Stronki na blogu

sobota, 18 czerwca 2011

"The Ward" (2010)

Kristen trafia do zakładu psychiatrycznego. Nie pamięta, dlaczego się tam dostała, jednakże cały czas utrzymuje, że jest całkowicie zdrowa. Dziewczyna coraz gorzej się czuje, w nocy widuje na korytarzach, jakąś dziwną zjawę oraz słyszy dziwne odgłosy. Jej podejrzenia względem szpitala dodatkowo wzrastają, kiedy inne pacjentki zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Kristen postanawia jak najszybciej się stamtąd wydostać.

Długo czekałam na ten film (a jeszcze dłużej na polskie napisy), gdyż zachęciło mnie nazwisko reżysera. Johna Carpentera zna chyba każdy wielbiciel horrorów - któż nie zakochał się w takich jego dziełach, jak "Halloween" (1978), "Mgła" (1980), czy "W paszczy szaleństwa" (1995)? Oczywiście krążą pogłoski, że pan Carpenter ostatnimi czasy znacznie zaniżył poziom swoich filmów - według fanów ten reżyser ma już swoje lata świetności zdecydowanie za sobą. A co z jego najnowszą produkcją "The Ward"? No cóż, film został wręcz zmiażdżony przez widzów, którzy w swoich krytycznych opiniach nie pozostawili na nim suchej nitki. Z tego względu wręcz musiałam go zobaczyć, gdyż na ogół podoba mi się to, co inni krytykują. I nie zawiodłam się:)

Dobrym pomysłem było obsadzenie w roli głównej młodej jeszcze gwiazdki Amber Heard, która na swoim koncie ma już parę ciekawych ról w filmach grozy. Talentu aktorskiego również nie można jej odmówić, w końcu i tutaj pokazała klasę na miarę sławetnej roli we "Wszyscy kochają Mandy Lane". Heard również w tym przypadku nie miała prostego zadania, w końcu rola zagubionej dziewczyny, która za wszelką cenę stara się udowodnić swoją poczytalność nie należy do najłatwiejszych. Dodajmy do tego również jej reakcje na widok odrażającej zjawy. A propo w przypadku kreacji duchów w horrorach ostatnimi czasy jest nieciekawie. Twórcy idąc na łatwiznę pokazują nam zjawy beznadziejnie tworzone komputerowo, co automatycznie odbiera im resztkę realizmu. Carpenter postawił na przerażającą charakteryzację naszego złośliwego ducha i przyznam, że udało mu się wywrzeć na mnie piorunujące wrażenie. "The Ward" jest horrorem nastrojowym, więc logiczny jest fakt, że najważniejszy w tym przypadku jest klimat, do tego stopnia wyczuwalny, a miejscami wręcz nieznośnie trzymający w napięciu, że nawet najwięksi antyfani tego obrazu nie mogą mu niczego zarzucić. Co się tyczy muzyki to w trakcie filmu gra rolę straszaka, szczególnie w momentach, gdy na scenie pojawia się zjawa - wtedy efekty dźwiękowe znacząco się pogłaśniają, co może i jest tanim chwytem, ale nie zmienia to faktu, ze przez zwykłe, ograne w tym gatunku zaskoczenie niejednokrotnie podrywa widza z fotela. Radzę też zwrócić uwagę na napisy końcowe, gdzie twórcy prezentują nam niezwykle nastrojową muzyczkę - do tego stopnia wpadła mi w ucho, że obejrzałam owe napisy do samego końca:)

"The Ward" do pewnego stopnia utrzymuje aurę tajemnicy, intryga jest niezwykle sprawnie budowana. Co jakiś czas, żeby rozerwać trochę widza Carpenter serwuje nam efektowne wejścia zjawy, ale głównie bazuje na klimacie, który bez wątpienia jest najmocniejszą stroną tego obrazu. Starych wyjadaczy kina grozy może i ten film nie będzie w stanie przestraszyć, ale nie znaczy to, że nie może się podobać. Zwróćmy chociażby uwagę na ciekawą konstrukcję fabularną, nie ma tutaj ani chwili nudy - kiedy Carpenter zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do nadmiaru dialogów, a minimum akcji następuje zwrot o 180 stopni i znowu jesteśmy świadkami jakiegoś koszmarku. To wszystko całkiem sprawnie się układa. Ale żeby nie było tak różowo muszę wspomnieć o jedynym mankamencie filmu, który niestety jest aż nazbyt istotny, żeby można było tak zwyczajnie przymknąć na niego oko. Otóż, zakończenie jest skopane na całej linii. Carpenter wpadł w pułapkę współczesnych twórców filmów grozy i zaserwował nam coś tak oklepanego, że aż żal na to patrzeć. Podczas, gdy cała fabuła filmu trzyma oryginalny poziom to zakończenie nie pokazuje nam absolutnie niczego nowatorskiego.
UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER
Przez cały film reżyser sprawnie zwodzi widza, dając mu liczne dowody na to, że z personelem szpitala psychiatrycznego jest coś mocno nie tak. Niepokój wywołuje w nas w szczególności lekarz psychiatrii, który stosuje na pacjentach eksperymentalną, drastyczną metodę leczenia. Carpenter w mistrzowski sposób dezorientuje widza. Sprawia, iż jest on przekonany, że udało mu się rozwiązać tę zagadkę, a tymczasem wychodzi na kompletnego idiotę. Gwarantuję, że nikt nie domyśli się zakończenia i za to oczywiście twórcom należą się brawa. Jednakże powiedzmy sobie szczerze, że nie tylko mistrzowski sposób zwodzenia widzów przyczynił się do zaskakującego finału. Istotną rolę odegrał również fakt, że zwyczajnie nie można było spodziewać się po Carpenterze czegoś tak banalnego i oklepanego. W końcu problem osobowości wielorakiej był tak często wałkowany w horrorach, że zwyczajnie zrobił się nudny. I co z tego, że na początku jesteśmy zaskoczeni takim obrotem sprawy, skoro zaraz po tym dochodzimy do wniosku, że twórcy poszli na łatwiznę?
KONIEC SPOILERA KONIEC SPOILERA

"The Ward" jak na współczesne standardy kina grozy jest całkiem udanym nastrojowym horrorem, który wyróżnia się przede wszystkim interesującą fabułą (za wyjątkiem zakończenia), mrożącym krew w żyłach klimatem, paroma porywającymi scenami z dreszczykiem, znakomitą obsadą oraz chwytliwymi dialogami. Dla wielbicieli klimatycznych horrorów jest w sam raz. Mnie Carpenter nie zawiódł, aczkolwiek ostrzegam, że film posiada spore rzesze antyfanów, więc decyzję, czy warto zaryzykować pozostawiam wam.

5 komentarzy:

  1. Witaj Buffy. Film pozytywnie mnie zaskoczył, bowiem nie lubię amerykańskiego kina i wydawało mi się, że to będzie jatka+golizna+płycizna. Nie potwierdziła się żadna z moich obaw. Film może nie doskonały, ale bardzo dobry. Nie sposób się przy nim nudzić, wartka akcja, niezła fabuła, wyraziste postaci.
    Oczywiście, możnaby próbować poprawiać zakończenie na takie jak w "Zejściu" (bohaterka myśli, że jest uratowana, a potem budzi się i...), jednak uważam to za czepialstwo - znasz może powiedzenie, że lepsze jest wrogiem dobrego? Tzn. chcąc poprawić ten film, można jeszcze go zepsuć.
    Zastanawia mnie parę rzeczy, np. kiedy naprawdę Kristen spaliła dom swojego oprawcy (czas rzeczywisty czy reminiscencja), ile razy Alice była w szpitalu itd. Nie twierdzę bynajmniej, że te zawirowania chronologii mi przeszkadzają, bo to częsty zabieg w kinie azjatyckim, zwłaszcza koreańskim :)
    Nie znam innych dzieł pana Carpentera, jednakże mnie również ten film nie zawiódł.
    Pozdrawiam, luksusowyjacht

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć:) SPOILER Jeśli chodzi o spalenie domu to wydaje mi się, że to była retrospekcja, że Alice dzięki wykreowaniu osobowości Kristen przypomniała sobie, jak spaliła dom zanim dostała się do szpitala. A ile razy była w szpitalu nie mam pojęcia. Chyba twórcy zapomnieli o tym wspomnieć:) KONIEC SPOILERA
    Masz rację, film posiada odrobinę zawiłości fabularnych, czego zasługą jest na pewno zakończenie - jeśli mamy do czynienia z takim finałem w jakimś obrazie to automatycznie cała wcześniejsza fabuła robi się odrobinę skomplikowana. Ale w tym przypadku nie było tak ciężko dojść do rzeczy, jak np. miało to miejsce w "Bladym strachu". Mnie też oczywiście "The Ward" bardzo wciągnął, ale i tak uważam, że zakończenie jest całkowicie nieudane.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podobał mi się klimat tego filmu. Chociaż zupełnie inaczej wyobrażałam sobie zakończenie, a tu proszę, kolejny raz to samo. Gdyby nie końcówka, byłby to naprawdę fajny horror nastrojowy. Dlatego zgadzam się z Tobą Buffy1977 w 100% :-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc obejrzałam ten film tylko dla Amber Heard, która jest po prostu boska, ale przyznam, że film nie jest zły, choć nie ma tego czegoś, co by sprawiło, żebym zapamiętała go na dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Okropny film, który Carpenter firmował jedynie swoim nazwiskiem, nie ma tu jego muzyki, ani jakiegokolwiek udziału znajomych (czy to aktorów, czy członków ekipy), kojarzonych z innych filmów reżysera. Nie ma tu "ducha" Carpentera. Cóż, może jeszcze nie wyszedł wówczas (a może i do dziś) z żałoby po Debrze Hill. Polecam za to jego albumy muzyczne LOST THEMES.

    OdpowiedzUsuń