Stronki na blogu

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

„Brightwood” (2022)

 
Poranek na malowniczym przedmieściu. Rozwścieczona kompromitującym zachowaniem męża na firmowej imprezie zakończonej parę godzin wcześniej, pracownica korporacji Jen, zgodnie ze zwyczajem zaczyna dzień od joggingu, wybierając ulubioną niewyasfaltowaną trasę biegnącą wokół zaniedbanego stawu. I jak zwykle dołącza do niej Dan, skacowany małżonek próbujący ostudzić emocje zagniewanej kobiety poważnie myślącej o rozwodzie. Sprawy osobiste schodzą na dalszy plan, gdy Jen nawiedza szalona myśl o zniknięciu ścieżki, którą dostali się do regularnie odwiedzanego cichego zakątka nieopodal domu. Na porośnięte drzewami wzgórze przytulone do smutnemu akwenu. A pewność Dana, że istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie niewiarygodnego odkrycia małżonki słabnie pod naporem dalszych wydarzeń. Podczas desperackich poszukiwań wyjścia z nieziemskiej strefy. Niemożliwej pętli.

Plakat filmu. „Brightwood” 2022, Noble Gas Media, Pond Pictures

W 2017 roku w trakcie joggingu z wózkiem (z małą córeczką) wokół stawu w Brightwood Park w miejscowości Westfield w stanie New Jersey, aspirujący filmowiec Dane Elcar uświadomił sobie, że w takich miejscach człowiek czuje się zupełnie jak w lesie, a jakiś czas później dotarło do niego, że to wprost wymarzona lokalizacja na filmową opowieść o nierealnym uwięzieniu. Koncepcję wypróbował w krótkometrażowej produkcji „The Pond”, wydanym w 2018 roku eksperymencie o mężczyźnie (aktorskie wcielenie samego Dane Elcara), który utknął nad odosobnionym stawem. Dwa lata po uwolnieniu „The Pond” Elcar rozpoczął pracę nad scenariuszem swojego pełnometrażowego debiutu, któremu nadał tytuł „Brightwood”, rzecz jasna w nawiązaniu do miejsca, w którym wykluł się pomysł wyjściowy na dziełko w stylu kultowej „Strefy mroku” Roda Serlinga. Z zamiarem opowiedzenia o rozpadającym się małżeństwie nad przeklętym zbiornikiem wodnym Dane Elcar nosił się od zdjęć do „The Pond” (tj. pomysł na rozwinięcie tego utworu przyszedł mu do głowy podczas projektowania około dwudziestominutowych zmagań samotnego spacerowicza). Główne zdjęcia do „Brightwood” odbyły się w maju 2021 roku (trwały dwanaście dni) nad Egbert's Lake Park w Rockaway Township w hrabstwie Morris w stanie New Jersey, a budżet tego frapującego połączenia thrillera science fiction z horrorem oszacowano na ledwie czternaście tysięcy dolarów. Zdobywcy nagrody publiczności dla najlepszego filmu fantastycznonaukowego na festiwalu Another Hole in the Head 2022.

Światowa premiera „Brightwood” Dane Elcara, amerykańskiego obrazu niezależnego, miała miejsce w Wielkiej Brytanii na imprezie filmowej Cine-Excess (The Cine-Excess International Film Festival and Convention) w październiku 2022 roku – początek festiwalowego tournée – a szeroka dystrybucja (VOD) ruszyła w sierpniu 2023. Z artystycznych wpływów na swoje pierwsze osiągnięcie długometrażowe reżyser, scenarzysta, współproducent (partnerstwo z Maxem Woertendyke'em, też odtwórcą roli Dana, czyli połową obsady aktorskiej „Brightwood”), autor zdjęć i główny montażysta, w przestrzeni publicznej wyróżnił „Koniec tygodnia” Jeana-Luca Godarda, „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego i „Old Joy” Kelly Reichardt, niektórym odbiorcom może jednak przypominać się przede wszystkim „Blair Witch Project” Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka, „Piąty wymiar” Christophera Smitha oraz pewien duński psychologiczny dreszczowiec science fiction wyreżyserowany przez współautorkę scenariusza Karoline Lyngbye. Piekło małżeńskie, alegoryczne kino kameralne Dane Elcara. W pętli oskarżeń, gniewu, bezsilności, zniechęcenia i obezwładniającego lęku. Autokanibalizm zaobrączkowanych. Teoretycznie niedobranej pary z amerykańskiego przedmieścia. Do współpracy zaprzyjaźnieni producenci „Brightwood”, Dane Elcar i Max Woertendyke zaprosili dobrą znajomą tego drugiego, Danę Berger. Odtwórcy nadzwyczaj pechowych biegaczy z „Brightwood” poznali się w 2013 roku w Nowym Jorku – grali wybuchową parę w sztuce Jaya Stulla pt. „The Capables” - a kierownik artystycznych znad jeziora Egbert's zachwycił się chemią panującą między nimi. Idealny duet aktorski w ocenie reżysera „Brightwood”, której ja niestety nie podzielam – uważam, mocno przeciętny warsztat obojga wykonawców. Typowy incydent... ze Strefy Mroku. Poranny jogging przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej, karierowiczki Jen i nadużywającego alkoholu Dana. Perfekcjonistki i lekkoducha. Czara goryczy najwyraźniej przelała się poprzedniego wieczoru na przyjęciu firmowym dla pracowników i osób towarzyszących. Nieszeregowa pracownica korporacji wstydząca się za męża, pijanego podrywacza sporo starszej od niego kobiety. Dan narzucający się asystentce członkini kadry kierowniczej, której lata temu uroczyście przysięgał miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Nic nowego, Jen czuje jednak, że doszła do kresu wytrzymałości. Więcej nie zniesie. Dość marnowania życia z niewdzięcznym nieudacznikiem. Z łatwością znajdzie sobie kogoś lepszego, wątpi jednak, żeby znalazła się druga naiwna dla Dana. Nie ma w nim już tego młodzieńczego uroku, który przed laty przypieczętował ponury los Jen. Dała się nabrać i pewnie nigdy sobie tego nie wybaczy, tak jak bezsensownego przedłużania własnej męki, dawania niezliczonych „ostatnich szans” okropnemu małżonkowi, ale nie ma wątpliwości, że całkowicie straci szacunek do siebie dochowując przysięgi małżeńskiej. Mierzi ją sama myśl o dożyciu swoich dni z tym cuchnącym opojem, z tą zbereźną niedojdą. Tylko czy wina rzeczywiście leży wyłącznie po stronie Dana? Czy Jen naprawdę nie ma sobie nic do zarzucenia? Czy w głębi ducha nie dręczy jej myśl, że stała się żoną despotyczną? Czy przypadkiem nie „wyhodowała istoty bezwolnej”?

Plakat filmu. „Brightwood” 2022, Noble Gas Media, Pond Pictures

Bieda obrócona w sukces. W każdym razie według mnie „Brightwood” Dane Elcara to jedno z tych niskobudżetowych wyzwań produkcyjnych, które paradoksalnie najwięcej zawdzięczają skazaniu na taniochę. Podejrzewam, że większa swoboda finansowa doprowadziłaby do powstania standardowej historyjki plastikowej niekoniecznie dla długoletnich fanów kina grozy. Większa szansa na zarobek, ale mniejsza na podbicie serc miłośników horrorów i thrillerów stosownie klimatycznych. Naturalistycznych. Jakby nad tą produkcją czuwał potężnych duch kina exploitation z lat 70. XX wieku. Patron twórczej działalności w mieście Rockaway Township, bóstwo paskudne, z obecności którego ambitni filmowcy mogli nie zdawać sobie sprawy. Przypadkowe przywołanie atmosfery „groszowych szokerów” z dawnych lat? Tak myślałam, ale drastyczny rozwój i tak już mocno niekomfortowej sytuacji nad „prześladującym stawem” dobitnie przemówił za celowością twórców w zakresie wywoływania ducha ze złotego wieku horroru. Płynne przejście z supernatural thriller w soft bloody horror (z nurtu, którego szczyt popularności przypadł na lata 70. i 80. XX wieku i jak na razie nic nie wskazuje na plany pobicia tego rekordu przez nowe pokolenie filmowców). W pierwszym „akcie” dochodzi do czołowego zderzenia z nieznanym. Silne poczucie odrealnienia, obudzenia się w miejscu, w którym nie obowiązują znane nam prawa fizyki. Niezbywalne ziemskie zasady, niezmienniki występujące w przyrodzie, twarde reguły wszechświata, nad upiornym jeziorem Jen i Dana między bajki można włożyć. Obcość totalna. Uwielbiam tego rodzaju konfiguracje, architekturę dosłownie nie z tego świata. Nieprzyjemne zanurzenia w Strefie Mroku. Brutalne oderwanie od ziemi, lewitacja w rzeczywistości płynnej. Niewiarygodna destabilizacja wszechrzeczy. Poza czasem i przestrzenią niekoniecznie Howarda Phillipsa Lovecrafta. Niekończące się przedpołudnie i wszystkie drogi prowadzące do (nie)naturalnego zbiornika wodnego. Stałe punkty w małżeńskiej wędrówce wszystkich Jen i wszystkich Danów Tego świata: stara tabliczka informująca o obowiązującym zakazie pływania w nieszczęsnym stawie, metalowa beczka z jakąś nieciekawą zawartością i „sekretna dróżka”. Ludzie obracający się wokół własnej osi, uwikłani w sytuację pozornie bez wyjścia. Zapętleni. Przygnieceni monotonią, znudzeni sobą, ale bojący się zmian. Lepsza znana niedola od ewentualnych nowych przykrości. Od miłości do przyzwyczajenia. Przeklęte wzgórze remedium na wypalony związek? Tak czy inaczej, protagoniści „Brightwood” Dane Elcara siedzą w tym razem; jak we wszystkich życiowych bagnach od początku ich dynamicznej relacji. Wzloty i upadki rzekomych niedopasowanych. Uwięzionych w krainie nieznośnych dźwięków - debiutujący w branży filmowej Jason Cook skomponował 84-minutową symfonię, piorunującą partyturę specjalnie dla „Brightwood”, z której dogłębnie wzruszony tymi melodiami reżyser mógł wykorzystać jakieś trzydzieści minut. Perfekcyjny akompaniament dla piekielnej prozy życia. „Cudowne rozmnażanie słuchawek Jen”, znikający przechodzień, alarmujące okrzyki w oddali i wreszcie zakapturzona postać nieodpowiadająca na zaczepki niekoniecznie nieznajomych. Skamieniały ścigany, niespecjalnie zagadkowy milczący człowiek twardo odwrócony plecami do proszącego o pomoc małżeństwa. W niekonwencjonalny sposób;) Scenarzysta i reżyser „Brightwood” nie stronił od absurdu, ale gdybym miała wskazać najbardziej niedorzeczną akcję nad przeklętym stawem, to pewnie postawiłabym właśnie na „dorwanie bezdomnego”. Tragikomiczne ściąganie na siebie uwagi, jednostronna rozmowa struchlałych natrętów z niegrzecznym spacerowiczem. Domyślam się, że nonsensowne dialogi miały wpisywać się w ten abstrakcyjny nastrój, wzmagać poczucie osamotnienia na solidnym(?) pokładzie Racjonalizmu – zasiewanie zwątpienia w trzeźwość osądu zbłąkanych bohaterów terroru w biały dzień – nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że autor czasami iście nadludzkim wysiłkiem „wypacał z siebie” bzdurne kwestie Dana i Jen. Toporne wymiany zdań między kręcącymi się w kółko, niesamowicie strudzonymi wędrowcami. Życie po życiu? Piekło powtarzalności, które zwiedziłam z prawdziwym zainteresowaniem. Porywająca niepewność w surowej nierzeczywistości anormalnie ograniczonej.

Brightwood”, czyli czupurna opowieść filmowa spokrewniona z uwolnionym w 2018 roku shortem pt. „The Pond”. Apetyczna mieszanka gatunkowa nakręcona za przysłowiowe grosze. Zaciskająca się pętla Dane Elcara. Symboliczne dzieło pełnometrażowego debiutanta z niepoślednim gustem artystycznym. Kapitalne wyczucie klimatu – zniewalający aromat 70's exploitation cinema. Dla koneserów sztuki nieokrzesanej. Dobry produkt o profilu niszowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz