Stronki na blogu

czwartek, 29 listopada 2012

„Blackaria” (2010)

Angelę gnębią brutalne koszmary senne, w których widzi seryjnego mordercę czyhającego na jej życie. Wkrótce osoby z jej otoczenia padają ofiarą niezidentyfikowanego sprawcy. Kobieta utwierdza się w przekonaniu, że również jest celem zabójcy z jej snów.
Gdybym miała wybrać państwo, które w moim mniemaniu, w obecnych czasach najlepiej radzi sobie z filmowym horrorem bez wahania postawiłabym na Francję, która w nurcie torture porn nie ma sobie równych. „Blackaria” z owym podgatunkiem ma niewiele wspólnego, ponieważ ogrom zaprezentowanych tutaj scen gore celowo przejaskrawiono. Rażąca czerwień krwi, podobnie jak i inne elementy tej produkcji, nawiązuje go klasycznego włoskiego giallo, które z punktu widzenia współczesnego odbiorcy nie grzeszy realizmem w obrazowanej brutalności. Cały obraz praktycznie nastawiony jest na oddziaływanie na zmysły widza. Surrealizm podkreślony różnorodnymi tonami muzycznymi od skocznych przez rockowe po szarpiące nerwy odbiorcy, a to wszystko utrzymane w pastelowych barwach, znacznie potęgują reakcje widza na brutalne sceny mordów.”Blackaria” jest ukłonem w stronę włoskiego gore ze szczególnym wskazaniem na nurt giallo. To hołd złożony m.in. takim mistrzom horroru, jak Dario Argento i Lucio Fulci.
Fabuła „Blackarii” jest rozproszona, pozbawiona większej spójności przyczynowo-skutkowej na rzecz nieustannie pojawiających się ekspresyjnych obrazów, uwypuklających seks i przemoc, skąpanych w rażących barwach z przewagą czerwieni (eksperymentowanie z kolorystyką, jak u Argento). Wiem, że mała dbałość o intrygę fabularną była zamierzona, aczkolwiek chwilami czułam się, jakbym oglądała jakiś wideoklip, podnoszący poziom adrenaliny we krwi, aczkolwiek mocno dezorientujący. Zasiadając do tego filmu należy odpowiednio się nastroić – nie spodziewać się ambitnej, spójnej fabuły tylko uczty dla zmysłów, chwilami mocno odstręczającej. Obok „argentowskiej” realizacji uważny widz dostrzeże również liczne zbliżenia na krwawe sceny oraz fascynację oczami, jak u Lucio Fulci’ego – czołówka na tle oczu, scena u optyka z malunkiem oczu na ścianie, a nawet kilka powolnych zbliżeń na ten element twarzy. Włoskie giallo wręcz wylewa się z ekranu i jeśli przymknąć oko na klika niedoróbek fabularnych, skupiając się jedynie na surrealistycznej realizacji seans „Blackarii” może okazać się niebywałą gratką dla wielbicieli włoskiego gore. Ta psychodelia ze znakomitą ścieżką dźwiękową w tle jest oczywiście najmocniejszym elementem tego obrazu, ale nie należy zapominać o krwawych, kiczowatych, ale przyciągających uwagę brutalnych scenach mordów. Odcinanie piersi, podrzynanie gardeł, krwotok z oczu (Fulci), wyciąganie szkła z poharatanej ręki, rozbijanie szklanej butelki na głowie ofiary, przecinanie oka („Nowojorski rozpruwacz”), obcinanie palców, miażdżenie twarzy łańcuchem itd. Gwarantuję, że wielbiciele krwawych horrorów nie będą narzekać na niedobór przemocy, ponieważ twórcy niemalże bez przerwy serwują nam jakąś zniesmaczającą sekwencję gore.
„Blackaria” jest praktycznie nieznana polskim widzom, a te kilka osób, które film widziało nie było zachwyconych. Ja jestem w mniejszości, ponieważ tak oryginalnie zrealizowanego, krwawego, pełnego erotyzmu, osiadającego na zmysłach obrazu we współczesnym kinie grozy próżno szukać. Francja oddała należyty hołd swoim europejskim kolegom, a przy okazji wskrzesiła obecnie tak rzadko eksploatowany nurt giallo. Jak dla mnie coś niesamowitego, pomimo tych niedoróbek fabularnych.

4 komentarze:

  1. Zachęciłaś mnie do sięgnięcia po film. Muszę obejrzeć! Dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Również nie widziałem, dobrze Buffy, że recenzujesz mało znane filmy- będzie jak w sam raz, bo ostatnio nie mam co oglądać:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja recenzja mnie naprawdę zaciekawiła, wprawdzie to nie mój nurt, ale sądząc po Tym, co napisałaś, film jest godny tego, aby się nim zainteresować. Czasem warto zrobić wyjątek i sięgnąć po coś zupełnie innego niż ogląda się na co dzień. Muszę go poszukać i z czystej ciekawości zobaczę. Bo czasem mam już dość tych durnot kręconych "taśmowo". Bardzo ciekawa recenzja, ale to nie żadna nowość u Ciebie :-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przed przeczytaniem recenzji nie słyszałem o tym filmie, a że piszesz bardzo zachęcająco, to postanowiłem po niego sięgnąć. I rzec muszę, że ciekawiej się o Blackarii czyta, aniżeli się ją ogląda. Fakt, jest tu całkiem krwawo (najbardziej podobało mi się zakończenie w tej kwestii), ale oglądałem to wszystko bez jakichkolwiek emocji. Oprócz wspomnianych Argento i Fulci, czułem jeszcze mocną inspirację kinem Jeana Rollina, Mario Bavy i Briana De Palmy (Dressed to Kill). A i pewnie na tym się nie kończy lista twórców, dla których ten film jest swoistym pomnikiem. No ale właśnie, odnoszę wrażenie, że odpowiedzialni za ten obraz ludzie bawili się przy jego realizacji świetnie, ale niespecjalnie myśleli o tym czy trafi to do kogoś spoza bardzo, bardzo wąskiego grona odbiorców. Rzadko używam takiego określenia, bo go zbytnio nie lubię, ale w tym wypadku wydaje mi się ono dość trafne: Blackaria to sztuka dla sztuki.

    OdpowiedzUsuń