Podczas
drugiej wojny światowej Rhoda i Frank Redpath, dobrze sytuowane
małżeństwo z angielskiej prowincji mieszkające z dobroduszną
ciotką mężczyzny, dobrym duchem rodziny panną Pauliną Redpath,
niechętnie zapraszają na Święta Bożego Narodzenia nieznośnego
ojczyma kobiety, który zgromadził ogromny majątek, dobiegającego
dziewięćdziesiątki sir Willoughby'ego Keene-Cottona. Tegoroczne
święta u państwa Redpath zapowiadają się nadzwyczaj skromnie;
poza wujkiem Williem mają gościć tylko swego jedynego syna Johna i
jego narzeczoną Margery Dore, ale kiedy okolicę obiega wiadomość
o przyjeździe sławnego Keene-Cottona, nadzieje Franka i Rhody się
spełniają: mogą zorganizować upragnione przyjęcie świąteczne
bez obaw o poniżającą lawinę odrzuconych zaproszeń. I
faktycznie, w skromnej posiadłości Redpathów gromadzi się cała
śmietanka towarzyska z Mewdley i okolic, w nadziei na poznanie
bogatego staruszka, jak zawsze dającego się we znaki rzekomo
wspaniałomyślnym gospodarzom. A po świętach okolicę obiega
kolejna sensacyjna wiadomość: sir Willoughby Keene-Cotton został
znaleziony martwy przed domem państwa Redpath, a jego stary znajomy,
nadkomisarz hrabstwa Smythe nie wyklucza zabójstwa. Sprawę powierza
nadinspektorowi Culleyowi, najbardziej przenikliwemu ze swoich
podwładnych, który ma potwierdzić bądź wykluczyć celowe otrucie
upartego starszego pana.
|
Okładka książki. „Poświąteczne morderstwo”, Zysk i S-ka 2023
|
Rupert
Latimer (właściwie Algernon Vernon Mills) urodził się w 1905 roku
w Wildernesse Park w Sevenoaks w angielskim hrabstwie Kent. Pochodził
z zamożnej rodziny – jego babcia była właścicielką zabytkowej
posiadłości Wildernesse House: najwcześniejsze wzmianki o tej
budowli pochodzą z XIV wieku, a gościł w niej między innymi
książę Wellington niedługo przed bitwą pod Waterloo. Latimer
wychował się w luksusie, ale już w dzieciństwie mocno podupadł
na zdrowiu za sprawą skażonych dzikich truskawek skonsumowanych
podczas zwiedzania Francji. Zachorował na dur brzuszny - dla jego
starszej siostry i ich pielęgniarki ten posiłek okazał się
śmiertelny – a przez resztę życia zmagał się z epilepsją i
kulał. Kiedy dorósł na jakiś czas związał się z teatrem -
pracował choćby z Arnoldem Ridleyem, brytyjskim aktorem i
dramaturgiem, najbardziej kojarzonym ze sztuką „The Ghost Train”
po raz pierwszy wystawioną w 1923 roku - a na scenę literacką
prawdopodobnie wkroczył w 1933 roku: dowcipna powieść pierwotnie
opublikowana pt. „Jam Today” (zdaje się, wznowiona jako „The
Unenchanted Circle”, która może być też alternatywnym tytułem
legendarnego utworu kryminalnego Latimera „Death in Real Life”).
A w 1944 roku „pochwalił się” (po)świątecznym kryminałem,
docenionym przez krytyków „Murder After Christmas” - pierwsza
polska edycja, pod tytułem „Poświąteczne morderstwo”,
pojawiała się dopiero w roku 2023 w wyniku działalność oficyny
Zysk i S-ka; okładkę zaprojektowała Paulina Radomska-Skierkowska,
a tłumaczył Tomasz Bieroń – potem zdiagnozowano u niego guza
mózgu; zmarł w 1953 roku.
W
2021 roku Biblioteka Brytyjska (The British Library) w ramach zacnego
projektu pt. British Library Crime Classic (wznowienia głównie
zapomnianych utworów kryminalnym z lat 1860-1950) zaprezentowała
współczesnym czytelnikom jedną z dwóch lub trzech - tego jeszcze
nie ustalono – powieść brytyjskiego dżentelmena w pierwszej
połowie XX wieku publikującego pod pseudonimem Rupert Latimer.
Przedruk wzbogacony o krótką rozprawę Martina Edwardsa - której
nie znajdziemy w premierowym polskim wydaniu „Poświątecznego
morderstwa” - brytyjskiego autora kryminałów, który podjął się
niełatwego zadania przybliżenia sylwetki Algernona Vernona Millsa.
Chorowitego artysty z rozbrajającym poczuciem humoru. Wydana podczas
drugiej wojny światowej - w tym okresie toczy się też akcja
książki - na rodzimym „poletku” autora (w Anglii) opowieść o
śmierci „Świętego Mikołaja”. Przebranego „złego ducha
rodziny”, który mógł paść ofiarą własnego łakomstwa. Sir
Willoughby Keene-Cotton szczycił się dobrym zdrowiem i monstrualnym
apetytem, ale dla swojej pasierbicy Rhody Redpath, z domu Hepworth, i
tym bardziej jej męża Franka, przede wszystkim był rozkapryszonym
starcem, który „na złość mamie chętnie odmrażał sobie uszy”.
Irytująca przekora, ośli upór i rażąca niesprawiedliwość
wszechświata: urodzenie pod szczęśliwą gwiazdą. W swoim długim
życiu wujek Willie wszedł w niejeden intratny związek małżeński,
przeżył niejedną bogatą wybrankę, niezmiennie dziedzicząc cały
jej majątek. W tym część, która podobno miała przypaść
Rhodzie, ale o to nie ma prawa gniewać się na ojczyma, bo chciwość
nigdy nie była jego przywarą. Ten problem rozwiązali w
cywilizowany sposób – kobieta dostała wszystko, co za życia
zgromadziła jej matka, a Willie nawet tego nie odczuł; drobne dla
takiego „króla Midasa” jak on – ale kością niezgody pozostał
Frank. Według sir Keene-Cottona człowiek niegodny panny Hepworth.
Lekkoduch pochodzący z niższej warstwy społecznej, wymądrzający
się dyletant, pasożytujący na społecznym statusie małżonki.
Zdeklarowany pacyfista, którego ulubioną rozrywką jest „robienie
sąsiadom wody z mózgu”. Potworna niemożność zaszufladkowania
bliźniego – udręka z premedytacją podsycana przez
niereformowalnego członka niewielkiej angielskiej niby wspólnoty.
Społeczność wiejska, która w ostatnim czasie nieco się rozrosła.
O ułamek tak zwanych ewakuowanych – przesiedlenia ludności, które
przynajmniej w świecie przedstawionym przez Ruperta Latimera, nie są
tak kłopotliwe, jak reglamentacja towarów i zaciemnienie – wśród
których znalazła się także Paulina Redpath, ukochana ciotka
Franka, stara panna, „wykwalifikowana swatka”, która od wielu
lat cieszy się również bezwzględnym zaufaniem kobiety, z którą
fortunnie stanął na ślubnym kobiercu – jej nieodżałowana
rodzicielka była przyjaciółką i pracodawczynią Pauliny, poza
wszystkim innych pełniącej obowiązki guwernantki słodkiej Rhody.
|
Okładka książki. „Murder After Christmas”, British Library Publishing 2021
|
Czekoladki
w bałwanie, potencjalnie skandalizująca biografia, zaginione
notatki denata, alarmujące ślady stóp na mocno teoretycznym
miejscu zbrodni, zatrute jedzenie, zaginiony spadkobierca i te
przeklęte babeczki bakaliowe w dziwnych miejscach pochowane. A to
tylko wybrane elementy prawdopodobnie najtrudniejszej zagadki
kryminalnej w policyjnej karierze nadinspektora Culleya, Sherlocka
Holmesa Rupera Latimera, pokornego „sługi” majora Smythe'a,
coraz bardziej żałującego, że w jesieni życia zebrało się mu
na bycie przydatnym w wojennym chaosie. Kontynuacja patriotycznej
misji chełpliwego obywatela na posterunku policji w Mewdley.
Nadkomisarz hrabstwa przeceniający swoje zasługi w śledztwie w
sprawie tajemniczej śmierci starszego pana. Prędzej norma niż
nagła potrzeba udowodnienia swej przydatności – można to
wyczytać z reakcji nadinspektora Culleya i sierżanta Dawesa, który
na rozkaz Smythe'a, bez widocznego żalu, przekazał temu pierwszemu
poświąteczną zagadkę z Four Corners, gdzie w wieczór
poprzedzający odnalezienie zwłok staruszka w stroju Świętego
Mikołaja, odbyło się huczne przyjęcie, w którym uczestniczył
między innymi nadkomisarz Smythe. I wszystko wskazywałoby na
nieszczęśliwy wypadek, ewentualnie zgon naturalny – jak by nie
patrzeć sir Willoughby Keene-Cotton miał prawie dziewięćdziesiąt
lat – gdyby domorosły detektyw John Redpath nie zauważył, albo
przezornie zatrzymał to odkrycie dla siebie, przeczących tym
wersjom wydarzeń odcisków stóp niedługo odbitych na śniegu.
Zadeptana poszlaka, która wprawdzie może się okazać przysłowiowym
gwoździem do trumny jego rodziców, ale taki szczegół nie może
powstrzymać urodzonego śledczego. Rozwiązanie zagadki ponad
wszystko – John zawsze taki był, dlatego Rhoda i Frank nie są
zdziwieni jego nieugiętą postawą w obliczu śmierci niespecjalnie
lubianego krewnego. Tego samego nie można natomiast powiedzieć o
jego narzeczonej – właściwie już żonie, ale młodzi postanowili
„chwilę” potrzymać to w sekrecie – rozważającej powrót na
deski teatru, niezbyt doświadczonej aktorki Margery Dore, w gruncie
rzeczy nieporównywalnie bardziej zdumionej zachowaniem teściów.
Zawody w wymyślaniu planów uśmiercenia hojnego staruszka, a teraz
jeszcze coś, co wygląda na konkurencję w ściąganiu na siebie
podejrzeń policji. Toż to istny dom wariatów! Zdaniem
przedstawicielki rozsądnej mniejszości w literackim świecie
Ruperta Latimera? Tak czy inaczej, elastyczności odmówić Margery
nie można – ma dziewczyna talent adaptacyjny albo coś odciąga
jej myśli od ekscentrycznej rodzinki, do której być może
nierozważnie weszła. Realizuje plan awaryjny? Margery i John święta
zamierzali spędzić na bałamuceniu wujka Williego i można by
pomyśleć, że sprawy tragicznie wymknęły się im spod kontroli,
gdyby John tak niezłomnie nie zabiegał o pełne zaangażowanie
organów ścigania w poświąteczne perturbacje. Narobił
niepotrzebnego zamieszania... żałosny
nie-żebym-zapomniał-tylko-nie-mogę-sobie-przypomnieć, tetryk.
Wredny zgred bezczelnie uprzykrzający życie Frankowi
wszystkie-rozumy-pozjadałem Redpathowi. Kryminał sardoniczny z
niebanalnymi postaciami, że tak to ujmę, krążącymi wokół
stereotypowego mistrza dedukcji, korzystającego z „wynalazku”,
rozpowszechnionego dopiero w przyszłych dekadach (profilowanie
psychologiczne): policyjnego detektywa, czy raczej prowincjonalnego
policjanta, który pewnie „z pocałowaniem ręki” zostałby
przyjęty do Scotland Yardu. Gdyby kiedyś nadinspektora Culleya
dopadła taka ambicja. Tymczasem wystarczą mu banalne sprawy
(nie)zwykłych ludzi. Sympatycznych i snobistycznych. Sól ziemi
(czyli robotnicy) i bezwstydnie gardzący pracą, „szlachetnie
urodzeni” obłudni próżniacy, dla których największą
katastrofą wcale nie jest wojna światowa (przeżyli pierwszą, to i
przeżyją drugą...) - niemniej niektórym sen z powiek może
spędzać wynikający z niej ustawowy zakaz marnotrawstwa żywności
- tylko widmo „pobrudzenia sobie rąk” ordynarnym zajęciem
zarobkowym. Wystarczy, że jakiś krewniak pominie ich w
testamencie... Nic więc dziwnego, że jedyny motyw ewentualnego
zabójstwa po świętach, jaki nasuwa się dzielnym gliniarzom, to
niesamowicie (pięknie!) komplikująca się kwestia dziedziczenia.
Jak na powieść napisaną w pierwszej połowie XX wieku,
„Poświąteczne morderstwo” Ruperta Latimera jest aż
nieprzystojnie skomplikowane:) Produkt niepasujący do epoki, a
przynajmniej odstający od popularniejszych przedstawicieli gatunku.
Intryga dla potomnych – mnóstwo nitek wychodzących niekoniecznie
z jednego kłębka. Podwójna niespodzianka? W każdym razie, ja na
przewidywalność ponarzekać sobie nie mogę.
Sofizmaty
kryminalne dowcipnej duszy artystycznej, na scenie literackiej
występującej pod pseudonimem Rupert Latimer. Urodzonego w epoce
edwardiańskiej obiektywnego obserwatora wyższej warstwy społecznej,
której był członkiem. Uroczo szczera persona grata z
czarodziejskim piórem. Łebski pisarz, który nie pozostawił po
sobie wielkiej spuścizny beletrystycznej, a zatem jego „wskrzeszone”
przez współczesnych wydawców „Poświąteczne morderstwo” można
uznać za książkowy rarytas, tym bardziej, że jakość
nieprymitywna. Kryminał palce lizać.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz