Rok
po śmierci jedynego dziecka Nory jej przyjaciele, zgodnie z
tradycją, organizują weekend bez elektroniki w domku nad jeziorem,
na który straumatyzowana kobieta, w przeciwieństwie do jej byłego
męża, nie zostaje zaproszona. W wydarzeniu ma uczestniczyć
niecertyfikowana terapeutka Nory, autorka eksperymentalnego programu
leczenia depresji, fobii i traum, która postanawia wykorzystać ten
wypad w procesie oczyszczania umysłu przyjaciółki nieradzącej
sobie ze stratą. Kobiety głęboko zranionej nieładnym posunięciem
ludzi nieokazujących jej należytego wsparcia. Dających Norze do
zrozumienia, że są zmęczeni jej cierpieniem, unikających jej od
tragicznego przyjęcia w ogrodzie: najgorszego dnia w życiu
kochającej matki, która teraz robi im niemiłą niespodziankę.
Dołącza do łaknącego relaksu towarzystwa w malowniczym zakątku w
nadziei na uporanie się z traumą, tym samym burząc spokój ludzi
skrajnie nieprzygotowanych na nurzanie się w cudzych smutkach.
|
Plakat filmu. „ClearMind” 2024, River Place Productions, Film Camp Productions
|
Rebecca
Eskreis, reżyserka dramatu „What Breaks the Ice” (2020), w swoim
drugim pełnometrażowym przedsięwzięciu, proponuje
niekonwencjonalne podejście do jednego z ulubionych tematów
współczesnych filmowców. Właściwie autorką historii jest Seana
Kofoed scenarzystka i współproducentka między innymi „30 mil
donikąd” Caitlin Koller, też odtwórczyni jednej z ról –
kobieta, która napisała „ClearMind” największe doświadczenie
ma w branży aktorskiej, a w niezależnej produkcji pani Eskreis
miała praktycznie taki sam udział, jak we wspomnianym horrorze
komediowym z 2018 roku, skromnej ofercie australijskiej reżyserki
bardziej docenionej za wkład w krótki metraż: „Maid of Horror”
(2013) i „Blood Sisters” (2017). Uwolniona w styczniu 2024 roku
walką z traumą tocząca się na różnych obszarach gatunkowych:
thriller i dramat psychologiczny, komedia, slasher i science
fiction. Niezbilansowana mieszanka sporządzona pod kierownictwem
artystki wyróżnionej przez stowarzyszenie filmowe non-profit Austin
Film Society – laureatka nagrody dla najbardziej obiecujących
filmowców. Reżyserki, której mentorem był nieżyjących już
Jonathan Demme, twórca choćby obsypanego nagrodami „Milczenia
owiec”, kultowego serial killer thriller opartego na
poczytnej powieści Thomasa Harrisa.
Amerykańska
oferta dla zwolenników krzyżowania gatunków. Rebecca Creskoff
(m.in. „Bates Motel” 2013-2017) jako pogrążona w rozpaczy
przedstawicielka klasy średniej szukająca ratunku w new age'owskiej
praktyce przyjaciółki. Królik doświadczalny członkini
nieformalnego modnego ruchu stojącego w opozycji do medycyny
konwencjonalnej. Po co komu studia, tytuły naukowe i inne papierki?
Lily (intrygująca kreacja Jenn Lyon, w moich oczach najjaśniej
błyszcząca członkini tutejszej obsady, obok Seany Kofoed,
odtwórczyni najbardziej hałaśliwej obywatelki tego „filmowego
państewka” i Jessiki Meraz, odtwórczyni obywatelki najbardziej
miłosiernej) takie bzdety z całą pewnością do niczego nie są
potrzebne. Mogłaby zrobić doktorat, tylko po co? Skoro może leczyć
bez uprawnień... Uważa się za pełnoprawną członkinię
środowiska naukowego, która niebawem przekona nawet największych
„ważniaków z doktoratami”, tych wszystkich formalistów
nieakceptujących naukowców bez wykształcenia, że w niczym im nie
ustępuje. Ba! Już ma większe dokonania od większości z nich, jej
przełomowy program oparty na nowoczesnej technologii jest już
bowiem na ukończeniu. Wynalazek Lily wszedł w fazę testów na
ludziach i nawet jeśli wymaga jeszcze paru poprawek, to jej zdaniem
już przynosi lepsze efekty od tradycyjnej psychoterapii. Nora jest
tego żywym przykładem, aczkolwiek Lily ma świadomość, że praca
nad umysłem przyjaciółki jeszcze nie została ukończona.
Najtrudniejsze zadanie jeszcze nie zostało wykonane. Wyzwanie matki,
która rok wcześniej straciła jedyne dziecko. Wypadek pokazany w
prologu „ClearMind” Rebekki Eskreis – przyjęcie w ogrodzie,
które zakończyło się utonięciem sześcioletniej Hannah, oczka w
głowie rodziców. W umownej teraźniejszości, co zrozumiałe, nadal
pogrążonej w żałobie Nory i najwidoczniej mającego to
okropieństwo za sobą Michaela. Okropny okres także dla niego, ale
w przekonaniu jego już byłej żony, trwający stanowczo zbyt
krótko. Nora nie wątpi, że Michael cierpiał, jej problemem jest
jednak ten czas przeszły. Ma mu złe, że układa sobie życie bez
Hannah, że przeszedł do porządku dziennego nad śmiercią własnego
dziecka. Michael zarzeka się, że nie traktuje tego tak lekko jak
jej się wydaje, że nigdy nie przestanie tęsknić za ukochaną
córeczką, nie może - nie chce! - jednak wiecznie tkwić w studni
rozpaczy. Życie toczy się dalej - Michael poszedł więc dalej.
Zostawił smutną kobietę i związał się z istotą nieokaleczoną
o imieniu Shelby (Jessica Meraz). Jak to się mówi wymienił Norę
na młodszy model – wytrwałą głosicielkę Słowa Bożego, która
w nietypowy sposób sprzeciwia się zabijaniu przynajmniej dzikich
zwierząt w celach konsumpcyjnych i w odróżnianiu od długoletnich
przyjaciół czołowej postaci „ClearMind” nie jest niemile
zaskoczona niezapowiedzianą wizytą w domku nad jeziorem, a
niektórzy mogliby uznać, że Shelby miałaby do tego największe
prawo. W końcu weekend w domu nad jeziorem psuje była partnerka
„jej” Michaela. Postawa godna naśladowania – największa
dojrzałość emocjonalna w najmłodszym organizmie „odpoczywającym”
w odludnym zakątku soczyście zielonym. Dziedzictwo Shannon:
zabudowany i zadrzewiony grunt. Niewielki las absolutnie
nieprzeznaczony do wycinki, bo nie po to właściciele wykosztowali
się na architektów krajobrazu, żeby w razie potrzeby szukać tutaj
drewna na opał. Zwłaszcza że na sąsiednich działkach też
prawdziwy urodzaj niestety cennego surowca – eksterminacja lasów
przez podobno najinteligentniejszy gatunek na Ziemi. Młodsze
pokolenia żyjące w strachu; apokaliptyczne przepowiednie, do
których ich rodzice nie potrafią się ustosunkować, a przynajmniej
Shannon i Kate kompletnie nie wiedzą, co mają myśleć o straszeniu
ich dzieci choćby skutkami zmian klimatu. O całej tej
proekologicznej niby działalności, którą ja nazywam polityką
bla, bla, bla: dużo gadania, więcej wspierania największych
trucicieli planety. I bat na najmniejszych.
|
Plakat filmu. „ClearMind” 2024, River Place Productions, Film Camp Productions |
Produkcja
przegadana. Mnóstwo dialogów, z który niewiele wynika, żeby nie
powiedzieć bezsensownej paplaniny nierelaksujących się
weekendowiczów. Tradycja dawnej paczki Nory, współczesnej
trędowatej – odstraszającej nieprzepracowaną traumą.
Odpoczywanie od wielkomiejskiego zgiełku i elektroniki w różnych
miejscach. Tym razem gospodarzami są Shannon i Tom, szczęśliwe
małżeństwo przykładnie wychowujące swoją idealną córeczkę.
Starające się nie oceniać innych, ale... Deklarujące współczucie
dla Nory, ale... Ileż można?! Ileż można psuć innym nastrój
śmiercią swojego dziecka? Nie jestem pewna, czy to było
zamierzone, ale tak czy inaczej „ClearMind” Rebekki Eskreis
odebrałam jako surową krytykę ludzi czujących się niezręcznie w
towarzystwie cierpiących bliskich. Salwujących się ucieczką. Nie
mogą ryzykować osłabienia własnej kondycji psychicznej, bo muszą
mierzyć się z własnymi problemami. Poza tym nie potrafią ukoić
bólu Nory – nie są ani psychoterapeutami, ani znachorami
chwalącymi się lepszymi wynikami w walce z chorobami psychicznych i
fizycznymi. Media społecznościowe, podcasty, blogi i inne
„supernowoczesne gabinety lekarskie” to w sumie działka Lily,
ale reszta śmie wątpić w skuteczność jej terapii. To może być
groźne! Wszyscy poza Norą, a więc skoro chce poddawać się
eksperymentom medycznym jej sprawa, przyjaciele nie są przecież od
tego, by kwestionować czyjeś życiowe decyzje. Uszanowali wybór
Nory, a ona nie odwdzięczyła się tym samym. Większość głosowała
za niezapraszaniem tej kobiety na kolejny cyfrowy detoks, a ona co?
Zignorowała wolę suwerena. Wypięła się na demokrację:)
Przemoczona intruzka, której wyrzucić nie przystoi. Nakarmimy,
napoimy, przenocujemy, a w zamian oczekujemy tylko nierozmawiania o
jej uczuciach w związku ze śmiercią Hannah. Verboten, chyba
że chcemy towarzystwo rozweselić. Podzielić jakimiś przyjemnymi
wspomnieniami, opowiadać o bezpowrotnie straconym dziecku z
rozpromienionym obliczem. Miejże chociaż tyle przyzwoitości, by
podtrzymywać dobry nastrój – zniszczenie innym weekendu nie
zwróci ci córki, więc rób dobrą minę do złej gry, jeśli choć
trochę zależy ci na komforcie przyjaciół. Albo urządź scenę
zdradzieckiemu partnerowi. Zasłużył sobie za sprowadzenie tej
świętoszkowatej Shelby – ledwie odrosła od ziemi, a już
wszystkich poucza. Chce być świętsza od papieża i nie dociera do
niej, że korzysta z gościnności ludzi niespecjalnie religijnych.
Cytaty z Biblii? Serio? Z jakiej choinki się to dziewczątko urwało?
Totalnie odklejona, ale chociaż można się z niej pośmiać. Wykpić
jednostkę empatyczną. Nieprzedkładającą własnej wygody nad
potrzeby bliźnich. Większe wsparcie otrzymasz od nieznajomych niż
najbliższych? Bywa i tak, ale nie uogólniajmy. Spójrzmy na Lily –
ona z pewnością nie głosowała za wyautowaniem Nory z tradycyjnego
weekendu wytchnieniowego – bynajmniej rozczarowaną rzekomo
nietaktownym zachowaniem Nory. Nieoficjalna reprezentantka
pseudonaukowego (pół)światka nie omieszka wbić paru szpilek
ferajnie niedostatecznie zaangażowanej w potężne zmagania Nory. Wy
cierpicie? Cóż, ona cierpi „trochę” bardziej. Licytacja na
egzystencjalną udrękę przy kolacji. Lily nie przypomina tych
wszystkich burzycieli opętanych jakąś mniej czy bardziej wzniosłą
ideą (archetyp szalonego naukowca), prawdę mówiąc korzystniejsze
wrażenie wywarła na mnie tylko Shelby. Któraś – albo obie –
może stracić przy bliższym poznaniu, ale nie wydaje mi się, by
wielu odbiorców „ClearMind” wstępnie zaszufladkowało je jako
postacie negatywne. Właściwie muszę przyznać twórcom tej
niepospolicie poprowadzonej (co nie znaczy innowacyjnej) opowieści o
zmaganiach z monstrualną traumą, że prymitywny podział na
„dobrych” i „złych” w tej płynnej rzeczywistości jest
drogą donikąd. Chcę przez to powiedzieć, że architekci tej
niezaskakującej budowli (teatr oczywistości) wyraźnie starali się
przedstawić człowieka jako stworzenie bardziej skomplikowane,
niepasujące do wygodnych szufladek chętnie wykorzystywanych w
popkulturze, a jeszcze chętniej w życiu. Rozrywkowe kino z
przesłaniem. Emocje może i jak na grzybobraniu – powiedziałabym,
że w moim przypadku na pewno, gdyby sens tej paremii nie kłócił
się z doświadczeniem własnym – ale sztywniackich klimatów
arthouse'owych chyba nikt temu dziełku nie wytknie. UWAGA
SPOILER Terapia wirtualną rzeczywistością... cyfrowe
ustrojstwo pokazujące przyszłość? Mój umysł tego nie ogarnął
KONIEC SPOILERA.
Nietrzymający
w napięciu thriller, niezbyt poruszający dramat, niemal bezkrwawy
slasher, czerstwe żarciki i pokrętna fantastyka naukowa –
tak pozwolę sobie podsumować spotkanie z „ClearMind” Rebekki
Eskreis. W moim odbiorze nieurzekająca świeżością kompozycja
kombinowana. Prędzej zionąca nijakością. Z drugiej strony
doceniam, że nie unika tak zwanych trudnych tematów, cierpko
komentuje współczesną rzeczywistość, nie zachłystuje się
postępem cywilizacyjnym. Postępującą znieczulicą. Polecać mi
się nie chce, ale mogę zapewnić, że przez katusze:) nie
przeszłam. Jakoś zleciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz