wtorek, 20 lipca 2021

Antologia „Grobowiec Tom 1. Zaraza”

 
ANNA MARIA WYBRANIEC, KRZYSZTOF WROŃSKI, WOJCIECH USZOK, KONRAD MOŻDŻEŃ, TOMASZ SABLIK, PAWEŁ CIEĆWIERZ, JAKUB BIELAWSKI, BARTŁOMIEJ GRUBICH, RAFAŁ ZIĘBIŃSKI, KAMIL STANISZEK, MACIEJ KRZYWIŃSKI, SEBASTIAN KRÓLIKOWSKI, ŁUKASZ RADECKI, GRZEGORZ KOPIEC, DAWID LIPSKI

Nowa inicjatywa wydawnictwa Vesper. „Grobowiec Tom 1. Zaraza” otwiera zaplanowany cykl polskich antologii opowiadań grozy, które łączy z góry narzucony przez wydawców temat. Temat bardzo szeroki, jak się okazuje. W każdym razie piętnaście nazwisk na polskiej scenie pisarskiej w pierwszym „Grobowcu” doskonale pokazuje, jak pojemny jest, skądinąd znany miłośnikom gatunku, motyw zarazy. Do podobnego wniosku doszedł też pomysłodawca i redaktor „Grobowca. Zarazy”, pan Jakub Kozłowski, który wita nas w tych obmierzłych murach krótkim, acz treściwym przedstawieniem procesu wznoszenia owej mrocznej budowli. Potem głos zabierze popularny pisarz, Łukasz Orbitowski, który, także w niewielu słowach, powie coś o sobie. O swojej niesłabnącej miłości do szeroko pojętego horroru. A potem zacznie się zwiedzanie tytułowego przybytku, od jednego z opowiadań Anny Marii Wybraniec (będzie jeszcze jeden), który pełni rolę prologu. Pozostałe teksty rozlokowano w trzech grupach: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Makabryczne ilustracje stworzył mistrz Maciej Kamuda, który zaprojektował także nastrojową (twardą) okładkę. Smakowita prezentacja, a i treść na tyle zróżnicowana, że każdy fan literatury grozy powinien znaleźć w „Grobowcu” coś dla siebie.

Zacznijmy od moich ulubieńców. Teksty z mojego czterostopniowego podium. Wspaniała czwórka, na czoło której wysuwa się „Nomen nominandum”, osadzone w okresie powojennym opowiadanie Konrada Możdżenia, autora wyśmienitej powieści „Chodź ze mną” z 2020 roku. Mamy pewną rodzinę, która zostaje przesiedlona do Wrocławia. Jakiś czas potem jeden z jej członków, młody mężczyzna, ma wypadek w pracy. Trafia do szpitala, gdzie dzieli pokój ze starszym człowiekiem, który bredzi o jakiejś zarazie. Nasz bohater zauważa, że personel tego dość mocno zniszczonego szpitala patrzy na jego współlokatora z nieskrywaną niechęcią, choć już jego samego traktują z należytą troską. Starzec z jednej strony go przeraża, a z drugiej jest obiektem jego współczucia. Starzec ostrzega go przed straszliwą zarazą, o której najwyraźniej wie tylko on. Szalony, czy jedyny świadomy niebezpieczeństwa, które dotarło do miasta? Odpowiedź może Was nielicho zaskoczyć. Klaustrofobia, paranoja, mrożąca krew w żyłach zagadka. Obezwładniająca, dusząca aura osnuwająca unieruchomionego, przykutego do szpitalnego łóżka sympatycznego bohatera... któremu powoli udziela się szaleństwo tajemniczego człowieka dzielącego z nim pokój?

Autor „Kociej mordy”, Zemsta ma smak czerwieni” i „Pętli”, która ma ukazać się już wkrótce pod szyldem wydawnictwa Vesper, Kamil Staniszek, przedstawia nam „Nagłą śmierć”. Całkiem obszerny tekst o raku toczącym Matkę Naturę. Chemioterapia już została wdrożona. Wyniszczający proces już się zaczął, ale to nie wystarczy. Nowotwór jest wyjątkowo złośliwy, trzeba zatem uderzyć w niego z wyjątkową siłą. Wejść w kolejną, agresywniejszą, fazę leczenia. Opowieść o samooczyszczaniu się planety, sukcesywnym pozbywaniu się zagrożenia, z perspektywy owego zagrożenia. Pieczołowity opis najprawdopodobniej ostatnich chwil na ekstremalnie, bardziej niż dotychczas, nieprzyjaznej planecie Ziemia, gdzie prawdziwą wisienką na torcie, według mnie, jest pewien fatalny w skutkach stosunek płciowy. Pierwsze słyszę – no cóż za wyobraźnia! Przebieg dość klasyczny, bez irytujących udziwnień, co prawda z przewidywalnym zakończeniem, ale pasującym do kontekstu. Bądź co bądź, właściwym.
Zaczęło się od gwiazd” Łukasza Radeckiego, jednego z najbardziej płodnych polskich pisarzy specjalizujących się w szeroko pojętym horrorze. Opowieść, która może przypomnieć „Kolor z przestworzy” H.P. Lovecrafta. Wszystko zaczyna się od czegoś spadającego z nieba. Na pewnej polskiej wsi, zamieszkałej między innymi przez czteroosobową rodzinę z klasy średniej. Ojciec, matka i ich dwie małe córeczki w obliczu wielce zagadkowej i jeszcze bardziej niebezpiecznej zarazy. Ohydnej zarazy. Mięsiste gore. Rzecz wyraźnie skłaniająca się w stronę body horroru. Bez zbędnych kombinacji, po prostej... obłędnie zarośniętej prostej, po której przechadzają się nagle obcy znajomi. Tak drastycznie obcy, tak odrażający, i tak boleśnie nieszczęśni, tak pokrzywdzeni przez okrutny los. Powolny rozpad, zgnilizna tocząca nie tylko ciała, ale i dusze ludzi uwięzionych w epicentrum koszmaru, z jakim ludzkość mierzy się po raz pierwszy. I możliwe że ostatni. Przygnębiająca, odbierana właściwie wszystkim zmysłami – smród też dociera – opowieść o potwornej tragedii, jaka dotknęła pewną rodzinę (centrum opowieści), z którą łatwo nawiązać silną więź. A zatem życzyć im szczęśliwego finału zmagań z niewyobrażalnym... czymś.
Co było, minęło” Bartłomieja Grubicha, autora wydanego w 2019 roku „Biegacza” i zapowiedzianej powieści pt. „Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat”, to opowieść o kobiecie, która zaczyna spotykać się ze sprawiającym sympatyczne wrażenie mężczyzną, ale niespodziewanie zostaje uwięziona we własnym mieszkaniu. Wybucha wszak pandemia, szaleje jakiś nieznanych wirus, a nasza bohaterka pada jego ofiarą. Przyjemnie zagadkowa to opowieść. Bardzo dobrze napisana, poprowadzona - płynna narracja, dająca do myślenia końcówka, plastyczne opisy, ze wskazaniem na skołatane myśli przebywającej przynajmniej na pozór w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, bohaterki.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/WydawnictwoVesper/)

Przechodzimy do opowiadań, które ustawiłam sobie tuż za podium. Kolejnych atrakcji, elementów zdecydowanie uświetniających ten zbiór, w moim poczuciu pracujących na jego korzyść, na podniesienie ogólnego poziomu „Grobowca Tomu 1. Zarazy”. Zaraz za pudłem ładna parka. Ona: „Uwęglenie bytu” od Anny Marii Wybraniec, autorki „Niebo, ptaki i robaki” (świetny tytuł, swoją drogą). Rzecz o urzędniczce z Bytomia, która ma lekką(?) obsesją na punkcie tego umierającego miasta. Nasza bohaterka robi wszystko, co w jej mocy, by tchnąć życie w swój ukochany Bytom. Zatrzymać proces rozpadu, który wbrew jej wysiłkom wciąż postępuje. Jest to też opowieść o miłosnym związku, który nie przetrwał próby, ale oto pojawia się szansa na jego odnowienie. Wraz z listem od ukochanego. Oryginalna konstrukcja (prawie poezja), melancholijny nastrój, obrazowe opisy ciężko już oddychającego miasta, z niespodziewanym akcentem na koniec. Ów akcent mógłby być jednak ciut mocniejszy.
Teraz on. Robert Ziębiński - tak, ten sam, który między innymi sporządził instrukcję obsługi twórczości Stephena Kinga - wysyła nam „Pocztówkę z wakacji”. Opowieść o nietracącym nadziei mężczyźnie. Desperacko trzymającym się jej ostatniej iskierki. Mężczyzna staje oto do, wydaje się, z góry skazanej na porażkę, zaciekłej walki o życie ukochanej kobiety. Kobiety, która złapała śmiertelnie niebezpiecznego wirusa. Kobiety, który prawdopodobnie właśnie dożywa swoich dni na oddziale zakaźnym w szpitalu, w którym nasz bohater jest dobrze znany. Rozwija się jak melodramat, słodko-gorzka opowieść o dobranej parze, która za chwilę może zostać bezpowrotnie rozdzielona. Szybka, ale wciągająca opowieść z potężnym bum! na mecie.
A za plecami tej dwójki, wręcz depczące im po piętach trio łakomczuchów. Istot żywiących się ludzkim strachem. Moje pierwsze spotkanie z piórem Wojciecha Uszoka nie należało do szczególnie udanych. Mowa oczywiście o jego debiutanckiej powieści z roku 2020 pod tytułem „Manuskrypt”, ale tutaj, w tym mrocznym „Grobowcu” dał mi zdecydowanie lepszy występ. Tocząca się w odległej przeszłości „Zaraza”, wydaje się mniej zaraźliwa od innych. Tytułowy temat zaznacza się bardzo subtelnie, ledwo dostrzegalnie. Uszok opowiada nam o zarządcy małej miejscowości, który niechętnie zgadza się wymienić swojego chorego konia na ukochaną klacz swojego przyjaciela. Na jakiś czas albo na zawsze, w zależności od rozwoju sytuacji. Tragiczna, smutna, zgrabnie poprowadzona historia, która jednak mogłaby wypuścić jeszcze choćby tylko jeden błyskawiczny cios. Tak na dokładkę.
Recykling” autorstwa dosyć doświadczonego w literackiej grozie Pawła Ciećwierza to relacja z niedługiego śledztwa prowadzonego przez sutenera, któremu gdzieś się zapodziała jedna z podopiecznych. Dziewiętnastoletnia prostytutka: nie tylko jego pracownica, ale też bliska przyjaciółka. Skojarzenia z „Trupią otuchą” Dana Simmonsa dopadły nie tylko mnie i szczerze mówiąc traktuję je jako wartość dodaną. Są i depresyjne opisy umierającego miasta (znowu Bytom) – a właściwie jednej dzielnicy. Bród, smród, ubóstwo, bezprawie, królująca przestępczość. Brakuje tylko puenty. Jakiegoś bardziej charakterystycznego pierwiastka w tym „znanym ustroju”.
Oko zbielało” Maciejowi Krzywińskiemu („Faith No More. Królowie życia (i inne nadużycia)”, „Zgniła zieleń: Historia Carnivore i Type O Negative”). W postapokaliptycznym świecie, w którym najlepiej urządzili się ludzie z tak zwanych wyższych sfer. Ludzie mający dostęp do pożywienia. Płacą nim za niedrobne usługi naszym (anty)bohaterom. Łowczym. Polującym na zarażonych. Dużo opisów miasta spustoszonego przez zarazę (w istocie to cały świat), mniej krwawych incydentów, ale te które są zwracają uwagę – soczysta groteska. To samo zresztą mogę powiedzieć o zakończeniu. Jest zaskoczenie w tej, bądź co bądź, wyświechtanej wizji przyszłości.

(źródło, zwiastun książki: https://www.facebook.com/WydawnictwoVesper/videos/330592108680800/)

Przyszła pora na opowieści, do których mam ambiwalentny stosunek. Ani złe, ani dobre. W moim uznaniu utwory po prostu średnie. „Wdowi Dom” autora wydanego w 2015 roku „Czarnego boga” (powieściowy debiut), Krzysztofa Wrońskiego, toczy się przed wiekami i na pewno broni się klimatem. To znaczy przez jakiś czas, bo tajemnicy, która wkrada się do dworu na głębokiej prowincji wraz z przybyciem księżnej i jej ludzi, w moim poczuciu, nie udało się podtrzymać. Żonglować, grać tym pierwiastkiem na tyle sprawnie, żeby w miejsce zaciekawienia nie weszło znużenie.
Autor dwóch hitowych powieści „Próby sił” (opublikowanej pod pseudonimem T.S. Tomson) i „Windy” (niebawem trzecia: „Lęk”), Tomasz Sablik i jego „Wielka noc”. Opowieść o młodej kobiecie, która z jakiegoś zagadkowego powodu została uwięziona we własnym pokoju przez zajmujących to samo mieszkanie rodziców i brata. Wprawdzie wszystkie postacie są płaskie, papierowe, ale spotkania z tą dziwną, bardzo podejrzaną rodzinką, szczerze mówiąc, przyjmowałam z ulgą. Dawały mi upragnione wytchnienie od drugiego wątku, który między innymi mówi o przygotowaniach do pewnego napadu (wspomnienie „Nieznajomych”, głośnego filmowego thrillera wyreżyserowanego przez Bryana Bertino, sygnalizuje – nie czytaj: gwarantuje – popłynięcie na fali home invasion): mowa potoczna, sporo wulgaryzmów i niewiele ponadto – taki tam zapychacz. Jest frapująca tajemnica, jest i niezłe zamknięcie, ale jest też ciężkostrawny (o sobie mówię) miszmasz znanych motywów. Podanych prawie beznamiętnie, trochę na zasadzie kopiuj-wklej. Klisza goni kliszę, która kliszę pogania.
Jakub Bielawski, autor między innymi powieści „Dunkel” i – uwaga - „Ćmy”, swój wkład w „Grobowiec Tom 1. Zarazę”, zatytułował „Schlesierthal”. Według mnie bardzo nierówny wkład, bo „dwoma językami” napisany. Pierwszy to chaotyczny potok słów młodej dziennikarki kierowany do osoby, której kwestie celowo zostały pominięte. Taka mała zabawa formą. Szczerze mówiąc, głowa mnie rozbolała od tych łamańców językowych głównej narratorki, jakąż więc pociechę czerpałam z poukładanych, piękną polszczyzną spisanych, listów pewnej emerytowanej nauczycielki, która ma podejrzenie graniczące z pewnością, że niedawno odziedziczony przez nią wiejski dom jest nawiedzony. I nie tylko listów. Fabuła może i niespecjalnie odkrywcza (trochę tak), ale raz, że lubię historie o nawiedzonych, czy tylko rzekomo nawiedzonych, przez takie czy inne niezwykłe istoty, a dwa: kiedy trzeba Bielawski potrafi podkręcić emocje. Uwaga: dom pod napięciem.
Pisarski debiut Sebastiana Królikowskiego, opowiadanie „Choreomania”, rozgrywa się w postapokaliptycznych realiach. W świecie zdziesiątkowanym przez zarazę. Bezimienny bohater jest jednym z nielicznych, którzy umknęli chorobie. Wciąż jednak muszą się bardzo pilnować, bo wirus nie śpi. To w zasadzie zapis monotonnych dni niedługo już osamotnionego człowieka w dojmująco cichym miejscu (zapachniało mi „Jestem legendą”, ponadczasową minipowieścią Richarda Mathesona). Rzecz porządnie, starannie napisana, klimatyczna, ale chciałoby się, żeby więcej się na tym bezludziu zadziało.
Kiedyś wszyscy byliśmy ludźmi”, choć nie takie najgorsze, najbardziej mnie rozczarowało. Od człowieka, który obdarował mnie doskonałym „Eksperymentem” opublikowanym w roku 2021 (mniej więcej dwa lata wcześniej wypuszczono jego debiutancką powieść, „Czas pokuty”), czyli rzecz jasna Grzegorza Kopca, spodziewałam się dużo więcej. Z „W cieniu Bangor. Antologii inspirowanej prozą Stephena Kinga” wiem, że krócej też potrafi. Ale tym razem oszczędził mi większych podniet. Ot, sztampowa opowieść o kobiecie, która wraz ze swoim trzyletnim synkiem jest wieziona przed dwóch żołnierzy na spotkanie z od miesięcy niewidzianym ukochanym mężczyzną. Wątek ten przeplata się z warstwą zajmowaną przez nieumarłego, dopiero co powstałego z martwych osobnika, który rusza na żer. Klimat całkiem mroczny – Kopiec chyba inaczej nie potrafi, nie żebym narzekała – ale za mało inwencji własnej. Raz może zaskoczyć, poza tym jednak... typowa opowiastka o zombiakach.
Garstka proszku” Dawida Lipskiego („Jan Peckham i Tomasz z Akwinu. Spór o jedność formy substancjalnej w człowieku”) przypomniała mi „Coś za mną chodzi” filmowy horror z tak zwanej nowej fali w reżyserii Davida Roberta Mitchella. I było to skojarzenie całkiem przyjemne. Końcówka mocna, naprawdę potworna, ale wcześniej... wcześniej jest tylko piesza wędrówka najwyraźniej nieosamotnionego człowieka, którego dopadł jakiś wirus. I początkowo bardzo zwyczajne wspominki dawnego życia. Trochę „kanciasty” styl, troszkę za mało treści, jak dla mnie, ale... plusy w zasadzie już podałam.

Na koniec wróćmy do początków. Prolog, czyli jedyny tekst, w którym prawie niczego dla siebie nie znalazłam. A naprawdę bardzo uważanie się rozglądałam. „Głodna woda” pióra Anny Marii Wybraniec to fragment żywota pewnego księdza. Można chyba śmiało powiedzieć, że najgorsze chwile w jego życiu. Tu i teraz, ale też w niedalekiej przeszłości. Teraźniejszość przeplata się bowiem z retrospekcjami, sięgającymi pierwszego etapu pandemii. Globalnej zarazy. Dużo modlitw i niewiele ponadto. Tylko betonoza (jeden punkt idzie do...) – ludzie wyrzekli się Natury, która, powinni to wiedzieć, zawsze się odbije.

Dobre, miejmy nadzieję, jeszcze lepszego początki. Projektu wydawnictwa Vesper pod nazwą „Grobowiec”. Pierwszy temat „Zaraza” (następna będzie „Przysługa”), całościowo patrząc, przebiegł dość gładko. Nie obyło się bez dziur w nawierzchni, bez wertepów, które jednak większego niebezpieczeństwa nie stwarzały. Poważniejszych obrażeń nie odniosłam, dojechałam nie tylko w jednym, niepokancerowanym kawałku, ale i dojechałam z całą gamą miłych wspomnieć z podróży. Upiornych, makabrycznych, ponurych wspomnień z przejażdżki po rozległych, wręcz bezkresnych polach powstałych z połączenia kilkunastu umysłów. Z wyobraźni mniej i bardziej doświadczonych pisarzy i jednej pisarki. Naszych, polskich smaków. Wstąpcie więc i Wy do tego mrocznego, pożądanie obskurnego „Grobowca” w czasach „Zarazy”!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Mnie właśnie najbardziej urzekł ten niepozorny debiutant Dawid Lipiński. Opowiadania Bartka i Tomasza też bardo fajne. Reszty jeszcze nie czytałam.
    ilsa

    OdpowiedzUsuń