Stronki na blogu

sobota, 9 listopada 2024

„MadS” (2024)

 
W dniu swoich urodzin nastolatek z bogatego domu, Romain, w drodze na imprezę organizowaną przez znajomych zatrzymuje się w mieszkaniu dilera, gdzie raczy się mocnym towarem, po czym z powrotem wsiada za kierownicę. Po przejechaniu paru kilometrów jest zmuszony zrobić kolejny postój i wtedy do jego samochodu wdziera się spanikowana nieznajoma. Chłopak postanawia zawieźć ją do najbliższego szpitala, ale makabryczny rozwój sytuacji każe mu zmienić plany. Zaszokowany Romain zabiera martwą kobietę na rodzinną posesję, zostawia ją w garażu i bierze prysznic. A gdy uświadamia sobie, że zwłoki zniknęły, zjawia się jego dziewczyna Anaïs, z którą był umówiony na imprezę. Zamieszanie spowodowane przez ich znajomych, czekających przed domem Romaina, przekonuje solenizanta do przerwania poszukiwań zakrwawionej kobiety i zabrania się z nimi na huczną domówkę. Anaïs jeszcze przed dotarciem na miejsce zwraca uwagę na nietypowe zachowanie swojego chłopaka, a dalej jest tylko gorzej...

Plakat filmu. „MadS” 2024, Digital District, Goodfellas, Les Enfants Terribles

Francuski reżyser, scenarzysta i producent, David Moreau, między innymi współtwórca takich obrazów, jak „Oni” (2006) i „Oko” (2008), miał szalony sen, w którym ktoś ukradkiem dosypał mu do drinka narkotyk, w wyniku czego miał bad trip. Jakiś czas później, podczas przebieżki, po odludnej okolicy, w której mieszka – niedaleko miasta Fontainebleau w regionie Île-de-France – w środku lasu nadział się na zombie. I tym razem to nie był sen. Moreau przeraził się jak diabli... zanim zorientował się, że to tylko praca nad drugim sezonem amerykańskiego serialu „The Walking Dead: Daryl Dixon” (2023). Odebrał to jako znak od boga zombie – zesłano mu brakujący element do historii, która mu się przyśniła. Scenariusz dopełniło słodkie wspomnienie pierwszego seansu „28 dni później” Danny'ego Boyle'a; autentycznego szoku spowodowanego realistycznym wymiarem tej gatunkowej pozycji. A w kwestiach technicznych odwołał się do „Victorii” Sebastiana Schippera, fikcyjnej opowieści, w jego poczuciu, zrealizowanej tak, jakby była częścią jakiegoś dokumentu. Film w jednym ujęciu. W skompletowanej przez Davida Moreau ekipie technicznej panowało przekonanie, że to się nie uda, ale scenarzysta i reżyser „MadS”, francuskiego horroru o epidemii zombie, czy czegoś podobnego (lekkie wsparcie mitologii wampirycznej), niezachwianie obstawał przy swojej wizji. Uważał, że wystarczy trochę poćwiczyć z iPhone'em, najpierw w jakimś pokoju, a potem na planie. Zdjęcia główne zajęły całe pięć dni, ale poprzedziły je dwa tygodnie prób z nieprofesjonalnym sprzętem (tydzień w biurze, tydzień w plenerze z telefonem Moreau) i tydzień przygotowań z całą ekipą techniczną. Światowa premiera „MadS” Davida Moreau odbyła się w drugiej połowie września 2024 roku na Fantastic Fest w Stanach Zjednoczonych, a szeroka dystrybucja ruszyła w następnym miesiącu, głównie dzięki zaangażowaniu renomowanej firmy Shudder.

Zgodnie z przewidywaniami pesymistycznie nastawionych członków zespołu „MadS”, na planie katastrofa goniła katastrofę. Pierwszego dnia udręka w poruszającym się samochodzie ze złożonym dachem. Operator z Belgii z kamerą przytwierdzoną do ubrania, który musiał tak manewrować ciałem, by nie uchwycić kabli „poupychanych” w ciasnym pojeździe i karkołomna choreografia Sashy Rudakowej, odtwórczyni bezimiennej pasażerki naćpanego nastolatka, kierowcy niekoniecznie dostatecznie skupionego na drodze, niedoświadczonego aktora Miltona Riche w przekonującym stylu wcielającego się w Romaina. Drugiego dnia ciąg dalszy problemów technicznych, których ukoronowaniem była utrata ostrzyciela, a trzeciego dnia w miejscu kręcenia „MadS”, we wschodniej Francji, rozpętała się wielka burza. Czarne niebo, ulewny deszcz, a Moreau potrzebował tylko kwadransa słonecznej pogody. Musieli poczekać, co na szczęście nie trwało długo, a gdy „sztorm stulecia” minął szczęście wreszcie zaczęło im sprzyjać. W każdym razie potem było już trochę łatwiej, choć może nie dla aktorki ugryzionej przez koleżankę, która chyba za bardzo wczuła się w rolę. Reżyser mógłby przysiąc, że przez kilkadziesiąt minut pracował z najprawdziwszym zombie. Aktorką, która po wszystkim przyznała, że niczego nie pamięta. Tak wciągnęła się w film, że straciła poczucie rzeczywistości. Kompletnie odleciała. Zrealizowany w jednym ujęciu naturalistyczny horror Davida Moreau otwiera aluzyjna scenka w mieszkaniu dilera narkotykowego. Obchodzący urodziny nastoletni Romain raczy się mocnym towarem przekazanym przez gospodarza, a wkrótce potem dochodzi do frapującego zdarzenia na drodze. Narkotyczne wizje czy do jego samochodu naprawdę wśliznęła się oszalała ze strachu kobieta, najwyraźniej pozbawiona zdolności mowy? Z odtworzonego przez nią nagrania wynika, że przebywała w jakimś ośrodku, zapewne ściśle tajnym, gdzie uczestniczyła (w roli królika doświadczalnego) w badaniach nad powszechnie nieznanym rotawirusem. Romain nic z tego nie rozumie – wie tylko, że „autostopowiczka” potrzebuje fachowej pomocy, w pierwszym odruchu dzwoni więc pod numer alarmowy, wpada jednak w popłoch, gdy dyspozytor informuje go o wysłaniu na miejsce zdarzenia nie tylko pogotowia ratunkowego, ale również radiowozu. Obawiając się kłopotów (jazda pod wpływem narkotyków), chłopak podejmuje fatalną decyzję w sprawie problematycznej pasażerki. Tak zaczyna się jedna z najintensywniejszych podróży samochodowych, jaką w życiu odbyłam:) Chaotyczna, nerwowa praca kamery (ewidentnie w stylu found footage) w klaustrofobicznym wnętrzu zdominowanym przez nieobliczalną nieznajomą. Krwawa jazda w lepkiej duchocie. Bynajmniej okazjonalna nihilistyczna atmosfera nieprzystająca do współczesnych standardów. Zgnilizna, jak w latach 70. i 80. XX wieku – „MadS” Davida Moreau duchowym (klimatycznym) spadkobiercą filmowych paskud z okresu ich największej świetności.

Plakat filmu © Shudder. „MadS” 2024, Digital District, Goodfellas, Les Enfants Terribles

W świecie przedstawionym w „MadS” Davida Moreau rozprzestrzenia się dość zagadkowa zaraza. Mimo dużych podobieństw nie jest to wirus zombizmu sensu stricto, ewentualnie ulubiony drobnoustrój George'a A. Romero i Lucio Fulciego - którym swoją drogą ta francuska propozycja mogłaby przypaść do gustu – zmutował. Tak czy inaczej, nic nie wskazuje na to, by zarażeni powstawali z martwych, nie ulega jednak wątpliwości, że ich organizmy odznaczają się nadzwyczajną wytrzymałością. W każdym razie zmieniają się za życia, wirus sam w sobie nie jest śmiertelny, ale wspomniana nadzwyczajna wytrzymałość z biologicznego punktu widzenia bądź co bądź może być (chodzącą) śmiercią. Innymi słowy, podziurawiona dziewczyna z „MadS” hipotetycznie jest żywym trupem, ale nieświadomy sprawca jej nieszczęścia już niekoniecznie. Wydarzenia śledzimy z trzech perspektyw – odbywa się tutaj coś w rodzaju sztafety, przekazywania pałeczki narracyjnej między więcej niż zaprzyjaźnionymi młodymi ludźmi (toksyczny trójkąt) - co zważywszy na formę (jedno długie ujęcie) wymagało niemałej precyzji, a na pewno większej dozy pomysłowości niż byłoby to konieczne w tradycyjnej realizacji, z przewidzianą fazą montażu. Akcja zawiązuje się późnym popołudniem, pod wieczór, a finalna histeria rozegra się jeszcze przed nadejściem świtu. Apartament Romana Polańskiego w ekstremalnym wydaniu:) Po „zgubieniu” trupa we własnym domu (właściwie nieruchomość jego, chwilowo nieobecnego ojca; krótka podróż przypuszczalnie służbowa), Romain daje się zaciągnąć na imprezę, którą skutecznie wybiła mu z głowy dziwna kobieta z lasu. Kobieta-pająk (patrz: późniejszy upiorny pokaz w splamionym krwią nowoczesnym domu, który mógł zostać zainspirowany „Egzorcystą” Williama Friedkina; króciutki występ poprzedzony wizytą w łazience, która z kolei przypomniała mi legendarny hotel w Kolorado, przeklęty budynek Stephena Kinga). Niemyślący logicznie, ale pamiętający o uruchomieniu alarmu - jeden z przebłysków rozsądku, powrotów „doktora Jekylla”, bo jak przekonamy się później choroba szerząca się w tym ciasnym światku, przynajmniej w pierwszych stadiach, charakteryzuje się iście stevensonowskimi metamorfozami, z tą różnicą, że w „MadS” owych przeobrażeń od początku nikt nie kontroluje, a na pewno pierwotna osobowość nie ma nad tym żadnej władzy, nie jest w stanie zatrzymać ani nawet przyhamować „pana Hyde'a” - niedawno „obrzygany” krwią i chyba ugryziony chłopak, szybko pożałuje, że nie został w swoim cichym domu. Ucieczka na piętro ciekawie zamaskowanego (potworna buźka) człowieka z nabytą nadwrażliwością słuchową. Nieznośny hałas, obmierzłe łapska niezliczonych wrzeszczących istot w rezydencji niezbyt oddalonej od spokojnej przystani, z której bezpardonowo go wyrwano. Biedaka, którego oczy niebawem rozżarzą się piekielnym blaskiem. Ale show skradnie Laurie Pavy, debiutująca w pełnym metrażu aktorka z bardzo donośnym głosem, która odstawia taką pantomimę, że klaun Art na pewno przyjąłby ją do swojej drużyny. Pierwszorzędne widowisko tragikomiczne. Fenomenalna makabreska kolejnej zawodniczki w tej „zombiastycznej sztafecie”. W pale się nie mieści, co ta dziewczyna wyprawia. Za nic nie wsiadłabym z nią na ten „czarodziejski” motor - piękno nieprzypadkowo tchnące z obłąkanej przejażdżki; zamierzona estetyka turpistyczna – jak zrobiła to Lucille Guillaume najbardziej doświadczona członkini obsady aktorskiej zachwycająco obskurnego horroru, który może być początkiem dłuższej opowieści. David Moreau myśli o powrocie do tego uniwersum, epidemicznej (pandemicznej?) rzeczywistości z „bezlitosnymi czyścicielami”. Uzbrojeni zamaseczkowani (porządnie, a nie jak za covida), którzy najpierw strzelają, potem przypominają zasadę zachowania dystansu. Jak się niedobitkowi poszczęści i trafi na bardziej uczuciową jednostkę, jakiegoś nieposłusznego żołnierza, odważnie zakładając, że w tym szwadronie śmierci przyplątał się choć jeden człowiek z silnym kręgosłupem moralnym. Przedkładający tak zwane człowieczeństwo nad tak zwany interes publiczny, niewykonujący ślepo rozkazów... psychopatów?

Już pojawiają się głosy, że „MadS” Davida Moreau to horror roku 2024, (nie)bezapelacyjnie najlepsze osiągnięcie w tym gatunku od kilkunastu miesięcy, a w podgatunku to przynajmniej od czasu „[REC]” Jaume Balagueró i Paco Plazy, a może nawet „28 dni później” Danny'ego Boyle'a. Też uważam, że to nie byle jakie dokonanie, też się zachwyciłam tym zombie-podobnym utworem, ale nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że to best horror movie 2024. Nie dlatego, że podobno wypada wstrzymywać się z takimi ogłoszeniami chociaż do końca danego roku, ale z tego prostego powodu, że inni wprawili mnie w większy podziw. Niemniej przyznaję bez bicia, że tak dobrego filmu o zarazie (à la) zombie dawno nie widziałam. Intrygująca narracja, mocarny klimat i popisowa kreacja aktorska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz