Stronki na blogu

piątek, 8 czerwca 2012

Edward Lee „Ludzie z bagien”

Szybko pnący się po szczeblach kariery zawodowej, gliniarz Phil Straker, po nieudanej akcji antynarkotykowej, podczas której zostaje wrobiony w zabójstwo chłopca, traci pracę. Jego marzenia w ciągu kilku sekund zostają zaprzepaszczone, a ze względu na zszarganą opinię zostaje mu tylko praca w branży ochroniarskiej. W trakcie nocnej zmiany odwiedza go szeryf z jego rodzinnego miasteczka Crick City, proponując mu posadę policjanta. Phil po latach wraca do znienawidzonej, ubogiej wioski, gdzie zaszło sporo zmian od jego wyjazdu. Lud tzw. Bagnowych, okrutnie zdeformowanych, upośledzonych osobników już nie żyje na uboczu, w lasach, jak za czasów jego dzieciństwa – teraz bez skrępowania pokazują się w mieście, gdzie ich przywódca sprawuje rządy nad klubem ze striptizem, w którym mają miejsce przerażające wydarzenia. Phil, podejrzewając go o handel narkotykami rozpoczyna śledztwo, które pozwoli mu odkryć rzeczy, przy których ciężkie narkotyki są dziecinną igraszką.
Druga wydana w Polsce powieść Edwarda Lee, której światowa premiera miała miejsce już w 1994 roku. Autor znany, jako twórca literatury ekstremalnej po raz kolejny przeniesie czytelnika w zdegenerowaną rzeczywistość, w której tematy tabu, tak odrażające dla naszego społeczeństwa, są na porządku dziennym. Czytelnicy, którzy mieli okazję zapoznać się z „Sukkubem” mogli odnieść wrażenie, że powiedziano tam już absolutnie wszystko, że wszystkie granice zostały przekroczone, a Edwardowi Lee pozostało tylko kopiowanie bestialstw, z którymi polski odbiorca już się zaznajomił. Nic bardziej mylnego. Tematyka tabu, którą Lee zdeptał w „Sukkubie” nawet się nie umywa do problematyki „Ludzi z bagien”. Innymi słowy, jeśli kogoś zniesmaczyła poprzednia powieść tego autora sugeruję, aby przed zapoznaniem się z jego drugą książką przygotował sobie pojemnik na wymioty – gwarantuję, że nie ma w tym stwierdzeniu, ani odrobiny przesady. „Ludzie z bagien” mają szansę zniesmaczyć nawet wytrawnego widza kina gore, że już nie wspomnę o przeciętnych czytelnikach. W „Sukkubie” szokowano nas perwersyjnym seksem, natomiast tutaj o wiele bardziej odstręczające okazały się cielesne deformacje, zrodzonych z kazirodczych związków tzw. Bagnowych. Już abstrahując od rzezi, bo rzecz jasna nieustannie się ona tutaj przewija, sugestywne opisy daleko posuniętych wynaturzeń w wyglądzie zewnętrznym tych osobników już same w sobie są wystarczająco odstręczające, ale żeby jeszcze dobitniej zmiażdżyć czytelnika Lee decyduje się na przekroczenie kolejnej granicy. Bagnowi, ten kazirodczy lud, wśród których znajduje się wielu psychopatycznych morderców postanawia trochę zarobić na odchyleniach rasy ludzkiej, spragnionej w kontaktach seksualnych niezapomnianych wrażeń. Klub ze striptizem staje się, więc miejscem, do którego lgną wszelkiego rodzaju dewianci, znajdujący przyjemność w podziwianiu nagich, zdeformowanych pań, z których niejeden po skończonym pokazie decyduje się na bardziej personalne zbliżenie z takową osobniczą, a jej nienaturalna liczba palców, piersi, czy kończyn oraz szkaradna twarz stanowi dla niego jedynie dodatkową atrakcję. To tylko jeden przykład (moim zdaniem najmocniejszy) zabiegu pisarskiego Lee, mającego na celu całkowicie zaszokować odbiorcę. Wielbiciele ekstremalnej prozy z pewnością dostaną wszystko, czego oczekują od tego rodzaju literatury – co tu dużo ukrywać, w Polsce Edward Lee w takiej tematyce nie ma sobie równych. Aczkolwiek lojalnie ostrzegam ludzi o słabych nerwach – jeśli zdecydujecie się zapoznać z „Ludźmi z bagien” pamiętajcie, że tutaj żadne kompromisy nie mają prawa bytu, tutaj niczego nie ugrzeczniono; zamiast tego podano nam porażające wynaturzenia na przysłowiowej tacy. Lee w ogóle nie dba o nasze uczucia, zupełnie nie obchodzi go jak to nagromadzenie wszelkiego rodzaju okropieństw podziała na naszą psychikę, liczy się tylko całkowite zmiażdżenie odbiorcy.
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym sprowadziła „Ludzi z bagien” do samych odrażających aspektów. Obcując z tą powieścią niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że autor zdaje się doskonale rozumieć kruchość natury ludzkiej, którą przedstawia przede wszystkim na przykładzie Vicki, byłej dziewczyny Phila. Za pośrednictwem jej barwnej postaci Lee udowodnił, że nic w życiu człowieka nie jest pewne, że świat jest do tego stopnia brutalny i nieczuły na krzywdy jednostki, iż wystarczy jedna niesprzyjająca okoliczność, aby do szczętu zniszczyć własne życie, aby pozostać przysłowiowym wrakiem człowieka bez perspektyw na lepsze jutro. Obok tego Lee wkracza w bezwzględny światek narkotyków, w którym nawet dzieci są uzależnione i podporządkowane swojemu dostawcy. Dzięki doskonałej konstrukcji fabularnej i niezwykle wnikliwej charakterystyce postaci autorowi udało się wzbudzić we mnie emocje, zgoła odmienne od zniesmaczenia. Oczywiście, szok jest tutaj słowem kluczowym, ale to z pewnością nie jedyna emocja, która będzie nam towarzyszyć, podczas obcowania z tą lekturą – współczucie zarówno do protagonistów, jak i nieszczęśliwych Bagnowych nieraz przysłoni tak prozaiczne odczucia, jak zniesmaczenie, czy szok. Natomiast na zakończenie Lee przygotował dla nas trzy zwroty akcji. Z uwagi na to, że całkiem dobrze zapoznałam się już z piórem tego autora i mniej więcej wiedziałam, jakiego finału mam się spodziewać, dwie niespodzianki bez problemu rozszyfrowałam już dużo wcześniej, aczkolwiek nie udało mi się domyślić najmocniejszego akcentu, wieńczącego całość fabularną. W miażdżących, zapadających w pamięć zakończeniach Edward Lee również nie ma sobie równych!
Podsumowując: jesteś wielbicielem ekstremalnej, pełnej skrajnych emocji, łamiącej wszelkie tematy tabu, prozy? Gorąco zachęcam do lektury! Jeśli natomiast natura obdarzyła cię delikatną psychiką, niepotrafiącą bezproblemowo skonfrontować się z ciemną stroną rzeczywistości, radziłabym trzymać się od pisarstwa Lee z dala. Jeśli o mnie chodzi polscy wydawcy w XXI wieku dali mi kolejnego, obok Jacka Ketchuma, autora, którego twórczość będzie przeze mnie śledzona z uporem prawdziwego maniaka.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu