaterka? - debiutanckiego obrazu Bess Wohl nie wie, czym sobie
na to zasłużyła, ale z dnia na dzień umacnia się w przekonaniu,
że Ruby jej nienawidzi. Przypomina się bestsellerowa powieść
Lionel Shriver pt. „Musimy porozmawiać o Kevinie”, przeniesiona
na ekran przez Lynne Ramsay zdecydowanie odważniejsza rozprawa o
trudnym macierzyństwie. Niemniej życzyłabym sobie więcej takich
dyskusji w przestrzeni publicznej, jaką ośmieliła się podjąć
Bess Wohl. „Nikt nie dba o matki w tym kraju” (tj. w
Stanach Zjednoczonych) - takie stwierdzenie scenarzystka i zarazem
reżyserka omawianej produkcji włożyła w usta swojej wątpliwej
bohaterki, w którą w widowiskowym stylu wcieliła się Noémie
Merlant. W pierwotnej wersji Joséphine była rodowitą Amerykanką,
ale po „wejściu na pokład” tej francuskiej aktorki, Wohl
zdecydowała się bardziej dopasować postać do jej odtwórczyni.
Rozpisała rolę niejako pod aktorkę – możliwe, że tylko w
jednym, ale dość istotnym punkcie. Pogłębiła poczucie
osamotnienia Jo poprzez zmianę jej obywatelstwa. Obca w obcym kraju.
Państwie zupełnie nietroszczącym się o cierpiące matki. Ich
samopoczucie nie ma znaczenia, bo jak za sprawą jakiejś czarnej
magii, jakimś niepojętym sposobem, tracącym swoją odrębność
kiedy tylko zostają matkami. To nic nowego w tym dziwnym świecie, o
czym dobitnie zaświadczy Doris (wyśmienity występ Jayne Atkinson)
– mrożące krew w żyłach, niesamowicie przygnębiające
wyznanie, które może nie spotkać się ze zrozumieniem chodzących
ideałów – matka Spencera (Kit Harington w pewnym sensie w cieniu
kobiet; przyzwoite wcielenie w mniej angażującą postać, mniej
możliwości na zaprezentowanie swoich aktorskich zdolności) z
imponującą wytrwałością starająca się zbliżyć do swojej
synowej. Przebić się przez gruby mur, nie wiedzieć czemu,
wzniesiony przez życiową wybrankę jedynego dziecka Doris. Dlaczego
Jo tak uparcie odpycha swoją teściową? W otoczeniu Joséphine
próżno szukać drugiej tak wyrozumiałej duszy, tak mocno
solidaryzującej się z kobietą niespełniającej się w jakże
upragnionej roli matki. Przygniecionej nowymi obowiązkami,
nieprzygotowanej na tak ciężką przeprawę. Wcześniej pewnie nawet
nie słyszała o lęku poporodowym, bo to wciąż temat tabu.
Podobnie jak przejściowa (niestety nie zawsze) nienawiść do
własnego dziecka. Potwór widziany w lustrze: efekt skrzętnego
zamiatania pod dywan zwykłych ludzkich dramatów. Niekompleksowa,
żeby nie powiedzieć nieuczciwa, edukacja podobno w oświeconej
epoce. Co złego, to nie mówimy, ewentualnie piętnujemy. Promujemy
perfekcję, bezproblemową egzystencję. Nieosiągalny cel
bezrefleksyjnie sprzedawany jako normalność?
|
Okładka DVD, Blu-ray. „Baby Ruby” 2022, Point Productions, Saks Picture Company |
Rosemary
Woodhouse opętana przez Pazuzu. Wietrząca wstrętny spisek
jednostka, o ciało której zażarcie walczą dwie jaźnie. Duchowy
pojedynek bez egzorcysty. To jedna z tych wojen, które człowiek
toczy w samotności. Nawet jeśli zewsząd płyną oferty pomocy, na
ubitej ziemi z wewnętrznymi demonami stanie sam. Utartą ścieżką
z niepospolicie opętaną postacią. Niestabilną, niegodną zaufania
przewodniczką po ponurym świecie przedstawionym przez początkującą
reżyserkę filmową. W mojej opinii dobrze rokującą autorkę
niegłupiej opowieści o nadspodziewanie wymagającym rodzicielstwie.
Macierzyński dreszczowiec z nutką body horroru - Bess Wohl
przyznała, że poród Joséphine zawzięcie pchał jej myśli w tym
niesmacznym kierunku (żeby kojarzyć tak piękne chwile w życiu
kobiety z takimi bezecnymi obrazami...) - ale chętniej ocierający
się o horror nadprzyrodzony. Hipotetyczna mroczna obecność w
zrujnowanym muzeum Joséphine i Spencera. Drewnianym domu przytulonym
do soczyście zielonych, rozłożystych drzew w zacisznym zakątku
Stanów Zjednoczonych. Pocztówkowa posesja na obrzeżach
idyllicznego miasteczka, którą Jo zapewne często chwaliła się na
stronie internetowej, która wprawdzie nie jest jej własnością,
ale od jakiegoś czasu to ona tworzy i publikuje wszystkie treści
zamieszczane w tym popularnym miejscu. Francuski styl życia według
Joséphine. Perfekcyjnej pani domu i kobiety sukcesu. Zawsze modnie
ubranej, zawsze starannie umalowanej, szczęśliwej żony boskiego
Spencera, z którym uwiła sobie totalnie przytulne gniazdko i cała
w skowronkach oczekiwała ich pierwszego cudu. Aż nagle umilkła.
Prawdopodobnie po raz pierwszy nie zaspokoiła teoretycznej
ciekawości swoich obserwatorów. Nie pokazała ślicznej Ruby.
Dlatego, że w jej uznaniu nie pasowała do utopijnego światka
pieczołowicie budowanego w internecie? A może po ujrzeniu swojego
dzieciątka inaczej zaczęła zapatrywać się na sam pomysł
dokumentowania życia dziecka w ogólnodostępnej witrynie?
Stwierdziła, że nie byłoby w porządku decydować za Ruby w tak
delikatnej sprawie, że niemowlę też ma prawo do prywatności? Nie
chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności, narażać się na
ewentualne wyrzuty Ruby w przyszłości? Najprostszym wyjaśnienie
jest chroniczny brak czasu. Jo nie dosypia, nie dojada, a zawodzący
płacz Ruby słyszy już nawet wtedy, kiedy dziewczynki nie ma w
zasięgu jej słuchu. Bardziej martwi ją szept diabolicznej
piastunki, która w moim odbiorze miała jeden bardzo efektywny
występ – niepokojący obrazek w telefonie Jo, transmisja na żywo
z pokoju dziecięcego. Dziwnie znajoma zjawa znieruchomiała przy
łóżeczku kapryśnej dziewczynki, którą jedno z rodziców posądza
o celowe działanie na jego szkodę. Czy to możliwe, by niemowlę z
premedytacją mściło się na niezorganizowanej opiekunce? Zna
największy sekret matki? Miłość zmieszana z nienawiścią. W
każdym razie Jo coraz trudniej odrzucać od siebie tę, zdaje się,
najstraszliwszą z jej natrętnych myśli – domniemana antypatia
dziecka najwidoczniej jest dla niej mniej przykra od jej własnego
stosunku do Ruby. Wydaje jej się, że to nienawiść, a w najlepszym
razie niechęć. Ale to nie jest takie pewne, jak to, że Jo z trudem
znosi rozłąki z tą obdarzoną iście mocarnymi płucami istotką.
Męczy się z nią, ale jeszcze bardziej męczy się bez niej.
Podobnie jak Ruby? Czy niemowlę przewiduje kary cielesne za dłuższe
(maksymalnie kilkunastogodzinne) nieobecności w domu? Z rozmysłem
okalecza niej lubianego z rodziców? Spencer chciałby bardziej
odciążyć żonę, ale nie może zrezygnować z pracy, kiedy Jo na
czas nieokreślony zawiesiła swoją chyba bardziej popłatną
działalność internetową. Poza tym udręczona mama traktuje to
jako afront. Czy Spencer uważa, że ona nie nadaje się na rodzica?
Żeby tylko. Przewodnia postać „Baby Ruby” Bess Wohl podejrzewa,
że jej idealny mężczyzna stracił do niej zaufanie, wręcz widzi w
Jo najpoważniejsze zagrożenie dla swojego jedynego dziecka. Boi się
zostawiać Ruby z jej matką? Są jeszcze nowe przyjaciółki
Joséphine. Rozpromienione matki wzorowych pociech. Wierne
czytelniczki Jo, które nie wydają się być niemile zaskoczone
drastycznie zróżnicowanymi wizerunkami słynnej Francuzki osiadłej
w Stanach Zjednoczonych. Żony ze Stepford, które przyjmują tę
zaniedbaną „królową stylu” do swojej paczki. Formacja
Zakrytych Dziecięcych Wózków. Poza upiorną akcją z kamerką,
szczególne wrażenie zrobiła na mnie pierwsza samochodowa
przejażdżka Ruby, koszmar kobiety wracającej ze szpitala ze swoim
bezcennym noworodkiem oraz przerażające przebudzenie w splamionym
krwią salonie, gdzie piesek z apetytem dokańcza swoją przepyszną
przekąskę.
Paranoiczny
dreszczowiec o nieróżowym macierzyństwie. Skok od razu na głęboką
wodę, ale w kapoku. Pierwsze reżyserskie dokonanie filmowe kobiety,
która trudnych tematów się nie boi. Ryzykownie niepolukrowana
rzeczywistość. No, może odrobinkę. „Baby Ruby” w reżyserii i
na podstawie scenariusza Bess Wohl to propozycja dla osób
niebojących się konfrontacji z niepopularnymi tematami. Smacznie
kameralny thriller psychologiczny, udatnie flirtujący z horrorem, o
sekretnej komnacie tortur. Empatyczne spojrzenie na „wyrodną
matkę”. Albo ideał, albo patologia. Nie ma nic pomiędzy, prawda?
„Baby Ruby” mówi: fałsz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz