Stronki na blogu

środa, 11 września 2013

„I Spit on Your Grave 2” (2013)


Mieszkająca w Nowym Jorku, Katie, próbuje zaistnieć w świecie modelingu. Do tego celu potrzebuje portfolio, więc kontaktuje się z fotografem, który proponuje jej darmowe zdjęcia. W jego studiu okazuje się, że mężczyźnie zależy na sesji rozbieranej, na co Katie nie przystaje – rezygnuje ze współpracy z nim i wraca do swojego mieszkania. W nocy odwiedza ją borykający się z problemami psychicznymi, brat fotografa. Po zgwałceniu Katie i zamordowaniu jej znajomego zwraca się o pomoc do brata i jego znajomego, którzy pozorując udział kobiety w zbrodni wywożą ją do swojej rodzinnej Bułgarii, gdzie przystępują do regularnego znęcania się nad nią.

Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że za sequel remake’u kultowego obrazu z nurtu rape and revenge z 1978 roku będzie odpowiadał reżyser odświeżonej wersji, Steven R. Monroe, który w moim mniemaniu bardziej skupiając się na krwawej zemście, aniżeli brutalnym gwałcie przebił epatujący głównie hardcorowym porno pierwowzór. Dobrze zaznajomieni z nurtem rape and revenge widzowie znakomicie zdają sobie sprawę z jego braku dążenia do jakiejś większej komplikacji fabularnej na rzecz łatwego rozładowania złych emocji u odbiorcy. W końcu w czasach, kiedy wyroki sądów są mocno nieadekwatne do przewinień, wymierzanie sprawiedliwości przez ofiarę jest znakomitym sposobem na osiągnięcie, choćby chwilowego stanu katharsis. Wątpię, żeby jakikolwiek widz, mający choćby blade pojęcie o tym konkretnym nurcie krwawego kina grozy oraz co więcej znający oryginał „I Spit on Your Grave” oraz jego remake spodziewał się czegoś więcej od niniejszego sequela, aniżeli brutalnego gwałtu na niewinnej kobiecie i jej późniejszej bezlitosnej zemsty na swoich oprawcach. I właśnie dla tej grupy odbiorców Monroe stworzył swój obraz.

W rape and revenge bardzo istotną rolę odgrywa główna bohaterka, na której spoczywa trudne zadanie wzbudzenia sympatii widza do swojej osoby, koniecznego dla późniejszego „wewnętrznego oczyszczenia” oraz właściwego zaangażowania się w odwrócenie ról – sympatyzowania z morderczynią, kibicowanie jej osobistej vendetcie. Jakkolwiek niemoralnie by to brzmiało właśnie to niewygodne dla przeciętnego widza współodczuwanie krzywdy i późniejszych triumfów ofiary gwałtu jest konieczne dla chwilowego rozładowania negatywnych emocji, które tkwią w każdym człowieku, mającym nieszczęście, choć raz usłyszeć lekki wyrok dla tego typu przestępców wymierzany przez zapominających o prawach poszkodowanych sędziów. Niestety, wybór mało doświadczonej Jemmy Dallender do roli Katie skutecznie przeszkodził mi w należytym utożsamieniu się z jej postacią – dawno nie widziałam równie bezbarwnej emocjonalnie, niepotrafiącej przekonująco podkreślić swojego aktualnego stanu aktorki, która irytowałaby mnie równie mocno brakiem jakiegokolwiek realizmu warsztatowego. Brak doświadczenia może tutaj być jakimś usprawiedliwieniem, ale należy przy tym pamiętać, że odtwórczyni kluczowej postaci remake’u, Sarah Butler, również nie dysponowała jakimś większym obyciem scenicznym, a poradziła sobie o niebo lepiej od maksymalnie „drewnianej” Dallender. Jednakże ta niemożność sympatyzowania z główną bohaterką, wywołana jej brakiem profesjonalizmu została odrobinę podratowana przez pierwszą połowę scenariusza, obracającego się wokół o wiele bardziej okrutnego zbiorowego gwałtu od tego, którego mieliśmy okazję obserwować w remake’u. Wątek z wywiezieniem Katie do Bułgarii, uwięzieniem jej w zatęchłej piwnicy i przystąpieniem do „rodzinnych zabaw” z jej osłabionym ciałem – oddawanie moczu na jej twarz, rażenie prądem, bicie i gwałcenie – wręcz zmusza widza do dogłębnego współczucia niewinnej kobiecie. I choć stanowi całkiem ciekawe urozmaicenie nurtu rape and revenge to na pewno nie grzeszy większą innowacyjnością – już w „Dziewczynie z sąsiedztwa” mieliśmy podobny, silniej oddziaływujący na widza motyw.

Od czasu seansu „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena usilnie wypatruję w nurcie rape and revenge większego brudu, który jak pamiętamy z tego kultowego już obrazu jeszcze silniej zniechęcał do oprawców – ich zapuszczony wygląd w zestawieniu z brutalnym gwałtem wręcz prowokował wymioty (czego nie udało się powtórzyć w remake’u z jego wypacykowanymi oprawcami). Sequel „I Spit on Your Grave” niestety poszedł śladami tych nowszych obrazów rape and revenge – o bardziej odstręczającej aparycji oprawców możemy zapomnieć, aczkolwiek jedna scena (która naprawdę robi maksymalnie zniesmaczające wrażenie) z podtapianiem mężczyzny w brudnych muszlach klozetowych, dała mi chociaż przedsmak tego niezapomnianego przybrudzonego klimatu z krwawych produkcji minionych lat. Chociaż Monroe silniej zadbał tutaj o drobiazgowe zobrazowanie znęcania się nad Katie (pokazał więcej niż w remake’u, aczkolwiek nie robi to już tak przygnębiającego wrażenia. Dowód na to, że więcej nie zawsze oznacza lepiej), sceny torture porn w drugiej połowie filmu mocno skracając (morderstwa następują po sobie w błyskawicznym tempie, jakby reżyser zbyt mocno rozbudował aspekty gwałtu i nie starczyło mu już miejsca na dosadniejszą zemstę) należy oddać mu sprawiedliwość, że postarał się o maksymalny realizm w wizualizacji krwawej zemsty. Poza wspomnianym podtapianiem mężczyzny w toalecie zobaczymy rozpłatanie brzucha oraz „widowiskowe” ściskanie jąder w imadle (coś podobnego widziałam już w „Carverze” z 2008 roku), pomijając wszystkie nielogiczności, na które każdy wielbiciel rape and revenge musi nauczyć się przymykać oczy (drobna kobietka nokautująca dużych mężczyzn) oraz jeszcze bardziej denerwującą jako femme fatale niż w roli bezradnej ofiary kreację Dallender, muszę przyznać, że Monroe naprawdę mocno postarał się o daleko idący realizm scen torture porn, które w połączeniu ze scenerią kanałów, w których ukrywa się Katie stwarzają całkiem przygnębiający klimacik.

Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś więcej po sequelu remake’u „I Spit on Your Grave”. Być może moje wrażenia byłyby nieco silniejsze, gdyby zdecydowano się na bardziej doświadczoną aktorkę, która swoją bezbarwną kreacją skutecznie przeszkodziła mi w należytym odbiorze filmu. Sceny znęcania się nad Katie, choć przywodzą na myśl ”Dziewczynę z sąsiedztwa” całkiem przyzwoicie oddają jej tragedię, a krwawa zemsta, przymykając oko na jej niezadowalającą długość, wizualnie prezentuje się nadzwyczaj realistycznie, ale co z tego skoro silne utożsamienie się z ofiarą, a z czasem oprawczynią uniemożliwia ona sama? Ten zdawałoby się trywialny, acz w kontekście nurtu rape and revenge jednak istotny mankament sprawił, że nie mogłam odebrać niniejszego obrazu inaczej, aniżeli jako zwykłą średniawkę na jeden raz.