Sentymentalna
podróż autora „Chodź ze mną”, Książki Roku LubimyCzytać w
kategorii Horror 2020 oraz opowiadania „Nomen nominandum” z
„Grobowca. Zarazy” wydawnictwa Vesper, kolekcji krótszych
historii z dreszczykiem polskich piór. Wspomnienia z beztroskiego
dzieciństwa w makabrycznej licentia poetica, genialne zwieńczenie
blogerskiej działalności Konrada Możdżenia - „sekrety
przeszłości, historie ze starych fotografii i z zamkniętych
kopert”, czyli zaadresowane do internautów „Listy z Miasta Wiatraków”. We współpracy z oficyną Vesper utalentowany
wrocławianin przygotował osiem dłuższych opowiadań grozy (plus
posłowie), których akcja rozgrywa się w miasteczku Śmigiel - i
okolicach - jego idyllicznej krainie leżącej w województwie
wielkopolskim. Od XIX do XXI wieku, przy mocnym wsparciu rodzinnego
archiwum internetowego śmigielskiego Centrum Kultury oraz książki
Huberta Zbierskiego pt. „Śmigielskie ABC”. Ponad siedemset gęsto
zapisanych (drobny druk) stron w unikalnej twardej „kopercie”
zaprojektowanej przez Michała Loranca – też autora nastrojowych
ilustracji zdobiących strony tytułowe opowieści z Miasta Koźlaków
– na której widzimy śmigielski kościół św. Stanisława Kostki
oraz skan autentycznego dokumentu, zaświadczenia o niekaralności
praprapradziadka Konrada Możdżenia wystawionego w 1915 roku.
Okładkowe arcydzieło zarówno od strony wizualnej, jak opisowej
(notatka na odwrocie koperty pana Loranca). „Listy z Miasta
Wiatraków” zaadresowane do bibliofilów. Wiatraków, których
wedle lokalnej legendy nie powinno być więcej niż dziewięćdziesiąt
dziewięć, bo jak uczy historia nadwyżkę niechybnie pokona ogień
lub wiatr.
|
Okładka książki. „Listy z Miasta
Wiatraków”, Vesper 2023
|
Ośmiotysięcznik
Konrada Możdżenia, Mount Everest krótkiej formy literackiej.
Wybitna korespondencja, w rewelacyjnym i bardzo dobrym (tak od strony
stylistycznej, jak tematycznej) towarzystwie. Standardowo zacznę od
moich ulubieńców. Od lat 1938-1939, od niesamowicie depresyjnej
„Schedy”, umownej opowieści (narracja
pierwszoosobowa) starszego mężczyzny patrzącego wstecz. W chacie
na skraju lasu mieszka ubogi, przeraźliwie samotny chłopiec,
osierocony w okresie niemowlęcym i wychowany przez dziadków, który
od śmierci babci z rosnącym niepokojem obserwuje zmiany zachodzące
w drugim opiekunie prawnym. Długie samotne spacery szczelnie
zamkniętego w sobie, nietypowo milczącego starszego mężczyzny,
resztę czasu przeważnie spędzającego w dawnej izbie małżeńskiej,
skąd od czasu do czasu wydobywa się dziwna woń. Zakazana komnata,
alarmujące rytuały żałobą motywowane. Dojmujący smutek,
nieprzepuszczalna, niesamowicie ciężka mgła beznadziei.
Nieustępliwy smog szczelnie wypełniający płuca. Toksyczna
mieszanina nieznośnej samotności, dotkliwego głodu, i
paraliżującego strachu. Rozpacz, chłód, alienacja. Żywot tak
marny, tak wściekle niesprawiedliwy, bezrozumnie okrutny, że aż
palący trzewia. Przeraźliwie ponure, duszące, nieubłaganie
wstrętne, dokumentnie odarte z nadziei opowiadanie o niewinności
mimowolnie skalanej przez człowieka obdarzonego platoniczną
miłością, ale niekoniecznie bezgranicznym zaufaniem. O
wychudzonym, przemarzniętym i słusznie zalęknionym dziecku, z
którym trudno się nie utożsamić. Ten tekst zostaje w człowieku,
więc miejcie się na baczności.
W
„Błękicie” bezimienny narrator przedstawia
koszmar z lat 70. XX wieku. Rodzinna idylla drastycznie przerwana w
domu przyszywanej cioci Bogumiły Woźniackiej, starszej pani po
potwornych przejściach, dla której chociaż jesień życia okazała
się łaskawsza. Ostatnie lata na tym padole łez spędziła z
przemiłymi ludźmi, którym w umowie dożywocia przekazała swoją
nieruchomość. Przeprowadzka trzyosobowej rodziny do przytulnego
domku w sielskiej miejscowości, przyjście na świat uroczej Kasi,
ukochanej siostry narratora. Po śmierci cioci Bogusi, piętnastoletni
chłopak stopniowo nabiera przekonania, że jego dziewięcioletnia
siostrzyczka zmaga się z jakimś nadzwyczajnym problemem. Zachowuje
się jak opętana. Pierwszorzędny horror nadnaturalny! Plastyczne
opisy martwego dziecka nocy, natrętnego intruza o iście demonicznej
aparycji. Kreatywna kreatura i postępujący rozkład rodziny, ze
wskazaniem na dramat małej dziewczynki i determinację starszego
chłopca, z którą nie może konkurować nawet w pełni uzasadniony
strach przed nieznanym. Nawiedzony dom opętany, w którym atmosfera
gęstnieje dosłownie ze strony na stronę, a nieodwracalna
katastrofa czyha tuż za progiem. Takiego klimatu i takiej krwawej
uczty mogliby Konradowi Możdżeniowi pozazdrościć najwytrawniejsi
architekci przeklętych światów przedstawionych, największe
gwiazdy najmroczniejszej sceny gatunkowej. Arcydzieło.
„Epistolarne”
perełki z zabytkowego sejfu Wielkiego Literata. Dokument z
nagłówkiem „Więcej grzechów nie pamiętam”
dotyczy Kazimierza Bednarczyka, cenionego kowala z Miasta Wiatraków,
który podczas drugiej wojny światowej, pod okupacją niemiecką, w
przeciwieństwie do wielu sąsiadów zachował dom i zakład. W
latach 70. XX wieku w Śmiglu zjawia się nowy wikary, dobrze
wykształcony Jan Woźniak z Lublina. Kazimierz i jego ukochana żona
Helena czym prędzej zaprzyjaźniają się ze stosunkowo młodym
księdzem, a parę lat później stary kowal pogrąża się w
najczarniejszej rozpaczy. Upada, ale w końcu nieśmiało, niepewnie
zaczyna się podnosić. I wtedy zauważa bacznie obserwującego go
mężczyznę, najpewniej przyszłego nadawcę złowieszczej
wiadomości zostawionej w skrzynce na listy Bednarczyka. Dwie epoki z
mocnymi interludiami – okupacja niemiecka i rosyjska – składające
się na egzystencjalną zawieruchę śliskiego kowala.
Przechwalającego się wyjątkowym fachem w rękach, którego dopiero
w jesieni życia doganiają krwiożercze demony wewnętrzne. Rzekomo
uporządkowane życie bezceremonialnie burzone przez, jak się
wydaje, nieznajomego prześladowcę człowieka w podeszłym wieku. Na
pozór długo nic się nie dzieje – przyglądamy się monotonnemu
życiu bogobojnego małżeństwa z wieloletnim stażem,
zaniedbywanego przez jedynego syna – na tym sielskim obrazku da się
jednak zauważyć drobne pęknięcia, które w dalszej partii w
zastraszającym tempie będą się powiększać. Brutalnie
poruszająca rzecz!
W
prywatnych zbiorach dżentelmena z Wrocławia znalazła się też
„Ostatnia spowiedź” pewnego duchownego. A zaczęło
się od największej sprawy w milicyjnej karierze sierżanta Czesława
Leśniaka. Zaginięcie proboszcza ze Śmigla i makabryczne odkrycia
mieszkańców. Najpierw zwłoki chwilowo niezidentyfikowanego
mężczyzny odnalezione w świątyni, następnie topielec w sutannie,
ale nawet to nie przygotuje małomiasteczkowych przedstawicieli
władzy na kolejną rzeź nieznanego sprawcy. Na posterunek trafia
też list od poszukiwanego plebana z niepokojącą wiedzą na temat
mordów w Śmiglu. Spowiedź księdza i zagadkowe zbrodnie w Mieście
Wiatraków. Blady strach pada na mieszkańców domniemanego rewiru
seryjnego mordercy. „Gdzie jest sprawiedliwość” na tym
świecie? Gdzie błogi, regenerujący sen? Upiorna rzeczywistość i
bynajmniej lepsze wizje w objęciach Morfeusza. Oniryczne paskudy z
przebogatej wyobraźni kompozytora niebanalnego utworu o pozornie
nieuchwytnym zbrodniarzu i pozornie nieustraszonym glinie. O
szaleńczej pogoni za sprawiedliwością: potencjalną pułapką na
ludzi prawych, bo jak przestrzegał Friedrich Nietzsche „kto
walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się
potworem”. Emocjonująca rozgrywka solidnie osadzona w czasach
minionych. Szerzej nieznana (fikcyjna) uzależniająca sprawa
kryminalna z lat 70. XX wieku.
Pora
na akta z teczki podpisanej „Kalendarium”. Pora na
fana motoryzacji Michała Nadolnego, w 1980 roku oferującego
podwózkę nieznajomemu, starszemu mężczyźnie, który przedstawia
mu się jako Stanisław Lis i zdradza, że zajmuje medycyną
niekonwencjonalną, a konkretnie ziołolecznictwem. Na prośbę
Nadolnego intrygujący staruszek mieszkający w lesie wręcza mu
mieszankę ziół, która ma zaradzić jego problemom ze snem. W
drodze do domu dobry samarytanin zwraca uwagę na skórzany notes z
kłódką, który musiał wypaść jego przypadkowemu pasażerowi.
Zabiera zgubę znachora do swego mieszkania, a wieczorem parzy sobie
magiczną herbatkę według receptury interesującego pustelnika.
Efekty są zdumiewające... i przerażające. A jakby tego było
mało, Michał nie może oprzeć się magnetycznej sile kajetu, do
którego wolałby nie zaglądać. Tak trudno jednak oprzeć się
ciekawości. Pomysłowe ujęcie znanych motywów, rzekomo
wyeksploatowanych tematów. Dzikie żądze, morderczy szał, instynkt
zabójcy teoretycznie budzony przez jakąś zewnętrzną siłę.
Zagadkowe znalezisko o właściwościach praktycznie niespotykanych w
bezdennej szufladzie gatunkowej. Imponujące panowanie nad napięciem;
właściwie nieustanne pojenie bestyjki – kropla po kropli, z
farmaceutyczną dokładnością bolesne wstrzykiwanie „toksycznej
herbatki” do krwiobiegu czytelnika. Schizofreniczna symfonia gore.
„Misterium”
Karola Morawskiego, którego spotykamy w 2019 roku we Wrocławiu.
Chory psychicznie, dręczony przez liczne fobie i uzależniony od
leków psychotropowych mężczyzna mimowolnie sięgający myślami
pamiętnego roku 1991, tradycyjnie spędzanego u dziadków. Niespełna
jedenastoletni wrocławianin jak zawsze niecierpliwie wyczekiwał
wakacji w czarodziejskim Śmiglu, uroczej miejscowości wolnej od
okropnego hałasu i przerażającej ciżby, ale kiedy improwizowana
zabawa z kuzynami w wywoływanie duchów wejdzie na wyższy poziom
sztuki tajemnej, dobiegnie krasu wiek niewinności, beztroski i
czystej radości życia. Upalne lato z dewocjonaliami. Mroczne
sekrety domu dziadków. Ogień, pioruny, różaniec i zmora.
Hipnotyczna atmosfera niesamowitości, niedookreślone, nienazwane(?)
zagrożenie, zaszczucie w dziecięcej krainie szczęśliwości.
Dławiąca panika, celowo bądź przypadkiem podsycana przez tę,
która powinna uspokajać. Wprawne pogrywanie aluzjami,
niewyobrażalna siła sugestii Konrada Możdżenia. Świadomość, że
ludzkiej wyobraźni nie trzeba wiele, by się rozbrykała. Wystarczy
delikatnie pociągnąć za odpowiednie sznureczki, aby doprowadzić
do erupcji niepokojących skojarzeń i makabrycznych możliwości
rozwoju nieszczęsnego żywota chłopaka, który się lękał.
|
Źródło, oficjalny fanpage autora: https://www.facebook.com/KonradMozdzenAutor/
|
Odrobinkę
mniej zajmujące akta z Miasta Wiatraków, z naciskiem na pierwsze
słowo. „Aqua Vitae” po części rozgrywa się w
pod koniec pierwszej połowy XIX wieku, a w drugiej części w latach
20. XX wieku. W odleglejszej przeszłości odwiedzamy znajdujący się
na skraju bankructwa wyszynk należący do Oskara Matzla, w którym
niebawem zawita przypuszczalnie niewypłacalny klient. Szukający
pracy, najlepiej z zakwaterowaniem, awanturnik i włóczykij Leo
Holzer. I tak się niefortunnie składa, że właściciel lokalu ma
dla niego ofertę nie do odrzucenia. W nie tak zamierzchłej
przeszłości przyjrzymy się natomiast Zygmuntowi Włodarczakowi,
prowadzącemu nielegalną działalność gospodarczą, skromny biznes
bimbrowniczy, kochającemu mężowi Wandy, której nie wtajemniczył
we frapujące odkrycie związane z jego pasją. Niebawem jego coraz
bardziej skołowaną głowę bardziej zaprzątnie niedyskretny
obserwator, wścibski nieznajomy, który z jakiegoś sobie tylko
znanego powodu uwziął się na nikomu niewadzącego bimbrownika.
Obskurna esencja „Chodź ze mną”, debiutanckiej powieści
Konrada Możdżenia. Ten charakterystyczny, cuchnący mrok, który
można już chyba uznać za wizytówkę twórczości nostalgicznego
pisarza ze stolicy Dolnego Śląska. Artysty bezkompromisowego,
odważnie zaglądającego w otchłań szaleństwa. Niemrawy początek
i wreszcie makabra desperacją malowana. Motyw z jakim dotychczas się
nie spotkałam. Genialny w swojej prostocie. Mocna nalewka z etykietą
„Love Forever”.
W
„Drodze na Robaczyn” podążamy za młodym
mężczyzną Romanem Wilskim, któremu w 1973 roku na niemal
kompletnym pustkowiu psuje się samochód. Resztę drogi do domu
narzeczonej i przyszłych teściów decyduje się więc pokonać
pieszo, w oczy szybko jednak rzuca mu się stary młyn, który na
pierwszy rzut oka wygląda na opustoszały. Przeczy temu jednak snop
światła wychwycony przez pechowego podróżnego, który odpowiada
dobijaniem się do drzwi jednak zamieszkałego obiektu i wołaniem o
pomoc. Zamiast pomocnej dłoni otrzymuje solidny cios, a przytomność
odzyskuje w mrocznym budynku, na zimnej podłodze, w ostrym aromacie
stęchlizny. W jaskini drapieżnika. Polowanie w porzuconej cukrowni.
Przydługie, z lekka męczące opisy błądzenia w ciemnościach,
muszę jednak przyznać, że w tym krętym tunelu łatwo nabawić się
klaustrofobii. Mimo wszystko udało się autorowi ożywić ten
„mroczny organizm”: pełzająca, lepka, atramentowa czerń w
„nawiedzonym zamczysku”. I po rozwlekłym wstępie wprowadzić
angażującą koncepcję na motywach wojennego obłędu.
Nostalgia
jegomościa z bujną wyobraźnią. „Unikatowy album ze starymi
pocztówkami w skórzanej okładce z otwartą kłódką”. Wehikuł
czasu Konrada Możdżenia, skonstruowany pod natchnieniem
malowniczego polskiego miasteczka słynącego z koźlaków. Dziecięca
utopia smagana piorunami wyobraźni dorosłego. Osiem wypraw w
nieznane pod prawdziwie upiorną banderą. Fenomenalne „Listy z
Miasta Wiatraków” od rozbrajająco sentymentalnego pasjonata
historii mrocznych i tajemniczych. Księcia beletrystycznej makabry.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz