Recenzja na życzenie (Lasegir, Nukie)
Grupa przyjaciół wybiera się do chatki w lesie. Po dotarciu do obskurnego, brudnego lokum, z dala od cywilizacji i zasięgu telefonii komórkowej z miejsca przystępują do beztroskich zabaw. Tę idyllę zakończy odkrycie pradawnego Zła w piwnicy - gdy odczytają tajemniczą inkantację spod ziemi wypełznie prawdziwy koszmar, z którym młodzi ludzie będą musieli stanąć do nierównej walki.
Szeroko komentowany horror Drew Goddarda, którego współscenarzystą jest Joss Whedon. Choć doceniony w Stanach Zjednoczonych, polscy widzowie podzielili się na dwie grupy – fanów i zdecydowanych przeciwników obrazu Goddarda (więc nie ważne, co się powie o tym filmie, bo i tak się oberwie). To było do przewidzenia, zważywszy na zaściankowe podejście współczesnych widzów do filmowego horroru (jak nie straszy to nie horror) oraz niechęć do swego rodzaju łączenia gatunków. Tak, więc największym błędem polskich dystrybutorów było dopuszczenie tej produkcji do kin i paradoksalnie zakrojona na szeroką skalę reklama. Dlaczego? Otóż, Goddard wzorem Wesa Cravena i jego „Krzyku” zdecydował się na zabawę schematami, doskonale znanymi wielbicielom gatunku, ale nie przeciętnemu odbiorcy. Już sam fakt niezrozumienia przez współczesnych widzów konwencji „Krzyku” powinien dać polskim dystrybutorom do myślenia. „Dom w głębi lasu” to kino niszowe, skierowane przede wszystkim do zaznajomionych z klasyką kina grozy fanów horrorów, którym nie przeszkadza wyśmiewanie schematów oraz wiedzą, czym w istocie jest pastisz z lekko komediową wymową. To nie jest czysty, poważny horror – to swoiste połączenie grozy z humorem, ze szczególnym naciskiem na to pierwsze.
O ile Craven w „Krzyku” bezlitośnie kopiował znane slasherowe schematy, o tyle Goddard zdecydował się pójść o krok dalej - zamiast jedynie je powtarzać w kilku miejscach najzwyczajniej w świecie całkowicie je odwrócił, dzięki czemu nawet najzagorzalszy entuzjasta kina grozy może mocno się zaskoczyć. Dla przykładu, przytoczmy pierwsze sceny filmu. Mamy grupkę młodych ludzi, którzy wybierają się na wycieczkę w głąb lasu. Poznajemy farbowaną blondynkę i jej przystojnego chłopaka. Poznajemy cnotliwą dziewczynę i jej przyzwoitego adoratora, a na deser dostajemy kawalarza-narkomana. Podróżują kamperem, a z uwagi na niedostatek benzyny zatrzymują się na zapuszczonej stacji, której właścicielem jest osobnik o zdecydowanie podejrzanej aparycji. W tym momencie wielbicielowi kina grozy powinno zapalić się światełko alarmowe – w końcu, w ilu horrorach widział już ten sam schemat, takiego samego dziwacznego staruszka, który zdaje się wiedzieć więcej o koszmarnej przyszłości naszych protagonistów od nich samych? Kiedy bohaterowie docierają wreszcie do chatki w środku lasu koneser klasyki z miejsca dostrzeże podobieństwo tego osobliwego lokum do walącej się chaty z „Martwego zła”. I dokładnie w tym momencie wyrobi już sobie opinię na temat dalszego przebiegu osi fabularnej filmu. Zanadto się nie pomyli, ponieważ „Dom w głębi lasu” garściami czerpie z kultowego obrazu Sama Raimi’ego, ale jak już wspomniałam wyżej Goddard oprócz kopiowania znanego szablonu decyduje się go nieco zmodyfikować, w efekcie tak dalece wzbogacając fabułę iście zaskakującymi zwrotami akcji, że nie może tutaj być mowy o bezkrytycznym żerowaniu na oklepanej konwencji.
Gdybym miała wymienić integralne elementy tego obrazu to najprościej byłoby mi rzec, że znajdziemy tutaj absolutnie wszystko, czego można spodziewać się (i nie spodziewać) po klasycznym horrorze: odrobinę klimatu grozy, trochę sprawnie zrealizowanych scen gore, pradawne Zło, zombie, a nawet azjatycką zjawę z długimi czarnymi włosami. Ponadto zobaczymy kilka denerwujących, niestety, efektów komputerowych, które szczególnie pod koniec seansu negatywnie wpływają na atmosferę wszechobecnej grozy. No i rzecz jasna mamy kilka wstawek komediowych, które powinny rozbawić nawet największego ponuraka. Obsada pod kątem profesjonalizmu oscyluje pomiędzy całkowitą amatorką (Kristen Connolly, Amy Acker) a przyjemną dla oka brawurą (Anna Hutchison, Fran Kranz), a w finale zobaczymy nawet samą Sigourney Weaver we własnej osobie.
Niezwykle łatwo jest wyodrębnić docelowych odbiorców tej produkcji – wystarczy być wielbicielem kina grozy, znać „Martwe zło”, rozumieć i doceniać konwencję „Krzyku” i przede wszystkim nie nastawiać się na poważny, pełnej przerażających scen horror. Kto wie, może „Dom w głębi lasu” wzorem „Krzyku” stanie się prekursorem jakiegoś nowego nurtu horroru. Patrząc na pozytywne reakcje Amerykanów można przecież mieć taką nadzieję, prawda? W każdym razie, bardzo się cieszę, że Hollywood na tle tych wszystkich efekciarskich horrorów dla mas nie zapomniało o długoletnich wielbicielach gatunku, a przy okazji oddało hołd takim klasycznym, ponadczasowym dziełom, jak na przykład „Martwe zło”, czy „Martwica mózgu”.