Mieszkająca w Nowym Jorku, Katie, próbuje zaistnieć w świecie modelingu. Do
tego celu potrzebuje portfolio, więc kontaktuje się z fotografem, który proponuje
jej darmowe zdjęcia. W jego studiu okazuje się, że mężczyźnie zależy na sesji
rozbieranej, na co Katie nie przystaje – rezygnuje ze współpracy z nim i wraca
do swojego mieszkania. W nocy odwiedza ją borykający się z problemami
psychicznymi, brat fotografa. Po zgwałceniu Katie i zamordowaniu jej znajomego
zwraca się o pomoc do brata i jego znajomego, którzy pozorując udział kobiety w
zbrodni wywożą ją do swojej rodzinnej Bułgarii, gdzie przystępują do
regularnego znęcania się nad nią.
Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że za sequel remake’u kultowego obrazu z
nurtu rape and revenge z 1978 roku
będzie odpowiadał reżyser odświeżonej wersji, Steven R. Monroe, który w moim
mniemaniu bardziej skupiając się na krwawej zemście, aniżeli brutalnym gwałcie przebił
epatujący głównie hardcorowym porno pierwowzór. Dobrze zaznajomieni z nurtem rape and revenge widzowie znakomicie zdają
sobie sprawę z jego braku dążenia do jakiejś większej komplikacji fabularnej na
rzecz łatwego rozładowania złych emocji u odbiorcy. W końcu w czasach, kiedy
wyroki sądów są mocno nieadekwatne do przewinień, wymierzanie sprawiedliwości
przez ofiarę jest znakomitym sposobem na osiągnięcie, choćby chwilowego stanu
katharsis. Wątpię, żeby jakikolwiek widz, mający choćby blade pojęcie o tym
konkretnym nurcie krwawego kina grozy oraz co więcej znający oryginał „I Spit
on Your Grave” oraz jego remake spodziewał się czegoś więcej od niniejszego
sequela, aniżeli brutalnego gwałtu na niewinnej kobiecie i jej późniejszej
bezlitosnej zemsty na swoich oprawcach. I właśnie dla tej grupy odbiorców
Monroe stworzył swój obraz.
W rape and revenge bardzo istotną
rolę odgrywa główna bohaterka, na której spoczywa trudne zadanie wzbudzenia
sympatii widza do swojej osoby, koniecznego dla późniejszego „wewnętrznego
oczyszczenia” oraz właściwego zaangażowania się w odwrócenie ról –
sympatyzowania z morderczynią, kibicowanie jej osobistej vendetcie. Jakkolwiek niemoralnie
by to brzmiało właśnie to niewygodne dla przeciętnego widza współodczuwanie krzywdy
i późniejszych triumfów ofiary gwałtu jest konieczne dla chwilowego
rozładowania negatywnych emocji, które tkwią w każdym człowieku, mającym nieszczęście,
choć raz usłyszeć lekki wyrok dla tego typu przestępców wymierzany przez zapominających
o prawach poszkodowanych sędziów. Niestety, wybór mało doświadczonej Jemmy
Dallender do roli Katie skutecznie przeszkodził mi w należytym utożsamieniu
się z jej postacią – dawno nie widziałam równie bezbarwnej emocjonalnie,
niepotrafiącej przekonująco podkreślić swojego aktualnego stanu aktorki, która
irytowałaby mnie równie mocno brakiem jakiegokolwiek realizmu warsztatowego.
Brak doświadczenia może tutaj być jakimś usprawiedliwieniem, ale należy przy
tym pamiętać, że odtwórczyni kluczowej postaci remake’u, Sarah Butler, również
nie dysponowała jakimś większym obyciem scenicznym, a poradziła sobie o niebo
lepiej od maksymalnie „drewnianej” Dallender. Jednakże ta niemożność
sympatyzowania z główną bohaterką, wywołana jej brakiem profesjonalizmu została
odrobinę podratowana przez pierwszą połowę scenariusza, obracającego się wokół
o wiele bardziej okrutnego zbiorowego gwałtu od tego, którego mieliśmy okazję
obserwować w remake’u. Wątek z wywiezieniem Katie do Bułgarii, uwięzieniem jej
w zatęchłej piwnicy i przystąpieniem do „rodzinnych zabaw” z jej osłabionym
ciałem – oddawanie moczu na jej twarz, rażenie prądem, bicie i gwałcenie – wręcz
zmusza widza do dogłębnego współczucia niewinnej kobiecie. I choć stanowi
całkiem ciekawe urozmaicenie nurtu rape
and revenge to na pewno nie grzeszy większą innowacyjnością – już w „Dziewczynie z sąsiedztwa” mieliśmy podobny, silniej oddziaływujący na widza motyw.
Od czasu seansu „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena usilnie wypatruję w
nurcie rape and revenge większego
brudu, który jak pamiętamy z tego kultowego już obrazu jeszcze silniej
zniechęcał do oprawców – ich zapuszczony wygląd w zestawieniu z brutalnym
gwałtem wręcz prowokował wymioty (czego nie udało się powtórzyć w remake’u z
jego wypacykowanymi oprawcami). Sequel „I Spit on Your Grave” niestety poszedł
śladami tych nowszych obrazów rape and
revenge – o bardziej odstręczającej aparycji oprawców możemy zapomnieć,
aczkolwiek jedna scena (która naprawdę robi maksymalnie zniesmaczające
wrażenie) z podtapianiem mężczyzny w brudnych muszlach klozetowych, dała mi
chociaż przedsmak tego niezapomnianego przybrudzonego klimatu z krwawych
produkcji minionych lat. Chociaż Monroe silniej zadbał tutaj o drobiazgowe
zobrazowanie znęcania się nad Katie (pokazał więcej niż w remake’u, aczkolwiek nie
robi to już tak przygnębiającego wrażenia. Dowód na to, że więcej nie zawsze
oznacza lepiej), sceny torture porn w
drugiej połowie filmu mocno skracając (morderstwa następują po sobie w
błyskawicznym tempie, jakby reżyser zbyt mocno rozbudował aspekty gwałtu i nie
starczyło mu już miejsca na dosadniejszą zemstę) należy oddać mu
sprawiedliwość, że postarał się o maksymalny realizm w wizualizacji krwawej
zemsty. Poza wspomnianym podtapianiem mężczyzny w toalecie zobaczymy
rozpłatanie brzucha oraz „widowiskowe” ściskanie jąder w imadle (coś podobnego
widziałam już w „Carverze” z 2008 roku), pomijając wszystkie nielogiczności, na
które każdy wielbiciel rape and revenge
musi nauczyć się przymykać oczy (drobna kobietka nokautująca dużych mężczyzn)
oraz jeszcze bardziej denerwującą jako femme
fatale niż w roli bezradnej ofiary kreację Dallender, muszę przyznać, że
Monroe naprawdę mocno postarał się o daleko idący realizm scen torture porn, które w połączeniu ze
scenerią kanałów, w których ukrywa się Katie stwarzają całkiem przygnębiający
klimacik.
Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś więcej po sequelu remake’u „I Spit
on Your Grave”. Być może moje wrażenia byłyby nieco silniejsze, gdyby
zdecydowano się na bardziej doświadczoną aktorkę, która swoją bezbarwną kreacją
skutecznie przeszkodziła mi w należytym odbiorze filmu. Sceny znęcania się nad
Katie, choć przywodzą na myśl ”Dziewczynę z sąsiedztwa” całkiem przyzwoicie
oddają jej tragedię, a krwawa zemsta, przymykając oko na jej niezadowalającą
długość, wizualnie prezentuje się nadzwyczaj realistycznie, ale co z tego skoro
silne utożsamienie się z ofiarą, a z czasem oprawczynią uniemożliwia ona sama? Ten
zdawałoby się trywialny, acz w kontekście nurtu rape and revenge jednak istotny mankament sprawił, że nie mogłam
odebrać niniejszego obrazu inaczej, aniżeli jako zwykłą średniawkę na jeden
raz.