Stronki na blogu

sobota, 6 stycznia 2024

Konrad Możdżeń „Listy z Miasta Wiatraków”

 
Sentymentalna podróż autora „Chodź ze mną”, Książki Roku LubimyCzytać w kategorii Horror 2020 oraz opowiadania „Nomen nominandum” z „Grobowca. Zarazy” wydawnictwa Vesper, kolekcji krótszych historii z dreszczykiem polskich piór. Wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa w makabrycznej licentia poetica, genialne zwieńczenie blogerskiej działalności Konrada Możdżenia - „sekrety przeszłości, historie ze starych fotografii i z zamkniętych kopert”, czyli zaadresowane do internautów „Listy z Miasta Wiatraków”. We współpracy z oficyną Vesper utalentowany wrocławianin przygotował osiem dłuższych opowiadań grozy (plus posłowie), których akcja rozgrywa się w miasteczku Śmigiel - i okolicach - jego idyllicznej krainie leżącej w województwie wielkopolskim. Od XIX do XXI wieku, przy mocnym wsparciu rodzinnego archiwum internetowego śmigielskiego Centrum Kultury oraz książki Huberta Zbierskiego pt. „Śmigielskie ABC”. Ponad siedemset gęsto zapisanych (drobny druk) stron w unikalnej twardej „kopercie” zaprojektowanej przez Michała Loranca – też autora nastrojowych ilustracji zdobiących strony tytułowe opowieści z Miasta Koźlaków – na której widzimy śmigielski kościół św. Stanisława Kostki oraz skan autentycznego dokumentu, zaświadczenia o niekaralności praprapradziadka Konrada Możdżenia wystawionego w 1915 roku. Okładkowe arcydzieło zarówno od strony wizualnej, jak opisowej (notatka na odwrocie koperty pana Loranca). „Listy z Miasta Wiatraków” zaadresowane do bibliofilów. Wiatraków, których wedle lokalnej legendy nie powinno być więcej niż dziewięćdziesiąt dziewięć, bo jak uczy historia nadwyżkę niechybnie pokona ogień lub wiatr.

Okładka książki. „Listy z Miasta Wiatraków”, Vesper 2023

Ośmiotysięcznik Konrada Możdżenia, Mount Everest krótkiej formy literackiej. Wybitna korespondencja, w rewelacyjnym i bardzo dobrym (tak od strony stylistycznej, jak tematycznej) towarzystwie. Standardowo zacznę od moich ulubieńców. Od lat 1938-1939, od niesamowicie depresyjnej „Schedy”, umownej opowieści (narracja pierwszoosobowa) starszego mężczyzny patrzącego wstecz. W chacie na skraju lasu mieszka ubogi, przeraźliwie samotny chłopiec, osierocony w okresie niemowlęcym i wychowany przez dziadków, który od śmierci babci z rosnącym niepokojem obserwuje zmiany zachodzące w drugim opiekunie prawnym. Długie samotne spacery szczelnie zamkniętego w sobie, nietypowo milczącego starszego mężczyzny, resztę czasu przeważnie spędzającego w dawnej izbie małżeńskiej, skąd od czasu do czasu wydobywa się dziwna woń. Zakazana komnata, alarmujące rytuały żałobą motywowane. Dojmujący smutek, nieprzepuszczalna, niesamowicie ciężka mgła beznadziei. Nieustępliwy smog szczelnie wypełniający płuca. Toksyczna mieszanina nieznośnej samotności, dotkliwego głodu, i paraliżującego strachu. Rozpacz, chłód, alienacja. Żywot tak marny, tak wściekle niesprawiedliwy, bezrozumnie okrutny, że aż palący trzewia. Przeraźliwie ponure, duszące, nieubłaganie wstrętne, dokumentnie odarte z nadziei opowiadanie o niewinności mimowolnie skalanej przez człowieka obdarzonego platoniczną miłością, ale niekoniecznie bezgranicznym zaufaniem. O wychudzonym, przemarzniętym i słusznie zalęknionym dziecku, z którym trudno się nie utożsamić. Ten tekst zostaje w człowieku, więc miejcie się na baczności.
W „Błękicie” bezimienny narrator przedstawia koszmar z lat 70. XX wieku. Rodzinna idylla drastycznie przerwana w domu przyszywanej cioci Bogumiły Woźniackiej, starszej pani po potwornych przejściach, dla której chociaż jesień życia okazała się łaskawsza. Ostatnie lata na tym padole łez spędziła z przemiłymi ludźmi, którym w umowie dożywocia przekazała swoją nieruchomość. Przeprowadzka trzyosobowej rodziny do przytulnego domku w sielskiej miejscowości, przyjście na świat uroczej Kasi, ukochanej siostry narratora. Po śmierci cioci Bogusi, piętnastoletni chłopak stopniowo nabiera przekonania, że jego dziewięcioletnia siostrzyczka zmaga się z jakimś nadzwyczajnym problemem. Zachowuje się jak opętana. Pierwszorzędny horror nadnaturalny! Plastyczne opisy martwego dziecka nocy, natrętnego intruza o iście demonicznej aparycji. Kreatywna kreatura i postępujący rozkład rodziny, ze wskazaniem na dramat małej dziewczynki i determinację starszego chłopca, z którą nie może konkurować nawet w pełni uzasadniony strach przed nieznanym. Nawiedzony dom opętany, w którym atmosfera gęstnieje dosłownie ze strony na stronę, a nieodwracalna katastrofa czyha tuż za progiem. Takiego klimatu i takiej krwawej uczty mogliby Konradowi Możdżeniowi pozazdrościć najwytrawniejsi architekci przeklętych światów przedstawionych, największe gwiazdy najmroczniejszej sceny gatunkowej. Arcydzieło.

Epistolarne” perełki z zabytkowego sejfu Wielkiego Literata. Dokument z nagłówkiem „Więcej grzechów nie pamiętam” dotyczy Kazimierza Bednarczyka, cenionego kowala z Miasta Wiatraków, który podczas drugiej wojny światowej, pod okupacją niemiecką, w przeciwieństwie do wielu sąsiadów zachował dom i zakład. W latach 70. XX wieku w Śmiglu zjawia się nowy wikary, dobrze wykształcony Jan Woźniak z Lublina. Kazimierz i jego ukochana żona Helena czym prędzej zaprzyjaźniają się ze stosunkowo młodym księdzem, a parę lat później stary kowal pogrąża się w najczarniejszej rozpaczy. Upada, ale w końcu nieśmiało, niepewnie zaczyna się podnosić. I wtedy zauważa bacznie obserwującego go mężczyznę, najpewniej przyszłego nadawcę złowieszczej wiadomości zostawionej w skrzynce na listy Bednarczyka. Dwie epoki z mocnymi interludiami – okupacja niemiecka i rosyjska – składające się na egzystencjalną zawieruchę śliskiego kowala. Przechwalającego się wyjątkowym fachem w rękach, którego dopiero w jesieni życia doganiają krwiożercze demony wewnętrzne. Rzekomo uporządkowane życie bezceremonialnie burzone przez, jak się wydaje, nieznajomego prześladowcę człowieka w podeszłym wieku. Na pozór długo nic się nie dzieje – przyglądamy się monotonnemu życiu bogobojnego małżeństwa z wieloletnim stażem, zaniedbywanego przez jedynego syna – na tym sielskim obrazku da się jednak zauważyć drobne pęknięcia, które w dalszej partii w zastraszającym tempie będą się powiększać. Brutalnie poruszająca rzecz!

W prywatnych zbiorach dżentelmena z Wrocławia znalazła się też „Ostatnia spowiedź” pewnego duchownego. A zaczęło się od największej sprawy w milicyjnej karierze sierżanta Czesława Leśniaka. Zaginięcie proboszcza ze Śmigla i makabryczne odkrycia mieszkańców. Najpierw zwłoki chwilowo niezidentyfikowanego mężczyzny odnalezione w świątyni, następnie topielec w sutannie, ale nawet to nie przygotuje małomiasteczkowych przedstawicieli władzy na kolejną rzeź nieznanego sprawcy. Na posterunek trafia też list od poszukiwanego plebana z niepokojącą wiedzą na temat mordów w Śmiglu. Spowiedź księdza i zagadkowe zbrodnie w Mieście Wiatraków. Blady strach pada na mieszkańców domniemanego rewiru seryjnego mordercy. „Gdzie jest sprawiedliwość” na tym świecie? Gdzie błogi, regenerujący sen? Upiorna rzeczywistość i bynajmniej lepsze wizje w objęciach Morfeusza. Oniryczne paskudy z przebogatej wyobraźni kompozytora niebanalnego utworu o pozornie nieuchwytnym zbrodniarzu i pozornie nieustraszonym glinie. O szaleńczej pogoni za sprawiedliwością: potencjalną pułapką na ludzi prawych, bo jak przestrzegał Friedrich Nietzsche „kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem”. Emocjonująca rozgrywka solidnie osadzona w czasach minionych. Szerzej nieznana (fikcyjna) uzależniająca sprawa kryminalna z lat 70. XX wieku.
Pora na akta z teczki podpisanej „Kalendarium”. Pora na fana motoryzacji Michała Nadolnego, w 1980 roku oferującego podwózkę nieznajomemu, starszemu mężczyźnie, który przedstawia mu się jako Stanisław Lis i zdradza, że zajmuje medycyną niekonwencjonalną, a konkretnie ziołolecznictwem. Na prośbę Nadolnego intrygujący staruszek mieszkający w lesie wręcza mu mieszankę ziół, która ma zaradzić jego problemom ze snem. W drodze do domu dobry samarytanin zwraca uwagę na skórzany notes z kłódką, który musiał wypaść jego przypadkowemu pasażerowi. Zabiera zgubę znachora do swego mieszkania, a wieczorem parzy sobie magiczną herbatkę według receptury interesującego pustelnika. Efekty są zdumiewające... i przerażające. A jakby tego było mało, Michał nie może oprzeć się magnetycznej sile kajetu, do którego wolałby nie zaglądać. Tak trudno jednak oprzeć się ciekawości. Pomysłowe ujęcie znanych motywów, rzekomo wyeksploatowanych tematów. Dzikie żądze, morderczy szał, instynkt zabójcy teoretycznie budzony przez jakąś zewnętrzną siłę. Zagadkowe znalezisko o właściwościach praktycznie niespotykanych w bezdennej szufladzie gatunkowej. Imponujące panowanie nad napięciem; właściwie nieustanne pojenie bestyjki – kropla po kropli, z farmaceutyczną dokładnością bolesne wstrzykiwanie „toksycznej herbatki” do krwiobiegu czytelnika. Schizofreniczna symfonia gore.
Misterium” Karola Morawskiego, którego spotykamy w 2019 roku we Wrocławiu. Chory psychicznie, dręczony przez liczne fobie i uzależniony od leków psychotropowych mężczyzna mimowolnie sięgający myślami pamiętnego roku 1991, tradycyjnie spędzanego u dziadków. Niespełna jedenastoletni wrocławianin jak zawsze niecierpliwie wyczekiwał wakacji w czarodziejskim Śmiglu, uroczej miejscowości wolnej od okropnego hałasu i przerażającej ciżby, ale kiedy improwizowana zabawa z kuzynami w wywoływanie duchów wejdzie na wyższy poziom sztuki tajemnej, dobiegnie krasu wiek niewinności, beztroski i czystej radości życia. Upalne lato z dewocjonaliami. Mroczne sekrety domu dziadków. Ogień, pioruny, różaniec i zmora. Hipnotyczna atmosfera niesamowitości, niedookreślone, nienazwane(?) zagrożenie, zaszczucie w dziecięcej krainie szczęśliwości. Dławiąca panika, celowo bądź przypadkiem podsycana przez tę, która powinna uspokajać. Wprawne pogrywanie aluzjami, niewyobrażalna siła sugestii Konrada Możdżenia. Świadomość, że ludzkiej wyobraźni nie trzeba wiele, by się rozbrykała. Wystarczy delikatnie pociągnąć za odpowiednie sznureczki, aby doprowadzić do erupcji niepokojących skojarzeń i makabrycznych możliwości rozwoju nieszczęsnego żywota chłopaka, który się lękał.

Źródło, oficjalny fanpage autora: https://www.facebook.com/KonradMozdzenAutor/

Odrobinkę mniej zajmujące akta z Miasta Wiatraków, z naciskiem na pierwsze słowo. „Aqua Vitae” po części rozgrywa się w pod koniec pierwszej połowy XIX wieku, a w drugiej części w latach 20. XX wieku. W odleglejszej przeszłości odwiedzamy znajdujący się na skraju bankructwa wyszynk należący do Oskara Matzla, w którym niebawem zawita przypuszczalnie niewypłacalny klient. Szukający pracy, najlepiej z zakwaterowaniem, awanturnik i włóczykij Leo Holzer. I tak się niefortunnie składa, że właściciel lokalu ma dla niego ofertę nie do odrzucenia. W nie tak zamierzchłej przeszłości przyjrzymy się natomiast Zygmuntowi Włodarczakowi, prowadzącemu nielegalną działalność gospodarczą, skromny biznes bimbrowniczy, kochającemu mężowi Wandy, której nie wtajemniczył we frapujące odkrycie związane z jego pasją. Niebawem jego coraz bardziej skołowaną głowę bardziej zaprzątnie niedyskretny obserwator, wścibski nieznajomy, który z jakiegoś sobie tylko znanego powodu uwziął się na nikomu niewadzącego bimbrownika. Obskurna esencja „Chodź ze mną”, debiutanckiej powieści Konrada Możdżenia. Ten charakterystyczny, cuchnący mrok, który można już chyba uznać za wizytówkę twórczości nostalgicznego pisarza ze stolicy Dolnego Śląska. Artysty bezkompromisowego, odważnie zaglądającego w otchłań szaleństwa. Niemrawy początek i wreszcie makabra desperacją malowana. Motyw z jakim dotychczas się nie spotkałam. Genialny w swojej prostocie. Mocna nalewka z etykietą „Love Forever”.
W „Drodze na Robaczyn” podążamy za młodym mężczyzną Romanem Wilskim, któremu w 1973 roku na niemal kompletnym pustkowiu psuje się samochód. Resztę drogi do domu narzeczonej i przyszłych teściów decyduje się więc pokonać pieszo, w oczy szybko jednak rzuca mu się stary młyn, który na pierwszy rzut oka wygląda na opustoszały. Przeczy temu jednak snop światła wychwycony przez pechowego podróżnego, który odpowiada dobijaniem się do drzwi jednak zamieszkałego obiektu i wołaniem o pomoc. Zamiast pomocnej dłoni otrzymuje solidny cios, a przytomność odzyskuje w mrocznym budynku, na zimnej podłodze, w ostrym aromacie stęchlizny. W jaskini drapieżnika. Polowanie w porzuconej cukrowni. Przydługie, z lekka męczące opisy błądzenia w ciemnościach, muszę jednak przyznać, że w tym krętym tunelu łatwo nabawić się klaustrofobii. Mimo wszystko udało się autorowi ożywić ten „mroczny organizm”: pełzająca, lepka, atramentowa czerń w „nawiedzonym zamczysku”. I po rozwlekłym wstępie wprowadzić angażującą koncepcję na motywach wojennego obłędu.

Nostalgia jegomościa z bujną wyobraźnią. „Unikatowy album ze starymi pocztówkami w skórzanej okładce z otwartą kłódką”. Wehikuł czasu Konrada Możdżenia, skonstruowany pod natchnieniem malowniczego polskiego miasteczka słynącego z koźlaków. Dziecięca utopia smagana piorunami wyobraźni dorosłego. Osiem wypraw w nieznane pod prawdziwie upiorną banderą. Fenomenalne „Listy z Miasta Wiatraków” od rozbrajająco sentymentalnego pasjonata historii mrocznych i tajemniczych. Księcia beletrystycznej makabry.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz