Stronki na blogu

wtorek, 19 marca 2024

Rupert Latimer „Poświąteczne morderstwo”

 
Podczas drugiej wojny światowej Rhoda i Frank Redpath, dobrze sytuowane małżeństwo z angielskiej prowincji mieszkające z dobroduszną ciotką mężczyzny, dobrym duchem rodziny panną Pauliną Redpath, niechętnie zapraszają na Święta Bożego Narodzenia nieznośnego ojczyma kobiety, który zgromadził ogromny majątek, dobiegającego dziewięćdziesiątki sir Willoughby'ego Keene-Cottona. Tegoroczne święta u państwa Redpath zapowiadają się nadzwyczaj skromnie; poza wujkiem Williem mają gościć tylko swego jedynego syna Johna i jego narzeczoną Margery Dore, ale kiedy okolicę obiega wiadomość o przyjeździe sławnego Keene-Cottona, nadzieje Franka i Rhody się spełniają: mogą zorganizować upragnione przyjęcie świąteczne bez obaw o poniżającą lawinę odrzuconych zaproszeń. I faktycznie, w skromnej posiadłości Redpathów gromadzi się cała śmietanka towarzyska z Mewdley i okolic, w nadziei na poznanie bogatego staruszka, jak zawsze dającego się we znaki rzekomo wspaniałomyślnym gospodarzom. A po świętach okolicę obiega kolejna sensacyjna wiadomość: sir Willoughby Keene-Cotton został znaleziony martwy przed domem państwa Redpath, a jego stary znajomy, nadkomisarz hrabstwa Smythe nie wyklucza zabójstwa. Sprawę powierza nadinspektorowi Culleyowi, najbardziej przenikliwemu ze swoich podwładnych, który ma potwierdzić bądź wykluczyć celowe otrucie upartego starszego pana.

Okładka książki. „Poświąteczne morderstwo”, Zysk i S-ka 2023

Rupert Latimer (właściwie Algernon Vernon Mills) urodził się w 1905 roku w Wildernesse Park w Sevenoaks w angielskim hrabstwie Kent. Pochodził z zamożnej rodziny – jego babcia była właścicielką zabytkowej posiadłości Wildernesse House: najwcześniejsze wzmianki o tej budowli pochodzą z XIV wieku, a gościł w niej między innymi książę Wellington niedługo przed bitwą pod Waterloo. Latimer wychował się w luksusie, ale już w dzieciństwie mocno podupadł na zdrowiu za sprawą skażonych dzikich truskawek skonsumowanych podczas zwiedzania Francji. Zachorował na dur brzuszny - dla jego starszej siostry i ich pielęgniarki ten posiłek okazał się śmiertelny – a przez resztę życia zmagał się z epilepsją i kulał. Kiedy dorósł na jakiś czas związał się z teatrem - pracował choćby z Arnoldem Ridleyem, brytyjskim aktorem i dramaturgiem, najbardziej kojarzonym ze sztuką „The Ghost Train” po raz pierwszy wystawioną w 1923 roku - a na scenę literacką prawdopodobnie wkroczył w 1933 roku: dowcipna powieść pierwotnie opublikowana pt. „Jam Today” (zdaje się, wznowiona jako „The Unenchanted Circle”, która może być też alternatywnym tytułem legendarnego utworu kryminalnego Latimera „Death in Real Life”). A w 1944 roku „pochwalił się” (po)świątecznym kryminałem, docenionym przez krytyków „Murder After Christmas” - pierwsza polska edycja, pod tytułem „Poświąteczne morderstwo”, pojawiała się dopiero w roku 2023 w wyniku działalność oficyny Zysk i S-ka; okładkę zaprojektowała Paulina Radomska-Skierkowska, a tłumaczył Tomasz Bieroń – potem zdiagnozowano u niego guza mózgu; zmarł w 1953 roku.

W 2021 roku Biblioteka Brytyjska (The British Library) w ramach zacnego projektu pt. British Library Crime Classic (wznowienia głównie zapomnianych utworów kryminalnym z lat 1860-1950) zaprezentowała współczesnym czytelnikom jedną z dwóch lub trzech - tego jeszcze nie ustalono – powieść brytyjskiego dżentelmena w pierwszej połowie XX wieku publikującego pod pseudonimem Rupert Latimer. Przedruk wzbogacony o krótką rozprawę Martina Edwardsa - której nie znajdziemy w premierowym polskim wydaniu „Poświątecznego morderstwa” - brytyjskiego autora kryminałów, który podjął się niełatwego zadania przybliżenia sylwetki Algernona Vernona Millsa. Chorowitego artysty z rozbrajającym poczuciem humoru. Wydana podczas drugiej wojny światowej - w tym okresie toczy się też akcja książki - na rodzimym „poletku” autora (w Anglii) opowieść o śmierci „Świętego Mikołaja”. Przebranego „złego ducha rodziny”, który mógł paść ofiarą własnego łakomstwa. Sir Willoughby Keene-Cotton szczycił się dobrym zdrowiem i monstrualnym apetytem, ale dla swojej pasierbicy Rhody Redpath, z domu Hepworth, i tym bardziej jej męża Franka, przede wszystkim był rozkapryszonym starcem, który „na złość mamie chętnie odmrażał sobie uszy”. Irytująca przekora, ośli upór i rażąca niesprawiedliwość wszechświata: urodzenie pod szczęśliwą gwiazdą. W swoim długim życiu wujek Willie wszedł w niejeden intratny związek małżeński, przeżył niejedną bogatą wybrankę, niezmiennie dziedzicząc cały jej majątek. W tym część, która podobno miała przypaść Rhodzie, ale o to nie ma prawa gniewać się na ojczyma, bo chciwość nigdy nie była jego przywarą. Ten problem rozwiązali w cywilizowany sposób – kobieta dostała wszystko, co za życia zgromadziła jej matka, a Willie nawet tego nie odczuł; drobne dla takiego „króla Midasa” jak on – ale kością niezgody pozostał Frank. Według sir Keene-Cottona człowiek niegodny panny Hepworth. Lekkoduch pochodzący z niższej warstwy społecznej, wymądrzający się dyletant, pasożytujący na społecznym statusie małżonki. Zdeklarowany pacyfista, którego ulubioną rozrywką jest „robienie sąsiadom wody z mózgu”. Potworna niemożność zaszufladkowania bliźniego – udręka z premedytacją podsycana przez niereformowalnego członka niewielkiej angielskiej niby wspólnoty. Społeczność wiejska, która w ostatnim czasie nieco się rozrosła. O ułamek tak zwanych ewakuowanych – przesiedlenia ludności, które przynajmniej w świecie przedstawionym przez Ruperta Latimera, nie są tak kłopotliwe, jak reglamentacja towarów i zaciemnienie – wśród których znalazła się także Paulina Redpath, ukochana ciotka Franka, stara panna, „wykwalifikowana swatka”, która od wielu lat cieszy się również bezwzględnym zaufaniem kobiety, z którą fortunnie stanął na ślubnym kobiercu – jej nieodżałowana rodzicielka była przyjaciółką i pracodawczynią Pauliny, poza wszystkim innych pełniącej obowiązki guwernantki słodkiej Rhody.

Okładka książki. „Murder After Christmas”, British Library Publishing 2021

Czekoladki w bałwanie, potencjalnie skandalizująca biografia, zaginione notatki denata, alarmujące ślady stóp na mocno teoretycznym miejscu zbrodni, zatrute jedzenie, zaginiony spadkobierca i te przeklęte babeczki bakaliowe w dziwnych miejscach pochowane. A to tylko wybrane elementy prawdopodobnie najtrudniejszej zagadki kryminalnej w policyjnej karierze nadinspektora Culleya, Sherlocka Holmesa Rupera Latimera, pokornego „sługi” majora Smythe'a, coraz bardziej żałującego, że w jesieni życia zebrało się mu na bycie przydatnym w wojennym chaosie. Kontynuacja patriotycznej misji chełpliwego obywatela na posterunku policji w Mewdley. Nadkomisarz hrabstwa przeceniający swoje zasługi w śledztwie w sprawie tajemniczej śmierci starszego pana. Prędzej norma niż nagła potrzeba udowodnienia swej przydatności – można to wyczytać z reakcji nadinspektora Culleya i sierżanta Dawesa, który na rozkaz Smythe'a, bez widocznego żalu, przekazał temu pierwszemu poświąteczną zagadkę z Four Corners, gdzie w wieczór poprzedzający odnalezienie zwłok staruszka w stroju Świętego Mikołaja, odbyło się huczne przyjęcie, w którym uczestniczył między innymi nadkomisarz Smythe. I wszystko wskazywałoby na nieszczęśliwy wypadek, ewentualnie zgon naturalny – jak by nie patrzeć sir Willoughby Keene-Cotton miał prawie dziewięćdziesiąt lat – gdyby domorosły detektyw John Redpath nie zauważył, albo przezornie zatrzymał to odkrycie dla siebie, przeczących tym wersjom wydarzeń odcisków stóp niedługo odbitych na śniegu. Zadeptana poszlaka, która wprawdzie może się okazać przysłowiowym gwoździem do trumny jego rodziców, ale taki szczegół nie może powstrzymać urodzonego śledczego. Rozwiązanie zagadki ponad wszystko – John zawsze taki był, dlatego Rhoda i Frank nie są zdziwieni jego nieugiętą postawą w obliczu śmierci niespecjalnie lubianego krewnego. Tego samego nie można natomiast powiedzieć o jego narzeczonej – właściwie już żonie, ale młodzi postanowili „chwilę” potrzymać to w sekrecie – rozważającej powrót na deski teatru, niezbyt doświadczonej aktorki Margery Dore, w gruncie rzeczy nieporównywalnie bardziej zdumionej zachowaniem teściów. Zawody w wymyślaniu planów uśmiercenia hojnego staruszka, a teraz jeszcze coś, co wygląda na konkurencję w ściąganiu na siebie podejrzeń policji. Toż to istny dom wariatów! Zdaniem przedstawicielki rozsądnej mniejszości w literackim świecie Ruperta Latimera? Tak czy inaczej, elastyczności odmówić Margery nie można – ma dziewczyna talent adaptacyjny albo coś odciąga jej myśli od ekscentrycznej rodzinki, do której być może nierozważnie weszła. Realizuje plan awaryjny? Margery i John święta zamierzali spędzić na bałamuceniu wujka Williego i można by pomyśleć, że sprawy tragicznie wymknęły się im spod kontroli, gdyby John tak niezłomnie nie zabiegał o pełne zaangażowanie organów ścigania w poświąteczne perturbacje. Narobił niepotrzebnego zamieszania... żałosny nie-żebym-zapomniał-tylko-nie-mogę-sobie-przypomnieć, tetryk. Wredny zgred bezczelnie uprzykrzający życie Frankowi wszystkie-rozumy-pozjadałem Redpathowi. Kryminał sardoniczny z niebanalnymi postaciami, że tak to ujmę, krążącymi wokół stereotypowego mistrza dedukcji, korzystającego z „wynalazku”, rozpowszechnionego dopiero w przyszłych dekadach (profilowanie psychologiczne): policyjnego detektywa, czy raczej prowincjonalnego policjanta, który pewnie „z pocałowaniem ręki” zostałby przyjęty do Scotland Yardu. Gdyby kiedyś nadinspektora Culleya dopadła taka ambicja. Tymczasem wystarczą mu banalne sprawy (nie)zwykłych ludzi. Sympatycznych i snobistycznych. Sól ziemi (czyli robotnicy) i bezwstydnie gardzący pracą, „szlachetnie urodzeni” obłudni próżniacy, dla których największą katastrofą wcale nie jest wojna światowa (przeżyli pierwszą, to i przeżyją drugą...) - niemniej niektórym sen z powiek może spędzać wynikający z niej ustawowy zakaz marnotrawstwa żywności - tylko widmo „pobrudzenia sobie rąk” ordynarnym zajęciem zarobkowym. Wystarczy, że jakiś krewniak pominie ich w testamencie... Nic więc dziwnego, że jedyny motyw ewentualnego zabójstwa po świętach, jaki nasuwa się dzielnym gliniarzom, to niesamowicie (pięknie!) komplikująca się kwestia dziedziczenia. Jak na powieść napisaną w pierwszej połowie XX wieku, „Poświąteczne morderstwo” Ruperta Latimera jest aż nieprzystojnie skomplikowane:) Produkt niepasujący do epoki, a przynajmniej odstający od popularniejszych przedstawicieli gatunku. Intryga dla potomnych – mnóstwo nitek wychodzących niekoniecznie z jednego kłębka. Podwójna niespodzianka? W każdym razie, ja na przewidywalność ponarzekać sobie nie mogę.

Sofizmaty kryminalne dowcipnej duszy artystycznej, na scenie literackiej występującej pod pseudonimem Rupert Latimer. Urodzonego w epoce edwardiańskiej obiektywnego obserwatora wyższej warstwy społecznej, której był członkiem. Uroczo szczera persona grata z czarodziejskim piórem. Łebski pisarz, który nie pozostawił po sobie wielkiej spuścizny beletrystycznej, a zatem jego „wskrzeszone” przez współczesnych wydawców „Poświąteczne morderstwo” można uznać za książkowy rarytas, tym bardziej, że jakość nieprymitywna. Kryminał palce lizać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz