Stronki na blogu

piątek, 15 listopada 2024

„Humanoidy z głębiny” (1980)

 
W Noyo, wiosce rybackiej w Pacific Northwest, firma o nazwie Canco szykuje się do budowy fabryki konserw rybnych, mając poparcie większości mieszkańców, niektórzy jednak przewidują negatywne skutki dla środowiska morskiego, głównego źródła utrzymania lokalnej społeczności. Wśród przeciwników projektu Canco jest rdzenny mieszkaniec Ameryki Johnny Eagle, przyjaciel powszechnie szanowanego Jima Hilla, mającego neutralny stosunek do budowy wielkiej fabryki kochającego męża i ojca, który na potańcówkach staje w obronie zaatakowanego kolegi. Prześladowanego przez człowieka z koneksjami Johnny'ego Eagle'a, bezpodstawnie obwinianego za masakrę psów dokonaną w porcie niedługo po eksplozji statku rybackiego, w której zginęło trzech mieszkańców wioski, rzekomego tragicznego wypadku, w istocie będącego początkiem makabrycznej działalności humanoidalnych potworów morskich, mordujących mężczyzn i gwałcących kobiety.

Plakat filmu. „Humanoids from the Deep” 1980, New World Pictures

Kontrowersyjna produkcja, która wyrosła z pragnienia zaktualizowania podgatunku monster movies, wykorzystania szkieletu fabularnego między innymi „Potwora z Czarnej Laguny” Jacka Arnolda w budowie opowieści nowoczesnej (tj. przełom lat 70. i 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych), czyli poruszającej inne problemy regionalne i globalne w dosadniejszym języku filmowym (zdecydowanie bardziej makabryczna forma). Pomysłodawcami historii humanoidów z oceanicznej głębi byli Frank Arnold i Martin B. Cohen, który później wyprodukował „Dom, w którym czai się zło” Kevina Connora, twórcy kultowego „Piekielnego motelu” z 1980 roku. Scenariusz napisał William Martin, nadając mu tytuł „Humanoids from the Deep” (pol. „Humanoidy z głębiny”), a kupiła go praktycznie nieistniejąca już niezależna amerykańska firma New World Pictures, założona przez Rogera Cormana i jego młodszego brata Eugene'a Harolda 'Gene'a' Cormana, która zdecydowała się nakręcić go pod nazwą „Beneath the Darkness”. Reżyserię zaproponowano Joe Dantemu, co zapewne było podyktowane jego „Piranią” (1978), utrzymanym w podobnym klimacie horrorem z nurtu animal attack (odpowiedź na „Szczęki” Stevena Spielberga, wspomniane w „Humanoidach z głębiny”), co z kolei adresat oferty potraktował jako główny argument za jej odrzuceniem. Propozycję przyjęła Barbara Peeters, feministka, która w latach 70. XX wieku brała udział w paru przedsięwzięciach New World Pictures, a po przerwie w aktywności zawodowej/artystycznej spowodowanej chorobą w zleceniach bynajmniej nie przebierała. Ponoć wskoczyła na ten przeklęty pokład, ponieważ chwilowo nie miała lepszych widoków... i gorzko tego pożałowała.

Najmniejszą szkodą poniesioną przez Barbarę Peeters w wyniku zaangażowania się w produkcję o mordercach i gwałcicielach przypuszczających zmasowany atak na rybacką wioskę u wybrzeży Pacyfiku, które błyskawicznie wyewoluowały w środowisku morskim, była kara pieniężna za złamanie warunków umowy z Director Guild of America – grzywna w wysokości piętnastu tysięcy dolarów za nakręcenie filmu z firmą producencką (New World Pictures), która nie była sygnatariuszem niniejszej gildii reprezentującej interesy reżyserów filmowych i telewizyjnych w amerykańskim i zagranicznym przemyśle rozrywkowym. A najboleśniejszy cios miał zadać niewymieniony w czołówce producent wykonawczy tego wielce kłopotliwego horroru, nieżyjący już pionier w świecie filmów niezależnych, „papież kina popularnego”, „duchowy ojciec chrzestny nowego Hollywood”, „król kultu” Roger Corman. Zdjęcia główne do „Beneath the Darkness” Barbary Peeters - parę fragmentów wyreżyserował niewymieniony w czołówce Jimmy T. Murakami – trwały od października do grudnia 1979 roku. Kręcono w kalifornijskich miejscowościach Noyo, Mendocino i Fort Bragg, a budżet produkcji podobno wyniósł dwa i pół miliona dolarów... wliczając tajne dokrętki zainicjowane przez Rogera Cormana, który uznał, że wersja Barbary Peeters zanadto odbiegła od scenariusza, ewentualnie jego osobistej wizji pt. „potwory zabijają wszystkich mężczyzn i gwałcą wszystkie kobiety”. Nie miał wątpliwości, że materiał przygotowany pod jej kierownictwem nie zadowoli docelowej publiczności z powodu zbyt małej ilości elementów eksploatacji. Corman w postprodukcji ponoć głośno chwalił robotę Peeters jeśli chodzi o krwawą przemoc, ale nie ukrywał rozczarowania przemocą seksualną w niepotrzebnie przemianowanym filmie. Sceny gwałtów albo rozgrywały się w cieniu, albo sprowadzały do pojedynczych ujęć, niezbyt czytelnych wycinków z oryginalnej (scenariusz) historii. Podobno zwrócił się do Barbary Peeters z prośbą o ponowne nakręcenie tych spornych sekwencji, a gdy odmówiła, miał uzyskać od niej zgodę na skompletowanie drugiej ekipy w celu zrealizowania jego wizji, której ponoć obiecał nie wydawać bez jej akceptacji. Roger Corman zatrudnił Jamesa Sbardellatiego - który później będzie pracował (asystent reżyserów) choćby przy takich w produkcjach, jak „Ręka Boga” Billa Paxtona, „Lustra 2” Víctora Garcii i „Wcielenie” Brada Peytona - w charakterze reżysera nowych scen gwałtów, które rozbudowano kosztem innych wątków, zatem nieco skrócono historię zespołu Barbary Peeters. Poza tym Corman wrócił do pierwotnego tytułu, „Humanoids from the Deep” (znany też jako „Monster” i „Humanoids of the Deep”; nazwy alternatywne)... i najwyraźniej zapomniał pokazać Barbarze Peeters, co rzekomo stworzyła. Właściwie w większości to jej dzieło, ale po szokującym pokazie przedpremierowym, zażądała usunięcia jej nazwiska z tego obrzydlistwa. Tego samego domagała się odtwórczyni pierwszoplanowej roli żeńskiej w „Humanoidach z głębiny”, Ann Turkel, która ostro skrytykowała Rogera Cormana w telewizyjnym talk-show i złożyła wniosek do Screen Actors Guild o wstrzymanie premiery filmu, w którym w gruncie rzeczy nie zgodziła się wystąpić. Wniosek odrzucono, ale Roger Corman był skłonny przychylić się przynajmniej do prośby Barbary Peeters o wykreślenie jej nazwiska, ale musiałaby w całości sfinansować nowe plansze początkowe i końcowe. Taki warunek miał postawić Corman, którego upokorzona kobieta spełnić nie zamierzała. „Nigdy nie filmowałam gwałtu ani [innej] przemocy wobec kobiet, ani rzeczy, które byłyby podłe lub poniżające... Jestem cholernie wściekła”, „nigdy nie nakręciłam filmu o kobietach seksualnie rozszarpywanych przez potwory”, filmu „obraźliwego dla mnie i wszystkich kobiet, które nad nim pracowały” - tak się wypowiadała o tym przykrym epizodzie w swojej karierze, a zapytana o „Humanoidów z głębin” w 2019 roku odpowiedziała: „Nie rozmawiam o tym filmie. Dziękuję”. Ostatnim filmie fabularnym, nad którym pracowała; potem zajmowała się głównie serialami telewizyjnymi. W 1996 roku wypuszczono remake „Humanoidów z głębiny” w reżyserii i na podstawie scenariusza Jeffa Yonisa, jako część serii telewizji Showtime zatytułowanej „Roger Corman Presents”.

Plakat filmu. „Humanoids from the Deep” 1980, New World Pictures

Chodzą słuchy, że Barbara Peeters po latach złagodziła swój stosunek do „Humanoidów z głębiny”, że nieco przychylniejszym okiem spojrzała na to „zepsute jabłko”. Uwolnione w pierwszej połowie 1980 roku i zmiażdżone przez ówczesnych krytyków, zniesmaczonych „jaskrawym antykobiecym nastawieniem”, oburzonych „kradzieżą pomysłu z eksplodującą klatką piersiową” i utyskujących na brak... humoru (ciekawe, czy komedie krytykowali za brak elementów makabrycznych, upiornych). Niektórzy recenzenci docenili wkład Rogera Cormana, niekoniecznie chwaląc styl, w jakim przepchnął (bo chyba tak to należy nazwać) swoje dodatki do horroru, który zapewne także, jeśli nie przede wszystkim, za ich sprawą obrósł małym kultem. Scen, „jak z kiepskiego porno”, jeśli wolno mi podpisać się pod słowami Ann Turkel, w „Humanoidach z głębiny” Berbary Peeters wcielającej się w najbardziej intrygującą mnie postać doktor Susan Drake, biolożkę morską, która powinna była „wpaść w ręce” Davida Cronenberga. Nie mam wątpliwości, że o wiele lepiej by na tym wyszła. UWAGA SPOILER Epilog sugeruje, że to „szalona naukowczyni”, klasyczna burzycielka, osobowość makiaweliczna jakby skrojona pod kanadyjskiego mistrza body horroru. Moja ulubiona scena „Humanoidów z głębiny” - ależ słodziak:) - i pal licho, że to kopia z „Obcego – ósmego pasażera Nostromo” Ridleya Scotta. Wspomniana już kradzież, którą ja wolę postrzegać jako hołd dla otwarcia słynnej epopei kosmicznej z ksenomorfami KONIEC SPOILERA. Nie zabolało mnie, że oślizgłe potwory na moich oczach gwałcą kobiety, ale mam ból tyłka w związku ze skrajnie niedostatecznym rozwojem najbardziej wyeksponowanej postaci żeńskiej. Yhm, niedobrze to o mnie świadczy. Ale to jeszcze nic – wyobraźcie sobie, że oglądając tego „potworka” nie mogłam uwolnić się od smutnej myśli, że dzisiaj nikt nie odważyłby się nakręcić czegoś takiego. Atmosfera skandalu, w jakiej urodziły się „Humanoidy z głębiny” byłaby niczym w porównaniu do afery, która ponad wszelką wątpliwość wybuchłaby w naszych politycznie poprawnych czasach, gdyby jakiemuś „zboczeńcowi” strzeliło do głowy tak obrażać kobiety. Propagowanie kultury gwałtu - o to chodzi? Tak czy inaczej, w „Humanoidach z głębiny” z 1980 roku znalazłam więcej współczucia dla ofiar tych wstrętnych praktyk, niż w „poważnej” debacie publicznej toczonej w roku 2024. W tym świecie przedstawionym nikt, ale to zupełnie nikt, nie sugeruje, że kobiety brutalnie napadnięte przez niepiękne stworzenia (solidne kostiumy, sztuk 3; naprawdę bardzo realistycznie to wygląda nawet podczas największego szturmu – sprytne operatorskie sztuczki tworzące złudzenie, że rybacka wioska jest atakowana przez całą armię potworów, gdy w rzeczywistości tylko trzy osoby pociły się w ich „skórze”) same się o to prosiły. Przyznaję, że w trakcie pierwszej bohaterskiej akcji Jima Hilla, Johnny'ego Eagle'a (odpowiednio Doug McClure i Anthony Pena) oraz bardziej zajętej pstrykaniem zdjęć niż walką o życie doktor Susan Drake, miałam odruch litości względem szkaradnych napastników, który powtórzył się podczas największej masakry (dość powolne odrywanie głowy człowieka, rozłupanie czaszki potwora i siekanina dokonana przez aktorkę z zabawnie skaczącymi piersiami - bawiło ją maksymalne skupienie panów zgromadzonych na planie na tym maleńkim fragmencie punktu kulminacyjnego jej niewielkiego występu w „Humanoidach z głębiny” - i krew, krew, krew, w rozsądnych dawkach), gdy na jednego nienapakowanego i mogłabym przysiąc, że autentycznie przerażonego stworka rzuciło się kilku krzepkich mężczyzn. Nie wydaje mi się jednak, by twórcy to zaplanowali, zabiegali o rozczulanie się nad zbrodniarzami nieznanego gatunku. Pomyłka ewolucji UWAGA SPOILER z nieplanowaną ingerencją człowieka, tzw. Ultra Sapiens (potencjalna krytyka manipulacji genetycznych KONIEC SPOILERA i niewątpliwe potępienie zanieczyszczania środowiska, niszczenia życiodajnej przyrody dla doraźnych korzyści finansowych, „Humonoidy z głębiny” spokojnie można więc podciągnąć pod eko horror), którą dokładniej omówi doktor Susan Drake „w swoim naturalnym środowisku”, miejscu, w którym prowadzi swoje arcyważne badania nad morską fauną. W ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez Jamesa Hornera, którego koneserom kina przedstawiać nie trzeba, nieraz usłyszałam coś bardzo znajomego: melodię podobną do wybitnej muzyki Bernarda Herrmanna stworzonej na potrzeby „Psychozy” Alfreda Hitchcocka (wiekopomna scena pod prysznicem). Kolejna kradzież? Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że te dźwięki jak zwykle pieściły moje uszy. Tak, to też wolę traktować jako hołd. Według mnie „Humanoidy z głębiny” Barbary Peeters to obraz, który prawie wcale się nie zestarzał (pomijając niepoprawność polityczną, bo to kwestia dyskusyjna), co film w największym stopniu może zawdzięczać kierownikowi zespołu operatorskiego, Danielowi Lacambre'owi. Profesjonalna robota, jakiej raczej nikt się nie spodziewał po opowieści o oślizgłych (mlecznobiała maź pokrywająca „wodorostowe cielska”) bestiach gwałcących przedstawicielki innego gatunku (zoofilia), zabijających ich dzieci i bezpardonowo eliminujących ewentualną konkurencję. Walka o samice i terytorium z perspektywy drapieżników, które wylazły z Oceanu Spokojnego, organizmów „jadących szybkim pociągiem ewolucyjnym”.

Horror wyklęty. Niekochane dziecię Barbary Peeters, bo poddane zabiegom nieupiększającym Rogera Cormana. Organizm zmodyfikowany (nie)genetycznie. Potwór Frankensteina, którym zaopiekowali się fani filmowej makabry. Nie dali sczeznąć poczwarze, nie pozwolili, by obrzydlistwo trafiło na śmietnik historii, gdzie prawdziwi znawcy kina wypatrzyli mu najbardziej cuchnący zakątek, wszak „Humanoidy z głębiny” obraziły ich uczucia moralne i estetyczne. Zbrodnia doskonała, nieukarana wiecznym pobytem w studni zapomnienia, bo gdyby była sprawiedliwość na tym świecie, to właśnie tak by się to skończyło. Czyli jest jakaś pozytywna strona życia w niesprawiedliwym świecie:) Dobra moja, że pamięć o tym dziełku przetrwała – w przeciwnym wypadku pewnie byśmy się nie zeszli, ominęłaby mnie fajowa randka. Wdechowe spotkanie z filmowym bękartem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz