Stronki na blogu

sobota, 18 sierpnia 2012

Ira Levin „Dziecko Rosemary”

Recenzja na życzenie (Nukie)
Małżeństwo, Rosemary i Guy Woodhouse, wprowadza się do nowego mieszkania w wielkiej, prestiżowej i owianej złą sławą kamienicy. Po zadomowianiu się poznają parę miłych staruszków, mieszkających obok. Wkrótce Rosemary zachodzi w ciążę, a splot dziwnych wydarzeń każe jej podejrzewać sąsiadów o czarnoksięstwo. Obawiając się o siebie i swoje nienarodzone jeszcze dziecko postanawia poszukać pomocy u ludzi, którzy jej zdaniem nie należą do spisku.
Wydana po raz pierwszy w 1967 roku najsłynniejsza powieść amerykańskiego pisarza, Iry Levina. W 1968 roku Roman Polański nakręcił jej głośną ekranizację, która przez wielu uważana jest za najwierniejsze przeniesienie prozy na ekran w historii kina, co wcale nie znaczy, że Polański nie pominął kilku wątków z książki (wyjazd Rosemary do chaty Hutcha, odwiedziny Hutcha w szpitalu i spotkanie z jego córką), jednak są one tak mało znaczące, że w żadnym razie nie wpływają na ogólną wymowę filmu. Pod kątem fabularnym Levin dopracował swoje dzieło w najdrobniejszych szczegółach, co najmocniej rzuca się w oczy w chwili klarowania się podejrzeń Rosemary, co do złych zamiarów jej męża i sąsiadów, kiedy to z pozoru nic nieznaczące wątki zaczynają łączyć się w jedną wielką teorię spiskową. Ale po kolei. Na początku Rosemary i Guy będą urządzać się w nowym mieszkaniu - pomimo problemów mężczyzny z dostaniem dobrej roli, która pomogłaby w jego karierze aktorskiej, parka wydaje się pędzić szczęśliwy żywot. Levin szczególnie dobrze pozwala nam poznać Rosemary, która pomimo ewidentnej infantylności oraz pewnej dozy dziewczęcej naiwności zdaje się być całkowicie pozytywną postacią. Jej mąż-karierowicz natomiast już na pierwszych stronach daje czytelnikom jasno do zrozumienia, że najważniejsza jest dla niego praca, natomiast żona musi zadowolić się jedynie drugim miejscem.
Fabuła nabiera rozpędu z chwilą samobójstwa młodej dziewczyny, mieszkającej z parą staruszków obok Woodhouse’ów i spotkania dwóch małżeństw na wspólnej kolacji. Czytelnik będzie miał ambiwalentny stosunek do Minnie i Romana Castevetów (podobnie, jak Rosemary) – z jednej strony wydają się być uczynnymi, miłymi staruszkami, ale ich obsesyjna wręcz ciekawość chwilami budzi wręcz niechęć, a z czasem i podejrzenia, odnośnie ich mrocznych praktyk. Guy w przeciwieństwie do Rosemary całkowicie ufa swoim sąsiadom – często ich odwiedza, zwierza im się ze wszystkich problemów i broni ich dobrego imienia przed coraz zapalczywszymi oskarżeniami Rosemary (które zaczynają się po osobliwym, mistrzowsko opisanym seksie kobiety z kimś lub czymś, w którym jawa miesza się ze snem). Owe oskarżenia osiągną stan paranoi dopiero pod koniec ciąży kobiety, ale czytelnik już dużo wcześniej da się wciągnąć w tę przerażającą atmosferę wielkomiejskiego obłędu, tak skrupulatnie budowaną przez autora. Dzięki wglądowi w umysł Rosemary oraz nad wyraz podejrzanym zachowaniom pozostałych bohaterów z czasem będziemy podejrzewać dosłownie wszystkich o spiskowanie, oddawanie się praktykom czarnoksięskim, czczenie Szatana i wreszcie pragnienie odebrania dziecka przyszłej matce. To jest właśnie najmocniejszy, integralny element tej powieści – takiego przytłaczająco paranoicznego klimatu nie da się stworzyć, operując miernym warsztatem pisarskim, więc chyba mamy decydujący dowód na to, że Ira Levin może poszczycić się rzadko spotykanym geniuszem oraz wielką, wręcz manipulacyjną siłą przekazu.
Gdybym z nożem na gardle miała wybierać pomiędzy powieścią i jej ekranizacją to chyba raczej postawiłabym na film, ale tylko nieznacznie i tylko przez wzgląd na zakończenie, które moim zdaniem w wersji Polańskiego było zwyczajnie lepsze. UWAGA SPOILER Polański nie pozwolił nam ostatecznie rozwiać wątpliwości. Jego finalne niedopowiedzenie tak naprawdę nic nie wyjaśnia, widz zostaje z pytaniem: czy Rosemary rzeczywiście powiła Antychrysta, czy zwyczajnie zwariowała, a my rzecz jasna razem z nią? Tymczasem Levin na kilku ostatnich stronach jednoznacznie wskazuje na tę pierwszą możliwość – w dość śmieszny sposób opisuje szkaradny wygląd niedawno, co urodzonego maleństwa. Można oczywiście sprzeczać się, że zarówno Rosemary, jak i cała sekta czcicieli Szatana ulegli zbiorowej halucynacji, ale myślę, że to byłaby już spora nadinterpretacja KONIEC SPOILERA.
Na okładce wydania Phantom Press z 1992 roku widnieje zdanie „Legendarne arcydzieło horroru!” i chyba całkowicie podsumowuje ono tę powieść. Kamień milowy amerykańskiej literatury grozy, pozycja obowiązkowa dla wielbicieli gatunku – nic dodać, nic ująć.

1 komentarz:

  1. Dopisuję więc tę książkę do mojej pokaźnej listy pozycji "do przeczytania". Mam Dziecko Rosemary od dawien dawna, ale jakoś nigdy nie potrafiłem się za nie zabrać (przyczną jest zapewne fakt, że film jakoś szczególnie mi się nie spodobał i nigdy nie uważałem go za wybitny horror - jak mniemam wynika to z tego, że oczekiwałem grozy, a otrzymałem psychologię). Może po lekturze zaserwuję sobie powtórny seans i zmienię zdanie.

    OdpowiedzUsuń