Okładka książki. „Miecz Kaigenu”, Vesper 2024
Maya Ling Wang, córka Amerykanki i Chińczyka pochodzącego z prowincji Jiangsu - gdzie podczas drugiej wojny światowej doszło do rzezi (masakra nankińska/gwałt nankiński), która „miała swój udział” w konstruowaniu The Theonite Universe – mapę świata w większości zamieszkanego przez ludzi z supermocami zaczęła kreślić w okresie nastoletnim, co w pewnym sensie było skutkiem uroku rzuconego przez The Harry Potter Universe/Wizarding World J.K. Rowling, z domieszką magii J.R.R. Tolkiena i Shirley Jackson, a po jakimś czasie myśli młodej architektki planety Duna popłynęły do „The Underland Chronicle” Suzanne Collins. Ewolucja idei nastąpiła w czasach studenckich kreatywnej panny Wang – zagraniczna podróż z zachodnioafrykańskim tradycjonalistą, poznanie innych kultur zaowocowało stworzeniem unikalnego świata, niebędącego swego rodzaju odbiciem światów przedstawionych przez innych śmiertelników z supermocą (potężna wyobraźnia). Trzecia powieść osadzona w Theonite Universe, „The Sword of Kaigen” to w dziewięćdziesięciu procentach wynik badań Mande/Mandingo, grupy ludów z Afryki Zachodniej, a w pozostałych procentach Japonia (historia i współczesność), związana z tym wyspiarskim państwem trauma pokoleniowa (masakra nankińska), pasje autorki (sztuki walki, „odwieczna” miłość do gatunku fantasy) oraz odrobina japońskiego eposu rycerskiego „Heike monogatari”. Główne pomoce dydaktyczne: „Kojiki czyli księga dawnych wydarzeń”, oficjalna historia Japonii spisana w 712 roku przez urzędnika dworskiego Ō-no Yasumaro oraz ukończone w 720 roku „Nihon-shoki” (pol. „Kroniki japońskie”). Pierwsza wersja „The Sword of Kaigen” była opowiadaniem w odcinkach, na bieżąco udostępnianym przez M.L Wang (pisanie i niemal natychmiastowe wypuszczanie w świat) subskrybentom jej newslettera, w miesięcznych odstępach poczynając od roku 2017. Po przekroczeniu stu tysięcy słów ta internetowa działalność literacka została zakończona – Wang zaplanowała opowiadanie, ale utwór dał jej jasno do zrozumienia, że woli być powieścią, a już jej suwerenną decyzją było wydłużenie czasu oczekiwania pierwszych czytelników „The Sword of Kaigen” na ciąg dalszy fantastycznej sagi (jednotomowej) rodzinnej na „alternatywnej Ziemi”. Planeta Duna została pomyślana jako „odwrócona” wersja naszego świata – inna hierarchia rasowa (kolonizacja świata/kontynentu Hadeans przez Yammankalu czyli Europy przez Afrykę Zachodnią) i „wywrócenie do góry nogami” niektórych wydarzeń historycznych (masakra nankińska zmieniona w masakrę shirojimską; ludobójstwo dokonane przez tutejszych Chińczyków, czyli Ranganese/Ranga na tutejszej Japonii – ściślej prowincji Shirojima - czyli Cesarstwie Kaigenu). Opowieść, która sławę (absolutny hit wydawniczy; zwyciężczyni konkursu Self-Published Fantasy Blog-Off 2019) w dużej mierze zawdzięcza internautom, ostateczna wersja „The Sword of Kaigen” światową premierę miała w roku 2019 roku, a polską w 2024 i to, Proszę Państwa, jest najwspanialsze wydanie książki, z jakim w życiu obcowałam. Oficyna Vesper niby przyzwyczaiła nas do wyjątkowych edycji literackich dzieł wybranych, ale teraz naprawdę przeszła samą siebie. „Miecz Kaigenu: Opowieść o wojnie teonickiej” w wyśmienitym tłumaczeniu Iwony Michałowskiej-Gabrych i Patrycji Zarawskiej to twardo oprawione cudo z niejednolicie bawionymi brzegami. Okładka zaprojektowana przez Dominika Bronieka połączona z nie mniej szczegółowym obrazem na grzbiecie, trzech brzegach stron i niemonochromatycznymi (rzekłabym kolorystyka kosmiczna) bliźniaczymi grafikami na wewnętrznej stronie okładki i sąsiednich kartach. Dalej mamy czarno-białe mapy planety Duna i Kaigenu Właściwego (12 głównych prowincji Cesarstwa Kaigenu”), a na końcu spis postaci wraz z krótkimi opisami i glosariusz.
Okładka książki. „The Sword of Kaigen”, Wraithmarked Creative 2023
Nie planowałam podróży do uniwersum Theonite – nigdy nie ciągnęło mnie do popkultury azjatyckiej – podejrzewam wręcz, że moje drogi nigdy nie zetknęłyby się z czarodziejskimi drogami M.L. Wang, gdybym nie przeczytała jednej niedługiej recenzji. To nie ja – ktoś mnie do tego namówił:) Sojusznik złodziejki czasu, dla której pisanie jest nie tylko pasją, a i formą psychoterapii, sposobem na radzenie sobie z bolesną historią przodków, wojennym terrorem, co zrozumiałe, rozpamiętywanym przez kolejne pokolenia – wychowana w Stanach Zjednoczonych córka Chińczyka z okrutnie potraktowanej na przełomie 1937 i 1938 roku prowincji Jiangsu chciałaby zakończyć ten bolesny rozdział swojej kroniki rodzinnej; grubą krechą oddzielić przeszłość od teraźniejszości – i już zupełnie własnymi doświadczeniami rasizmu w cywilizacji zachodniej. „Miecz Kaigenu” M.L. Wang na niejednej płaszczyźnie pozytywnie mnie zaskoczył – motywy, za którymi normalnie nie przepadam, na Dunie wprawiały w czysty zachwyt. Jak to się stało? Dlaczego tak przejmowałam się rozterkami miłosnymi gospodyni domowej? Dlaczego nie męczyły mnie długie „sceny” pojedynków? I żeby aż tak się rozkleić, zanosić płaczem jak głodne niemowlę... Nie, to nie powinno się udać – nie w moim przypadku – a jakimś niepojętym sposobem całkowicie wsiąkłam w tę wielowątkową opowieść między innymi o istotach najbliższych bogom, ich nadludzkich mocach i ludzkich problemach. Rok 5369 o.z. na półwyspie Kusanagi, w ultrakonserwatywnej górskiej miejscowości w prowincji Shirojima zaczął się (tj. dla odbiorców książki) od przybycia chłopca z północy z nieodłącznym info-komem. Tak nowoczesność wkroczyła do średniowiecza, a „jej pierwszą ofiarą padł” czternastoletni Mamoru Matsuda, pierwszy z czterech synów jednego z najpotężniejszych wojowników w rzekomo niezniszczalnym cesarstwie na planecie Duna, mistrza Szepczącego Ostrza Takeru Matsudy, od piętnastu lat pozostającego w związku małżeńskim z udręczoną Misaki z rodu Tsusano, najstarszą córką podobno największego żyjącego mistrza manipulowania krwią, co przynajmniej w Shirojimie jest uważane za brudne zajęcie. Traktowana bardziej jak niewolnica niż żona – jedyny słuszny model w Takayubi (nazwa miejscowości i najwyższej góry, jeśli nie w całym Imperium Kaigenu to na pewno w Shirojimie) – absolwentka Akademii Świtu, teonickiej szkoły w Livingston w Karytii, poliglotka z wrodzonymi mocami (władanie krwią i wodą) i nabytymi zdolnościami (walka wręcz), zredukowana do roli bydła rozpłodowego, darmowej służącej i niańki. W przededniu wojny teonickiej w Takayubi pewnie nie znaleźlibyśmy osoby (nie licząc przybyszów z północy), która dorównywałaby Misaki Matsuda wiedzą o świecie i, co się z tym wiąże, odpornością na cesarską propagandę. Efekt zagranicznej przygody (wyściubianie nosa poza zindoktrynowaną prowincję w Krainie Matsudów jest/było prawdziwym ewenementem) w młodości, o której Misaki nie wolno opowiadać. Miała być postacią poboczną, ale „przekonała swoją stwórczynię” do uczynienia jej główną przewodniczką po fascynującym świecie przedstawionym w „Mieczu Kaigenu” - kobieta dosłownie klękająca przed własnym mężem, „człowiekiem z lodu” i jego starszym bratem, dziedzicem Takashim Matsuda (a wcześniej także przed despotycznym teściem, rekompensującym sobie własne życiowe niepowodzenia poniżaniem bliźnich). Hipotetycznie niekochająca matka niezwykle ambitnego Mamoru, jego zdeklarowanego rywala (rywalizacja wśród synów Takayubi to uświęcona tradycja), beznamiętnego przedszkolaka Hiroshiego oraz dwuletniego Nagasy, ostatnio zaaferowanego maleńkim Izumo, który może być największym rozczarowaniem ojca. Jedyny ciepły owoc „związku” Misaki i Takeru. Drugim przewodnikiem po świecie wojowników z boskimi mocami jest prymus Akademii Kumono czternastoletni Mamoru Matsudo, dla którego największym autorytetem nie jest jego ojciec, drugi z Wielkich Obywateli Imperium Kaigenu, tylko przedstawiciel innego zacnego rodu – mistrzowie tradycyjnej szermierki – Dai Yukino, małżonek jednej z przyjaciółek Misaki, która bardziej ceni sobie tylko relację z uroczo bezpośrednią szwagierką. Chłopak z wypranym mózgiem, gotów oddać życie za polityka (mistrz manipulacji) traci grunt pod nogami po pojawianiu się chłopaka z północy, Kwanga Chul-heego, syna przedstawiciela firmy Geomijul, który przybył do Shirojimy w celu zbudowania infrastruktury telekomunikacyjnej (sieć info-kom). Wiara w system pięknie roztrzaskana przez stosownie krytycznego rówieśnika – zapewne skutek koczowniczego trybu życia – duchowa męka młodego żołnierza, którego przeznaczeniem jest Wielkość. Zaczątek chwytającej za serce relacji matki i syna, pierwsza z wielu zmian w wielowiekowym porządku rodowym. W oczekiwaniu - jakkolwiek to brzmi - na niekonwencjonalną wojnę zakolegujemy się z Cieniem (porywająca opowieść o altruizmie, heroizmie i miłości), dziewczyną z charakterkiem, która „zniknęła” piętnaście lat przed jedną z najkrwawszych bitew stoczonych przez Miecz Kaigenu. Odwaga, poświęcenie, honor, namiętność. Miażdżące „widowisko” - olśniewająca moc tytanów, imponująca siła charakterów, makabryczne migawki – które (nie)całą prawdę o bohaterach Kaigenu nam powie. Rozbudowa portretów psychologicznych fikcyjnych postaci w ferworze walki „tajną” bronią M.L. Wang na takich czytelników, jak ja: szybko nudzących się bijatykami. Stosownie okropna rzeź w przepysznym sosie fantastycznym. A na koniec niemniej emocjonujący okres powojenny. Geniusz, po prostu geniusz!
Epicka bomba nuklearna zbudowana przez filigranową kobietę z monstrualną wyobraźnią. Według mnie arcydzieło literatury fantastycznej... okupione psychiczną męką autorki. Depresyjne zajęcie i zarazem katharsis amerykańsko-chińskiej artystki pełną gębą; ciężka przeprawa, której Maya Ling Wang nie zamierza powtarzać. Fenomenalny „Miecz Kaigenu: Opowieść o wojnie teonickiej” wbrew pozorom nie doczeka się sequela (a może jednak?) - bezwstydnie zdolna twórczyni tego mocarnego dzieła wprawdzie zostawiła w nim otwartą furtkę dla kontynuacji, ale wydała już niejedno publiczne oświadczenie o zakończeniu budowy The Theonite Universe. Pisarska kariera tej Czarodziejki Słowa będzie się jednak rozwijać - nie ma innej opcji! - może nawet dołączy do panteonu fantastów, grupy autorów i autorek najbardziej zasłużonych dla gatunku. Tak czy inaczej, „Miecza Kaigenu” przegapić nie wolno! Wybaczcie tryb rozkazujący - to miłość do tej diabelskiej książki przeze mnie przemówiła;) Spróbujmy więc jeszcze raz: pokornie proszę o zapoznanie się z treścią tego diabelsko dobrego utworu.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz